ROZDZIAŁ 12
-Wszystko załatwiliśmy?- pyta się Shane.
Mam nadzieję, bo jeśli jeszcze raz będę musiała słuchać tej jędzy z pomocy społecznej to wydrapę sobie uszy.
I oczy najlepiej też.
-Ogarnęliśmy sprawy związane z adopcją, swoją drogą podziękuj mamie, że załatwiła nam to bez żadnych procedur, byliśmy w szkole- wymieniam- Zostały nam tylko porządne zakupy.
Porządne, porządne.
Musimy kupić dosłownie wszystko.
-Nie trzeba- wtrąca się nieśmiało nasz syn.
NASZ, KURWA, SYN.
-Trzeba, trzeba, chłopaku- odpowiada mu mój mąż.
MÓJ, KURWA, MĄŻ.
-Musimy kupić buty, podstawowe kosmetyki, ubrania- wyliczam.
W mojej głowie już pojawia się lista z punktami do skreślenia.
Widzę już ich kilkanaście.
Oj, chyba poleci kasa za cały miesiąc roboty w restauracji.
Tak na marginesie zostały mi ostatnie trzy miesiące, ale Shane załatwił mi wolne, więc w zasadzie to nie mam już roboty.
Ale mam bogatego męża.
Tylko nie starego.
Szkoda.
-I telefon, żebyśmy mogli do siebie dzwonić-wtrąca się Shane -I rower, bo poprzedni się zepsuł.
-Koniecznie z kaskiem- spoglądam w lusterko i widzę, że Alex jest szczęśliwy.
Jego uśmiech równa się mój uśmiech.
Znam go kilka godzin, ale darzę go ogromną sympatią.
Uwielbiam go i mogę zdobyć się na stwierdzenie, że go kocham.
Tak, wszyscy.
Kocham tego małego kaskadera, bo jest uroczy, wdzięczny i po prostu cudowny.
Spotkałam go i automatycznie obdarzyłam bezwarunkową miłością.
-Tak- przytakuje mężczyzna- Musimy też kupić rzeczy do Brazylii. Stroje kąpielowe, kremy z filtrem i czapki z daszkiem.
-I trzeba rozejrzeć się za meblami do pokoju młodego.
-Łączymy nasze mieszkania? Wystarczyłoby tylko zburzyć ścianę i powstałoby jedno.
-A masz kasę, żeby wykupić mieszkanie od właściciela?
-Mam.
-No to tak robimy- uśmiecham się- Co o tym myślisz, Xander?
-Myślę, że to spoko pomysł-odpiera.
Wyluzował, uff.
Trochę się bałam, że dalej będzie skrępowany i będzie używał oficjalnego języka.
Pragnę dać mu dom, gdzie nie trzeba wypowiadać poprawnie gramatycznych zdań, mieć zawsze szóstek i szorować podłogi na błysk.
Przy nas może używać potocznych słów, może uczyć się na czwórkach i mieć bałagan w pokoju, a ja i tak będę go kochać.
-No i supcio-stwierdzam i parkuję- Gotowi na zakupy?
-Nie- odpowiadają zgodnie.
***
Cztery godziny później mamy już wszystko kupione.
Zaczynając od nowych ubrań, a kończąc na rowerze i telefonie.
Teraz mamy zamiar udać się na lody, a potem do sklepu meblowego.
-Jaki smak lubisz najbardziej?- pytam Alexandra- Ja uwielbiam czekoladowe.
-Ja też!- uśmiecha się szeroko- A ty, Shane?
-Ja wolę waniliowe.
Za kogo ja wyszłam?
Mogłam zadać to pytanie zanim powiedziałam tak.
-O fu!- krzywię się, a blondyn parska.
-Żartowałem. Też kocham czekoladowe.
Jednak dobrze trafiłam.
Prawnik, który lubi lody czekoladowe.
Chodzący ideał.
-No i klasa- żartuję, a po chwili przypominam sobie, że miałam zadzwonić do rodziców- Zamówcie mi też, a ja za chwilę do was przyjdę.
-Oki-doki- odpowiada mi nastolatek i razem z mężem ruszają do budki z lodami.
-Cześć, córuś! Co tam?-słyszę głos mamy.
Uwielbiam z nią rozmawiać.
Czuję się wtedy doceniona, kochana i bezpieczna. Wracam do dzieciństwa i tego, jak zawsze przed snem przychodziła ona oraz tata i z każdą z nas z osobna rozmawiali. Mogłam wtedy nawijać o najnowszym smaku waty cukrowej, a oni i tak ciągnęli rozmowę dalej.
Perfekcyjni rodzice.
Najlepsi na świecie.
(nie zgadzam się. MOI RODZICE SĄ NAJLEPSI. KOCHAM ICH- autorka)
-Cześć!- witam się- Nie dzwoniłam do was dzisiaj i się stęskniłam. Co tam u was?
-Wszystko dobrze- odpowiada tym razem tata- Przed chwilą zjedliśmy i właśnie wracamy. Powinniśmy być za dwie godziny.
-Zajrzałabym do was, ale zejdziecie na zawał, jak powiem wam kogo przyprowadziłam.
-A kogo przyprowadzisz?- śmieje się mama.
-Męża i syna- odpowiadam.
Szok za trzy, dwa, jeden...
-Ja pierdolę, Zoey, nie żartuj- klnie tata.
Na jego miejscu zareagowałabym tak samo.
-Nie żartuję-odpieram- Jestem gadułą i od razu musiałam wam o tym powiedzieć.
-Nie wiem co mam mówić-zaczyna mama- Ale chyba gratulacje, kochanie. Jak tylko z tatą wrócimy to przyjedziemy do ciebie i poznamy męża i syna. To jego dziecko, tak?
-Nie. Adoptowaliśmy, dlatego jesteśmy małżeństwem-tłumaczę.
-Oh, no cóż... Na pewno się polubimy- stwierdza mama i mogę się założyć, że ciepło się uśmiecha- Będziemy kończyć, Zoey, bo musimy skupić się na drodze. PPNR, kochamy cię jak stąd na księżyc.
-PPNR, ja też was kocham jak stąd na księżyc- żegnam się i kończę połączenie.
Chowam telefon do torebki i idę w stronę moich chłopaków. Czekają już na mnie i rozmawiają o czymś zaciekle.
-Stało się coś?-pyta się Shane.
-Jestem gadułą, musiałam powiedzieć rodzicom o ślubie i dziecku- uśmiecham się przyjaźnie- Stwierdzili, że na pewno się nie polubicie.
-Też tak myślę- potwierdza blondyn, a nastolatek mu przytakuje.
Całkiem zgrana z nas rodzinka.
-Idziemy spacerkiem do meblowego?- pyta Xander i w ostatniej chwili łapie loda, który spadłby mu na ziemię.
-Jasne- odpowiadamy jednocześnie z Shanem i podnosimy się z wiklinowych foteli.
Po drodze dużo rozmawiamy. Shane opowiada o swoim rodzeństwie, ja też wtrącam parę historii z życia mojego i bliźniaczek. Xander za to mówi nam o swojej pasji do roweru i tego jak nauczył się skakać.
Śmiejemy się do łez, ale prowadzimy też normalną rozmowę, w której się poznajemy.
Będąc już pod drzwiami sklepu mój telefon zaczyna dzwonić. Szukam go w torebce, a gdy w końcu go znajduję, widzę, że dzwoni nieznany numer.
Postanawiam odebrać, bo może to coś ważnego.
Kiedy ktoś do mnie dzwoni to zawsze coś ważnego.
Chyba, że to fotowoltaika.
Ich mam zapisanych jako gorący kochanek.
-Zoey Zelaya, w czym mogę pomóc?
Na odpowiedź nie muszę długo czekać.
Tylko, że ona nie nadchodzi taka jaką oczekiwałam.
-Pani rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
Trzymacie się?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top