38. Martwy
Tuż po rozmowie z Gaarą, Naruto podjął ostateczną decyzję. Nie potrafił znieść myśli, że może narazić swoich przyjaciół na śmierć, lub życie wieczne w przekleństwie. Każda sekunda, kiedy był w ich pobliżu, wystawiała ich na atak coraz bardziej. Z ciężkim sercem i ciemnymi myślami musiał sam się przed sobą do czegoś przyznać.
Na swojej drodze zaszedł daleko. Zapracował na więzi ze wspaniałymi ludźmi. Zaczynał od zera. Był sierotą, bohaterem wioski ściągniętym na margines społeczny tak, by można było bezkarnie nazywać go potworem. Wyjście z tego bagna zajęło mu... Długo. Wciąż pracował przecież na to, by inni dostrzegli w nim człowieka, a nie krwawe monstrum.
Jednak teraz wszystko się zmieniło. Życie okazało się mieć jeszcze kilka nieodkrytych kart, które powoli odsłaniało przed jego oczyma. Wepchnęło go na niebezpieczne tereny i pozwoliło topić się w głębokich wodach przepełnionymi potworami o ostrych kłach.
Chciałby móc pytać czemu, za jakie grzechy, krzyczeć w niebo w proteście. Jego historia i tak była ciężka, trudna oraz przede wszystkim smutna. Miał prawo protestować - marzył o takiej mentalnej nieświadomości, jednak nie potrafił być głupcem. On należał do tego świata. Znalazł się na swoim miejscu. Właśnie dlatego po tylu latach podnoszenia się z ziemi, nadszedł czas, by porzucić wszystko, na co do tej pory pracował. Nie mógł tego ciągnąć, jeśli pragnął zachować to od zła. Jiraiya już otarł się o skutki jego lekkomyślności i teraz nadeszła jego kolej, do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, które po prostu nie mogło dalej tak wyglądać.
Z tego powodu też wraz z resztą swojej wesołej gromadki (bez lisicy, która przepadła jak kamień w wodę) ruszył na pierwsze lepsze odludzie. Jedyne co zrobił przed odejściem, to zostawienie Sabaku manuskryptów do opublikowania oraz listu z wyjaśnieniami. Wbrew pozorom to drugie przysporzyło mu naprawdę wielu problemów, gdyż zawarł tam dosłownie wszystko. Całą prawdę odnośnie wszystkiego, co się wydarzyło i co przewidywał, iż może się wydarzyć. Oczywiście było to tylko zabezpieczenie. Potrzebował kogoś, kto w razie potrzeby wyjawiłby odpowiednią wersję wydarzeń jego przyjaciołom. Oczywiście nie chciał nikogo martwić, więc nie mogła być to normalna wiadomość. W końcu zdecydował się na najprostszą opcję i umieścił na kopercie pieczęć, która otworzy się, dopiero kiedy zejdzie z tego świata.
Nie zakładał swojej śmierci, co to nie! Widział przyszłość w wielu jasnych barwach, mając nadzieję na pogodzenie klanu swojego ojca i zgodne życie z ludźmi. Gdyby wszystko poszło po jego myśli, mógłby finalnie wrócić do swojego małego półświatka, gdzie znajdowali się jego najbliżsi. Pytanie jednak brzmiało, czy oni wciąż chcieliby się z nim zadawać, nawet po odkryciu prawdy? Bo szczerze, nie winiłby nikogo, gdyby został odtrącony.
Uzumaki westchnął, odchylając głowę do tyłu.
Został sam w obozie położonym między wysokimi drzewami targanymi lekko przez delikatny wiatr. Jiraiya wraz z Sakue i (po długiej kłótni) Shintanem ruszyli na poszukiwanie jakiegoś jedzenia. Co prawda mieli zapasy, jednak postanowili je oszczędzać, gdyż nie wiedzieli jak długo będą osiadać pośrodku niczego. Chyba po raz pierwszy nie mieli żadnego konkretnego planu.
Błękitnooki nie narzekał. Postanowił zrobić coś pożytecznego i przejrzeć swoje rzeczy, by przełożyć je do jednego, malutkiego zwoju. Cieszył się jak głupi, że postanowił to zrobić. Okazało się, iż nosił ze sobą kupę zbędnych śmieci, które nikomu do szczęścia nie były potrzebne. Oczywiście niezbędne rzeczy, takie jak zwój po zaginionym Torze nosił osobno. Czemu? Nie miał pojęcia.
Stał pośrodku wielkiej mieszaniny śmieci z jego rzeczami, które z jakiegoś powodu wyglądało jak autentyczne, poważne pobojowisko. Przygryzł policzek zębami i prześledził szybko wszystko, co się znajdowało wokół niego. Udało mu się już zrobić porządek z ubraniami, bronią i kilkoma innymi rzeczami, wywalając niepotrzebne przedmioty na wciąż mokrą od rosy trawę. W sumie to nie chyba właśnie skończył.
Sięgnął na szyję, by upewnić się, że oba wisiorki znajdują się na jego szyi. Szybko natrafił palcami na dobrze znane kształty, po czym ze swego rodzaju rozluźnieniem usiadł pośrodku tego wszystkiego. W końcu zostało mu tylko usunięcie stąd tych śmieci. Jego jedynym zmartwieniom było to, czy aby na pewno powinien palić je w lesie całkiem sam. Szybko doszedł do wniosku, że to głupi pomysł i powinien poczekać na kogoś, kto w razie czego będzie mógł czuwać nad płomieniami oraz ugasić je.
Ułożył się wygodnie na plecach, zakładając nogę na nogę, po czym przeniósł się do swojego umysłu. Szybko wystukał na dzwonkach melodię, którą znał już na pamięć. Na początku zastanawiał się nad otworzeniem tych drzwi na stałe, jednak stwierdził, iż takie zabezpieczenie w jego umyśle było bardzo przydatne. Zwłaszcza że tylko odblokowując to przejście można wyciągnąć z niego Kuramę. A nie sądził, by ktoś z AKATSUKI pałał miłością do muzyki.
- Dobrze, że jesteś gaki - zawołał do niego od progu demon. - Muszę coś z tobą przedyskutować i to jak najszybciej.
- Dzień dobry, też się cieszę, że cię widzę - odpowiedział, przekręcając oczyma.
- No cześć, cześć - wycedził dziewięcioogoniasty z pośpiechem. - Wybacz, ale nie ma na to czasu.
- O co tym razem chodzi? - zapytał, zatrzymując się przed wielkim łbem przyjaciela. - Pali się czy coś?
- W pewnym sensie... - wymamrotał, czując jak otooto gładzi jego policzek.
- No to słucham - blondyn zabrał rękę, z rozbawieniem zauważając rozczarowanie na twarzy brata, spowodowane przerwaniem pieszczoty.
- Musimy szybko użyć techniki twojego klanu, póki jeszcze mamy okazję.
- Jak to "póki jeszcze mamy okazję"? - spytał, marszcząc brwi. To nie zapowiadało się za dobrze. - Co masz na myśli?
- Można to zrobić tylko do pewnego wieku. Twój chrzestny nie zostawia cię często samemu sobie, więc druga taka okazja może się nie powtórzyć - wytłumaczył. - Musimy to wykorzystać.
Jinchuuriki skinął lekko głową. Rozumiał, o co chodzi lisowi. Z tego, co pamiętał, ta technika miała nadać mu cechy Uzumakich. W ten sposób będzie mógł wytrzymać zdjęcie pieczęci i uwolnienie Kuramy, jednak to nie było takie proste. Wcześniej jego aniki wspominał, że śmiertelność dzieci podczas tego procesu wynosiła aż dziewięćdziesiąt procent. Dlatego też na początku lisi demon nie zgodził się na to, jednak posiadanie Pawaagana, podnosił szanse na sukces.
- Chciałem zrobić to jeszcze na Żabiej Górze - dopowiedział Kyuubi korzystając z ciszy - jednak pojawił się twój Ogar, a potem Tanebi i nie było już na nic czasu.
- Właśnie! - Naruto poderwał głowę, patrząc uważnie na Kitsune. - Wiesz, co się z nią stało? Nigdzie nie mogłem znaleźć tego chodzącego kłębiska nerwów.
- Wróciła do mojego królestwa - przyznał, mimowolnie prostując swoją i tak już dumną sylwetkę. - Ktoś musi nim zarządzać i załatwić dla nas kilka spraw.
- Dla nas? - demon kiwnął głową.
- Nie ma teraz czasu na rozmowy. Chcesz użyć techniki, czy nie?
---Time Skip---
Naruto potarł ręką spocone czoło, przez przypadek brudząc je tuszem. Normalnie pewnie by nawet tego nie poczuł, jednak wszystkie opaski miał już schowane w zwoju. Szybko starł z siebie brud. Właśnie kończył pierwszy i jednocześnie najważniejszy etap techniki klanu jego matki. Była nim ogromna pieczęć, składająca się z kilku różnych, odrębnych części. Nie była ona prosta, ale dzięki temu, iż Kyuubi odblokował mu w głowie dostęp do wiedzy z nią związaną, poszło mu w miarę sprawnie.
Zmiana miejsca zamieszkania demona okazała się bardzo poręczna, bo dzięki temu mógł robić takie rzeczy. Niestety zbyt częste i obszerne ingerencje w jego umysł mogłyby się źle skończyć, więc jak to powiedział lis: "Robię to tylko dlatego, że nie mamy innego wyjścia".
Sakryfikant podniósł się z ziemi i szybkim krokiem wszedł do centrum stworzonej przez siebie pieczęci. Nie zwlekając już dłużej, wycofał się ze swojego ciała, oddając kontrolę swojemu przyszywanemu bratu. Ten już zajął się resztą. Od wylania kilku kropel krwi na tusz począwszy, na składaniu dużej ilości skomplikowanych pieczęci skończywszy. Po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Siłą został wepchany z powrotem do swojego ciała, które nagle zapłonęło ogromnym bólem, jednak nie mogło się ruszyć. Czuł jakby każda, najdrobniejsza część jego ciała buntowała się przeciw niemu i dotychczasowej formie. Miał wrażenie, że nic nie zostało takie samo, poddając się raptownej zmianie.
Już miał się zastanawiać, jak będzie wyglądać apogeum tego wszystkiego i jakie męki go jeszcze czekają, kiedy odzyskał kontrolę i wreszcie mógł się poruszać. Nadeszło to jednak tak niespodziewanie, że runą na ziemię. Zaczął dyszeć, nie potrafiąc zrozumieć, co się właśnie stało. Miał wrażenie, że nic się jeszcze nie wydarzyło. Że nie przeszedł jeszcze żadnej przemiany, jednak nawet znaki, które malował tyle czasu, zniknęły, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu.
- Co jest? - wyszeptał do siebie, wstając z niewygodnej pozycji.
Otrzepał się z kurzu, jednak coś było nie tak... Jego ubrania stały się nieco przykrótkie, a wszystko widział jakby lekko z wysoka.
Czyli jednak - zaczął w myślach - proces się udał? Ale czemu jestem wyższy?!
Na dowiedzenie się był tylko jeden sposób. Ignorując fakt, że wszystko wokół niego wyglądało jak autentyczne pole walki, wyciągnął ze zwoju przyduże na niego jeszcze chwilę temu brania, które teraz pasowały na niego idealnie.
Były to jego zastępcze ciuchy na wypadek, gdyby pomarańczowy dres wylądował w praniu. Kupił je niedawno i nawet jeszcze nie miał okazji ich założyć. Teraz cieszył się ze swojej roztropności jak głupi. Była to odsłaniająca jedno ramię bluzka z nierównymi rękawami w delikatnie brudnym odcieniu beżu i czarne spodnie o prostej, podwiniętej na końcu nogawce, które nawet teraz były za krótkie. Całe szczęście, że odwiedził ten sklep z odzieżą dla shinobich, chociaż i tak zestaw był niecodzienny. Nawet jeśli przy boku miał swoje zwoje i kaburę na nodze.
Już miał zamiar przenieść się do swojego umysłu, kiedy poczuł, że jego buty uciskają mu boleśnie stopy.
- A niech to szlag! - wydarł się, zauważając, że nawet jego stopy zrobiły się większe. Problem polegał jednak na tym, że nie miał innego obuwia pod ręką.
Zdjął szybko niewygodną część garderoby i mając głęboko wszystko dookoła, ruszył na spotkanie z demonicznym lisem.
Kiedy tylko pojawił się w pokoju, ogromny dziewięcioogoniasty zakrztusił się wdychanym właśnie powietrzem. Zakaszlał kilka razy, po czym spojrzał na Uzumakiego wytrzeszczonymi do granic możliwości oczami.
- Naruto? - spytał niepewnie. - To ty?
- Nie - warknął wściekły przez zęby. - Minato zmartwychwstał.
- W co jak w co, ale w to już nigdy bym ci nie uwierzył.
- O czym ty znowu bredzisz?
- Nie czujesz się inaczej? - spytał podejrzliwie. - Jakby coś się w tobie zmieniło?
- Żartujesz sobie?! - krzyknął, nie mogąc wytrzymać. - W jednej sekundzie wyrosłem ze swojego ostatniego dresu, musiałem ubrać się w te ciuchy i urosły mi stopy! Stopy rozumiesz?! - powtórzył, żwawo gestykulując rękami. - To miało mi nadać cechy charakterystyczne rodziny mojej matki - powiedział już nico spokojniej. - A nie mnie przeskalować.
Czerwone oczy spojrzały na niego ze zmieszaniem. Sam Kurama nie wiedział, że tak to będzie wglądać. Jego poprzednie pojemniki opowiadały mu czasem o tym procesie i jeszcze nigdy nie słyszał o czymś takim. Było mu głupio, że tak się to skończyło. Pytanie teraz brzmiało, czy pokazać chłopakowi lustro?
Nastolatek zrobił kilka wdechów i wydechów, uspakajając się. Usiadł na ziemi po turecku. Jego wybuch może i był w pewnym sensie słuszny, jednak mógł sam się domyślić, że coś takiego mogło się wydarzyć. W końcu ród Uzumakich cieszył się nie tylko siłą, ale też urodą, a że piękni ludzie, to wysocy ludzie, to tak to się potoczyło.
- Lepie będzie, jeśli na to zerkniesz - powiedział Kyuu, zwracając na siebie uwagę towarzysza.
Przed dziedzicem Namikaze znikąd wyrosło lustro, jednak to, co w nim zobaczył, zszokowało go dogłębnie.
Przed nim siedział wysoki, przystojny chłopak o smukłej, lecz umięśnionej sylwetce i nieskazitelnej, jasnej cerze. Proste, czerwone w ten specyficzny sposób włosy spływały swobodnie po jego plecach, by rozłożyć się za nim niczym kałuża krwi. Kilka zbłąkanych, krótszych kosmyków wisiało po prawej stronie jego twarzy, kontrastując z delikatnymi, fioletowymi oczami. Sama twarz z kolei ni to łagodna, ni to ostra z lisimi bliznami, jednak przystojna jak wyrzeźbione w skale ludzkie mrzonki.
Naruto zamarł, ale po chwili przybliżył się do odbicia, chcąc się upewnić, że to, co widzi, jest prawdziwe. Dotknął swojego policzka, z zaskoczeniem rejestrując jak miękka oraz gładka jest jego skóra.
Kyuubi obserwował poczynania brata z uwagą, starając się sklecić w myślach jakieś przeprosiny. Już otwierał pysk, by coś powiedzieć, ale jego jinchuuriki go uprzedził.
- Da się z tym żyć - mówił z bladym uśmiechem, chcąc przekonać samego siebie. - Przynajmniej nie wyglądam źle.
- Gaki... - niemal zawył demon. - Prze -przepraszam, nie miałem pojęcia, iż tak się to skończy. Gdybym wiedział-
- To i tak by niczego nie zmieniło - przerwał mu fioletowooki, z tym razem szczerym, olśniewającym uśmiechem. - Chcę, byś był wolny. Nie ważne, jakie będą koszty.
Dziewięcioogoniasty z mentalnym szokiem wpatrywał się w dzieciaka. Jego słowa poruszyły go i dotarły do najgłębszych części jego duszy, a piękny, szczery wyraz radości na jego twarzy wprawił w osłupienie. Piętnastolatek podszedł do Kitsune i wtulił się w jego ciepłe futro, z pewnym rozbawieniem zauważając, że jego włosy niemal zlewają się z ubarwieniem lisa, który mruknął na ten gest z aprobatą.
Stali tak chwilę, aż w końcu były blondyn odkleił się od większego.
- Szczerze, to nie mam na co narzekać - przyznał. - Mieszanka krwi Uzumakich i Namikaze z dodatkiem wampiryzmu, to naprawdę niezłe połączenie. Chyba nawet przebiłem Jise - powiedział z chytrym uśmieszkiem, z którym jak się okazało również było mu do twarzy. Lis prychnął.
- Już współczuję twojej dziewczynie - zaśmiał się. - Zawsze będziesz piękniejszy od niej.
- No trzeba powiedzieć, że ta technika to ci wyszła aż za dobrze - zawtórował mu dzieciak. Wtem Kurama spoważniał.
- Miło się gada, ale chyba musisz powoli wracać, jeśli chcesz jakoś wytłumaczyć się przed twoim nauczycielem.
- Racja... Ale przy następnym spotkaniu ściągam pieczęć - zapowiedział, nim rozpłynął się w powietrzu.
Kiedy tylko znalazł się z powrotem w rzeczywistości, szybko rozwinął zwój, by założyć hitai-ate. W końcu nie chciał zostać wzięty za zagrożenie. Już miał je wyciągnąć, kiedy tuż obok niego wbił się shuriken.
Fioletowe oczy spojrzały z szokiem na agresora, zauważając przed sobą Żabiego Pustelnika. Był sam, a na jego twarzy mieszały się różne emocje, jednak po chwili zasłonił je chłodna maska. Białowłosy zbliżył się powoli do młodszego.
- Co tutaj robisz? Gdzie jest Naruto? - zapytał, patrząc na porozwalane i zniszczone rzeczy oraz obecnie składany przez nastolatka rulon.
Ero-sannin zacisnął zęby. Wiedział już, co się tutaj stało. A przynajmniej tak myślał. Zacisnął pięści mocno, sprawiając, iż pobielały mu knykcie.
Zawiodłem - powiedział w myślach. - Minato, Kushina przepraszam was, nie mogłem go obronić.
W tym samym czasie Naruto klął pod nosem. Wiedział, w jakiej sytuacji został przyłapany. Syf, jaki zrobił wyglądał, jak miejsce walki. Dodajmy do tego "brak Naruto" oraz rozłożony zwój i mamy scenerię zabójstwa na zlecenie. Szybko zebrał się do kupy. Wstał, nim zrozumiał, iż był to kolejny błąd. Powinien siedzieć nieruchomo na ziemi, póki wszystko się nie wytłumaczy, ale oczywiście nie posłuchał samego siebie. Po co komu instynkt samozachowawczy?
Autor Icha Icha sięgnął odruchowo do kabury, szybując się do walki. Miał zamiar pomścić swojego chrześniaka. Nie zostawi tego w ten sposób.
Półwampir szybko przemyślał pozostałe mu opcje. Reakcja sennina nie umknęła jego uwadze. Nie miał szans na pokojowe zakończenie rozmowy - widział tę wściekłość w jego oczach, która ociekała wręcz żądzą zemsty. Nie było mowy o tym, by zaatakował Jiraiyę. Została tylko jedna opcja.
---Jiraiya---
Czerwonowłosy chłopak do złudzenia przypominający Kushinę wycofał się kilka kroków do tyłu, jednak nie uszedł daleko.
Legendarny Sannin rzucił się na niego, formując w ręce ogromnego rasengana. Szybko dobiegł do przeciwnika i uderzył w niego z całej siły. Chciał usłyszeć, jak krzyczy z bólu zadanego mu przez technikę. Chciał pogruchotać mu kość po kości, zmasakrować, sprawić, by balansował na granicy życia, a potem, kiedy bezie błagać o przebaczanie, litościwie posłać go na spotkanie z bogiem śmierci.
Jednak nic z tego nie miało miejsca.
Chłopak, o bliznach takich samych jak blondyn, zmienił się w chmurę białego dymu. Starzec automatycznie zatrzymał się jak wryty. Poczuł, jak tracił grunt pod nogami. Właśnie stracił kolejnego członka swojej rodziny, któremu nawet nie zdążył wyznać prawdy o ich relacji.
Łzy zaczęły spływać mu w dół policzków, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Miał jedno zadanie. Miał go chronić. Nie udało mu się.
Naruto umarł.
###
Cześć dzióbki!
Wybaczcie mi, że ten rozdział wyszedł tak słabo :c Starałam się napisać go najlepiej jak umiem, ale coś mi nie wyszedł. Mimo to mam nadzieję, że fabularnie się podobało ^^
Btw na obrazku znów Persefona, tym razem w towarzystwie Hadesa. Przypominam, że obrazki są podpowiedziami do rzeczy, które mają się wydarzyć.
Hm... Skoro już tutaj jesteście drodzy czytelnicy, to nagrodzę wasz wysiłek i zdradzę, że niedługo na profilu znajdziecie całkiem nową książkę 😉 Jestem nią bardzo podekscytowana, zwłaszcza, że jest to cross. Mam nadzieję, że razem ze mną będziecie się cieszyć moim kolejnym upustem fantazji :3
Do napisania
Senpai Shire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top