7. Rodzina w rozbiciu

Jiraiya biegł przez las, a jego serce biło jak szalone. Jeszcze nigdy się tak nie bał. Nareszcie udało mu się wyczuć chakrę chłopaka. Aby tego dokonać, musiał uaktywnić tryb mędrca, a nawet to z początku nie pomagało.

Jego uczeń znajdował się aż dziesięć kilometrów od miejsca ich ostatniego spotkania. Bał się o tego blondyna. Przepadł jak kamień w wodę na dwie godziny i nagle pojawia się... No w sumie znikąd.

Zacisnął zęby. Z chwilą jego narodzin obiecał sobie, że będzie go chronić do upadłego, a dał się podejść jak śpiące niemowlę. Albo nie. Jednak gorzej, bo ono chociaż płacze, gdy obcy się do niego zbliża, a rodziców akurat nie ma w pobliżu. Zawiesił głowę, przyśpieszając kroku.

— Zawiodłem — pomyślał z bólem. — Znowu.  

Pogrążył się w swoich myślach, mówiących o tym, jak bardzo nieodpowiedzialna jest jego osoba. Powinien przy nim być, chronić ponad wszystko, nawet własne życie. Jak mógł go zostawić samego w lesie? Toż to jeszcze dziecko!

Wbiegł na wielką otwartą przestrzeń. Zimny wiatr skutecznie wywiał w kąt wszystkie myśli w jego głowie, tak aby mógł się skupić na otoczeniu.

Nic nie wskazywało na to, aby odbyła się tutaj jakaś walka, a mimo wszystko wzburzona energia unosiła się w powietrzu, niepokojąc starca. Jedyną podejrzaną rzeczą były przerzedzone w pewnym miejscu krzaki.

Obrócił się i mógł przysiąc, że serce zatrzymało swoją pracę na kilka, niemiłosierni długich sekund.

Kilka metrów od niego, pod drzewem leżał oparty o pień młody chłopak o blond włosach. Miał na sobie pomarańczowy dres, który był dobrze widoczny nawet tak późną nocą. To musiał być on.  

Czując narastającą panikę, niezwłocznie podbiegł do niego. Spodziewał się najgorszego. Przyłożył palce do jego szyi, błagając wszystkich znanych mu bogów o to, by chłopak przeżył. Kiedy wyczuł nieco spowolniony puls, zaczął obawiać się jeszcze bardziej. Co, jeśli chłopak zejdzie mu na rękach?

— Nie! — wrzasnął w głowie. — Nie pozwolę na to! Tak się nie stanie! Słyszysz mnie ty durny bożku śmierci?!

Błyskawicznie wziął się za sprawdzanie jego stanu zdrowia. Cerę miał bardzo bladą, a pod oczyma widniały spore, sine wory. Skóra była zimna. Zdecydowanie za zimna.

Ściągnął swój czerwony bezrękawnik i opatulił go ciepłym materiałem. Przystąpił do kolejnych badań.  

Zdecydowanie nie było na nim żadnej techniki, a wnętrzności były tam, gdzie powinny być. W gorszym lub lepszym stanie, ale na pewno niezagrażającym życiu. Nie miał również gorączki, co przy innych objawach wykluczało zatrucie, czy infekcję. Na ciele nie miał krwi ani żadnych ran poza czystą, lecz głęboką szramą na twarzy, idącą od środka kości policzkowej aż pod ucho, po drodze krzyżując się z lisimi wąsami. Przy odrobinie szczęścia nie zostanie po tym nawet mały ślad.

Zagryzł wargę. Znów zadał sobie pytanie, jak to mogło się stać. Czemu akurat on? Jedyna osoba, na której mu jeszcze tak bardzo zależało?  

Łącząc wszystkie wyniki, mógł jednoznacznie wskazać na jedną opcję. Chłopak był tak zmęczony i wychłodzony, że zasnął. Znał ten stan aż za dobrze. Wielu ludzi od niego zginęło, będąc w stu procentach zdrowi, a on miał jeszcze do tego wewnętrzne obrażenia.

Na szczęście jego stan zdawał być się w miarę stabilny. Mężczyzna odetchnął z ulgą, lecz nie stracił czujności.

Tym, co zmusiło Szaleństwo Konohy do takiego zachowania, był wyraźny brak jakiegokolwiek śladu po przeciwniku. Niestety to oznaczało najgorsze. Prawdopodobnie był to zawodowiec wynajęty albo do porwania, albo likwidacji celu. Poza tym nie miał pewności, gdzie się on znajduje.  

Przywiązał ciężarki blondyna do pasa, by nie przeszkadzały mu podczas przenoszenia nieprzytomnego. Delikatnie podniósł chłopaka na ręce. Później będzie się martwił ewentualnymi wrogami. Rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu i nic tego nie zmieni. Teraz najważniejsze było zabranie dzieciaka do obozowiska i należyte zajęcie się nim. To, że nie doznał ran zewnętrznych, nie oznaczało, że nie musiał się zregenerować fizycznie oraz psychicznie.

Starając się jak najmniej potrząsać nastolatkiem, ruszył w obranym kierunku. Na szczęście podczas treningu wysunęli się na zachód, a walka miała miejsce na wschodzie. Dzięki temu dystans dzielący ich od obranego celu był niemal dwukrotnie mniejszy.

— Proszę cię. Wytrzymaj jeszcze chwilę, nie opuszczaj mnie — wyszeptał, przyciskając mocniej bezwiedne ciało do torsu.   

--- W obozowisku ---

Naruto poderwał się szybko do siadu. Był zlany zimnym potem. Śniło mu się coś dziwnego. Krzyki, dym, ruiny, uciekający ludzie... I pewien tajemniczy, biegnący w jego stronę, mały rudzielec. Budynki zawalały się za nim niczym domki z kart. Patrzył na niego przerażony, oczyma przepełnionymi nadzieją i ulgą.

Zamrugał kilkakrotnie, powoli rejestrując, że wcale nie znajduje się na heroicznym polu bitwy, tylko w swoim namiocie, koło kochanej serii i manuskryptów.

Pierwszy raz miał tak realistyczny sen. Nie wiedział, co on oznaczał, ale czy musiał coś znaczyć? Wielu ludzi miewa tego typu sytuacje, a niektórzy nawet się tego uczą.

Pomyślał o wczorajszym dniu. Czemu wczorajszym? Bo na dworze było jasno, a on był pewny, że wszystko zakończyło się między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią godziną. Na szczęście pamiętał wszystko wyraźnie, lecz teraz nie chciał o tym myśleć. Miał coś ważniejszego do zrobienia...

Błyskawicznie sięgnął po Eldorado flirtujących, tuląc je do piersi jak pluszowego misia.

— Tak się za wami stęskniłem! — wykrzyczał wewnątrz umysłu. — Przez moment myślałem, że już was nie zobaczę!

Pewnie tuliłby je tak dalej, gdyby nie zauważył leżących koło futonu ciężarków. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Sannin nosił je cały czas... Nagle poczuł, jak wielki kamień miażdży jego szczęście, na myśl o tym, że znowu będzie musiał go okłamywać.

Przygnębiony odłożył książki na miejsce. Spuścił wzrok na dół.

Nie mógł mu tego powiedzieć. To było zbyt niebezpieczne. Ta wiedza sprawia, że świat nagle staje się o wiele straszniejszy. Wiedział, że sam sobie poradzi i że komu jak komu, ale jemu nic nie grozi. Niestety Jiraiya to już inny przypadek.

Legendarny ninja wiedział już o wielu niebezpieczeństwach tego świata, a mimo wszystko... 

To było coś innego. Nic na to nie poradzi. Nie chce, aby wpadł w paranoję, a wiedza o tym spędzała mu sen z powiek każdej nocy.

Zagryzł wargę.

— Jak się czujesz? — padło pytanie z ust mężczyzny stojącego u wejścia.

Nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka i usiadł na małym krześle. Spojrzał badawczo na dzieciaka i musiał przyznać, że wrócił już do normalnego wyglądu.

— Ero-sennin... — powiedział zmieszany jego obecnością i śladami zmęczenia na jego twarzy.

— Czyżby czuwał całą noc? — pomyślał.

— Wszystko w porządku?

— Tak! Jak najlepszym! — wyszczerzył się zakłopotany i zerwał z miejsca.

Niestety, nim zdążył zrobić, chociaż krok zatoczył się niebezpiecznie. Pustelnik szybko wstał, by podeprzeć blondyna, a następnie położyć go z powrotem na materac.

— Nie forsuj się. Jeszcze dziś musisz odpoczywać — powiedział, patrząc na niego poważnym wzrokiem pełnym troski.

— Nie przejmuj się, dattebayo! Po prostu wstałem za szybko po tak długiej przerwie i mi się zakręciło w głowie, hehe... — powiedział, podpierając się na łokciach, lecz widząc karcący wzrok i odczuwając mocny ból w okolicach pleców, położył się ponowne.

Przełknął ślinę. Nie przywykł do takiego traktowania. Poza tym nigdy nie lubił być przykutym do łóżka.

Za wiele razy był w szpitalu, by to lubić. 

Zastanawiał się, co się stało. Z tego, co wiedział, Kurama leczył jego rany — a raczej ich brak — na bieżąco, więc czemu wciąż czuł ból w nerkach? Przecież jego najgorszą szkodą wyniesioną z pojedynku była złamana ręka. Kiedy tak siedział i rozmyślał, Sannin przemówił.

— Nie wiem, z kim walczyłeś — zaczął — ale nie był to normalny przeciwnik. Musiał zostać specjalnie przeszkolony, ponieważ niemal wszystkie ciosy zostały wymierzone tak, by nie doprowadzić do krwawienia zewnętrznego. Innymi słowy, mocno poobijał ci organy wewnętrzne i spowodował wiele krwotoków.

Naruto wstrzymał oddech. Jakim cudem?

Jakim cudem niczego nie poczuł? Jasne. Bolało, ale nie tak mocno, jak powinno. Czy to możliwe, że to dlatego stracił przytomność na tyle godzin?

Po wszystkim będzie musiał poważnie porozmawiać z bratem...

— Powiedz mi... — blondyn spojrzał na niego ze skupieniem. - Powiedz mi, co się tam stało? Kim on był?

Naruto zawiesił głowę. Westchnął, oczyszczając głowę z niepotrzebnych myśli, zastanawiając się, ile może powiedzieć. Usiadł, ignorując ból i karcące spojrzenie Zboczonego Pustelnika.

— Nie wiem — skłamał gładko, lecz mimo wszystko zacisnął dłonie pod kocem. Nie chciał tego. Czemu to zawsze muszą być kłamstwa? — Nie widziałem jego twarzy. Wiem tylko tyle, że był to młody mężczyzna. Może miał z dziewiętnaście lat? Nie widziałem twarzy. Miał płaszcz i kaptur. Nie znam powodu, dla którego mnie zaatakował. Na początku chyba chciał mnie zabić, ale sobie odpuścił — widząc wyczekujący wzrok nauczyciela, kontynuował. — Jego umiejętności znacznie przewyższały moje w każdym aspekcie, a czułem, że to była tylko próbka jego możliwości. Nic więcej nie pamiętam...

Chłopak ponownie spojrzał na swoje kolana. Bał się. A co jeśli Ero-sennin nie jest przy nim bezpieczny? Co, jeśli jego obecność przy nim, tylko ich do niego doprowadzi?

Jiraiya widząc zamartwiającego się chłopaka, podniósł się z krzesła. Powoli podszedł do ucznia i zrobił coś, na co myślał, że nigdy się nie odważy. Przytulił go. Jakby nie patrzeć był jego ojcem chrzestnym.

— Jesteśmy rodziną — powiedział w myślach. — Chcę, abyś to czuł, abyś mi zaufał, nawet jeśli nie mogę ci o niczym powiedzieć.

Chłopak siedział zaskoczony. Nie spodziewał się, że sensei to zrobi. Poczuł jak szczęście i miłość przedzierały się przez piętno kłamstw. 

Nagle poczuł wielką potrzebę bliskości drugiej osoby. Powoli, lecz zdecydowanie podniósł ręce obejmując Sannina mocno. Ten położył wielką dłoń na jego głowie i przyciągną ją do swojego ramienia, gładząc uspokajająco.

— Przepraszam — pomyślał Naruto, czując, jak w oczach zbierają mu się łzy. — Ale nie mogę ci tego powiedzieć.

Już od dawna znał tożsamość rodziców. Zarówno tych biologicznych, jak i chrzestnych. Dlatego tak bardzo kochał babunię Tsunade i starego zboczeńca. Nie rozumiał, czemu nie chcą mu wyznać prawdy. Przecież jeśli powiedzieliby mu to w twarz, tylko mu, nikomu więcej, nic by się nie stało, a ułatwiłoby tak wiele. Wrogowie Czwartego i Krwawej Habanero o niczym by się nie dowiedzieli.

Chciałby, aby chociaż to było proste. 

Chciał mieć ludzką rodzinę. 

Pewnie, kochał anikiego jak rodzonego brata. Niestety samotność ma to do siebie, że lubi się ukazywać tam, gdzie jest więcej niż jedna osoba. 

Zamknął oczy, pozwalając spłynąć samotnej łzie po policzku, dziękując w duchu, że Jiraiya nosił tak grube ubranie.

###

Hej dzióbki!

Oto pierwszy rozdział na dziś. Mam nadzieję, że się spodobał, bo jeszcze dziś zostanie udostępniony kolejny.

Do napisania
Senpai Shire

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top