4. Wypadek przy pracy

Nastoletni blondyn nagle pojawił się na przestronnej polanie. Upadł na ziemię z łoskotem, skutecznie uciszając wszystkie pobliskie ptaki. Wylądował na plecach, dysząc ciężko. Cały dzień uciekał przed pewny białowłosym, starym, sadystą i po raz drugi dzisiaj musiał użyć podmiany, aby uniknąć śmiercionośnego ciosu. Zamknął oczy, ciesząc się chwilą spokoju.

Jedne z ostatnich promieni słońca nadawały jego jasnej czuprynie złotego odcieniu i rozświetlały lisie blizny. Założył ręce za głowę, odsłaniając przed światem oczy o błękicie, którego zazdrościły mu nawet najpiękniejsze dziewczyny. Kiedy światło zachodzącego słońca zaczęło go drażnić, ponownie przymknął powieki.

— Czy to w ogóle jest legalne? — zaśmiał się, myśląc o Żabim Pustelniku. Dziś już dwa razy uciekał przed rasenganem i dwa razy mu się udało. Mimo wszystko Sannin mógł to już sobie darować, w końcu latają już tak po całym lesie przez dobre osiem godzin, jak nie więcej. A co się tyczy obozowiska, to już raczej go nie odnajdą.

Żegnajcie kochane manuskrypty — załkał w swojej głowie i mógł przysiąc, że rudzielec śmieje się z niego do rozpuku. — Ta, raczej z tej sytuacji — dodał gorzko w myślach.

Westchnął ciężko, wracając myślami do ich pierwotnego obiektu zainteresowania, czyli zachowania Jiraiyi.

— Nie podpada to pod znęcanie się nad dziećmi, czy coś tam? Powinni mu kiedyś wręczyć żółty papierek i kaftan bezpieczeństwa, przynajmniej przestałby obmacywać kobiety na ulicy, ne Kurama-niisan? — zadał pytanie, nie ruszając się nawet o milimetr. Wciąż pamiętał te wszystkie zbulwersowane kobiety, goniące mężczyznę przez pół miasta.

Czekał przez dłuższą chwilę, aż w końcu zdał sobie sprawę z tego, co zrobił oraz jak chore to było. Poczuł się niezmiernie głupio, że po raz kolejny o tym zapomniał.

— Ta pieczęć jest naprawdę uciążliwa — mruknął już o wiele ciszej, jednak z wyczuwalną nutą niezadowolenia w głosie. Może i mówienie do siebie było niezdrowe, ale to się do takiego nie zaliczało. Przecież aniki wciąż go słyszał, tylko nie mógł odpowiedzieć.

Właśnie to był jeden z głównych powodów, dla których chciał uwolnić swojego brata z tego przeklętego więzienia. Nie dość, że sama myśl o takiej sytuacji była lekko mówiąc niekomfortowa, to jeszcze uciążliwa bardziej niż Ero-sannin marudzący mu o tym, jak bardzo potrzebuje nowej inspiracji, a co za tym idzie — Techniki Seksapilu.

Co prawda, przez ten rok pieczęć poluzowała się trochę i pozwoliła Kyuubiemu na nieco więcej swobody, lecz to wciąż za mało. Jedynym atutem uzyskanym w ten sposób była możliwość czucia oraz słyszenia wszystkiego, co działo się w środowisku otaczającym jinchuuriki.

A to wszystko przez to, że jego ojciec chciał go chronić. Nie spodziewał się on, że ogoniasty będzie od razu nastawiony do niego w przyjazny sposób, więc postanowił utrudnić mu komunikację z potomkiem.

Ludzki mózg składa się z wielu części. Grup neuronów powiązanych ze sobą w różny sposób. Jedne z nich wciąż funkcjonują, a inne pozostały uśpione na przestrzeni wieków oraz ewolucji. Każda z nich tworzy inną część umysłu. Są grupy niezależne (takie jak ta, odpowiadająca za bicie serca), instynkty, uzależnienia, podświadomości i jaźń. Każdy przeciętny człowiek posiada jedną jaźń, ale może bez problemowo wykształcić nową. Zależną od niego i będącą niczym otwarta księga lub oddzieloną od stworzyciela, zdolną do własnej, niezależnej pracy. Tak było w ich przypadku, z tym wyjątkiem, że jedna jaźń była zamknięta w niemal stu procentach.

Minato specjalnie umieścił Kuramę poza jaźnią dziecka, by jego umysł i jaźń Naruto się nie przenikały. Miało to zapobiec "szkodliwemu" wpływowi Kitsune na potomka Czwartego Hokage, ale finalnie tylko przyczyniło się to do skomplikowania mu życia. Dodatkowo pieczęć została wzmocniona, by utrudnić przepływ informacji pomiędzy nimi. Zerwanie jej sprawi, że jaźń demona zostanie uwolniona, zacznie się przenikać i komunikować z tą należącą do blondyna bez żadnych przeszkód, a sam więziony będzie mógł poruszać się po obu świadomościach. To właśnie było ich celem.

Teraz mogli co najmniej porozmawiać wewnątrz części umysłu, w której znajdował się lis.

Jak teraz o tym pomyślał, to cudem było, że kiedyś po mocnym uderzeniu w głowę, przez jednego z shinobi Konochy, trafił przed klatkę lisa.

Może powinienem mu podziękować? — pomyślał. — Nieee.

Z tą myślą podniósł się do siadu. Zastanawiał się jak głupie byłoby udanie się teraz na małą pogawędkę z Kyuu. W skali od jednego do dziesięciu strzelał, że około siedmiu. Tak czy siak, doszedł do wniosku, iż oniisan nie odezwałby się do niego ani słowem, ponieważ takie zachowanie jest "głupie i nieodpowiedzialne".

Z bólem serca porzucając myśl o błogim lenistwie wewnątrz umysłu, wstał, by rozejrzeć się po otoczeniu. Nie miał zielonego pojęcia, co teraz zrobić.

Za którymś z krzaków krył się aż za dobrze znany mu zboczeniec i szczerze to nie miał ochoty na kolejne bliskie spotkanie z jego rasenganem. Nie widząc innej opcji, postanowił spróbować wyczuć chakrę Legendarnego Sannina. Wiedział, że prawdopodobnie mu się to nie uda, bo ktoś jego kalibru zapewne już dawno pomyślał o jej wyciszeniu, ale zawsze można spróbować.

Zamarł. Ignorancja jego nauczyciela była wręcz powalająca. Jiraiya nawet nie próbował się ukryć, tylko chodził w najlepsze po lesie. Zmarszczył nos. Są w środku walki, więc powinien jak najszybciej ukryć się tak, by przeciwnik nie mógł go znaleźć, lub spróbować odnaleźć go pierwszy i przeprowadzić szybki atak.

Od frontu nie miał żadnych szans, a ukrywanie się nie jest w jego stylu. Najlepszym rozwiązaniem byłby atak z ukrycia, lecz zbliżenie się do senseia przynosi zbyt wielkie ryzyko wykrycia.

Był zirytowany. Nie dość, że Zboczony Pustelnik go lekceważył, to jeszcze nie miał wystarczających umiejętności, by go skutecznie podejść. Zagryzł wargę, ruszając ku kryjówce w gęstwinie liści drzew. Jeszcze mu pokarze, ale to nie teraz. Najpierw musi stać się silniejszy. Nie dla siebie. Dla innych. Wciąż nie potrafił sprowadzić Sasuke do domu ani ochronić tych, na których mu zależy.

Może i jego miłość do Konochy osłabła pod wpływem zaniku pieczęci, tak samo, jak uczucie do Sakury-chan, ale wciąż czuł więź z przyjaciółmi. Są jego jedyną rodziną i chciał ich chronić. Na świecie są silni shinobi, którzy chcą ich skrzywdzić lub dojść po ich trupach do niego. Nie może sobie pozwolić na słabość.

Przeskoczył na kolejną gałąź, z lekkim uśmiechem przyglądając się odlatującym niedaleko, kolorowym ptakom. Każde zwierze posiada niezwykłe zmysły wyczuwania obecności innych istot — zwłaszcza ludzi.

Człowiek pochodzi od natury, ale chciał ją zdominować. Przyroda jednak nie dała się zniewolić i po raz kolejny znalazła sposób, na wolność. Niektórzy nazywają to instynktem przetrwania, dla niego zawsze to będzie szósty zmysł.

Nagle coś przyszło mu do głowy. Może i nie uda mu się przechytrzyć otoczenia, ale zmylenie Ero-sannina, to już o wiele łatwiejsza sprawa.  

--U Jiraiyi--

Mężczyzna poruszał się powoli, aczkolwiek sprawnie poprzez gęstwiny. Chciał mieć już to z głowy i zakończyć tę zabawę. Miał już dość latania za chłopcem. Może nie był on najbardziej wymagającym przeciwnikiem, aczkolwiek potrafił dać nieźle w kość.

Ich walki, które przeprowadzili do tej pory, nie reprezentowały niebotycznie silnych technik, ani umiejętności, mimo to Jiraiya odczuwał wyraźne zmęczenie. Najnormalniej w świecie wyczerpał całą energię. Styl walki chłopaka nie przypominał żadnego, jaki znał. Był chaotyczny i pełen nieprzewidywalnych ruchów. To nie był to samo, co doprecyzowane ruchy przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Rodzaje walki, których uczą się shinobi są płynne, a co za tym idzie, możliwe do rozgryzienia. Ta "płynność" miała pomóc w zachowaniu większej ilości siły, ale blondyn tego nie potrzebował. Jego ciosy były szybkie, sile, zdecydowane i nadchodziły z różnych stron — prawej, lewej, góry, a nawet dołu.

Sam nie wiedział, co było gorsze. Zmarnowana ilość energii na blokowanie i bezsensowną miotanie w różne strony podczas starć, czy fakt, że w tym szaleństwie, była bardzo dobra metoda.

Myśląc o tym, jak dziwnym przeciwnikiem stał się jego uczeń, przesuwał się do przodu, idąc po nikłym szlaku chakry. Był przekonany, że w tym tempie, już niedługo uda mu się natknąć na chłopaka, a w gorszym wypadku, jemu na niego.

Czuł, że jest blisko, nawet bardzo, kiedy nagle usłyszał szelest zza krzaków. Uśmiechnął się w iście lisi sposób, którego nie powstydziłby się sam Kyuubi. Może i dzieciak jest nauczony jak skradać się w plenerze, ale to on miał więcej doświadczenia, a jego zmysły były wyczulone przez wieloletnią współpracę z żabami.

Ostrożnie i najciszej jak tylko umiał, rozchylił gałązki krzewu, by móc zobaczyć, co działo się po drugiej stronie. Wyjrzał spomiędzy listowia i normalnie odjęło mu mowę.

Mógł założyć się, że idzie w dobrą stronę. Nie było możliwości o pomyłce. Myślał, że Naruto jest niedaleko, ponieważ mała wiązka jego chakry stała się już bardzo mocna i dobrze wyczuwalna, ale był w błędzie. To, co przed nim stało, nie mogło być nadpobudliwym blondynem.

Kilka metrów od niego stała łania. Zwykła, brązowa łania, z białymi ciapkami i małym noskiem. Nie mógł uwierzyć, że wziął jakąś żującą trawę, czworonogą podróbkę konia za syna jego ucznia! To było... irracjonalne!

Zwierzę podniosło głowę, strzygąc uszami, lecz nie słysząc niczego nadzwyczajnego, wróciło do przeżuwania zielska.

Białowłosy wycofał się, marszcząc brwi. To nie miało tak wyglądać. Powinien znaleźć tego roztrzepańca lub ewentualnie samemu zostać znalezionym. Ale nie. Nie było mowy, aby czternastolatek znajdował się w okolicy, ponieważ każda istota była bardzo wyczulona na obecność ludzi w jej otoczeniu, a kiedy tylko ich wykrywała, natychmiastowo czmychała. Nie było mowy o tym, aby dzieciak przebywał choćby w pobliżu tego miejsca, mimo to w powietrzu wciąż przewijała się jego chakra.

Wycofał się o kilka kroków, rozglądając się spokojnie. I wtedy to zobaczył.

Na drzewie, tuż za jego plecami wisiała przybita kunaiem do pnia mała karteczka, a na niej jakaś pieczęć. Zbliżył się do niej. Już na pierwszy rzut oka było widać, iż napisano ją w niemałym pośpiechu, mimo to jej zawartość, sprawiła, że Ropuszy Mędrzec niemal zawył z frustracji.

Przed nim widniała najzwyklejsza w świecie notka z małą pieczęcią, wykonaną nasączonym chakrą atramentem. Co gorsza, nawet nie posiadała ona żadnych właściwości! Był to pospolity szlaczek malowany przez dzieci z Suny, które próbują się nauczyć płynności oraz stylu malowania pieczęci. Z irytacją zerwał papier, aby obejrzeć go z każdej strony. Nie chciał uwierzyć, że dał się tak łatwo podejść. Chciał, chociaż łudzić się, że miało to jakieś większe właściwości, cokolwiek! Kiedy stracił już całą nadzieję, przeniósł skrawek papieru pod światło. Zauważył, że od drugiej strony przebija się tusz. Szybko obrócił wabik, mając nadzieję, na zobaczenie jakiegoś fuuinjutsu, jednak z tyłu znalazł tylko wielki napis mówiący: "Mam cię".

Nad Sanninem rozległ się dość głośny huk, przypominający dźwięk zderzenia się jakiś ciężkich przedmiotów. Szybko spojrzał w górę, ale niczego, ani nikogo tam nie było. Po raz kolejny zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co się tutaj dzieje. Spodziewał się znaleźć jakąś pułapkę lub samego Naruto, ale jedyne co przed nim widniało to dziwnie poruszone liście. Czyżby ten mały drań ośmielił się bawić z nim w tak bezczelny sposób?

Wokół niego zapanowała złowroga cisza, która nagle została przełamana przez charakterystyczny dźwięk. Spojrzał w kierunku jego źródła, zauważając mały obłok dymu ulatujący zza krzewów. Uśmiechnął się do siebie, rozumiejąc wszystko.

Czyli taki był plan? — pomyślał. — Zmienić się w łanię i zmylić mnie notką, hm? Całkiem ciekawe.

Już miał udać się w tamtym kierunku, by złapać nastolatka na gorącym uczynku, kiedy niespodziewanie potknął się o coś. Zdziwiony spojrzał pod nogi. U jego stóp spoczywał kunai. Ukucnął, przyglądając się mu. Broń była mocno wbita w mech. Tak jakby ktoś wypuścił ją z góry, ale mógł przysiąc, że wcześniej jej tu nie było.

Miał złe przeczucia.

Szybko ruszył w kierunku, z którego jeszcze niedawno wydobywał się dym. Z impetem wpadł na polankę, zastając widok, który tylko pogorszył jego stan. Zastał tam... No właśnie nic. Nul. Kompletne zero. I wtedy go olśniło. Przełknął gulę w gardle.

Czyżby kunai należał do Naruto? Czy to było w ogóle możliwe? Uzumaki mógł czekać na niego w koronie drzew, a łania mogła być tylko zmienionym klonem.

Jednakże problem tkwił w tym, że blondyn nie potrafił stworzyć prostego klona.

Serce Jiraiyi przyśpieszyło swoją pracę, w reakcji na napływające, złe myśli i czarne scenariusze.

Coś musiało się stać. Uczeń rozmył się w powietrzu, a cieniste klony nie znikają ot, tak. Musiał je odwołać albo z zaskoczenia przerwać technikę. Poza tym to łupnięcie... Czy ktoś go zaatakował, gdy ten próbował zeskoczyć na swojego senseia? To by wyjaśniało sposób, w jaki poruszały się znajdujące nad nim liście.

W głowie zaczęły mnożyć mu się najmroczniejsze wersje wydarzeń. Istniało wiele możliwości. Wiele osób, które mogły go teraz zaatakować. Zaklął pod nosem. To nie mogła być prawda.

Jak mogłem do tego dopuścić?! — krzyczał w myślach.

— Naruto?! — zawołał, czując jak zdziera sobie gardło. Ruszył w las, szukając chakry podopiecznego, ale nic nie znalazł. Panika powoli przejmowała kontrolę nad jego ciałem. — Naruto?!

Nie... To nie może być prawda! — kolejna myśl przeszyła jego umysł niczym bolesna igła. — Odnajdę go. Muszę. Nie daruję sobie, jeśli znów mu się coś stanie.

### 

Hej moje dzióbki!

Dziś nieco ponad limit słów, ale chyba się nie obrazicie, prawda? Aż 2066 słów! O 66 za dużo, ale myślę, że to nie problem.

Część opublikowana do poduszeczki na dobranoc, ale to zawsze wcześniej niż 22. ^^

Mam nadzieję, że wytrwaliście, ponieważ teraz zacznie się znaczący wątek na drodze życia Naruto jako wampira — taka tam nagroda dla tych, którzy czytają moje notki. ;)

Życzę miłego weekendu i kolorowy snów.
SenpaiShire  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top