ROZDZIAŁ 14
Dzisiaj jest najgorszy dzień w moim życiu.
Pogrzeb rodziców.
Nigdy nie myślałam nad tym, jak będzie wyglądać ten dzień, aż do dziś.
Razem z bliźniaczkami musiałyśmy zostawić płaczącą Ginger z Xanderem, bo uważamy, że patrzenie na osoby, które cię wychowały, w trumnach nie jest odpowiednim widokiem dla dziesięciolatki. Musiałyśmy też zorganizować pogrzeb i załatwić sprawy związane z mieszkaniem.
Było tego tak dużo, że nie miałam czasu na płacz.
Nie miałam, a mimo to, wylałam morze łez.
-Nie musimy iść na cmentarz, jeśli nie jesteś gotowa psychicznie- odzywa się Shane i obejmuje mnie ramieniem.
Oczywiście, że nie jestem gotowa, ale to ich uroczyste pożegnanie i powinnam tam być.
-Dam radę- pociągam nosem.
-Pszczółko...
-Nie zaczynaj- proszę go i odbieram dzwoniący telefon- Kaskaderze, nie mogę teraz rozmawiać. Stało się coś?
Przez myśl przebiega mi, że stało się coś Ginger, ale uspokajam się.
Nie mogę panikować.
-Bawiliśmy się i wszystko było dobrze-zaczyna, a ja już wiem, że Ginger się coś stało- Przed chwilą powiedziała, że bardzo jej zimno i boli ją głowa. Zmierzyłem jej temperaturę i ma prawie trzydzieści dziewięć stopni- mówi zestresowany- Robię jej okłady, ale nie wiem jaki lek jej podać. Nie musisz wracać, Zoey, tylko powiedz mi jak jej pomóc.
Moja intuicja jednak nie zawodzi.
-Będę za pół godziny- oznajmiam- W szafce obok naczyń jest apteczka. W fioletowym woreczku są wszystkie leki Ginger. Tam powinno być coś przeciwgorączkowego. Przeczytaj jaką dawkę i podaj jej to. Cały czas rób okłady i nie przykrywaj jej. Jeśli temperatura będzie rosła to weź ją pod prysznic i wykąp w letniej wodzie. I nie każ się jej rozbierać, bo będzie czuć się niekomfortowo.
-Okej, czekamy- mówi i rozłącza się.
Wiem, że Alexander jest odpowiedzialny i udowodnił to robiąc Ginger okłady i dzwoniąc do mnie, ale dalej jest jeszcze dzieckiem. Został z moją siostrą, bo nie przewidzieliśmy choroby. Mam nadzieję, że dadzą sobie radę, bo akurat o tej godzinie w Hiszpanii są największe korki, a cmentarz wcale nie jest tak blisko mojego mieszkania.
-Shane, jedziemy do domu- odwracam się w stronę mojego męża- Ginger jest chora i Alex do mnie dzwonił.
-To na co czekamy?
-Bliźniaczki- wyjaśniam- Muszę im powiedzieć, że jadę do domu. Będą się martwić.
-Zadzwonisz do nich z samochodu- mówi i kieruje się w stronę parkingu.
-Masz rację- przytakuję i podążam za nim.
Obyśmy tylko dotarli do kamienicy bez komplikacji.
***
Do mieszkania przyjeżdżamy prawie godzinę od ostatniego telefonu. Były straszne korki, a w dodatku był jakiś wypadek i naprawianie drogi.
Pech życiowy.
Wbiegam do mieszkania i od razu kieruję się do mojej sypialni. Dostrzegam śpiącą Ginger i siedzącego obok Alex'a. Dziewczynka jest ubrana w różową piżamkę z księżniczkami, włosy ma związane w warkoczyka, a na jej czole dostrzegam mały ręcznik. Chłopak jedną ręką sprawdza temperaturę na termometrze, a drugą trzyma dłoń Ginger.
-Gorączka spadła- wzdycha zmęczony nastolatek i przeciera twarz dłonią- Musiałem ją wykąpać, kazałem pić jej dużo wody, bo przeczytałem, że to pomaga. Okłady też chyba zadziałały.
Gdy patrzę na niego, wiem, że za kilkanaście lat będzie najlepszym ojcem na tej ziemi.
To jaki jest troskliwy, opiekuńczy i odpowiedzialny mówi samo za siebie.
-Jesteś najlepszy, Xander- przytulam go i siadam obok nich na łóżku- Nie wiem, jak mam ci dziękować.
-Nie musisz- mówi i uśmiecha się delikatnie.
-Ale chcę- upieram się- Lubisz naleśniki?
-Lubię- potwierdza.
-To biorę się za pracę- wymuszam uśmiech i idę w stronę kuchni.
Jest mi cholernie przykro z powodu rodziców, ale Alex i Ginger zasługują na najlepszą wersję mnie.
Dlatego muszę się uśmiechać.
I żyć w ogóle.
-Zoey- odzywa się Xander.
Byłam tak zamyślona, że nawet nie wiem kiedy zjawił się w kuchni. Nie wiem też ile czasu minęło, bo mam już gotowe ciasto.
-Tak?- pytam i zaczynam smażyć jedzenie.
-Ginger ma takie malutkie, czerwone plamki na dłoniach. Gdy spała przeczytałem, że to może być objaw bostonki i warto iść z tym do lekarza.
Kurcze blaszka.
Nigdy nie interesowali mnie lakarze, a szczególnie ci dziecięcy. Więc, gdy myślę o tym, że muszę umówić Ginger na wizytę robi mi się słabo.
-Dzięki, kaskaderze- przytulam go- Może kiedyś zostaniesz lekarzem.
W tym momencie uświadamiam sobie, że muszę zacząć oszczędzać na studia Alexandra.
Nie wiem czy chce na nie pójść, ale gdyby chciał to zrobię wszystko, żeby mógł się dalej rozwijać. Jeśli nie chce iść na uczelnię, to wezmę kredyt i kupię mu mieszkanie.
Postanowione.
Z Ginger będzie tak samo, tylko, że przy dziewczynce pomogą mi siostry. One też dorzucą się do mieszkania i studiów siostry.
-Raczej nie- stwierdza- Za dużo stresu.
-Racja- kiwam głową- Ja nie mogłabym pracować z chorymi ludźmi. Płakałabym razem z nimi.
Oni płakaliby z powodu beznadziejnej lekarki, a ja z ich choroby.
Nawet przeziębienia.
-Ja chyba też.
-To się dobraliśmy- śmieję się i wyciągam naleśniki z patelni.
Wyszły całkiem nieźle i nawet nie trzeba wyrzucać pierwszego gołębiom.
Dla nich strata dla mnie też.
Zawsze gdy robię naleśniki i pierwszy mi nie wychodzi, a z innych zostają resztki to biorę je i karmię nimi gołębie.
Zbudowałam sobie całą armię.
-Masz marmoladę?- pyta Alex.
Hmm...
Pomyślmy...
Oprócz zepsutej sałaty, przeterminowanych serków i starego chleba tostowego nie ma tam nic.
Zupełnie nic.
Na moje usprawiedliwienie powiem, że dzisiaj wybierałam się na zakupy.
-Nie, a lubisz?
Chcę się trochę o nim dowiedzieć, bo przed nami jeszcze całe życie.
Przecież muszę wiedzieć czy woli jajka sadzone czy na twardo.
I nie żartuję.
Serio muszę wiedzieć co lubi jeść, żeby nie gotować czegoś za czym nie przypada.
To samo z Ginger, tylko ja znam ją od małego i wiem co lubi, a co nie.
Ogromny plus.
-Ginger lubi- oznajmia- Wzięła leki na pusty żołądek. Będzie ją bolał brzuch. Skoczę do sklepu po marmoladę.
Słodziak.
Wróżę im wspólną przyszłość.
I jak rodziały?
Podobają się?
Wy też wróżycie im wspólną przyszłość?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top