Grinch - Wygnany Alchemik
Christmas special
Grinch AU
Wigilia to czas, który wspólnie spędzamy z rodziną przy wielkim stole i mnóstwie potraw. Śpiewamy kolędy, odpakowywujemy prezenty, składamy sobie życzenia i czekamy do pierwszej gwiazdki. Ten właśnie czas nastał w miasteczku Corony. Śnieg okrył dachy domów, drzewa i place. Mieszkańcy dekorowali chatki, latarnie, piekarnie, skwery. Wszystko co tylko się dało. Śpiewali radośnie świąteczne melodie, przygotowując się na ten dzień. Przez tłum ludzi przeciskała się dziewczyna o jasnobrązowych włosach związanych w dwa warkocze. Na imię miała Mary-Lou i była starszą córką burmistrza miasteczka Corony.
–Roszpunko! Roszpunko!– nawoływała –Przepraszam, nie widział pan mojej siostrzyczki?
Zaczepiła mężczyznę, jednak ten pokręcił głową i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. Brunetka westchnęła i poszła szukać dalej siostry.
Chłopiec o ciemnobrązowych włosach związanych z tyłu w luźny kucyk pociągnął dziewczynę za rąbek sukni –Ja widziałem Punzy. Poszła do lasu po jemiołę.
Chłopczyk wskazał na zakazaną część lasu u podnóża wysokiej góry, gdzie nikomu nie wolno chodzić. Ani dzieciom, ani dorosłym. Mary poczuła jak się w niej gotuje z nerwów. Tyle razy powtarzała siostrze, by się tam nie zapuszczała.
–Dziękuję Julku.
Poczochrała lekko bruneta i pobiegła za siostrą do lasu. Znalazła małą blondynkę przy zamarzniętym jeziorze, bawiącą się ze zwierzętami. Roszpunka karmiła jabłkami dzikiego, białego konia, renifera i grubego szopa. Dziewczynka uniosła jemiołę nad każdym ze zwierzaków i po kolei całowała je po główkach, chichotając przy tym. Gdy tylko starsza siostra zbliżyła się do młodszej, koń spłoszył się i uciekł głębiej w las.
–Mary! Przestraszyłaś Maximusa– powiedziała z wykrzywionym z niezadowolenia dziubkiem, biorąc się pod boki.
–I bardzo dobrze. To dziki koń, pewnie ma wściekliznę. A sio! Ty szopie przebrzydły– pogoniła kolejnego zwierzaka.
–No ej!– tupnęła nogą zirytowana zachowaniem starszej siostry –Ale Svena to nie goń.
Mary podniosła brew –Svena?
Roszpunka szybko stała się z powrotem wesoła i przedstawiła po kolei swoich nowych przyjaciół. Chwyciła mordkę renifera i potarła jego nosek swoim.
–To jest Sven. Szop to Zgrywusek, a Koń to Maksiu. A to jest Olaf– podeszła do ulepionego bałwana i okryła go kurteczką ze zlepionych żywicą igieł –Trochę brakuje mu ciepła.
Blondynka uśmiechnęła się i pomimo zimnego śniegu, przytuliła bałwanka. Mary za to przewróciła oczami. Chwyciła siostrę za rękę i zaczęła ciągnąć ją w stronę domu –Jak będziesz sama chodziła do lasu to zły Grinch cię porwie i zmieni w szczura– nastraszyła ją.
–Nie przeszkadzałoby mi to. Cassie mówi że są niesamowicie inteligentne, znajdą nawet najbardziej zapułapkowane jedzenie i wykradną je bez problemu– odparła podskakując w rytm dochodzących z oddali melodyjek –Mary? Skąd się wzięła legenda o Grinchu? Tata nie chciał mi powiedzieć, a wszystkich nimi straszy. Czy to kolejna bajeczka dla dzieci?
Starsza siostra westchnęła, widząc, że blondynka nie odpuści jej z pytaniami –Ugh, no dobrze. Opowiem ci pewną historię, którą przekazał mi w tajemnicy Xavier ale ani słowa tacie, bo dostanę grudy węgla zamiast prezentów.
–Ani słowa– Punzy przyłożyła palec do ust.
–Świetnie. Historia zaczyna się niecałe 12 lat temu. Podobno, gdy Corona była jeszcze małą wioską na jej skraju głęboko w lesie mieszkał pewien chłopiec, alchemik. Podczas jego 7 świąt zdarzył się pewien wypadek. Alchemik pobiegł po pomoc do wioski ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy pozamykali domy, ciesząc się świętami. Zrozpaczony chłopak wrócił, chcąc ratować ojca ale nie zdążył. Gdy dotarł na miejsce zamiast swojego domu zobaczył tylko ogromny pomarańczowy kryształ,i masę czarnych kamieni, zagradzających mu wejście do środka gruzów. Siedział na mrozie przez całą noc, płacząc za ojcem, aż znalazł go rano wioskowy. Tata niesłusznie oskarżył alchemika i wygnał z miasteczka. Wtedy to chłopiec przyjął imię Grinch i zamieszkał na szczycie góry z dala od ludzi. Starsi mówią, że wróci kiedyś do miasteczka, żeby zniszczyć nam święta i zemścić za swojego ojca.
Mała blondyneczka uważnie wysłuchała opowieści siostry i zaczęła główkować –Biedny Grinch. Musiał być bardzo samotny przez ten cały czas. Mary? Zaprosimy go na święta?
Dziewczyna stanęła w miejscu z osłupienia –Coś ty powiedziała?
–Zaprośmy Grincha na święta. Osobiście pójdę do niego i go zaproszę do nas. Muszę się pospieszyć, żeby zrobić mu prezent.
Punzy puściła dłoń siostry i poszła z powrotem w kierunku góry. Mary ani chwilę się nie zastanawiając, chwyciła ją za jeden z wystających warkoczy i pociągnęła do siebie.
–O nie! Nawet o tym nie myśl. Wyobraź sobie co tata by zrobił, gdyby Grinch pojawił się u nas.
Roszpunka posmutniała i spuściła główkę –Wściekłby się.
Mary pokiwała głową –No właśnie. Jeśli chcesz zaprosimy Julka, Lance'a i Cassandrę na obiad. Kto wie? Może nawet Anna i Elza przyjdą.
–Naprawdę?– znowu ożywiła się blondynka i z radości pobiegła przodem do domu, krzycząc –Hura!– na cały głos.
Mary pokręciła głową i pobiegła za siostrą, żeby jej nie zgubić w gąszczu drzew. Tym czasem w oddali na szczycie góry młody chłopak za pomocą teleskopu przyglądał się szczęśliwemu miasteczku Corony. Jego oczy lekko czerwonawe od zbyt długiego siedzenia w jaskini i nadużycia alchemicznych substancji śledziły wzrokiem dwie siostry, które zapuściły się zbyt głęboko w las.
–A ci znowu biegają wokół tych udekorowanych kolorowymi śmieciami iglaków– Varian wrócił do swojego biurka i zaczął przygotowywać swój plan –Zetrę im te uśmieszki z twarzy. Niech tylko zasną– zaśmiał się złowieszczo, tworząc żrącą substancję w zlewkach.
Ruddiger wbiegł do jaskini i otrzepał się ze śniegu. Podreptał do Variana i zaczął ocierać się łapkami o jego nogi i mruczeć niczym kot, próbując zwrócić na siebie uwagę.
–Nie teraz Ruddiger, zajęty jestem.
Odgonił szopa, jednak ten nie zamierzał się poddać. Jednym, szybkim skokiem wlazł chłopcu na głowę. Nachylił się pyszczkiem w dół, zasłaniając Varianowi widok.
–Ruddiger! Złaź ze mnie!
Chwycił szopa za ogon i wyrzucił za drzwi na dwór prosto w kupę śniegu. Zwierzak wygrzebał głowę z zaspy i nakrzyczał na Variana po szopowemu. Rzucił w niego śnieżką, trafiając prosto w jego twarz. Chłopak mimo woli zaśmiał się i otrzepał ze śniegu. Rzucił zwierzakowi jakiś materiał na okrycie się i wrócił do swojej pracy tylko po to, żeby zorientować się, że brakuje mu drewna na opał. Westchnął ciężko i wyszedł na zewnątrz z uśmiechem, gdyż miał pewien pomysł.
–Chodź kolego. Czas odwiedzić Coronę.
Szop popatrzył się zdziwiony ale poszedł za chłopcem dotrzymując mu kroku. Varian zakradł się do tartaku blisko miasteczka i wykradł z niego parę drewienek. Ruddiger wydał odgłos zdziwienia, zastanawiając się czemu chłopak nie zbierze drewna w lesie, w bezpiecznym dla niego miejscu. Varian nie poprzestał na tym. Poszedł dalej przez lasek po obrzeżach miasteczka, nie ryzykując tym, że ktoś go zobaczy. Podszedł bliżej domu burmistrza, zakradając się od strony ogrodu z tyłu chatki, gdzie drzewa rosły bardzo gęsto, zapewniając mu niewidoczność. Skrył się za drzewem, uważnie obserwując. Szop wskoczył mu na głowę, żeby lepiej się przyjrzeć co się dzieje w środku. Przez oszronione okno domu było widać jak Mary próbuje upilnować grupkę dzieci, biegając wokół nich i pilnując, żeby nic im się nie stało, gdyż praktycznie strącały wszystko na swojej drodze. Varian oparł głowę na pniu drzewa i westchnął z lekkim, marzycielskim uśmiechem. Ruddiger, rozumiejąc już, dlaczego jego właściciel zakradł się do miasteczka, zszedł na jego ramiona i poruszył sugestywnie brwiami, trącając go łapką w zarumieniony od zimna policzek. Varian ocknął się ze swoich myśli i udał na powrót niewzruszonego.
–A ty na co się gapisz?
Ruddiger zeskoczył na ziemię i narysował na śniegu serduszko, a w nim Variana i Mary trzymających się za ręce. Wyprostował się dumnie na swoich łapkach, zadowolony ze swojego rysunku, uśmiechając się.
–Co ty mi tu sugerujesz?– oburzył się chłopak, niszcząc dzieło szopa –Coś ci się ubzdurało. Poza tym kto by zwrócił uwagę na strasznego Grincha?
Szop pokiwał głową z sarkastyczną miną, mówiąc po szopiemu, żeby dalej się oszukiwał i zaczął odnawiać swój rysunek. Varian nie rozumiejąc swojego kompana wzruszył ramionami i pokierował się z powrotem w stronę swojej góry, zostawiając rysującego zwierzaka samego. Nagle nad szopem pojawił się cień. Ruddiger spojrzał w górę i zobaczył nad sobą zaciekawioną twarz małej Punzy, trzymającej patelnię w maleńkich dłoniach. Szop wydał z siebie zadowolony szczebiot i pochwalił się swoim dziełem, poprawiając serduszko wokół Mary i Variana.
Roszpunka przyjrzała się rysunkowi i wskazała na górę w oddali oraz swoją siostrę, pytając niemo –Grinch się zakochał? W Mary?
Ruddiger pokiwał głową i pokazał łapką, żeby za nim poszła. Roszpunka posłusznie pobiegła za szopem aż dogonili Variana. Nagle blondynka wyrżnęła twarzą w zaspę śniegu, potykając się o gałąź. Chłopak obrócił się zdziwiony i przewrócił oczami, widząc kto go śledzi.
–Wracaj do domu– doradził jej –Tu nie jest bezpiecznie.
Roszpunka wstała i otrzepała się że śniegu –Ty jesteś Grinch, prawda?– zignorowała jego słowa, nakręcając się –Myślałam, że będziesz brzydkim, zielonym, włochatym stworem, mutującym dzieci.
Powiedziała, okrążając go i przyglądając mu się z uwagą. Skóra chłopca gdzieniegdzie przypominała bardzo jasną, praktycznie bladą zieleń, co potwierdzało przynajmniej część jej wyobrażeń o Grinchu. Varian posłał jej znużone spojrzenie.
–Masz zbyt bujną wyobraźnię młoda.
Chłopak ulepił śnieżkę i cisnął nią w Roszpunkę, tak, że wylądowała pupą na śniegu, a sam uciekł z drewnem.
–Hej! Zaczekaj!
Dziewczynka wsadziła patelnię pod pachę i wzięła na rączki szopa, po czym pobiegła truchcikiem w stronę góry. W tym czasie Varian zdążył wrócić do swojej groty i wrzucić całe drewno do pieca. Dopiero teraz zorientował się, że nie ma przy nim jego przyjaciela.
–Ruddiger?– rozejrzał się po kryjówce, zaglądając w każdy zakamarek –Jesteś tu koleżko?
Varian podrapał się po głowie, zastanawiając się gdzie podziewa się jego szop. Odwrócił się, by wrócić do pracy nad chemikaliami, a tam zobaczył tę samą dziewczynkę co wcześniej, wpatrującą się w niedawno podgrzewaną na palniku zlewkę z substancją.
–Hej! Łapy precz od alchemii!
Varian podbiegł do blondynki i podniósł ją do góry jak bezpańskiego kota, odciągając od stanowiska pracy.
–Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz poparzyć sobie ręce i twarz?– okrzyczał ją –Czego za mną leziesz?
Oczy małej Roszpunki napełniły się łzami, a podbródek zaczął drgać. Spanikowany jej zachowaniem Varian postawił dziewczynkę na ziemi i kucnął przed nią, nie wiedząc co robić.
–Ejejej tylko mi tutaj nie płacz. No nie chciałem no. Przepraszam.
Punzy pociągnęła noskiem –Szczere przeprosiny?
–Tak. Szczere przeprosiny tylko błagam cię nie rycz mi tu.
–Ok!
Blondynka przestała udawać płacz i z uśmiechem na twarzy pobiegła poszperać w rzeczach chłopca. Varian miał coś powiedzieć ale uderzył się w czoło za to, że dał się nabrać 6-letniemu dziecku. W tym czasie Roszpunka dorwała się do dziwnej rzeczy, którą nagle wystrzeliła światłem. Przyjrzała się świetlnemu mieczowi z zaciekawieniem i machnęła nim kilka razy.
–Łoooooo to jest lepsze niż moja patelnia!
–Odłóż. Na. Miejsce– powiedział przez zaciśnięte zęby chłopak i wrócił do swojej pracy, ignorując nieproszonego gościa.
Roszpunka odłożyła rzecz na miejsce, wzięła na rączki Ruddigera i podeszła do biurka Variana. Jako, że nie dosięgała do blatu przysunęła sobie kufer i weszła na niego, żeby lepiej widzieć. Cichutko obserwowała jak alchemik tworzy coś z chemikali i podążała za nim krok w krok, gdy zmieniał miejsce pracy.
–Co tam tworzysz?– spytała, tuląc szopa.
Chłopak zsunął gogle na oczy i zaczął coś odmierzać –Jeżeli już musisz wiedzieć to coś co zniszczy ci święta. Zadowolona z odpowiedzi?
–Nie– pokręciła główką i przytuliła chłopca, wprawiając go w osłupienie –Przykro mi z powodu twojego tatusia.
Varian nie odpowiedział jej. Odsunął delikatnie od siebie dziewczynkę i poklepał po główce, starając się skupić na robocie.
–Wiesz, że Zgrywusek zdradził mi twój sekret?– spróbowała zagaić rozmowę.
–Po pierwsze to jest Ruddiger, a po drugie pilnuj własnego nosa– odparł zarzucając jej kaptur na oczy.
–A co jeśli bym ci powiedziała, że Mary chciałaby cię poznać?– uśmiechnęła się podstępnie.
Varian również uśmiechnął się –To bym ci nie uwierzył– zaczął prowadzić małą blondyneczkę do wyjścia –Zdaje się, że twój pobyt się tutaj trochę przedłużył.
Dziewczynka starała się jakoś zaprzeć i symulować płacz ale tym razem nic jej to nie dało –Nie, wcale nie!
–Wcale tak– powiedział z uśmiechem, wyrzucając ją na kupę śniegu –Życzę ci okropnych świąt Punzy-Lou.
Varian zamknął drzwi tuż przed nosem dziewczynki, która chciała się dostać z powrotem do środka i zaśmiał się. Ruddiger skrzyżował łapki, a chłopak tylko wzruszył ramionami.
–No co? Sama się prosiła.
Szop przewrócił oczami i uciekł w do kominka ogrzać się. Roszpunka waliła raz po raz piąstkami w drzwi –Hej! Otwieraj! Zostawiłam tam moją patelnię!
–Nie martw się. Dam ci ją w prezencie dziś w nocy.
–Ugh! Jesteś okropny!– kopnęła drzwi że złości, czego szybko pożałowała –Ała!
Punzy jakoś dotarła do domu z obolałą stopą. Oczywiście w domu nie obyło się od upomnienia i kary. Na szczęście dla niej nadal mogła liczyć na prezent. Zaraz po świątecznej kolacji uciekła do swojego pokoju i zaczęła rysować.
–Gdzieś ty znowu była?– do pokoju weszła wkurzona Mary –Na chwilę cię spuściłam z oczu i już mi uciekłaś.
–Grinch nas odwiedził. Odprowadziłam go do domu, żeby się nie zgubił, a on zabrał mi moją patelnię. Wiedziałaś, że Zgrywusek to jego szop i tak na prawdę ma na imię Ruddiger? Pokazał mi co siedzi Grinchowi na serduszku.
Wyjaśniła lekko koloryzując sytuację. Chwyciła skończony obrazek i pokazała go siostrze. Mimo zirytowania Mary spojrzała na rysunek, na którym widniała ona z Varianem obejmujących się jak para do zdjęcia. Dziewczynie wydawało się, że skądś kojarzy chłopca, gdyż rysunki Punzy były bardzo dokładne i wcale nie wyglądały jak malunki typowej 6-latki.
–To jest ten Grinch?
Blondynka pokiwała główką –Prawda, że jest ładny?
–Uroczy– odparła od niechcenia, oddając rysunek.
–Hura! Wiedziałam, że to odwzajemniona miłość od pierwszego wejrzenia!
Zachwyciła się siostrzyczka i zaczęła rysować kolejny obrazek. Mary, nie wiedząc o co chodzi spojrzała na siostrę jak na wariatkę.
–A ciebie co za choroba dopadła?
–Nie mnie tylko Grincha i nazywa się ona "le miłość"– powiedziała z francuskim akcentem –Zrobisz mi jakąś ładną ramkę do rysunków?
Starsza siostra kiwnęła głową i wyszła bez słowa. Dla świętego spokoju zrobiła dekorowane ramki i pomogła siostrze zapakować ładnie prezent. Zajęło im to na tyle długo, że nim się obejrzały musiały pójść na wspólną pasterkę. Całe miasteczko zebrało się przy choince na placu i zaczęło śpiewać wspólnie kolędy. W swojej grocie Varian również śpiewał, jednak była to jego własna wersja świątecznej piosenki.
🎶Święta przyszły znów
I ludzi w mieście tłum
Tak nie cierpię ich radości, gdy śpiewają, dzieląc się wciąż prezentami🎶
Varian spakował do torby fiolki z przygotowaną miksturą.
🎶"Ojej!" – mówią
–"Jaki piękny sweter. Zawsze chciałam taki dostać"🎶
Przedrzeźnił żonę burmistrza zmieniając głos i zaczął zakładać na siebie strój Mikołaja.
🎶A dziś, cóż, dostałem olśnienia
Czas by pokazać im mojego ducha świąt🎶
Ubrany wyszedł na zewnątrz ze sprzętem i ruszył w kierunku Corony razem z Ruddigerem.
🎶A gdy te święta pochłonie ognia żar
Te święta okryje zemsty czar
W te święta wszystko zmieni się,
Gdy zobaczą, że zniszczyłem je!🎶
Gdy wszyscy poszli spać, Varian wyszedł na ulice Corony i zaczął przygotowywać swoje pułapki. Co chwilę jednak się czymś rozpraszał. Nie mógł nacieszyć oczu pięknymi widokami nocnego miasteczka.
🎶Milion lśniących gwiazd
Stłumił świateł blask
Nie czas jednak lenić się, podziwiać je, pamiętaj po co tu jesteś🎶
Skarcił się i zaczął wykradać prezenty z domów podłożone pod choinkami, niszcząc przy tym ozdoby i inne dekoracje.
🎶I raz, i dwa
Jeden tuż po drugim
Tracą prezenty kiedy śpią
O nie, jaka będzie szkoda,
Gdy tak zaśpiewam im🎶
Varian wziął jeden z prezentów burmistrza i zaczął tańczyć po pokoju, wymachując nim nad sobą niczym małe dziecko.
🎶Patrzcie kto tu prezenty ma
Zły Grinch mówi wam pa pa!🎶
Zamachnął się i przewrócił jednym ciosem choinkę burmistrza, po czym uciekł do kolejnych domów. Nie wiedział, że nieświadomie obudził tym hałasem małą Punzy-Lou.
🎶A gdy te święta pochłonie ognia żar
Te święta okryje zemsty czar
W te święta wszystko zmieni się,
Gdy zobaczą, że zniszczyłem je!🎶
Alchemik podłożył prezenty pod choinkę na placu, dorzucił kilka drewienek na podpałkę i rozlał na nie chemiczną substancje. Roszpunka wybiegła w samej piżamce i z przerażeniem rozejrzała się po zniszczonym mieście. Podbiegła do Variana i krzyknęła do niego.
–Grinch! Przestań!
Chłopak odwrócił się i uśmiechnął do niej –No proszę, proszę. Jak ci się podoba moja wersja świąt Punzy-Lou? Spójrz, nawet przyniosłem ci prezent.
Rzucił dziewczynce jej patelnię, którą zostawiła wcześniej w jego grocie. O dziwo miała na rączce zawiązaną ładnie wstążeczkę z kokardką.
–Nie musisz psuć innym świąt. Wiem, że czujesz się samotny. Możesz spędzić święta z nami. Ze mną i z Mary. Przyjdziemy do ciebie jeśli nie chcesz pokazywać się w mieście– próbowała go przekonać –Zobacz– wyjęła z pod sukienki ukryty przed rodzicami prezent –Zrobiłyśmy go razem z Mary specjalnie dla ciebie.
Varian przyjął prezent i wrzucił go do swojej torby –Wiesz co, młoda? Jest takie powiedzonko "Jeśli już coś zaczynasz, to to skończ".
🎶Chodź, podejdź tu
I przypatrz się
Jak święta te zakończą się nim nadejdzie świt
Alchemii moc pokaże ci czym jest koszmar świąt!🎶
Varian ustawił dziewczynkę z dala od drzewka i rzucił szklany pojemnik z żółtą substancją w stertę prezentów. W połączeniu z innymi, wcześniej wylanymi chemikaliami drzewo zaczęło płonąć. Z pod prezentów wyrosły czarne kamienie, które niszczyły choinkę i podarki, a pomarańczowy bursztyn zaczął rosnąć i pochłaniać to co zostało.
🎶(W te święta) Skończyłem swą grę!
(W te święta) Ktoś uroni łzę!
(Te święta)🎶
Roszpunka przycupnęła na zimnym śniegu i zaczęła płakać, tym razem naprawdę. Ruddiger zasmucony tym widokiem podbiegł do niej i zaczął ją pocieszać jak tylko mógł.
🎶Ty wiesz, że święta pochłonął ognia żar
Że święta okrył zemsty czar
Że święta już skończyły się,
Bo zniszczyłem je. Koszmarnych świąt!🎶
Zadowolony z siebie Varian wrócił do groty, by napawać się swym zwycięstwem. Szop zaprowadził zapłakaną blondyneczkę do jej domu i został z nią aż do rana. Tak znalazła ją siostra.
–Punzy? Co ci się stało? Miałaś koszmar?
Mary usiadła na łóżku siostry, a ta szybko ją przytuliła, wtulając twarz w jej koszulę nocną.
–Grinch zniszczył nam święta– wytarła łzy ubraniem siostry –Oddał mi patelnię ale zniszczył choinkę i prezenty.
–Oj nie płacz– pogładziła czule jej policzek –Jestem pewna, że przesadzasz.
–Nie przesadzam!
Roszpunka chwyciła siostrę za dłoń i pomimo piżam wyciągnęła ją na dwór, pokazując jej ogrom zniszczeń jakich dokonał w nocy alchemik. Mary z niedowierzaniem patrzyła na rozbite witryny sklepów, ślady po ogniu i czarnych kamieniach. Na głównym placu zebrali się wzburzeni ludzie.
–Spokojnie, tylko spokojnie! Wiem kto jest za to odpowiedzialny i natychmiast pociągnę winowajcę do konsekwencji swych czynów– tłumaczył się przed ludem burmistrz.
–Tato!– krzyknęła Mary, przepychając się przez tłum –Przepraszam, kobieta pcha się z dzieckiem.
W końcu udało jej się wejść na podest koło ojca i zająć jego miejsce na mównicy.
–Obywatele miasteczka Corony! Uspokójcie się i wysłuchajcie mnie. Wiem, że jesteście rozjuszeni całą tą sytuacją. W końcu w ciągu jednej nocy straciliście dary waszej ciężkiej pracy, wszyscy straciliśmy. Ale mimo to zapomnieliście o najważniejszym. W świętach nie chodzi o ozdoby, podarki, czy nawet choinki. Chodzi o spędzanie czasu wspólnie ze swoją rodziną i przyjaciółmi, których kochamy całym sercem. Rzecz w tym, że nie wszyscy dostali taką szansę. Jest pewna osoba wśród nas, która dawno temu straciła dom i jedyną rodzinę, niesłusznie oskarżona została wygnana z miasta i po dziś dzień tkwi na szczycie góry. Tą osobą jest Grinch, alchemik, którym straszycie młode pokolenia.
–A co nas obchodzi ten potwór?!
–Zniszczył nam święta!
–Wiesz ile pieniędzy poszło na dekoracje!?
Tłum zaczął się oburzać. Przerażony król chciał ratować sytuację ale Mary mu na to nie pozwoliła.
–A pomyśleliście kiedyś o czymś innym niż wasze wydatki wy materialiści?!– krzyknęła na ludzi, uciszając część z nich –Grinch nie jest potworem! Jak powiedziała moja młodsza siostra, jest po prostu bardzo samotny. Jeśli mam być z wami szczera, a będę, to gdybym była na jego miejscu również bym zniszczyła to miasto. Mówię to jako przyszła burmistrz Corony i następczyni rodu Lou. Znam sposób, by zadowolić was wszystkich, więc słuchajcie mnie uważnie. Pójdę do Grincha i przekonam go, żeby wszystkim zwrócił prezenty oraz naprawił szkody jakie wyrządził. W zamian chcę mu dać obywatelstwo Corony i ciepłe święta w naszym gronie na jakie zasłużył po latach samotności. Zakończymy legendę o Grinchu i powitamy go jako alchemika naszego miasta, z którego możemy być dumni– Mary popatrzyła na ojca –To się tyczy wszystkich, ciebie również tato. Przeprosisz Grincha i pozwolisz mu zasiąść przy naszym stole, gdy skończy swoją pokutę. Przysięgnij tu i teraz przed swoimi ludźmi.
Ojciec spojrzał zdziwiony na córkę –Mary, skarbie. Co ty wyprawiasz?
–Trzeba to zakończyć tato. Czas byś naprawił swój błąd z przed laty. Przysięgnij– zarządała dziewczyna.
W końcu burmistrz ugiął się –Przysięgam córcia. Zgadzam się na wszystkie warunki, a wy? Zgadzacie się?– rzekł do ludu, który potwierdził ochoczo, widząc, że sam burmistrz się z tym zgadza.
–Świetnie. Przygotujcie mi listę wszystkich prezentów, które kupiliście i ilość szkód, które trzeba naprawić.
Mary zeszła z mównicy. Dopiero teraz poczuła chłód, który jej doskwierał. Wróciła razem z młodszą siostrą do domu i ubrała się ciepło na wyprawę w góry. Gdy wyszła na zewnątrz, zobaczyła, że czekają na nią przed domem rodzice.
–Jesteś pewna, że chcesz tam iść, córciu? Widziałaś co zrobił z naszym miastem– powiedział jej ojciec, wręczając zwój papieru.
–Jestem tego pewna tato. Rodzina Lou nie rzuca słów na wiatr. Poza tym jeśli wierzyć słowom Punzy, Grinch mnie nie skrzywdzi– odparła, chowając świstek papieru do kieszeni.
–Jesteśmy z ciebie tacy dumni córeczko– wtrąciła matka, przytulając ją na pożegnanie.
–Wiem o tym, nie zawiodę was.
Na ramię dziewczyny wskoczył szop i zamruczał przyjaźnie, łasząc się. Mary podrapała zwierzaka pod bródką i ruszyła w drogę. W tym czasie Varian właśnie wybudził się że snu. Z wyśmienitym humorem przetańcował po grocie.
–O rany co za noc. Szkoda, że nie widzę teraz ich min– westchnął głęboko.
Chłopak nagle zorientował się, że nie ma już żadnego celu tak naprawdę. Dokonała się jego zemsta. Koniec. Jego wzrok padł na worek, do którego wsadził prezent od Roszpunki i Mary. Wziął pakunek i ostrożnie rozerwał papier. W środku były dwa rysunki w ozdobionych ręcznie ramkach. Na jednym z nich tkwiła postać i Variana, a na drugim także on z blondynką na rękach i swoim szopem na ramieniu. Na ramce widniał napis "Najlepsi przyjaciele". Varianowi zrobiło się głupio za wczorajszą rozróbę. Wiele by dał, żeby teraz naprawić swój błąd, gdyż był to pierwszy prezent od serca od bardzo długiego czasu. Nagle usłyszał znajome drapanie w drzwi. Domyślił się, że to Ruddiger postanowił w końcu wrócić do domu, więc poszedł mu otworzyć. Kiedy jednak to zrobił zobaczył kogoś jeszcze w drzwiach.
–Witaj. Mogę wejść?
Mary uśmiechnęła się nieśmiało do niego. Jej poliki różowe z zimna doskonale ukrywały rumieńce jakie malowały się na jej twarzy. Chłopak zamarł. Nigdy by się nie spodziewał, że odwiedzi go sama córka burmistrza. Ocknął się z transu dopiero, gdy Ruddiger zainterweniował.
–Oczywiście, wejdź.
Dość zakłopotany Varian wpuścił ją do środka i szybko wrzucił drewno do pieca, żeby dziewczyna mogła się ogrzać przy cieple kominka.
–Co cię tu sprowadza, panno Lou?
–Możesz darować sobie te tytuły– powiedziała z przyjaznym uśmiechem, machając ręką –Wystarczy Mary. A ty? Jak masz na imię?
–Jestem Grinch– odparł nieśmiało.
Dziewczyna zachichotała, przez co serce alchemika zabiło szybciej –Ale ja pytam o twoje prawdziwe imię.
–A, tak– zmieszał się i też zachichotał niezręcznie –Varian.
–Varian– powtórzyła cicho –Takie piękne imię, a go nie używasz.
–Tak, cóż.. Straszny Grinch jakoś lepiej brzmi, kiedy straszysz dzieci– znowu się zmieszał, tym razem odwracając wzrok –No więc, Mary, co cię tutaj sprowadza?
Mary przycupnęła przed kominkiem i pokazała Varianowi, by zrobił to samo. Chłopak usiadł posłusznie, a Mary ściągnęła rękawiczki i zaczęła ogrzewać zmarznięte dłonie.
–Jakby to powiedzieć, ludziom nie spodobał się twój świąteczny prezent i zarządali, no cóż, tego– podała chłopcu zwój z listą wymagań ludzi.
Varian rozwinął go ujawniając zawartość papierowej listy –Sporo tego– powiedział przerażony, widząc jak lista rozwinęła mu się na pół groty.
–Niestety wiem o tym ale myślę, że mam dla ciebie coś odpowiedniego w zamian– alchemik spojrzał zdziwiony, zastanawiając się co to może być –Chcę dać ci obywatelstwo Corony i wspólny obiad z moją rodziną przy wigilijnym stole, chociaż będzie już mocno po świętach, gdy skończysz naprawiać wszystko. Zmienię nastawienie wszystkich mieszkańców do ciebie i postaram się zapewnić najlepsze święta jakie kiedykolwiek mógłbyś sobie wyobrazić. Wystarczy, że zrobisz wszystkie te rzeczy na liście.
Varian niedowierzał –Na prawdę chcesz zrobić to wszystko?
–Oczywiście. Wiesz, Punzy i ja bardzo byśmy się ucieszyły, gdybyś zechciał dołączyć do nas w miasteczku. Już nie musisz być sam.
Chłopak poczuł jak się rozkleja –Dziekuję ci– powiedział przez łzy i przytulił dziewczynę, tak jak by nie chciał już nigdy jej puścić.
Gdy Varian doszedł do siebie, razem z Mary wrócił do Corony i od razu wziął się za naprawianie miasteczka. W ciągu niecałego tygodnia udało mu się naprawić wszystkie szkody i dać wszystkim mieszkańcom prezenty. Ludzie dzięki Mary szybko zaczęli traktować Variana jak jednego ze swoich. Nawet burmistrz jakoś się przemógł i na dowód szczerych intencji kazał wybudować małą chatkę dla alchemika. Chłopak w końcu zaczął wieść normalne życie. Co niedzielę lub częściej jadał z rodziną Mary, która praktycznie przyjęła go do siebie na czas budowy chatki. W końcu Varian wykonał wszystkie rzeczy z listy, no poza dwoma wyjątkami.
–Hej dziewczyny, mogę wejść?– spytał, sióstr nieśmiało.
–Varian!
Mała blondyneczka podbiegła do chłopca i przytuliła go z całych sił. Alchemik oddał uścisk i dał się poprowadzić na łóżko dziewczynki.
–Napisałam nową historię o Grinchu. Lepszą historię– podkreśliła –Po pierwsze, Grinch będzie zielonym, włochatym stworem i będzie bardziej głupawy i zabawny, żeby stworzyć przyjazny obraz dla dzieci. Po drugie, wyrzucam Mary z opowieści. Świąteczna miłość jest zbyt oklepana w takich historiach. Ja zostanę jako przykład przyjaźni między-ludzko-stworowej, żeby uczyć dzieci, że liczy się wnętrze. I zmienię całą fabułę, żeby była ciekawsza.
Varian zaśmiał się –Tak, to będzie dużo lepsza historia niż moja. W każdym razie mam tu coś dla ciebie.
Chłopak wyciągnął z za pleców pudełko nowych farbek.
–One są piękne! Dziękuję!– Roszpunka rzuciła się Varianowi na szyję i ucałowała go w policzek –Idę je wypróbować.
Blondynka wybiegła z pokoju, zostawiając siostrę samą z alchemikiem. Chłopak wyjął kolejny prezent i wręczył go dziewczynie.
–A to jest dla ciebie.
Mary otworzyła prezent i wyjęła z niego naszyjnik, który od razu założyła.
–Jest piękny, dziękuję– pocałowała chłopca w policzek –Teraz chyba oficjalnie mogę ci powiedzieć Wesołych Świąt Varianie.
–Wesołych Świąt Mary.
~💜💜💜~
I ja oficjalnie również wam mówię wesołych świąt 😘
Spóźniona ale napisałam! ^~^
Tekst piosenki użyty w tym shocie jest moim przerobieniem oryginalnej wersji "This Christmas" od Set It Off, które macie wcześniej zamieszczone przed śpiewem Variana. Jeśli ktoś nie lubi świąt to polecam jej posłuchać.
Pomysł na tego shota wzięłam z dwóch obrazków. Jeden macie w mediach u góry, a drugi tutaj
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top