23. Trop
Witam moje dzióbeczki!
Jak pewnie zauważyliście w sobotę nie było rozdziału. 😱 Oczywiście, to moja wina, którą postaram się jak najszybciej naprawić.
Plan jest taki, że jeszcze w ten poniedziałek/wtorek rano dodam część za miniony termin.
A czemu to tutaj piszę...? By mieć motywację. 😂
A teraz zapraszam do czytania nieco krótszego niż zazwyczaj rozdziału.
Senpai Shire
###
Blondwłosy chłopak spojrzał spod byka na piętrzącą się w radości walki sylwetkę. Ścisnął kły wściekły nie na żarty. Zacisnął pięści w furii, potęgowanej przez śledzące go już od roku oczy ciekawskich ludzi.
- Na co czekasz? - padło wesołe pytanie, a szatyn przed nim przekrzywił głowę z niewinnym uśmiechem. - Znów wszystko przeciągasz. Nie zaczyna cię to nudzić?
- To raczej ja powinienem zadać to pytanie - odgryzł się, starając się opanować szargające nim emocje, by nie rozwalić tego miejsca w drobny mak.
Już ponad dwanaście miesięcy siedział w Fundamencie. Heh, to zabrzmiało, jakby wsadzili go tam przymusem, ale w rzeczywistości było na odwrót. Sam chciał tam zostać, aby móc trenować puki Jiraiya nie odzyska pełni sił, co okazało się dość pracochłonnym i długim procesem. Jakby tego było mało, Pustelnik został jakiś czas temu wezwany do Hokage i do tej pory nie wrócił. I właśnie z tego powodu siedzi teraz z Szakalem.
Rozsierdzony jak zawsze podczas ich sparingów. Czemu? Można wierzyć lub nie, ale ANBU stanowił większe wyzwanie niż Sannin. Trudno było co prawda zdiagnozować czy to dlatego, że po prostu był lepszy, czy może stary Zboczeniec do tej pory nie bił się z nim, jak należy. I szczerze? Wolał tę pierwszą opcję. Trochę podbudowuje na duchu.
- A chrzanić! - warknął niemal niesłyszalnie Uzumaki przez zęby, mając już serdecznie dość gapiów i tego trzygodzinnego starcia! Kto to widział tyle walczyć?!
Z zawrotną prędkością wyciągnął kunaia i rzucił się w kierunku przeciwnika, wyciągając ramię w pozycji gotowej do ataku. Bies z uśmiechem przybrał odpowiednią pozę do obrony, kompletnie nieświadomy co miało się zaraz wydarzyć.
Półwampir w ostatniej chwili położył się na posadzce, prześlizgując się pomiędzy nogami mistrza. Po drodze chwycił go za kostki, skazując na bolesny upadek. Zanim demon miał szansę się podnieść lub przeturlać, zawisł nad nim z ostrzem na wysokości serca.
- Szach mat piesku - powiedział z uśmiechem, pozwalając przegranemu zaśmiać się jak to miał w zwyczaju po przegranej.
- Znowu leżę! - wykrzyczał szczerze ucieszony, a zgromadzeni dookoła ludzie powoli zaczęli wracać do swoich spaw.
- Nic dziwnego jak ciągle się ze mną bawisz - prychnął wciąż zły, mimo to podał rękę przyjacielowi. - Mógłbyś choć raz walczyć ze mną na poważnie.
- Przecież to robimy! - zapewnił, poprawiając lekko ześlizgującą się z nosa maskę. - Tylko bez technik z mojej strony.
-No toś mnie pocieszył - stwierdził z przekąsem, chowając broń do kabury, przymykając oczy.
- A nie? - podważył jego stwierdzenie z powagą i nutką znudzenia w głosie, wchodząc w swój typowy stan. - Walczymy jeden na jednego po serii ćwiczeń dla specjalnych jednostek, bez technik, a ty masz ciężkie jak diabli ciężarki. I do tego wygrywasz - przerwał, przykładając dłoń w miejsce ust, podczas gry oczy zaszły mu łzami.
Czy on właśnie ziewnął? - zapytał siebie w myślach chłopak, czując w duchu, że raczej nigdy nie dorówna swojemu rozmówcy w szybkości zmiany stanów emocjonalnych. Aż strach pomyśleć co by się z nim działo, gdyby był kobietą. I miał okres albo jeszcze gorzej. Był w ciąży.
Wzdrygnął się mimowolnie, wyczuwając, iż to byłby ciężki okres dla wszystkich ANBU.
- Już nie będę wspominał o różnicy wieku oraz przebiegu szkolenia - dokończył, idąc w kierunku wyjścia. Blondyn ruszył za nim odruchowo. - To bardzo dużo. Pokonujesz mnie w taijutsu. Poza tym znasz wiele jutsu i odblokowałeś nową naturę chakry. Nauczyłem cię wszystkiego, co mogę na tę chwilę. Jedyne co nam zostało to wyszkolić cię w używaniu tego. Na więcej nie jesteś jeszcze gotowy. Najpierw musisz przyswoić znane ci informacje.
- Przecież sam powiedziałeś, że wszystko już umiem - zauważył, mijając kolejne drzwi.
- Na obecny moment? Prawda, jednakże wiedza teoretyczna nie idzie w parze z praktyką.
- A to znaczy...?
- Tyle że na następnym treningu możemy używać wszystkich, czystych sztuczek. Jak zrobimy tak kilka razy, to zrozumiesz, o co mi chodzi.
- Nie sądzę - odparł znudzony, wędrując wzrokiem do uchylonych drzwi gabinetu Tory.
Przywódca rozmawiał z kimś... I to na bardzo poważne tematy. Tylko że teraz bardziej interesowała go przypadłość pomroczności jasnej, która zapanowała nad jego umysłem. Głos drugiego człowieka brzmiał bardzo znajomo. Wręcz blisko. Kobiecy głos, który tłumaczył mu...
- Naru nie śpij! - zawołał go głos Shintana dobiegający z drugiego końca korytarza. - Chyba że masz ochotę na warowanie pod drzwiami! - blondyn niezwłocznie podążył za senseiem.
Można się z tego śmiać, ale mimo że uważano go za ANBU, to wciąż traktowano jak dziecko. Czemu tak sądził? A chociażby dlatego, że zawsze jak gdzieś wychodził i zamykał drzwi do pokoju na klucz, to musiał go oddawać swojemu opiekunowi. Jednym plusem takiej sytuacji jest, to, iż od czasu pierwszego, publicznego treningu nikt już nie szepcze po kątach żadnych plotek związanych z jego osobą.
- Chyba ci się role pomyliły Ogarze - prychnął, specjalnie nazywając Shin-Shina w jego ulubiony sposób, zrównując się z nim krokiem.
---Time Skip---
Głośne walenie w drzwi wyrwało go z błogiej ciemności krainy snów, których już od dawna nie potrafił zapamiętać. Zerwał się na równe nogi, nauczony, że takich zachowań nie można ignorować. Jednak czas spędzony w Fundamencie robił swoje. Otworzył drzwi, dobywając broni tak w razie "w", gdyby okazało się, że jakiś miłośnik ogoniastych bestii dostał się do jego kwater.
Co prawda takie coś jeszcze nigdy się nie wydarzyło, ale ostrożności nigdy za wiele. I nie. To zdecydowanie nie była paranoja.
Uchylił ostrożnie wrota, lecz wcale nie trwało długo, jak otworzył je na oścież i rzucił się odwiedzającemu na szyję.
- Wróciłeś! - wydarł się szczęśliwy wprost do ucha Jiraiy.
- Racja, ale jak tak dalej będziesz robił, to znów wsadzą mnie na SOR - powiedział z uśmiechem, na co krewniak odkleił się od niego z prędkością światła. - Może wejdziemy?
- Tak! Już... - wychylił się lekko do tyłu, rzucając okiem na pokój, który mógłby konkurować ze śmietnikiem.
Bywało gorzej - pomyślał, przypominając sobie stan pomieszczenia sprzed tygodnia.
Zerknął na wciąż odmłodzonego działaniem jadu mężczyznę z konsternacją. Wpuścić, czy nie wpuścić. Oto jest pytanie.
- Daj mi chwilkę - poprosił beznamiętnie, podnosząc wskazujący palec do góry i zatrzaskując drzwi przed zaskoczonym senninem.
Wykonał dobrze sobie znane pieczęci i stworzył trzy kopie siebie. Pomieszczenie było malutkie. Wiedział, że będą stać sobie na plecach, ale inaczej nie daliby rady tego posprzątać na czas. Wszyscy bez zbędnego gadania wzięli się za sprzątanie - czyli sortowanie co ciekawszych wykopalisk na bronie, zwoje, ubrania, śmieci i brudy. Uwinęli się błyskawicznie i kiedy już oryginalny Naruto miał zamykać ostatnią szafę, spod sterty świeżo poskładanego prania wyskoczyła... Shikoro.
Wszyscy Uzumaki, którzy po skończeniu roboty postanowili uwalić się na każdej w miarę płaskiej powierzchni, podnieśli zainteresowani swoje głowy. Zmierzyli dziwnym wzrokiem białego ocelota, aż w końcu prawdziwy z nich odwołał technikę.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał przez zęby, podnosząc pchlarza przywódcy Fundamentu za kark. - A zresztą nieważne. Nawet nie chcę wiedzieć - stwierdził, patrząc na kocicę, która podwinęła pod siebie ogon oraz próbowała zrobić słodkie oczka.
Na jej nieszczęście umysł półwampira mówił twarde: "Nope!", zwłaszcza że mógłby przysiąc, iż gdyby była człowiekiem, uśmiechałaby się niczym słodka, niewinna stalkerka, która finalnie okazuje się zabójczym pomiotem piekielnym. Jednym krokiem pokonał odległość dzielącą go od drzwi i nie czekając na nic więcej, wywalił znalezisko, które wydało z siebie jazgot godny domowego mruczka.
Jiraiya zerkał to na zwierzę, to na niego. Chciał dojść do jakiegoś konstruktywnego wniosku, ale finalnie poprzestał na podrapaniu się w policzek.
- Nawet nie pytaj, bo sam nie wiem - stwierdził, przepuszczając starszego w drzwiach, z czego ten chętnie skorzystał.
Białowłosy spojrzał z uniesioną brwią na stertę wypadających z mebla ubrań, lecz postanowił uszanować prośbę podopiecznego. Usiadł na łóżku, klepiąc zachęcająco miejsce obok siebie. Na reakcję piętnastolatka nie trzeba było długo czekać.
- Byłem u Tsunade - powiedział, chcąc od razu przejść do ważnych spraw. Niestety czułostki będą musiały zaczekać.
- Wiem - starszy spojrzał na niego zdziwiony. - Wyciągnąłem od Tory.
- Mogłem się tego spodziewać - zaśmiał się serdecznie, kładąc rękę na plecy blondyna. - Jednak wróćmy do sprawy. Nie będę owijać w bawełnę. Chodzi o Sasuke.
Dziedzic Namikaze poczuł, jak uszy poruszają mu się mimowolnie na dźwięk znanego słowa. Imienia, dokładnie rzecz biorąc. Niby nic. Głupia przypinka napinana tobie przez rodziców, aby mogli cię odróżnić od innych istot, a budzi tyle wspomnień. Tyle ludzi w jego głowie. Tyle wydarzeń.
Iruka. Teuchi. Ayame. Kakashi. Drużyna siódma. Asuma. Ino. Chooji. Shikamaru. Guy. Tenten. Neji. Lee. Kurenai. Kiba. Shino. I... Hinata.
Wszyscy ludzie przewijali się przed jego oczyma, sprawiając, że nie potrafił zapobiec fali pozytywnych emocji zalewających jego ciało. Jego przyjaciele. A może nawet rodzina? Nie potrafił stwierdzić.
Już od najmłodszych lat był zdany tylko na siebie. Potem pojawił się Trzeci oraz nauczyciel, który podarował mu pierwszy w życiu ramen, a wraz z nim pierwszych ludzi, którzy interesowali się jego życiem. Niestety. Cztery osoby to za mało by cokolwiek zmienić w spłoszonym, sarnim sercu. Jakby w odpowiedzi na jego pragnienie bycia kochanym życie dało mu kolejnych przyjaciół i pierwszą miłość.
Teraz nienawiść. Nic nie mógł poradzić, na to, że mentalność i zachowanie Sakury po prostu go denerwowały. Kiedy dotarło to do niego po zdjęciu pieczęci, był załamany. A teraz? Cieszył się, że żadne uczucie nie trzyma go przy tym przenośnym, chociaż niepodręcznym generatorze wysokich decybeli. Jego lisi słuch ucierpiał już wystarczająco. Jak mógł tego nie zauważyć wcześniej?
Miłość chyba naprawdę jest ślepa. I głucha zarazem. Oni byli kompletnymi przeciwieństwami. I tutaj nie chodzi o charakter! Zapach jej skóry drażni jego nozdrza, różowe włosy kłują w oczy, wysoki głos rani uszy, a głośny sposób poruszania się irytuje jak nic innego! Co się tyczy charakteru... Lepiej o nim nie wspominać, bo jak się zacznie o tym myśleć, to dochodzi się do wniosku, że jej po prostu czegoś takiego brak.
Jedynym plusem z ich znajomości była obietnica sprowadzenia Sasuke do domu.
- Co z nim? - zapytał po chwili ciszy, jaką poświęcił na wspomnienia.
- Shinobi natknęli się na nowy trop. Wiedzą, że wyruszyli do Kraju Demonów i kierują się w naszą stronę - mówił powoli, śledząc uważnie mimikę nastolatka. - Czcigodna prosiła nas, abyśmy wyszli im naprzeciw i sprowadzili Uchihę do domu. Ewentualnie uniemożliwili dotarcie do celu Orochimaru.
- W takim razie - chłopak podniósł się, ciężko wydychając powietrze. Chciał zachować spokój, ponieważ wiedział, iż tak wciągnie z siebie najwięcej potencjału. - Musimy ruszać, prawda?
- Aa - mruknął potwierdzająco. - Tylko nie wolno ci porywać się z motyką na Słońce. Wąż nie próżnował. Zostaw go mnie.
Jeszcze tego samego dnia wyruszyli w podróż, kierując się we wskazaną przez Pustelnika stronę świata.
Jakże wielkie było ich zdziwienie, kiedy napotkali swoich przeciwników na łące niecałą godzinę drogi od miasta.
---???---
W lesie wysoko ponad ziemią siedział człowiek odziany w czarny płaszcz w czerwone chmury. Patrzył on pustym wzrokiem na polanę, na której zgromadziło się czworo shinobich. Jeden silniejszy od drugiego, a mimo to nikt go nie namierzył.
Blondyn, brunet, białowłosy i kolejny czarnowłosy o wężowych rysach. Znał ich. Jednych osobiście, a drugich tylko z widzenia. W każdym razie wszyscy pochodzili z jednego miejsca. Uśmiechnął się delikatnie, patrząc na swojego brata, który stał w pozycji bojowej.
Był taki nieświadomy... Zupełnie jak tamte urocze dziecko, które piastował w swojej pamięci od tylu lat. Dzieckiem, którym właśnie ten chłopak był. Uważał, że się rozwijał, ale tak naprawdę idzie w kółko. Nie to, co jego jasnowłosy przeciwnik.
Nigdy go nie poznał. Tylko raz wysłano go po zamkniętego w nim demona. Oczywiście misja "nieszczęśliwie" nie powiodła się.
Poczuł, jak obce spojrzenie spoczywa nie jego osobie. Obrócił się, patrząc w błękitne tęczówki. A jednak ktoś go wykrył. Położył palec wskazujący na ustach, prosząc spostrzegawczą osobę o dyskrecję, po czym rozmył się pośród kruków, myśląc, jak mocno połączony jest żywot tego nastolatka z jego bratem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top