albedo | ˢᵃᶜʳⁱᶠⁱᶜᵉ








Od lat pragnieniem Albedo było zamknięcie [Y/N] w klatce lub uwięzienie duszy ukochanej w pozłacanej zawieszce naszyjnika, aby móc żywić się pobudzającym wszelkie natchnienia wizerunkiem jego muzy.

Alchemik wprost ubóstwiał jestestwo dziewczyny jakoby była ona swego rodzaju bytem duchowym z rozrastającymi u szczytu jej pleców skrzydłami o barwie płatków białych gladioli i unoszącą się topazową aureolą nad jedwabnymi [H/C] włosami. Jednak jak tu nie wielbić tej nadającej egzystencji słodkiego smaku przygaszonej karminowej czerwieni na licach [E/C] okiej w efemerycznych momentach spotkań spojrzeń kochanków, tekstury pieprzyków o hebanowej barwie ozdabiających ciało najdroższej, przynoszącego ukojenie oraz eutymię śmiechu czy symfonii jaką był melodyjny szept w towarzystwie ospałych zwierciadeł duszy o schyłku doby. Albedo czuł, iż tkwił w permanentnym długu za arcykosztowną możność admirowania malunku łamiącej żebra w zachwycie urody kobiety.

Miłość do niej powoli dewastowała pozostałe fragmenty trzeźwości wraz z racjonalizmem w umyśle mężczyzny Okruchy sensowności szczelnie upychał pod przestarzałą, skrzypiącą podłogą w spowitych mrokiem i enigmatycznością korytarzach jego głowy. Artyzm jej bezgrzeszności oraz nieskazitelności doprowadzał błekitnookiego do aberracji, obłąkania, istnego wariactwa, obsesji. Stabilność psychiczna Albedo była rozdarta, lecz obecność [Y/N] nie działała na nią niczym klej łatający dziury, a ostrze, które bestialsko jeszcze mocniej ją rozszarpywało. Bowiem pragnął on pozwolić ślepiom jego muzy podziwiać oraz uważnie lustrować jak Teyvat staje dla dziewczyny w płomieniach oraz ukazać przebieg kreowania dla niej makabrycznych dzieł sztuki, by wyrazić estymę do uczucia wobec ukochanej.

Mondstadt skąpane w odcieniach cynobrowej rdzy nagromadzonej na klamkach starych drzwi, soczystego szkarłatu wraz z niewielką domieszką kadmu. Anturaż miasta poprzez ofensywę drażniących swym żarem cienkie warstwy skóry welonów i cierniowych tkanin ognia nasycony absolutną destrukcją. Intensywne zabarwienie ceglastych płomieni bezlitośnie pochłaniające każdy zaułek, podążając szlakiem erozji, by zatopić pozostałości w kardynalskiej czerwieni.
W drastycznym pejzażu, wśród rozkwitu pomarańczu z karmazynem rozgrywający się spektakl rozległego cmentarzyska. Wycieńczeni, cierpiący, zatopieni w rozpaczy ludzie wyśpiewywujący sepulkralne sonety. Ich zęby jakoby stalaktyty w jaskiniach polików, mózgi, dłonie i języki obmyte burgundem oraz gałki oczne wykorzenione, spoczywające na chodnikach dzielnic. W centrum Mondstadtu mozolne powstawanie rzek w makowej tonacji.

Natomiast na pierwszym planie sylwetki [Y/N] i Albedo, wsłuchujących się w ową symfonię zniszczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top