Wampirzyca

Varian X Vampire Reader

Kolejna bezsenna noc dla mieszkańców Corony. Pełna strachu przed krwiożerczą bestią zwaną wilkołakiem. W odróżnieniu od zwykłych wilkołaków ten nie przemieniał się podczas pełni, o nie. Ten przemieniał się każdej nocy, polując na błąkających się nieszczęśliwców. Wszyscy mieszkańcy pozamykali się w domach na cztery spusty w obawie o swoje życie. No może nie wszyscy. Pewien chłopiec pracował w swoim laboratorium nad czymś co może wyplenić tę bestię raz na zawsze.

–No dobra Ruddiger. Wszystko gotowe, teraz tylko– chłopak przełknął ślinę –Trzeba pójść na cmentarz.

Szop pokręcił szybko głową i zaczął wydawać z siebie przerażone dźwięki, trzymając chłopca za nogawkę spodni.

Varian wziął zwierzaka na ręce i zaczął go uspokajać, choć sam był przerażony swoim pomysłem –Spokojnie, przecież wyjdziemy tylko na chwilę. Nikt się nie zorientuje.

Chłopak wziął ze sobą torbę pełną alchemicznych bomb oraz łopatę z worem. Jego szop wskoczył mu na ramię i lekko trącał go w policzek, dając znać, że wciąż nie jest jeszcze za późno, by się wycofać. Jednak chłopiec nie zwracał na niego uwagi. Przekonany, że to jedyny sposób, by pomóc ojcu wyszedł tylnym wyjściem z pracowni i udał się na stary cmentarz. W oddali można było usłyszeć przeraźliwe dźwięki rozszarpywanej przez drapieżnika zwierzyny. Varian przyśpieszył kroku. Czuł się obserwowany z każdej strony, dlatego też bez przerwy się obracał. Kilka razy krzyknął z przerażenia, gdy wpadł w jakieś pnącza leśne lub potknął się o coś. W końcu dotarł do starego cmentarza na terenach miasta Corony. Ostrożnie przeszedł przez kolczasty płot niestety, rozrywając sobie przy tym trochę ubranie. Rozejrzał się wokół i ruszył do grobu świeżo pochowanej dziewczyny. Twojego grobu. Chłopak zaczął kopać coraz głębiej i głębiej, aż w końcu dokopał się do twojej trumny. Varian wziął głęboki wdech, po czym otworzył trumnę. W świetle księżyca mógł dostrzec twoje blade ciało ubrane w długą, białą, koronkową sukienkę i wianek z uschniętych kwiatów, zdobiący twoją głowę. Szop obwąchał twoje ciało, jakby sprawdzając czy na pewno jesteś martwa. Chłopiec ostrożnie wyciągnął cię i wyniósł z wykopanego dołka, po czym włożył do worka.

–No dobra Ruddiger, wynosimy się stąd– powiedział, przerzucając lekko worek przez plecy.

Po powrocie do domu Varian ponownie zaszył się w swoim laboratorium ale tym razem, zamykając się na klucz. Gdy upewnił się, że nic mu w środku nie grozi, zjechał plecami po drzwiach z ulgą. Jego zwierzak zrobił to samo. Chłopak szybko doszedł do siebie i zabrał się do pracy. Wyjął twoje ciało z worka i ułożył na metalowej palecie. Za pomocą alchemii wytworzył dziwną substancję, którą wlał do zbiornika uprzednio zbudowanej maszyny i pociągnął za dźwignię, która uruchomiła urządzenie. Pracownia wypełniła się oślepiającym, białym światłem od wysokiego napięcia. Chwilę później było już po wszystkim. Varian wsunął gogle z powrotem na głowę i powoli podszedł do miejsca gdzie leżało twoje ciało.

–No dalej, obudź się– cicho wyszeptał, oczekując, że wstaniesz. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Załamany alchemik, widząc, że jego działania nie przyniosły oczekiwanych efektów wrócił do biurka i zaczął kreślić w swoich zapiskach. Nagle jego zwierzakowi zjeżyła się sierść i zaczął agresywnie syczeć na różne miejsca w pracowni. Chłopak obrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Twoje ciało zniknęło. Szop nie przestawał syczeć na sufit i inne ściany, które znajdowały się w mroku nieoświetlonym przez świece.

–Co się dzieje Ruddiger?– zapytał szopa, rozglądając się w strachu i odruchowo chwytając czosnek –Nie mówcie mi, że to naprawdę zadziałało.

Nagle poczuł na swoich plecach czyiś wzrok.  Jednak za nim nikogo nie było. Jako, że Ruddiger wciąż się nie uspokoił, Varian zapalił latarnię i powoli zaczął nią oświetlać sobie pomieszczenie. W końcu uniósł ją do góry i zamarł w bezruchu przerażony. Na skrzyżowanych belkach pod sufitem siedziałaś ukryta za drewnianym filarem. Twoje dziko rozszerzone, niegdyś błękitne, teraz czerwone jak krew oczy przeszywały chłopaka na wskroś. Niedbale ułożone włosy przybrały kolor smołowatej, głębokiej czerni i zasłoniły część twarzy, odsłaniając jedynie te przerażające oczy. Uszy lekko szpiczaste uważnie nasłuchiwały każdego odgłosu. Cera pomimo trupiej bladości wyglądała o wiele żywiej niż przed kilkoma minutami. Zirytowana dźwiękami jakie wydawał na ciebie szop syknęłaś groźnie w jego stronę, ukazując ostre, białe jak śnieg kły, sprawiając, że zwierzak schował się pod stołem, a Varianowi nogi się ugięły ze strachu.

–Udało się– wyszeptał sam do siebie, nie wierząc w to co widzi –Ta stara czarownica miała rację. Można przywołać zmarłych.

Nadal wpatrywałaś się w niego głodnym spojrzeniem, nie ruszając się ze swojego miejsca ani o milimetr. Alchemik nabrał odwagi i przemówił do ciebie.

–H-hej. Pamiętasz kim jesteś?– spytał niepewnie, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch, jednak ty nadal milczałaś –Jestem... jestem Varian. Chcę cię prosić o przysługę. Niedawno w tych okolicach zaczął grasować wilkołak.... Niszczy domy, porywa ludzi, w tym moją matkę. Proszę... Proszę, przepędź go stąd, żeby mój ojciec nie musiał iść na pewną śmierć. Błagam.. to jedyna rodzina jaka mi pozostała. Dam ci w zamian co tylko zechcesz. Schronienie, zwierzęta jako ofiary, nawet własną krew ci oddam jeśli będzie trzeba, tylko proszę... przepędź tą bestię.

Przechyliłaś głowę, wsłuchując się w prośbę chłopca. Nagle twoje uszy zadrżały, a do pracowni wszedł ojciec Variana, Quirin. Nim chłopiec zdążył zareagować rzuciłaś się na mężczyznę i wbiłaś kły w jego szyję, upijając trochę krwi, po czym uciekłaś przez otwarte drzwi i wybijając okno w sąsiednim pokoju skryłaś się głęboko w lesie. Chłopak dopiero teraz orientując się co się wydarzyło, podbiegł do ojca.

–Tato! Tato nic ci nie jest?!

Varian bezradnie patrzył jak jego ojciec próbuje zatrzymać krwawienie. Na widok zakrwawionej szyi zaczęło mu się robić słabo.

–Synu, coś ty znowu narobił?

–Ja.. j-ja.. ja nie chciałem tato– chłopak w panice nie wiedział co ma robić, za wszelką cenę starał się nie zemdleć –N-nie chciałem, żebyś poszedł zabić tego w-wilkołaka, dlatego... dlatego poszedłem na cmentarz i... i stworzyłem wampira.. żeby.. żeby zabił go za ciebie.

–Varian, synu..– mężczyźnie w końcu udało się w miarę zatamować krwawienie –Mówiłem ci nie mieszaj się do tego. Teraz muszę zabić i wilkołaka i wampira.

–Nie! Nie, tato nie!– zaprzeczył szybko chłopak –Ja o nich czytałem. Rzuciła się, bo jest spragniona krwi. Jestem.. jestem pewien, że da się z nią dogadać. Muszę ją tylko znaleźć i..

–Powiedziałem nie mieszaj się!– przerwał mu ojciec –Nie będziesz się ugadywał z potworami. Masz zapomnieć o tej wampirzycy– mężczyzna położył czule dłoń na głowie syna –Nie pozwolę, żeby przytrafił ci się los, który spotkał twoją matkę.

Varian odtrącił rękę ojca –A ja nie pozwolę ci pójść na pewną śmierć!

Chłopak wybiegł z laboratorium prosto do swojego pokoju i wskoczył na łóżko, okrywając się kołdrą. Ani się obejrzał, a zasnął skulony. Następnej nocy Varian wbrew ojcu wziął swoją torbę i niezauważony ruszył do lasu. Błąkał się w ciemnościach, próbując trafić na twój ślad, jednak bezskutecznie. Przedzierając się przez gąszcz roślin zachaczył o kolce i przeciął sobie do krwi ramię. Syknął z bólu i usiadł na moment, by zabandażować sobię ranę, po czym wyjął z kieszeni fartucha notatnik i zaczął w nim skreślać możliwe miejsca twojego pobytu, co przerodziło się w agresywne kreślenie po narysowanej mapce. Chłopak zamknął notatnik i schował go z powrotem, zastanawiając się co dalej. W końcu wstał z kamienia, na którym siedział i odruchowo spojrzał w górę. Widząc cię siedzącą na gałęzi cofnął się do tyłu i potykając o własne nogi upadł na ziemię. Tak jak wczorajszej nocy wpatrywałaś się w niego, jednak tym razem twój wzrok nie był dziki jak u zwierzęcia. Wyglądałaś bardziej ludzko, aniżeli jak potwór. Zanim Varian mógł jakkolwiek zareagować rzuciłaś się na niego i przygwoździłaś do ziemi, nie pozwalając mu się ruszyć. Chłopak chciał krzyknąć jednak ty szybko zasłoniłaś mu usta i nadstawiłaś uszu. Widząc jak nerwowo się rozglądasz wokół, domyślił się, że w pobliżu was czaił się wilkołak, który został zwabiony zapachem świeżej krwi z tej rany na jego ramieniu. Varian przestał się wyrywać z pod twojego uścisku. Wyraźnie czułaś jak szybko bije mu serce ze strachu, co wręcz zachęcało cię, by spróbować jego krwi. Nagle rzuciłaś chłopaka na bok, ratując go tym przed atakiem bestii. Chłopak cofał się, aż nie poczuł drzewa za swoimi plecami. Patrzył jak zaciekle walczysz z wilkołakiem, teleportując się na jego plecy i rozszarpując raz po raz kark zwierzęcia, a czasem i krtań. Dźwięki bitwy było słychać w całym lesie starej Corony. Krew lała się, brudząc trawę i twoją białą suknię. Po długiej i wycieńczającej walce wilkołak padł, przybierając swoją ludzką formę. Ty, ciężko oddychając i widząc, że już więcej nie wstanie spragniona rzuciłaś się wypić z niego krew, nie przejmując się chłopcem.

–Tyle.... krwi...– wyszeptał Varian, mdlejąc.

Gdy wystarczająco napiłaś się z wilkołaka, podeszłaś do chłopca i odchyliłaś kołnierz jego koszuli, by mieć lepszy dostęp do szyi. Twoje oczy zabłyszczały na czerwono. Już miałaś zatopić w nim kły, gdy nagle odskoczyłaś, unikając wystrzelonej w ciebie srebrnej strzały. Skacząc z gracją niczym doświadczona wampirza łowczyni, uniknęłaś kolejnych strzał i uciekłaś na pobliską gałąź z dala od swojej ofiary.

–Trzymaj się z dala od mojego syna potworze– powiedział Quirin, mierząc w ciebie kolejną strzałę.

Ty jedynie oblizałaś wargi, patrząc na mężczyznę z wyższością –Wrócę tu po niego. To cena za zabicie wilkołaka.

Po tych słowach zniknęłaś w ciemnych odmętach lasu, a Quirin po upewnieniu się, że nic już im nie grozi podszedł do syna i zabrał go do domu. Dzień w dzień obserwowałaś swoją zdobycz, czekając na odpowiedni moment, żeby porwać młodego alchemika. I w końcu nadarzyła się okazja. Pod postacią nietoperza wleciałaś do pokoju przez uchylone okno i przybrałaś swoją wampirzą postać. Cicho podeszłaś do łóżka, w którym spał chłopak. Nocna koszula obsunęła mu się lekko w trakcie spania, odkrywając skrawek szyi i ramienia. Ostrożnie weszłaś na łóżko i pochyliłaś się nad chłopcem, delikatnie muskając ustami jego szyję, po czym wbiłaś kły dokładnie w to miejsce, czym obudziłaś alchemika. Powoli delektowałaś się smakiem jego krwi, nie zwracając uwagi na próby oswobodzenia się chłopca i jego ciche błagania o pomoc. W końcu dostałaś to, na co tak długo czekałaś. Gdy wypiłaś z niego wystarczającą ilość krwi, by był nieprzytomny, chwyciłaś go w stylu panny młodej i wymknęłaś się na zewnątrz. Pobiegłaś do nikomu nieznanego miejsca w lesie, starej wieży, w której ukrywałaś się do tej pory. Dzięki ukrytemu przejściu dostałaś się do środka i położyłaś Variana w sypialni, sama zasypiając obok niego. Następnego ranka, gdy chłopak obudził się i przypomniał sobie co się działo poprzedniej nocy, zaczął rozglądać się w panice. Jego wzrok spoczął na tobie. Spałaś spokojnie wycieńczona długim czychaniem na swoją ofiarę dzień i noc, skulona na posłaniu. Nie miałaś już na sobie tej białej sukienki, w której zostałaś ożywiona. Zamiast niej byłaś ubrana w przylegającą do talii, długą, czarno-ciemnozieloną suknię z rękawem trzy-czwarte. Włosy lekko spięte warkoczami z dwóch stron dookoła głowy, gdyż przeszkadzały ci w polowaniu, a na głowie połamany wianek z uschniętych już kwiatów. Cera w ogóle nie przypominała trupiej, a bardziej bladego człowieka, który nigdy nie widział słońca. Widok ten bardzo rozczulił chłopaka, chociaż sam nie wiedział dlaczego. Varian wstał i poszedł rozejrzeć się po wieży. To miejsce miało dosłownie wszystko, nawet jego ubrania i sprzęt laboratoryjny w osobnym pokoju. Alchemik nie mógł wyjść z podziwu, zwłaszcza, gdy na ramię wskoczył mu jego szopi przyjaciel.

–Ruddiger! Co ty tu robisz?– spytał zwierzaka, tuląc go, na co szop zaczął wydawać z siebie coś w stylu mruczenia kota.

–Mieszka tu, tak samo jak i ty. Podoba ci się twój nowy dom?– spytałaś, stojąc w drzwiach sypialni i lekko ziewając.

Chciałaś za wszelką cenę utrzymać chłopca przy sobie, dlatego też nawet podczas snu czuwałaś nad nim.

–Ty zbudowałaś to miejsce? I przyniosłaś te wszystkie rzeczy?

–Nie– odparłaś, schodząc powoli po schodach –Znalazłam to miejsce, a z rzeczy przyniosłam tylko twoje. No i szopa. Reszta już tu była– twoje oczy zaświeciły się na czerwono, hipnotyzując chłopca, podczas gdy podchodziłaś coraz bliżej niego –Nigdy ode mnie nie uciekniesz, obiecujesz?

–Nigdy od ciebie nie ucieknę– powtórzył w transie –Obiecuję.

Uśmiechnęłaś się do siebie, widząc, że coraz lepiej idzie ci kontrola wampirzych zdolności. Pogłaskałaś chłopca, przerywając hipnozę i wróciłaś do sypialni, pozwalając mu się przebrać. Dni mijały, a Varian szybko przyzwyczaił się do swojego nowego życia, które nie różniło się zbytnio od poprzedniego. No może za wyjątkiem twojego towarzystwa. Połowę dnia odsypiałaś w jego sypialni, przez drugą połowę spędzałaś czas z Varianem i pomagałaś mu zdobywać różne materiały do jego alchemicznych badań. Wieczorem następowała twoja ulubiona pora, w której piłaś krew alchemika, od czego oboje się wręcz uzależniliście. Często zostawałaś z Varianem do późna, usypiając go i czekając cierpliwie aż będziesz mogła zapolować na tych, którzy mogli przypadkiem znaleźć waszą kryjówkę. Tak mijały wam dnie, które z czasem zamieniły się w tygodnie, te w miesiące, a te w lata. Któregoś wieczoru jak zwykle przyszłaś się posilić krwią Variana. Podczas, gdy on leżał na łóżku, zapisując coś w swoich notatkach, ty wcisnęłaś się pomiędzy jego zapiski, a niego, przytulając się i wtuliłaś w jego szyję. Chłopak odchylił kołnierz i przechylił na bok głowę, dając ci łatwiejszy dostęp do szyi, a ty najdelikatniej jak tylko mogłaś wbiłaś kły i zaczęłaś pić jego krew. Varian odłożył notatki i zamknął oczy, rozkoszując się chwilą. W końcu oderwałaś się od jego szyi i położyłaś na nim.

–Wiesz..– zaczęłaś –Zastanawiałam się ostatnio czy nie tęsknisz za ojcem.

–Oczywiście, że tęsknię– odparł smutno, bawiąc się twoimi włosami –Ale nie mogę wrócić do niego.

Podniosłaś się i spojrzałaś mu prosto w oczy –A chciałbyś?

Między wami zapadła cisza. Chłopak zastanawiał się czy to na pewno dobry pomysł.

–A co z naszą umową? Tą za zabicie wilkołaka– spytał, na co ty podniosłaś się do siadu i wybuchnęłaś śmiechem –Co cię tak śmieszy?– zapytał oburzony.

Trochę zajęło ci uspokojenie się, chociaż nadal chichotałaś, odpowiadając –Nie wiem czy się zorientowałeś ale nigdy nie powiedziałam, że zgadzam się na twoją umowę– opadłaś na łóżko, wybuchając jeszcze większym śmiechem.

Varian chwilę myślał nad tym co powiedziałaś, po czym chwycił cię za ramiona –Chcesz powiedzieć, że przez CAŁY ten czas...

–Tak– pokiwałaś głową, uśmiechając się i próbując stłumić śmiech –Zabiłam go, bo się napatoczył, a ty ślepo wierzyłeś, że wypełniłam swoją część umowy. To trzeba być tobą, żeby się po takim czasie zorientować.

Podczas, gdy ty dosłownie płakałaś ze śmiechu, Varian puścił cię i chwycił się za głowę, załamując własną łatwowiernością.

–Hej, hej. Nie łam się– pocieszałaś go –Jestem pewna, że za jakieś sto lat sam byś na to wpadł– chwyciłaś się za brzuch, który zaczął cię już boleć i zaczęłaś się turlać po pościeli.

–Weź nie nabijaj się ze mnie– chłopak wstał i zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy –Nie waż się nawet wspominać o tym mojemu ojcu.

–A mnie po co ze sobą zabierasz?– zdziwiłaś się, siadając na brzegu łóżka –Przecież jak tylko mnie zobaczy to przywita mnie ciepło z całą wioską uzbrojoną w czosnek i srebro albo wodę święconą– przeszły cię ciarki na samą myśl –Bedę wpadać do ciebie wieczorem.

–O nie ma mowy, wracasz ze mną– odparł chłopak, zakładając plecak –Ja cię przywróciłem do życia, więc muszę cię mieć na oku.

–Ale zdajesz sobie sprawę, że twój ojciec prędzej mnie nadzieje na kołek niż przygarnie pod swój dach. O rany będę nadziana!– zaśmiałaś się ze swojego kiepskiego żartu.

Varian uniósł jedną brew na ciebie, po czym pokręcił głową –Bierz mnie na ręce i lecimy. Nie mamy całej nocy.

–Ja wręcz przeciwnie– odparłaś, chwytając chłopaka.

Wylecieliście przez okno, kierując się ku starej wiosce. W tym czasie Quirin przygotowywał broń. Chociaż minęło tyle czasu nadal nie stracił wiary, że odnajdzie swojego syna, dlatego co noc wychodził go szukać. Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał na wspólne zdjęcie, po czym otworzył drzwi. Jakie było jego zdziwienie, gdy po ich otworzeniu zobaczył dużo starszego Variana.

–Cześć tato– przywitał się nieśmiało.

Mężczyzna upuścił broń i przytulił mocno syna –Myślałem, że cię straciłem.

–Heh, ja tak samo– chłopak puścił ojca –Tato, chcę ci kogoś przedstawić, tylko... nie denerwuj się, dobrze?

Varian chwycił cię za rękę i przyciągnął do siebie, zabierając cię tym z bezpiecznej kryjówki. Uśmiechnęłaś się niezręcznie do mężczyzny, widząc jak morduje cię wzrokiem.

–Tato, przedstawiam ci (T/I), moją dziewczynę.

–Że co?!?!– krzyknęłaś łącznie z ojcem Variana, patrząc na alchemika jak na wariata –Chwila moment, od kiedy niby jesteśmy parą, bo nie przypominam sobie?– spytałaś sarkastycznie, biorąc się pod boki.

Varian spojrzał na ciebie z politowaniem –Co wieczór dosłownie dobierasz mi się do gardła. Jak to nie jest miłość, to ja nie wiem co to jest.

–Wampirzy instynkt!!– wykrzyknęłaś oburzona –Następnym razem ustalaj takie rzeczy ze mną zanim przyprowadzisz mnie do żądnego mojej krwi teścia.

Powiedziałaś wpraszając się do środka i rozgoszczając się w salonie. Zdezorientowany Quirin patrzył to na ciebie, to na syna.

–To w końcu jesteście razem? Czy nie?

–Tak, masz wampirka w rodzinie, tatku–wtrąciłaś z uśmiechem –A nawet dwa wampirki.

–Będę ojcem???!– wykrzyknął zdziwiony Varian, wprawiając Quirina w jeszcze większe osłupienie niż wcześniej.

–Nie, ty cymbale– przeteleportowałaś się do Variana, żeby go uderzyć w łeb –Ciebie zmienię w wampira, żebyś musiał się męczyć ze mną na wieki.

–Aaa to ma sens– chłopak odetchnął z ulgą, a ty przewróciłaś oczami.

~💜💜💜~

Możecie to potraktować jako halloweenowy specjal, bo nwm czy się wyrobię z następnym one-shotem ^~^

Miało wyjść strasznie, a wyszło jak zwykle xD
Mam nadzieję, że mimo wszystko wam się podobało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top