ROZDZIAŁ 8

-Nie wierć się tak-mówię, gdy leżymy przytuleni na łóżku.

-To nie przyciskaj mi tyłka do kutasa- odpowiada, ale gdy próbuję się odsunąć, Shane przyciąga mnie do siebie- Leż, pszczółko.

-No przecież nie stoję!- buntuję się i tym razem to ja poprawiam swoją pozycję.

-Stać będzie coś innego, jak nie przestaniesz się ruszać-burczy niewyraźnie mężczyzna-Dobranoc.

-Dobranoc- odpowiadam mu i przyciskam głowę do poduszki.

Nie mam zamiaru myśleć o tym buraku, więc od razu zamykam oczy i kładę się spać.

***

Budzi mnie dźwięk uderzenia i krzyki za oknem.

Świetnie.

Jeśli obudził mnie któryś z dilerów to podam ich na policję, a jak któryś z pijaczków to nigdy więcej nie dam im kasy.

Niech wiedzą, że stracili sponsorkę.

Wyglądam przez okno i o dziwo jestem zaskoczona.

Nie doszło tam do żadnej bijatyki ani zebrania gangu.

Cudownie.

Natomiast nie cudowne jest dziecko, a dokładniej nastolatek, któremu rower rozpadł się na pół, a z nosa leje się krew.

Nie myśląc zbyt długo zakładam klapki Shane'a i wybiegam z kamienicy. Dobiegam do chłopaka w kilka minut i widzę, że jest przerażony krwotokiem.

Szczerze?

Ja też, ale jestem odpowiedzialną dorosłą i mu pomogę.

-Hej, mam na imię Zoey- przedstawiam się szybko- Chodź do mojego mieszkania. Nie bój się nie zrobię ci krzywdy.

Jeśli do mnie by ktoś tak powiedział to byłabym przerażona i nie poszła z nim.

Poszkodowany jest jednak wyjątkowo otwarty i rusza ze mną w stronę klatki schodowej.

-A nie powiesz mojej mamie?- pyta się cicho.

Trochę niepokojące i warto zwrócić uwagę na to czemu nie chce powiedzieć matce.

W końcu to ona powinna go wspierać nawet jak odstawił różne głupoty.

-Nie powiem, ale obawiam się, że sama się domyśli, bo będziesz miał śliwę jak nic- biorę chłopaka pod ramię i wciągam do mieszkania Shane'a- A póki co, dalej nie wiem jak masz na imię kaskaderze?

Mężczyzna jeszcze śpi, ale jestem pewna, że nie obrazi się na naszego, małego towarzysza.

Polubił Ginger, ma siostrę, więc raczej tego dzieciaka też polubi.

-Alexander- mówi i siada na krześle, które mu podstawiłam.

Zauważam, że spuszcza wzrok i jest dziwnie cichy. Boi się, ale nie w sposób jaki powinien się bać.

On boi się nawet siedzieć.

Ewidentnie ma jakieś problemy i postaram się je z niego wyciągnąć.

Pomogę mu za wszelką cenę.

Przyglądam mu się kątem oka i dostrzegam kilka siniaków na jego przedramionach.

Wyglądają jakby ktoś go bił i bardzo mnie to porusza.

Idąc tym tropem przyglądam się jego ubraniom.

Nie wyglądają na nowe i są bardzo zniszczone. Nie wspominając już o butach, z których wychodzą mu palce.

-Nie jesteś zbyt rozmowny, ale to nic, bo ja nadaję za trzech- śmieję się cicho i wyciągam apteczkę, którą na szczęście znalazłam przy wczorajszym gotowaniu- Xander, cholera jasna nie wycieraj podłogi!

Denerwuję się delikatnie, gdy widzę, że skarpetką próbuje zetrzeć krew z podłogi zamiast siedzieć spokojnie.

Natychmiast tego żałuję, bo przypominam sobie o jego sytuacji w domu.

-Przepraszam- odpowiada przerażony- Nie chciałem. Juz sobie pójdę.

-Kochanie-zaczynam kucając obok niego- Na prawdę nie zrobię ci krzywdę. Obiecuję- mówię i przykładam mu do nosa mrożonkę- Może cię trochę boleć, ale krwotok ustanie.

Nie wiem co mam mówić, bo po pierwsze boję się poruszyć jakiś drażliwy temat, a po drugie mam pustkę w głowie.

-W porządku-odpowiada- Ale na pewno nie powie pani mojej mamie?

Co za wstrętne babsko.

Ten chłopczyk jest cudowny i nikt nie powinien go straszyć, w szczególności jego matka.

W ogóle, rodzice nie powinni nikogo straszyć.

-Po pierwsze, nie mów do mnie pani, a po drugie, na pewno-składam obietnicę- Boisz się jej?

-Nie- jąka się.

-Xander, kaskaderze, jestem tak miękką dupą, że nie zostawię cie bez pomocy. Możesz mi powiedzieć. Jeśli brakuje wam pieniędzy możecie zamieszkać u mnie albo chociaż wpadać na obiady, a jak mama cię bije albo robi inną okropną rzecz to pomogę Ci. Przygarnę cię i będziesz miał dom jak z bajki. Obiecuję. Tylko musisz mi powiedzieć.

Liczę, że chłopak się otworzy i uda mi się mu pomóc.

A co do zaadoptowania go- nie żartowałam.

Pomogę mu.

-W domu się nie przelewa odkąd tata nas zostawił-zaczyna- Mama pracuje na dwie zmiany, a dalej nie starcza pieniędzy na nic. Chodzi przez to zła i często na mnie krzyczy. Niedawno zaczęła mnie bić. Nie robi tego często- broni ją- Tylko jak na to zasłużę. Ostatnio nie posprzątałem w domu zanim wróciła. Była zmęczona i dlatego mnie uderzyła. Normalnie by tego nie zrobiła. Nie chcę, żeby się denerwowała i wyżywała na mnie, dlatego robię co mogę. Boję się, że jestem niewystarczający i odda mnie do domu dziecka. Wtedy zostanę bez nikogo. Boję się, ale jednocześnie nie chcę z nią być. Nie chcę codziennie szorować podłogi szczoteczką do zębów i myć garnków po zupie z samej wody i aromatu warzyw.

-Xander, możesz się na mnie gniewać, ale muszę to zgłosić- oznajmiam zapłakana i tym razem smaruję chłopakowi nos żelem chłodzącym- Zgłoszę to i zaraz po tym przystąpię do procesu adopcyjnego. Pomogę Ci.

-Dziękuję- odpowiada tak po prostu i przytula mnie- Dziękuję.

Tyle wystarcza.

Decyzja podjęta.

Zrobię wszystko, żeby go przygarnąć i mu pomóc.

Wszystko.

-Nie ma za co, kaskaderze- gładzę go po plecach- A ile masz lat?

-Czternaście.

-Dwa razy młodszy ode mnie-żartuję i ocieram łzy-Chcesz coś zjeść?

-A mógłbym?- pyta niepewnie.

-Jasne!- odpowiadam entuzjastycznie- Mam spaghetti, tosty albo płatki na mleko.

-Kocham spaghetti- wyznaje- Ostatni raz jadłem je jak tata mieszkał z nami.

-No to teraz masz szansę zakochać się w mojej kuchni- śmieję się, a Xander unosi kąciki ust- Smacznego! Poczekaj tu na mnie idę obudzić mojego kolegę.

I jak myślicie?

ZZ zostanie matką?

Spodziewaliście się takiego plot twistu?

Jeśli ten was zaskoczył to kolejny przerazi was na śmierć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top