20. Prawda + WAŻNE
Cześć moje dzióbki! ^^
Oto kolejna część tego nudnego jak flaki z olejem opowiadania, ale nie martwcie się, wszystko dopiero się rozkręca. Część ma około 8000 słów! Mam nadzieję, że Wam pasuje taka długość. Jeśli chcecie podzielić to sobie na kilka części, proponuję czytać wedle time skipów i zmian miejsc oznaczonych w tradycyjny dla mnie sposób:
---Słowo---
I teraz czas na WAŻNE.
1) Przed następnym rodziłem ukażą się wyniki konkursu.
2) Myślałam o stworzeniu na końcu (para)książki części, będącej miejsem na sposywanie teorii jej dotyczących. Co o tym sądzicie?
3) Część pisana w dużym pośpiechu, proszę o wyrozumiałość.
I to na tyle ^^.
A teraz zapraszam do czytania!
Senpai Shire
###
- Zabiłem swoją drużynę - powiedział śmiertelnie poważny i zbolały do żywego brązowowłosy mężczyzna.
Naruto zszokowały jego słowa, lecz nie dał tego po sobie poznać. Starał się pozostać na zewnątrz spokojny i opanowany. Zapewniał go, że nikt mu nic nie zrobi, a takie zachowanie mogłoby go zranić. Poza tym skoro uważał, że to nie był on, to musi mieć jakieś usprawiedliwienie.
- Zabiłem ich - powtórzył na pozór od niechcenia, ale z jego postawy widać było, jak wielki ciężar właśnie spadł mu z barków.
- Dlaczego? - zapytał tylko, nie tracąc ciepła bijącego z błękitnych tęczówek.
Oczywistym zdawał się fakt, iż to nie wampiry zamordowały Lwicę i resztę. Ich ciała były rozszarpane, niemal zmiażdżone, a ich skąpane w posoce resztki, spoczywały na świecącym drzewie. One wyssałyby z nich krew. Ewentualnie później przerobiły na miazgę.
Poza tym Szakal był cały we krwi. Wtedy myślał, iż musiał zabić wiele pijawek, ale teraz wszystko łączyło się w spójną i logiczną całość. Właśnie z tego powodu wyszedł z Leża żywy.
- Nie wiem - przyznał skruszony. - Nie wiem, co się ze mną stało... - mówił drżącym głosem. - Oni mi coś zrobili... - chwycił się za głowę rozpaczliwie. - Nic nie pamiętam!
- Uspokój się i pomysł jeszcze raz - poradził spokojnym głosem Uzumaki, siadając na skraju materaca. - Powoli. Mamy czas - dodał, patrząc przez kraty na nocne niebo oziębłym spojrzeniem.
Nastał chwila ciszy, w której każdy z nich próbował sobie wszystko poukładać. Ta sytuacja była niezaprzeczalnie trudna i niezręczna. Zwłaszcza że obaj czuli niepokój i ból idące od niewidzialnej nici oplatającej ich serca, która teraz zaciskała się na nich jeszcze mocniej. Jeden odczuwał napięcie i nieuzasadnioną złość. Drugi zaś, jakby wbił towarzyszącemu mu chłopakowi nóż w plecy i nie cieszyło go to.
Szakal starał się uspokoić rozbiegane myśli. Nie potrafił ich zagonić w jedno miejsce. Ten wampir... Pamięta go jak przez mgłę, tak samo, jak wykonane przez niego gesty i wypowiedziane zdanie. Za to reszta... Wszystko przewijało mu się przed oczyma. Jego kompani, przyjaciele, rodzina... Ich twarze wykrzywione w bólu, a mimo to spowite przez uśmiechy.
Wciąż w uszach bębnił mu jego własny krzyk. Ból rozchodził się promieniami tam, gdzie kość przebiła skórę. Wciąż przypomniał sobie swoje próby opanowania własnego ciała, słowa skruchy wypowiedziane u czegoś, co kiedyś było jego "rodzeństwem", nim wbił sobie kunai w pierś i osunął się w ciemność.
Myślał, że zazna spokoju oraz kary za swoje czyny po drugiej stronie.
Niestety.
Puki Naruto żył, nie ma mowy o jego śmierci.
- To wszystko zaczęło się jak weszliśmy na dziedziniec - powiedział, mając nadzieję, że uda mu się poskładać te kołaczące się i zataczające jak pijany mężczyzna skrawki przeszłości w spójną, a co ważniejsze logiczną całość. - Zrobiliśmy małe zamieszanie. Nie spodziewali się nas i chcieliśmy to wykorzystać, ale okazało się, że ciało Sannina przywarło na dobre do ołtarza. Swoją drogą wciąż zastanawiam się, jak je ściągnęliście.
- Chyba nie mieli z tym problemu - odpowiedział, opierając się na posiadanych informacjach, mimowolnie ciskając gromami z oczu. - Tora nic o tym nie wspominał. Jednak wrócimy do meritum. Co było dalej? - modły mężczyzna przed nim wypuścił głośno powietrze, opanowując drżenie rąk.
Czuł, że niedługo przyjdzie najgorsza część.
- Chcieliśmy się wycofać, ale wtedy złapali nas, unieruchomili bodaj dźwignią na plecach i rzucono na kolana - zrobił krótką przerwę, łudząc się, iż przypomni sobie coś więcej. - Wtedy ktoś wszedł na plac... Nie pamiętam, jak wyglądał, ale chyba był ich przywódcą. Kiedy tylko do nas podszedł, zdziwił się moją obecnością. Nazwał mnie Biesem, zaśmiał się... - zacisnął usta w wąską linię, czując strach przed opisywanym i wstręt przed tym, jak bardzo brudnym go uczynił.
- Czemu? - półwampir miał coraz większy mętlik w głowie, chociaż podświadomie coraz bardziej rósł jego żal i współczucie dla chłopaka, to właśnie klął w myślach na nieznajomego wampira.
- To ma związek z tobą - spuścił wzrok, nerwowo zaciskając dłonie.
- Ze mną? - zdziwił się, nic nie rozumiejąc.
Czy wszystko musi mieć jakiś związek z moją osobą? - wypluł ze złością w myślach, zagłuszając negatywne odczucia, tak aby nie wydostały się na zewnątrz.
- Powiedział coś do mnie... Wykonał te dziwnie gesty... A potem... - urywał co chwilę, kompletnie ignorując dopytującego się chłopaka.
- Stało się to? - domyślał się, obiecując sobie, że później zapyta o wzmiankę o swojej osobie.
- Nie - zaprzeczył, robiąc długą przerwę, starając się zebrać w sobie. - Wtedy zmieniłem się w TO. Moje kości... Zaczęły się łamać, przebijały się przez skórę. Wykrzywiły się i uformowały w coś dziwnego. Potem otoczyła mnie smolista, gęsta chakra... Czułem jakby moja skóra spopielała się żywcem. Formowała się w coś... W TO.
Zatrzymał się, patrząc na swoje urocze, puchate kapcie. Czuł... Wstyd. Wstyd przed tym, co się wydarzyło. To nie było w porządku. Ani względem jego przyjaciół, ani względem Naruto, który cierpliwie czekał aż będzie gotowy opisać mu następną część.
Ten mały blondyn nawet nie wiedział, jak bardzo przypominał mu o jego jedynej bliskiej mu osobie. Ile razy siedział z nim i wypłakiwał w jego ubrania łzy spowodowane koszmarami?
Ale tym razem nie mówili o śnie.
- Straciłem kontrole nad swoim ciałem - powiedział cicho, wciąż nie zmieniając pozycji. - Chciałem się powstrzymać, ale nie potrafiłem. On coś powiedział, a potem... Moje ramiona poruszały się same... Pazury rozrywały ich miękkie ciała, kły same zaciskały się na ich kruchych czaszkach - łzy płynęły potokami po jego bladych policzkach, a jego ręce zacisnęły się boleśnie na głowie. - Krzyczałem, błagałem, aby przestać, ale nic nie działało! A oni... - zwolnił tempo, jednocześnie zmieniając ton. - Oni nawet nie walczyli... Strąciłem Lwicy maskę, a ona się uśmiechała - załkał, zasłaniając pięścią otwarte usta. - Tak delikatnie i spokojnie... Sama nabiał się na mój pazur. Płakała, ale jej wyraz twarzy nic się nie zmienił.
Urwał nagle, by wziąć kilka głębszych wdechów, podczas gdy Naruto pogrążył się w myślach. Nawet nie poczuł, kiedy łzy wkradły się do jego oczu. To, co usłyszał, było za podobne do sposobu, w jaki umarli jego rodzice. Poświęcili się dla niego z radością.
Dyskretnie otarł oczy koniuszkiem pomarańczowej bluzy, którą założył przed snem. Ten temat, pomimo iż nic nie pamiętał, był dla niego bardzo drażliwy i za świeży, aby choćby móc o nim myśleć. Jedyną osobą, która potrafiła z nim na spokojnie o tym porozmawiać był Kurama.
- Powiedziała, że to był dla niej honor poznać kogoś takiego - wychrypiał w rękę. Jego głos był na poziomie szeptu, a jednak ocucił blondyna jak kubeł zimnej wody w pogodny, letni dzień. - Ona była ostatnia... Wtedy kontrola wróciła. Nie chciałem żyć po tym, jak po raz kolejny straciłem bliskich. To było gorsze od patrzenia jak ANBU Konochy zabijają moich rodziców.
Młody Namikaze szybko podniósł głowę, spoczywając na nim wymownym wzrokiem. Nie spodziewałby się, że ktoś z tak infantylną osobowością mógł przeżyć coś takiego.
Jednak nie na darmo mówi się, że ci, co cierpią uśmiechają się najszerzej - przemknęło mu przez myśl. Skupił się na tej dewizie, starając się zignorować bolesne ukłucie w klatce piersiowej, na myśl o swoim bezsensownym, częściowo pozbawionym kolorów życiu.
- Wtedy nie rozumiałem - ponowił swój przerwany monolog. - Nic dziwnego - zaśmiał się zimno z wyraźną nienawiścią w głosie. - Te gnidy pozbawiły mnie ich. Mojego przeznaczenia. To wszystko ich wina. Ich i tego piekielnego pomiotu - zamachnął się, uderzając zaciśniętą pięścią w nic niewinną ścianę. - Ale łańcuchy się zerwały, więzy puściły, dając mi wspomnienia. Moje dziedzictwo.
Szakal przełknął głośno ślinę. Nie był wcale taki pewny tego, co mówił, a tym bardziej czynności, którą miał zamiar wykonać. To ten chłopak sprawiał, że tak reagował. Miał to głęboko, czy jest brudny, czy zdradził swojego Protegowanego. Ten chłopak jest jego i nie pozwoli mu odejść, nawet jeśli miałby go śledzić jak jakiś psychol. A mimo to wszystko serce mu krwawiło na myśl o tym, co zrobił. Zmusili go do wykonania poleceń jakiejś pijawki, tym samym brudząc jego osobę. Nie był godny choćby zerknąć na Przeznaczonego. Miał nadzieję, że mu wybaczy, a jeśli nie to stoczy się na dno, wyniszczy psychicznie i fizycznie idąc za nim krok w krok, ale go nie zostawi.
Bo został mu tylko on.
Tak samo, jak kiedyś osoba, która była mu jak ojciec.
Chwycił materiał oplatający szczelnie jego ramiona. Jeśli liczył na akceptację, musiał pokazać mu się w całej okazałości. Łącznie z tym. Może i on tego nie akceptuje, ale przecież to nie on musi to zrobić.
Powoli i delikatnie pociągnął bandaże, odsłaniając jedyny dowód swojego grzechu. Pozwolił, aby opatrunki opadły na lodowatą posadzkę. Powstrzymał się od spowodowanego obrzydzeniem na napotkany widok wzdrygnięcia. Niestety piętno będzie za nim podążać do końca egzystencji.
Czyli długo - dodał w myślach, przypominając sobie, jakie to ma szczęście. Trafić na dziedzica i półwampira. Na pewno jego żywot nie będzie krótki.
Zimne powietrze zetknęło się z rozgrzaną, odsłoniętą skórą szatyna, przyprawiając ją o gęsią skórkę. Srebrne światło księżyca padało na nią, malując ją w jasne, niemal mieniące się w oczach pasy, uwidaczniając każdy szczegół budowy jego wysportowanego, smukłego ciała. Odetchnął głęboko, badając opuszkami wypukłe struktury na dłoni, podczas gdy z jego ust uszedł mały, biały obłoczek pary.
Mówi się, że wraz z każdym oddechem, każdego istnienia upływa zeń kawałek duszy, która w dużym stopniu powraca do ciała wraz ze wdechem. Mimo to pewnego dnia każde ciało astralne wypływa całkowicie z ziemskiej powłoki, porzucając ją dla świata po drugiej stronie*. Chmurka rozmyła się w powietrzu, a on uśmiechnął się lekko pod nosem.
Żegnaj moja duszo - skierował się w głowie do przestrzeni. - Czas cię sprzedać, abyś już nigdy nie uciekła.
- Co to jest? - padło pytanie z ust blondyna, który najwidoczniej o niczym nie miał pojęcia. Nie wiedział, czym są te dziwne, wypukłe, zawijane, wypukłe szlaczki o smolistej barwie, które przyozdabiały całe ciało konoszanina.
Może to i lepiej, że nie wiem? - pomyślał młody Namikaze, konfrontując się wewnętrznie ze swoim szalonym postanowieniem, które właśnie rodziło się w jego głowie.
- Dowody mojej winy Koshi - powiedział z oddaniem i ciepłem, starając się odrzucić na bok wszystkie zmartwienia. On musiał mu wybaczyć. - Zdradziłem cię - powiedział, świadomie omijając szerokim łukiem temat zamordowanych przyjaciół. Był pewny, iż to jedna z tych rzeczy, która będzie za nim chodzić do samego końca. Jakikolwiek ten koniec nie miałby być. - Wykonałem rozkazy innego wampira, Przeznaczony.
Wybacz mi - zawył głos rozpaczy w jego głowie, mimowolnie widząc starego opiekuna na miejscu blondaska.
- Skąd wiesz, kim jestem? - zapytał Naruto bezbarwnie, lecz Szakal czuł burzę młodych emocji przez połączenie. Trudno mu jednak było poddać je interpretacji. Cóż, to będzie wymagało praktyki.
- Ponieważ jestem Biesem - widząc jego niezrozumienie, postanowił sprecyzować stwierdzenie. - Moim zadaniem jest chronić własnym życiem i służyć pomocą w nauce tobie podobnym, ale nawet gdyby nie wyczyszczono mi pamięci, nigdy nie pomyślałbym, że spotka mnie taki zaszczyt. Należeć do półwampira i dziedzica tronu w jednym.
- Nie mów tak - przerwał mu stanowczo, wytrącając go z granej roli pewnej siebie osoby. - Nie jestem twoim panem.
- Masz rację - stwierdził, licząc, iż nie wszystko jest jeszcze stracone, a jego słowa nie były równoznaczne z odmową.
Wstał z zajmowanego do tej pory miejsca, nie przerywając kontaktu wzrokowego z błękitnymi tęczówkami. Dając upust swojej skrusze, padł na lewe kolano, kładąc na tym wzniesionym do góry prawe przedramię, drugą ręką podpierając się o kafelki. Tak zawsze uczyła go matka. Ich rasa nie była za bardzo honorowa, ale ona zawsze mu powtarzała, iż musi być lepszy od innych ze względu na to, czym nazwali ich ludzie.
- Dlatego przebacz mi moją zdradę - powiedział, czując, iż wrócił tam, gdzie jego miejsce.
- Co ty robisz? - zapytał Protegowany, najwyraźniej odczuwając w tym jakąś niezręczność. Oczywiście, postanowił zignorować jego pytanie, w zamian za to, zwracając się do dawno zmarłej osoby.
Mam nadzieję, że jesteś ze mnie dumny - zacisnął oczy, nie mogąc wytrzymać rosnącej presji - Minato.
- Ja, Shintan Usugurai**, błagam cię Przeznaczony o przyjęcie mojej ochrony - powiedział, patrząc na niego z wiernością i odwagą. - Uczyń mnie swoim Ogarem.
---Time Skip---
Błękitnoki chłopak siedział zamyślony na skraju łóżka. Podczas gdy ręką gładził włosy śpiącego mężczyzny, pusty wzrok był wbity w równie pustą przestrzeń. Czemu? Cóż, próbował poskładać wszystko do kupy.
Właśnie okazało się, że ta urojona więź była całkiem prawdziwa i niesie ze sobą wiele skutków, zwiastujących wielkie i równie mnogie zmiany. Teraz wszystko wydawało się jasne i przejrzyste.
Okazało się, iż kiedyś każdy wampir posiadał Ogara, przeznaczonego mu demona dość specyficznego rodzaju. Ich dusze z niewiadomego powodu po pojawieniu się shinobich zaczęły się wiązać z duszami wampirów, odczuwając potrzebę ich ochrony i przekazywania swojej wiedzy. Niestety te czasy już minęły, a one zaczęły się ukrywać. Teraz pozostało ich niewielu, a większość z tej resztki postanowiła odciąć się od Protegowanych, wygłuszając często swoje emocje, lub po prostu dusząc te potrzeby.
Część z nich poległa w bojach wraz ze swoimi panami, jednak był to mikroskopijny procent. A co się stało z resztą? Została wymordowana jak ród Uzumakich - z zimną premedytacją, aczkolwiek nie do końca skutecznie. Dlaczego? Znów padała ta sama odpowiedź.
Strach. Zachłanność. Zazdrość. Zepsucie. Egoizm.
Te pięć cech panowało nad światem, począwszy od samych początków jego istnienia. Ziemia jeszcze była w powijakach, a prymitywne organizmy już pożerały się nawzajem. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Ludzie są głupi.
Stawiają siebie powyżej reszty istnień, a sami ledwo co utrzymują się na niestabilnych, dwóch nogach. Boją się własnych pupili domowych. Mogą zostać zabici dosłownie wszystkim, a stawiają siebie na szczycie łańcucha pokarmowego. Zgrywają chojraków, a jak przychodzi co do czego, to strach przysłania im oczy, a mózg krzyczy: "Wyeliminować zagrożenie!".
Zabili setki takich jak Shintan. Jedni z nich byli jeszcze Biesami, które poszukiwały swoich Przeznaczonych, aby móc się stać ich Ogarami. Inni padli, chroniąc swoich podopiecznych od początku, do końca.
Tyle bezsensownej śmierci - pomyślał chłopak, przerzucając spojrzenie na śpiącego z lekkim uśmiechem szatyna. - Natura nie lubi, jak się coś w niej marnuje. Przyjdzie im za to zapłacić. Zwłaszcza Konosze.
Serce zakuło go boleśnie na wspomnienie rodzimej wioski.
Stamtąd pochodzili jego przyjaciele. Ojciec ją zaakceptował. Chronił własnym życiem jako Hokage. Tam się urodził. Z tego miejsca czerpał wszystkie wspomnienia wszelakiej maści, a to właśnie one czynią człowieka tym, kim jest. Czuł się rozdarty.
Jakim cudem miejsce, które przysporzyło mu tyle złego, wciąż wiąże z sobą tyle dobrego? Chciałby móc je zrównać z ziemią za popełnione grzech, ale czy jest sens karać pionki w grze? Ludzie są tylko ludźmi, nieważne jak bardzo go skrzywdzili. Oni ulegają propagandzie i kierują się krótkowzrocznymi emocjami, świadomie odcinając sobie drogę do zrozumienia. W takim razie, kto ponosi winę za skrzywdzenie jego i Szakala?
Trzeci? On dawno nie żyje. Poza tym nie był on jedyną osobą, która podejmowała kluczowe decyzje. Starszyzna? Na to wychodzi. Zgrzybiali, zgorzkniali, obleśni starcy.
Odrzucił głowę do tyłu. Chciałby coś z tym zrobić, ale co? Zniszczyć wioskę?
Ból sprawia, że robi się rzeczy, o które nigdy by się siebie nie posądziło. Dlatego trzeba zacisnąć zęby i wznieść się ponad niego. Jak balon napełniony helem. Odejść i zniknąć za horyzontem, w akompaniamencie płaczu dziecka i pobłażliwych uśmieszków przechodniów. Kiedyś wszystko się skończy. Ludzie zapomną, a potem odejdą, by żyć własnym życiem, zapominając jaka była prawda. To pozwoli mu przestać w końcu uprawić z dnia na dzień sztukę survivalu.
Nie chciał niszczyć wioski. Może być mordercą, ninja, wampirem, dziedzicem tronu, demonem, a nawet bronią, ale nigdy nie był za bezsensowną śmiercią. Uświadomił to sobie już dawno temu, kiedy spotkali Haku i Zabuzę na pierwszej poważnej misji.
Teraz sam sobie zadawał pytanie, jakim cudem skończył jako shinobi.
Prawdopodobnie był to po prostu błąd dziecięcego poglądu na świat. Tak, nawet jako obiekt drwin i nienawiści najbliższego otoczenia potrafił zachować swoje niewinne poglądy. Dla młodych bycie ninja jest niesamowitą przygodą, która sprawia, że nikt ci nie podskoczy. Tworzy wokół ludzi wykonujących tę pracę respekt i szacunek. Tego kiedyś pragnął najbardziej.
Niestety. W jego przypadku zdobyte umiejętności wiązałyby się tylko ze strachem i trzymaniem w rydzach społeczeństwa poprzez ich przerażenie jego potęgą. To nie o to mu chodziło. Nie ma sensu nawet próbować podjąć się choćby wyzwania, jakie stanowi zdobycie tytułu Hokage.
Nie chciałby prowadzić dyktatury ani być znanym jako tyran.
Westchnął, czując, jak obrany kierunek rozważań przygniata go swoim ciężarem. To nie jest temat dla zmęczonego, młodego umysłu, który jak dobrze pójdzie, to pożyje więcej niż którykolwiek ze śmiertelników.
Wrócił myślami do punktu, z którego wyszedł.
Usugurai leżał spokojnie pod jego ręką, odsypiając nieprzespane noce. Spokój malujący się na jego twarzy utwierdził Naruto w przekonaniu, iż dobrze postąpił z tym całym przyjęciem go na Biesa.
Szczerze powiedziawszy, to nawet nie potrafiłby sobie wyobrazić przypadku, w którym by odrzucił jego prośbę. W końcu to było w jego naturze. Chciał tego, w przeciwnym razie odciąłby się od niego. Poza tym nie był na niego zły za "zdradę". O nie. Nie na niego.
Za to planował zabójstwo pewnego nieznanego mu z wyglądu wampira, który przewodniczy Leżu. Nie pozwoli krzywdzić swojego szczeniaka. Nie ma na to szansy. Może teraz jest za słaby, ale w przyszłości odpłaci mu się pięknym za nadobne. Jeszcze nie wiedział, czy pozbawi go życia, lecz bardziej skłaniał się do wariantu obejmującego jego całkowite zdominowanie w walce, a później się zobaczy... Się zrobi.
W tym wszystkim była jednak jedna rzecz, która mu się nie podobała. Racja, są swoi nawzajem, ale nie podobało mu się, jak traktował go Ogar. Widać, że mu ufa i wskoczyłby za nim w ogień, ale ma zły nawyk zwracania się do niego jak do swojego właściciela, a on nim nie był.
Niby sobie to wyjaśnili, lecz czuł, że przed nimi jeszcze długa droga do osiągnięcia równowagi.
---Time Skip---
Jasne promienia słońca wpadały przez małe, wąskie okienko umiejscowione wysoko ponad łóżkiem, malując ściany na swój własny, unikatowy sposób. Bawiły się wpierw na suficie, potem na ścianie, aż w końcu postanowiły ruszyć jeszcze niżej i paść na materac, drażniąc czternastoletniego chłopaka.
Ciepłe mrowienie skóry nie było nazbyt komfortowe, to też jego wzbudzenie nie zajęło im długo. Na początku chciał zakryć się kołdrą, potem próbował zmienić pozycję, ale wychodziło mu to równie nieporadnie. W końcu zły po bezskutecznie przeprowadzonych rewolucjach, zrzucił kołdrę z rozmachem.
Podniósł się do siadu, drapiąc w policzek. Czegoś mu brakowało... Tylko czego...
- Shintan! - krzyknął nagle, dostrzegając jego brak.
I tak w ogóle, to co on robił w łóżku? Był pewny, że po kilku godzinach głaskania jego puszystych włosów, ruszył swoje cztery litery i poszedł spać na skrzypiącym krześle. I tam zasnął.
Najwidoczniej mężczyzna musiał się obudzić i przenieść go na łoże. Tylko gdzie on jest.
- Już mnie porzucił? - zaśmiał się w lekko wymuszony sposób, kiedy coś nagle poruszyło się na jego plecach.
Zesztywniał.
- Chciałbyś, młody - odezwał się głos zza niego. Coś ponownie się poruszyło, łaskocząc go i przyprawiając o ciarki.
- Eep! - pisnął zaskoczony nagłym odczuciem, rozumiejąc, co siedziało na jego ciele.
Odruchowo zeskoczył z mebla, chowając się za jego krawędzią. Wychylił się nieco ponad powierzchnię miękkiego futonu na kółkach. Podparł się dłońmi, patrząc na małe żyjątko.
- Su-Sumimasen - powiedział cicho, wpatrując się w wydającego się niczym nie przejmować pająka.
I to nie byle jakiego.
Był on brązowy i włochaty, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Na odwłoku posiadał namalowany jakiś biały symbol, którego nie potrafił zinterpretować. Oczy miał duże i czerwone, dobrze widoczne nawet z tej odległości.
Uniósł jedną ze swoich chudych kończyn, jakby machając na całą sytuację lekceważąco.
- Nie przejmuj się tym, to się ciągle zdarza - spojrzał na niego znudzonym wzrokiem.
- Ty jesteś...? - zadał pytanie, nie do końca wiedząc jak to wszystko interpretować, lecz pajęczak zdawał się nie zmienić swojego stanu ani na sekundę.
-Summonem Shin-Shina - dokończył od niechcenia, patrząc swoimi małymi ślepiami na Naruto.
- Shin-Shin? - powtórzył, próbując powstrzymać śmiech.
Nie ulegało wątpliwości, że istotka miała na myśli Usuguraia. Teoretycznie zlepek tych sylab kojarzył mu się z powtórzonym słowem "shi"***, więc nie było w tym nic śmiesznego, a jednak wizja małego pająka wołającego tak na Szakala rozśmieszała go w bardzo skuteczny sposób.
Był on Ogarem, silnym shinobi, i nie oszukujmy się, przystojnym mężczyzną. Zwrot Shin-Shin wydawał mu się pasować do małego dziecka, kogoś małego, drobnego i uroczego. Jasne, konoszanin był niezaprzeczalnie infantylny w niektórych sytuacjach, lecz bez przesady.
Nie znał go długo, to prawda, pomimo to jednak zdążył zauważyć pewną zależność w jego zachowaniu i plotkom na jego temat. Prawda była taka, że charakter szatyna był bardzo osobliwy. Kiedy wszystko działo się wedle codziennej rutyny, zachowywał się jak znudzony życiem, stary mops i nie ukazywał żadnych emocji poza znudzeniem. Jedyny wyjątek stanowiły interakcje z przyjaciółmi. Ponoć w ów czas potrafił okazać jakieś zainteresowanie i troskę.
Oczywiście potrafił się również zachowywać jak małe, uradowane dziecko, ale to działo się tylko wtedy, kiedy działo się coś "ciekawego". Coś niespodziewanego i nieszablonowego, zwłaszcza jeśli miało to związek z walką. Nie popierał tego poglądu, lecz cóż mógł powiedzieć? To się nazywa ninja z powołania.
- Ekhem - pajęczak chrząknął w kończynę, zwracając na siebie jego uwagę.
- Wybacz - burknął ponownie dokładnie tym samym tonem co przedtem. Odpłynął w kierunku nieobecnego ANBU, kompletnie zapominając, z kim tak naprawdę rozmawiał.
- Mam coś dla ciebie... - po tych słowach przed nim w chmurze dymu pojawił się mały zwój, który rozwinął wprawnie, po raz kolejny szokując czternastolatka. - Co? Trzeba sobie jakoś radzić. Mały jestem, to mam małe rzeczy.
- Nie, wybacz, to nie o to chodzi. Nie chciałem cię urazić - wypalił szybko, podnosząc się do pionu i otrzepując sobie ubrania z niewidzialnego pyłu.
- Daruj sobie - czerwone ślepia wbiły swoje spojrzenie w malutki skrawek papieru. Chyba bardzo często zdarzały mu się takie sytuacje.
W końcu pająki nie były lubianymi istotami, zarówno jako normalna część fauny, jak i summony. Pewnie musiał się spotkać z wieloma nieprzyjemnymi zdarzeniami, kiedy tylko milimetry dzieliły go od zetknięcia się z kapciem, czy też zwiniętą gazetą.
- Tutaj się schowała skubana - stwierdził na głos ośmionogi, krzyżując odnóża w specyficzny sposób, co pozwoliło mu na odpieczętowanie jakiejś notki. Odchrząknął kilkukrotnie, a blondyn zmierzył go krzywym spojrzeniem. - Wybacz, dawno nie czytałem niczego po japońsku... Ale już wiem. Tu jest napisane, że masz zostać w tej sali, dopóki Shin-Shin nie skończy treningu.
Błękitne oczy zamknęły się kilkakrotnie w bardzo małym odstępie czasu. Głowa przekrzywiła się lekko, a rozjaśnione u góry, zdecydowanie przydługie włosy poruszyły się niespokojnie. Czyli Szakal siedział Kami wiedzą gdzie, ćwicząc siebie i swoje ciało, a on miał siedzieć zamknięty w pomieszczeniu rodem z psychiatryku?
- Zapomnij - powiedział lekko rozbawiony tym, że jego Ogar sądził, iż dałby radę usiedzieć w miejscu po tygodniowej drzemce i iście krwawym posiłku. - Nie ma mowy, abym został tutaj choćby sekundę dłużej.
Obrócił się na pięcie, mimochodem odgarniając włosy z widoku. Nawet nie zauważył, kiedy tak urosły. Teraz nawet nie dziwił się Jirayi. Skoro jego tryb życia był przeważnie wędrowny, to już rozumiał, czemu posiadał tak długie włosy. Po prostu nie miał gdzie ani kiedy ściąć włosów. W końcu nieważne jakby się zarzekał, to jako Sannin miał pełne ręce roboty. Patrząc po ilości rozpoznających go i dziękujących mu ludzi, to było wręcz oczywiste. A co do... Ekhem. "Badań".
Zapewne były czymś w rodzaju odstresowania. Jedni oglądają telewizje, inni tańczą, trenują, a on pisze i prowadzi bardzo skrupulatne notatki. Jakby na to nie spojrzeć, to nie musiał już tak często trenować, więc oddał się pasji.
I chwała mu za to.
- Czekaj! - krzyknął nieznany mu z imienia summon, skacząc mu na ramię. - Nie mogę cię wypuścić - zaoponował, kiedy nogi półwampira ruszyły w oczywistym kierunku.
- Przykro mi to mówić, ale nawet gdybyś próbował, to nie dałbyś rady - stwierdził pewnie, patrząc nieco pustym wzrokiem przed siebie.
- Hm - sarknął pajęczak, dając kolejnego susa przed siebie, tym razem zatrzymując się na framudze drzwi. - Nie przepuszczę cię.
To powiedziawszy, szybko zaczął budować sieć, lecz nim udało mu się wyprodukować cztery podstawowe nici, potomek klanu Namikaze przeszedł przez nią, czym prędzej dobywając klamki, odblokowując sobie drogę do namiastki wolności, jaką stanowił korytarz.
Pająk zadrżał jak w tiku nerwowym, wyzywając w głowie swojego przywołacza za zatajenie informacji o sile pilnowanego. Gdyby został poinformowany o jego zdolnościach, wytworzyłby coś silniejszego, w końcu jego przędza jest najsilniejsza w całej wiosce. To plamiło jego honor.
- Co za imbecyl - mruknął ni to na nieobecnego szatyna, ni to na znikającego za progiem dzieciaka. - Czekaj! - krzyknął i wykonał następny wyskok w kierunku osoby, którą miał pilnować.
Cudem prześlizgnął się w zanikającej szczelinie i gładko wylądował na blond-białej czuprynie, przyprawiając jej właściciela o instynktowne skrzywienie się. Mało go to obchodziło - w końcu to nie on sprowokował tę sytuację.
- Co ty myślisz, że robisz? - chłodna ręka chwyciła istotkę za odwłok, zawieszając ją przed swoimi oczyma, które zamiast przewidywanej przez pasażera na gapę złości eksponowały jedynie nutkę załamania.
- Mam cię pilnować - powiedział, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na istniejącym obecnie świecie. - To chyba logiczne, że idę z tobą.
- No dobra - zrezygnował blondyn, kładąc go z powrotem w miękką czuprynę. - Tylko mi tam sobie sieci nie rób, a jak mi poplączesz włosy, to będziesz je czesać, zrozumiano? - zadał pytanie, które raczej zabrzmiało jak bezwzględny rozkaz. Mimowolnie uniósł koniuszki ust, przypominając sobie Ino. Na reszcie zrozumiał, czemu dziewczyny nie lubią, jak się im tarmosi włosy. Ich czesanie to droga przez mękę!
- Tak, załapałem - mruknął troszkę niewyraźnie, czując się nieco zbitym z pantałyku. Czternastolatek właśnie zmienił swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni.
Wyostrzył swoje zmysły, starając skupić się na chakrze otaczającej jego rozmówcę. Udało mu się dostrzec w niej coś dziwnego... I tutaj wcale nie chodziło o to, że był jinchuuriki. Przypadki chodzą po ludziach. Bardziej mu chodziło o dziwne zafalowania na wysokości umysłu...
Stłamsił przekleństwo, nim miało ono szansę wyjść na światło dzienne. Teraz żałował, że nie trenował tak jak swoja siostra struktur chakry. Ona by wiedziała, o co chodzi.
Jasne było, iż coś modyfikuje w jakiś sposób jego nastoletnią, a co za tym idzie i tak już niestabilną psychikę. Tym sposobem zmianom ulegały również sposoby zachowania. Pomimo niebezpieczeństwa, jakie mogło się z tym wiązać, nie dał rady rozgryźć, czym jest to spowodowane.
- To gdzie chcesz iść? - spróbował go zagadać, wracając myślami do teraźniejszości.
- Nie chcę się pchać na salę treningową - wypowiedział się monotonnie. - Nie mam zamiaru już alarmować Szakala o mojej samowolce. Poza ty nie wiem, jak zareagowałby Tora, a do Ero-sennina mnie nie wpuszczą.
- Rozumiem - odparł zamyślony, starając się znaleźć jakąś ciekawą alternatywę. Był tutaj już nie raz i nie dwa, biegał po całym ośrodku, szukając konkretnych osób, więc orientował się gdzie, co jest. - Może chcesz potrenować?
Chłopak przystanął zdziwiony taką propozycją z jego ust. W końcu miał mieć nad nim pieczę, a fioletowy pewnie powiedziałby mu, kiedy może wrócić do ćwiczeń. Wznowił marsz, przyglądając się badawczo kamiennym ścianom, w szczególności skupiając się na ich nieregularnej powierzchni.
- Nie powiem, jest to kusząca opcja - zaczął - o ile w ogóle mogę to robić.
- Nie widzę przeciwwskazań - upewnił go włochaty pająk. - Ekspertem nie jestem, ale potrafię ocenić stan fizyczny i przepływ energii w ciele. Wszystko jest w porządku.
- W taki razie z chęcią, tylko nie mam ochoty na utarczkę z Shintanem.
- Nie przejmuj się nim - pokrzepił rozmówcę, wiedząc już, gdzie może go pokierować. - Tamta sala nie jest jedyną. Jest tutaj kilka hal - tłumaczył, wsłuchując się w spokojne kroki o wiele większego od niego człowieka. - Każda równie dobrze zaopatrzona. Myślę, iż mogę cię zaprowadzić do najmniejszej z nich. Rzadko można tam kogoś spotkać.
- W takim razie prowadź. Tylko powiedz mi jeszcze, jak masz na imię?
- Mów mi Ji****.
---Time Skip---
Słony pot spływał strumieniami po młodym ciele czternastoletniego chłopca, który usilnie próbował nadążyć za nadanym przez towarzysza tempem. Jego nogi były zahaczone o drążek, a on sam zwisał nie tak bardzo swobodnie głową w dół. Krople cieczy poddawały się prawom grawitacji, znacząc swoją drogę w kierunku ziemi, skapując z nosa, tym samym irytując ćwiczącego, który nawet nie miał czasu, alby pomyśleć o pośpiesznym starciu ich z tego miejsca.
Kolejny raz zgiął swoje ciało, błogosławiąc w duchu fakt, że zdjął swoją bluzę. Teraz pewnie byłaby tak samo mokra, co zwisająca, pozwalając w ten sposób na odsłonięcie zarysowanego mięśniami brzucha czarna koszulka. Nawet nie poczuł, kiedy wyprostował plecy, a już dostał komendę do ponowienia ruchu.
- Raz, dwa, trzy, cztery! - padały liczby. Nawet nie próbował myśleć, który to raz się powtarzały. - Nie ociągaj się! Raz, dwa trzy, cztery! Jeszcze tylko trzy serie!
Słysząc zbawienną nowinę, przyśpieszył, chcąc mieć to już za sobą. Szarpnął się ponownie, sięgając czołem do przytrzymujących go kolan. Tak... Brzuszki w zawieszeniu. I to ponoć było lekkie ćwiczenie na zakończenie treningu!
- I cztery! Koniec!
Jak na zawołanie, rozluźnił się, osuwając po drążku. Na początku miał nieodpartą ochotę na zderzenie pleców z matą, ale odruch zwyciężył i już po chwili dotknął dłonią podłoża, aby przerzucić swój ciężar w stronę otwartej przestrzeni oraz wykonując gładkie przejście wylądować bezszelestnie na materiale.
A po co to wszystko? A no po to, alby sekundę później znaleźć siebie leżącego na wznak i dyszącego gorzej niż po maratonie.
Fuck logic! We have brains!*****
- Całkiem nieźle jak na pierwszy raz - pokrzepił go jego kat w postaci brązowego pająka.
- Gdybym wiedział, co masz na myśli - przerwał, by wziąć kilka głębszych oddechów. - Poprzez trening Fundamentu, nigdy bym się nie zgodził.
- Ciekawe - odpowiedział krótko, wlepiając w niego czerwone patrzałki.
- Niby co takiego?
- Wyglądasz na padniętego, a twoje ciało ma jeszcze ogromne połacie energii do zużycia. Tak jakbyś w ogóle nie wykonał ani jednego ćwiczenia, a jednak dyszysz z wycieńczenia.
- To wszystko wina Jisy - skwitował, nim dał radę ugryźć się w język, co teraz, zważywszy na jego kły, pewnie byłoby bardzo bolesnym zabiegiem.
- Kogo? - dopytał Ji, zaciekawiony przekrzywiając łebek.
- Taki tam jeden gość, który sprawił, że reaguję na wszystko jak normalny człowiek - sprostował, stwierdzając, iż summon i tak nie miał komu go wydać.
Z tego, co mu powiedział, pająki to specyficzne stworzenia, jeśli chodzi o ich część, która jest ninja. Niewielu chce z nimi podpisać kontrakt, a jak już to zależy im na ich sile i skuteczności. Poza tym nie oszukujmy się - zdecydowana większość ninja, którzy zawierają z nimi umowę działa niemoralnie. I właśnie tutaj był pies pogrzebany.
Spora część pajęczaków nie chciała służyć takim osobom, co miały inne światopoglądy, uważając je za niegodne. Przez to są podzieleni na dwie części. Jedni z nich służą tylko shinobim z takim samymi zdaniami na dane sprawy, a innym zdaje się to bez różnicy.
Tuż po zawarciu paktu, robią szybki rekonesans i przyporządkowują osobę do konkretnych pająków. W sumie takie rozwiązanie wydawało się mu nawet bardziej praktyczne, ponieważ z tego, co mówił Ji, to z czasem system został rozwinięty. Dzięki temu ninja wzywa do siebie pająki pasujące do jego stylu walki, a z czasem te, z którymi najlepiej mu się współpracuje.
Przez to zrobiły się bardziej lojalne i zaczęły uważać, iż niewybaczalnym jest zdradzenie osoby, z którą współpracują.
- A kim jest Jisa? - dopytywał się, wchodząc na jego już spokojną klatkę piersiową. - To jakiś wampir?
- Heh - uniósł kąciki ust rozbawiony całą sytuacją, dobrze wiedząc, skąd się wszystkiego domyślił. - Shin-Shin ci powiedział? - mała główka pokiwała energicznie.
- Tak, ale nie spodziewałem się, że możesz byś aż tak silny - przyznał, przypominając sobie z jaką łatwością zostały przerwane jego sieci.
Myślał, że skoro był on półwampirem, to posiadał tylko połowę jego mocy. A tu taka niespodzianka.
- Jisa to przyjaciel. I wampir. Ale przede wszystkim przyjaciel.
- Rozumiem.
Wtedy drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, zapowiadając zjawienie się gości. Ji żwawo zszedł z blondyna, aby schować się w zacienionym rogu pomieszczenia, a Naruto podniósł się, z ciekawością spoglądając na powstałą, powiększającą się szczelinę.
Niestety tym razem, to on chyba nie miał szczęścia.
Do sali wszedł chłopak w masce żmii i jak się dowiedział podczas misji - jego brat - który dzierżył ten sam przedmiot z wizerunkiem kota. Spiął się lekko.
Nie miał pojęcia, czego mógł się spodziewać po chłopakach. Obaj byli młodzi, a Kot wydawał się bardzo wybuchowy i emocjonalny. Jeżeli jego młodszy braciszek był taki sam, to może byłoby lepiej, aby również wtopił się w cień.
Nie rozmawiał z Torą o tym, co się z nimi stało, ani jak zareagował starszy. Cóż. Najwyraźniej życie, zdecydowało, że to najwyższy czas, aby się przekonać. I to na własnej skórze.
Roześmiany młody mężczyzna powoli wkroczył do pomieszczenia, najwidoczniej odczytując coś zabawnego z ruchu rąk nastolatka. I wtedy go zobaczyli. Zatrzymali się, patrząc na niego.
Młodszy posłał mu wesołe spojrzenie, widocznych spod maski zmrużonych oczu i pomachał do niego radośnie. Albo o niczym nie widział, albo nie miał mu niczego za złe. Szczerze liczył na tę drugą opcję. Niestety jego nadzieja pękła jak bańka mydlana, kiedy o wiele wyższa od niego sylwetka ruszyła na niego wściekle, jak rozjuszony przez wyjątkowo irytującego torreadora byk.
- Co ty tutaj jeszcze robisz? - wycedził przez zęby, stając przed nim, zakładając ręce na piersi. Dopiero teraz Naruto zauważył, jak silna była sylwetka togo mężczyzny. Przełknął nerwowo ślinę.
Cofnął się o kilka metrów, chcąc odzyskać przestrzeń osobistą, niestety postawny chłopka chyba nie chciał do tego dopuścić, idąc za nim krok w krok. W końcu nastąpiło nieuniknione. Nie miał już gdzie uciekać. Odwrót z jednej strony zasłaniał Kot, a z drugiej nieugięta, zdradziecka ściana, która jeszcze nie tak dawno ratowała go przed upadkiem.
- I co? - zapytał z kpiną. - Przestraszony lisek nie ma gdzie uciekać?
Chwycił go za połacie ciemnej, wciąż przemoczonej po treningu koszulki. Był tak wściekły, iż nawet nie zwrócił na to większej uwagi.
Miał ochotę sprzedać temu chłystkowi porządnego sierpowego. A najlepiej dwa. Albo jeszcze lepiej - posłać na niego parę technik lub poszczuć demonem. Chociaż to ostatnie marnie by się skończyło. W końcu jakimś cudem został uznany przez yookaia za godnego.
W sumie to do chłopaka nic nie miał. Nie obchodził go fakt, że został oszukany. Jego to mogliby spalić żywcem, a on i tak by stwierdził, iż wszystko jest okej. Bardziej chodziło mu o to, co zrobił jego bratu.
Znaleźli go nieprzytomnego kilka godzin po ich powrocie. Tora wiedział o wszystkim, ale nic mu nie przekazał. A on, durny siedział przed salą, w której leżał ten chłopak, bo nikt nie raczył mu nic powiedzieć! Blondas miał szczęście, że jego bratu nic się nie stało, w przeciwnym razie marny byłby jego los.
Gdyby tylko otooto nie nosił tych przeklętych, błękitnych soczewek na misje - warknął na siebie w myślach. - Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej!
Podniósł chłopaka, szarpiąc nim lekko, podczas gdy ten chwycił jego dłoń, rozwijając kurczowo zaciśnięte palce.
Ninja klasy specjalnej stojący za nim stał w szoku, patrząc na zdarzenie, aż w końcu ruszył przerażony ku członkowi rodziny. Teraz dopiero zobaczył, iż unikanie tego tematu było wielkim błędem.
W tym samym czasie bardzo blisko głowy sakryfikanta jeżył się brązowy pająk, szykując się do zaatakowania napastnika. Niestety w jego gestii leżało również niewychylanie się, przez co musiał czekać, na kolejny ruch ze strony przybyłych.
Rozsierdzony, zielonooki mężczyzna widząc, jak silny jest ten podrostek, postanowił wykonać kolejny ruch. Zamachnął się ręką, celując w twarz blondyna, który nawet nie próbował go powstrzymać. Nie mógł pozwolić sobie na demaskację. Wystarczy, że o jego "wyjątkowości" wiedzą dwie osoby w Fundamencie. I jeden pająk.
Zacisnął oczy, szykując się na uderzenie. Kiedy to zrobił, kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Biała, lepka i wyjątkowo mocna nić, wystrzeliła z bliżej nieokreślonego punktu za żółto-białymi włosami, oplatając szczelnie kończynę agresora, doprowadzając do wytrącenia go i zmiany trajektorii ciosu. Dokładnie w tym samym momencie drobne dłonie pochwyciły łokieć najstarszego ze zgromadzonych, potęgując wielkość odchylenia.
Pociągnięty przez nie w kierunku ziemi chłopak puścił swoją niedoszłą ofiarę i padł zszokowany na matę. Kompletnie nie rozumiejąc sytuacji, spojrzał po zebranych.
Młodszy brat kucnął obok niego, uspokajająco kładąc rękę na jego czoło. Korzystając z ciszy, jaka nastała i posiadania jego niepodzielnej uwagi, wykonał dość skomplikowaną sentencję ruchów, która zapewne była językiem migowym. Wzrok osoby, która jeszcze chwilę temu atakowała teraz opartego o ścianę czternastolatka, łagodniał na oczach zebranych z sekundy na sekundę.
- Jesteś pewny? - zapytał z dozą żalu w głosie i ponownie spojrzał na dziwnego przybysza, który tydzień temu udawał jego brata. - Nie kłamiesz?
Młodszy kwitując to, wywrócił oczyma i zdecydowanie zaprzeczył ruchem głowy.
- Ale "nie" w sensie, że kłamiesz, czy "nie" w sensie, że nie kłamiesz?
Tego już chyba było za dużo dla młodego shinobi. Jego oczy całą swą powierzchnią wyrażały zwątpienie w inteligencję siedzącej przed nim osoby. Nie czekając na nic więcej wymierzył plaskacza w potylicę anikiego, mierząc go powątpiewającym w ludzkość spojrzeniem.
- Dobra, dobra! - zakrzyknął, kryjąc się ramionami przed kolejnym uderzeniem. - Rozumiem, głupie pytanie.
Westchnął, podnosząc się, gdy otooto odsunął swoje ciało o kilka metrów. Wstał, starając się z całych sił zignorować pełne wyrzutu i agresji spojrzenie ze strony najwidoczniej utlenizowanego blondyna. Zbadał jego stan pobieżnym spojrzeniem, dochodząc do wniosku, iż na szczęście nic mu nie zrobił.
- Wybacz to nieporozumienie - powiedział, patrząc gdzieś w bok.
- "Nieporozumienie", dobre sobie - fuknął na umięśnionego mężczyznę. - Nieporozumienie jest wtedy, jak w sklepie dadzą ci grahamkę zamiast kajzerki.
- Co ma bułka do tej sprawy? - zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
- A co ma piernik do wiatraka? - warknął nań przez zęby.
Oj - pomyślał Kot. - Chyba tak troszkę go wkurzyłem.
- Tyle samo liter? - odparł automatycznie, nie mogąc się powstrzymać.
Tuż po wypowiedzeniu tych słów, gdzieś zza jego pleców doszedł odgłos głuchego uderzenia. Odwrócili się w tamtym kierunku, z zaskoczeniem obserwując walącego głową w ścianę Żmiję.
Upsy - zareagował Naruto w głowie, obserwując Kota, próbującego zmusić brata do zakończenia masochistycznej i autoagresywnej czynności. - Znów trzeba będzie zszywać maskę.
---Time Skip---
- Czyli reasumując - zaczął mówić proporcjonalnie umięśniony, wysoki szatyn o zielonych oczach, którego maska z wizerunkiem kota spoczywała spokojnie tuż obok worka treningowego. - Miałeś zamiar pójść na pomoc mistrzowi, ale Tora ci zakazał? - chciał się upewnić, ocierając pot ze śniadej cery na skroniach.
- Yup - odparł jinchuuriki, nie czując się na siłach, by powiedzieć coś bardziej rozbudowanego.
Podczas gdy Skire uderzał ciężki i twardy wór osłoniętymi bandażami dłońmi, on starał się robić kolejną część treningu ANBU Fundamentu, co okazało się całkiem trudne.
Wedle tego, co obliczył dla niego starszy, musiał podnieść na klatę pięćdziesiąt kilogramów w czterech seriach po sto. Na początku było lekko, ale później jego ręce zaczęły wołać o pomstę do nieba. Pewnie nie miałby takich problemów, o ile ktoś nie założyłby mu pieczęci. Niestety nie mógł za to obwiniać Jisy, bo w końcu sam poprosił go o założenie jakiejś blokady. Ma ona zniknąć, dopiero kiedy przemieni się w pełnoprawnego wampira.
Ponownie pchnął sztangę, w duchu dziękując, że Żmija, który jak się okazało miał na imię Meren, pilnował go, aby nie upuścił ciężaru na swoją klatkę piersiową.
- Tylko czegoś nie rozumiem - przyznał, siadają blisko nich. - Skoro miałeś uratować senseia, to gdzie jest on teraz? Czy on...? - nie dokończył, nie chcąc zranić dzieciaka. Może i na początku nie lubił go, ale okazał się całkiem ciekawą osobą. Miał nadzieję, iż ich drugie spotkanie nie zaważy na charakterze relacji.
- Przeżył, tylko ponoć musi się oszczędzać przez jakiś czas. Długi czas - podkreślił, z ulgą przyjmując koniec ćwiczeń, które były na poziomie tych, zadawanych mu ciągle przez Jiraiyę.
Młody chłopak w jego wieku wykonał kilka ruchów. Jego długie do ramion, błękitne, sterczące na każdą stronę włosy zafalowały od nagłego ruchu, a kocie oczy******, odznaczające się na nieco ciemnej skórze, zabłysnęły zaciekawieniem.
- Racja - zgodził się z bratem Skire, szybko zwracając się do Uzumakiego. - Mówi, że nie znaleziono tam nikogo prócz Sannina oraz Szakala. I z tego, co się orientuję, to ma rację - na te słowa blondyn podrapał się nerwowo w szyję.
Jakby teraz o tym pomyśleć, to był cholernym szczęściarzem. Nie każdy mógł mieć legendę za nauczyciela. Najpierw uważał to za wspaniały pomysł, lecz teraz... Czuł się jak oszust. Do tego jeszcze jest półwampirem, jakimś dziedzicem tronu, jinchuurikim i Kami, Yato, czy kto tam jeszcze jeden wie kim. Poza tym sam Kakashi też nie był pierwszym lepszym ninja. Tak, jeśli miałby wskazać na kogoś, kto był faworyzowany cały ten czas przez swoją wioskę, wskazałby na siebie. To wcale nie było przyjemne.
Miał nieodparte wrażenie, jakby był na specjalnych warunkach.
- Etto... - zaczął, nie mając pomysłu na sklecenie normalnego zdania. - Bo... Tak jakby to właśnie Pustelnik jest moim senseiem...
- A to ci niespodzianka! - rozległ się uradowany krzyk szatyna, który rzucił ręcznikiem na pobliskie drabinki. - To musisz być niezły w te klocki! - jego otooto szybko poparł go energicznym skinieniem głowy.
- Nie do końca - mruknął zakłopotany w rękę, przygnieciony przez wszystkie niemiłe odczucia.
- No już nie bądź taki skromny! - puknął go w żebra, sprawiając, że młodszy wygiął się w przeciwnym kierunku. Blondyn posłał mu mordercze spojrzenie. - Oj, wybacz. Czasem zapominam ile mam pary w tych mułach.
- Naprawdę nie ma się czym ekscytować - odparł z ociąganiem, odwracając wzrok, a mimo to wracając do tematu. - Jestem raczej słaby...
- Ty to chyba słabego na oczy nie widziałeś - zarzucił rękę na ramię błękitnookiego, ignorując jego sztywniejące mięśnie. - Pary masz jak mało kto. Udało ci się odgiąć palce mojej zaciśniętej pięści, ponadto szybko regenerujesz siły. Nie jeden by już leżał i nie wstawał po takim wycisku - odpowiedział, z zadowoleniem czując, jak czternastolatek rozluźnia się pod wpływem dotyku. - A i jeszcze przeżyłeś trening siłowy ze sporymi ciężarkami na ramionach - uśmiechnął się po lisiemu, kiedy młodzik strzepnął jego kończynę. - No co? - zadał retoryczne pytanie, mając dość oskarżycielskiego spojrzenia. - Ślepy nie jestem.
- Dobra, rozumiem, widać je całkiem wyraźnie, ale na jakiej podstawie wnioskujesz, że są one ciężkie?
Szelest i ruch powietrza zza głowy zyskał jego uwagę, dzięki czemu ułamek sekundy później, obserwował nastolatka o nietypowych włosach i jego zwinne ruchy. Nie zrozumiał z nich ani słowa, ale obiecał sobie, iż kiedyś się tego nauczy.
- Mówi, że to u nas rodzinne - wyjaśnił szybko najstarszy z towarzystwa. - Jesteśmy Sensorami. I to dosyć dobrymi. Widzimy oraz wyczuwamy skupiska chakry, tak samo skutecznie, jak i drobne jej wiązki. Dzięki temu widzimy, ile energii wkładasz w te przedmioty i szacujemy ich wagę. Proste jak budowa cepa.
Wyjaśnił płynnie, najwidoczniej mając w tym dużą wprawę. Pewnie musiał tłumaczyć to ludziom wiele razy. Pomimo iż powiedział to tak, jak coś normalnego i codziennego, to Naruto nie mógł wyjść z podziwu.
Słyszał o Sensorach. Jakby nie mógł? Zawsze ich podziwiał i zazdrościł umiejętności. Zawsze zastanawiał się jak to jest widzieć chakre. Ponoć zmienia to sposób postrzegania świata w dosłownie każdym jego aspekcie. Chciałby zasypać ich pytaniami, lecz nie miał zamiaru wystraszyć ich tuż po pierwszym, jako takim, normalnym spotkaniu, więc postanowił na razie się powstrzymać.
Tylko jednego nie mógł zrozumieć.
Czym do tytułu Kage jest cep?!
Już chciał zmienić temat na coś neutralnego i pewnego, kiedy drzwi otworzyły się, a do środka zajrzał zamaskowany ninja.
---Główna sala treningowa Fundamentu---
Młody mężczyzna wyprowadził kolejny cios, posyłając swojego przeciwnika na dość odległą ścianę. Nie miał zamiaru się oszczędzać. I tak od dawna nie trenował. Paradoksem w tym wszystkim jednak było to, iż stał się silniejszy. I to o wiele.
Nagle w jego głowie pojawiły się techniki i ruchy, o których nigdy nie słyszał, a ich działania nie śniły mu się w nawet najśmielszych snach. Rozumiał, że po połączeniu z Przeznaczonym i odzyskaniu wspomnień, stanie się potężniejszy, ale czegoś takiego się nie spodziewał.
- Kto następny?! - krzyknął Shintan, patrząc z wyzwaniem na grupkę shinobi, będącymi jego współpracownikami.
Ludzie w maskach spojrzeli ku sobie porozumiewawczo, by w następnej sekundzie rzucić się kilkuosobową grupką na przeciwnika, kompletnie ignorując przyjaciela, który właśnie zsunął się na podłogę.
Wyprowadzali ciosy z różnych stron i w różny sposób. Ich ruchy były szybkie, ale nie wystarczająco.
Dla Szakala wszystko działo się jak w zwolnionym filmie. Klatka, po klatce, milimetr po milimetrze. Właśnie tak widział ich ruchy. Nic też dziwnego, że udało mu się z nimi uporać.
Kontra, unik, wychylenie w bok i znów kontra. Tak działo się wszystko, dopóki nagle całe otoczenie diametralnie nie przyśpieszyło. Zdziwiony mężczyzna przyśpieszył, jakimś sposobem wychodząc zwycięsko z tej części starcia.
Pierwszy raz miał do czynienia z w pełni rozwiniętymi umiejętnościami Ogara. Przynajmniej teraz wiedział, że szybsze spostrzeganie rzeczywistości jest czasowe. A szkoda, bo przydatna umiejętność.
- Wystarczy! - rozległ się głos na sali, przerywając trening.
Ludzie rozstąpili się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Z tym małym szczegółem, iż w ten sposób utorowali drogę tylko jednej osobie. Szatyn wyszedł z rozpierzchłego tłumu, kierując się w stronę przełożonego, który tak bardzo się zmienił podczas tak krótkiego czasu. Całe szczęście, że na lepsze.
- O co chodzi? - zapytał, kompletnie zapominając o stosownej dozie respektu wymieszanego z szacunkiem.
Fioletowy zmierzył go zainteresowanym spojrzeniem. Nie ma co. Ten ANBU potrafił zaskoczyć w pozytywnym sensie tego słowa znaczeniu. Jako jeden z niewielu mu znanych ninja był w stanie wrócić do pełnych treningów po czymś takim.
Nie miał pojęcia, jak do tego doszło, ale musieli mu wyciągnąć spory kawał zniekształconego metalu, wprost spod całej i zdrowej klatki piersiowej. Poza tym jego stan psychiczny wcale nie był lepszy. Myślał, iż wyciągnięcie go z tego zajmie im co najmniej miesiąc. Jednak Kaisei potrafił zaskoczyć w każdym momencie, nawet wtedy, kiedy nie spodziewasz się interwencji z jego strony.
Co jednak nie umniejszało podziwu względem dwudziestojednoletniego mężczyzny. Nigdy nie pomyślałby, że przerwa może komuś służyć. Najwidoczniej się mylił.
- Tora? - głos podmiotu jego rozmyśleń ściągnął go na ziemię.
- Tak? Wybacz, zamyśliłem się - wyjaśnił, czując na sobie wzrok drugiej osoby. - Mówiłeś coś?
- Właściwie to tak - wypowiedział, przyjmując nieco pretensjonalny ton i postawę, wydymając policzki. - Pytałem się, czemu mieszasz się w moje sprawy? Nie powinieneś wtrącać się w mój trening i dobrze o tym wiesz. Nie podlegam ci w żadnym aspekcie - powiedział z lekką, aczkolwiek wyczuwalną złością.
- Bo wciąż oficjalnie jesteś kwalifikowany jako chory - przyznał ze stoickim spokojem i lekkim uśmiechem na ustach, spowodowanym zachowaniem dorosłego chłopaka. - I to w dodatku psychicznie - rozłożył ręce w typowym geście mówiącym: "przykro mi", lecz z jego postawy widać było, że wcale tak nie było.
- Masz z tym coś wspólnego, prawda? - zgadną z pulsującą żyłą na czole.
Przywódca Fundamentu zaśmiał się serdecznie, w stu procentach świadomie ignorując tę wzmiankę. Pokręcił głową i ruszył powoli ku wyjściu, chcąc przejść na balkonik, aby móc wszystko obserwować z góry.
- Czekaj! - rozległ się krzyk.
Nawet nie musiał się obracać, bo już wiedział, iż woła go ten sam człowiek. Tym razem z wielkim bananem na twarzy.
- Hm? - mruknął, nie zwalniając kroku, biernie obserwując, jak młodszy zrównuje się z nim i wyskakuje przed niego. Dosłownie.
Na jego twarzy malował się istny dziecięcy wyraz szczęścia i radości. Ciarki przeszły po plecach fioletowego. Ten uśmiech jeszcze nigdy nie zwiastował niczego dobrego.
- Toooraaa-chaaan! - powiedział śpiewnie, mrużąc oczy w swój niepowtarzalny, kipiący euforią sposób.
- Ha-hai? - wydukał, mając w głowie coraz czarniejsze scenariusze. Niby ekscytuje się tylko z powodów jakiś nierutynowych akcji, ale co dobrego może przynieść tego typu wydarzenie wśród ANBU.
- Musisz mi pomóc z moim słodziutkim Koshim - powiedział, emanując szczęściem jak Słońce ciepłem.
- Z kim? - zmarszczył brwi.
Kolejny z Konohy? - zapytał w głowie, wyczuwając nadchodzącą migrenę.
- Oj! Z Naruto no! - stwierdził, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
- Ale co z nim, bo chyba czegoś nie rozumiem - przyznał, błagając, aby ten ból głowy nie był tak duży, jak ostatnim razem.
- Ponieważ on... - zmarkotniał nagle, jak ręką odjął, ale po sekundzie wrócił do poprzedniego stanu. - Stracił senseia i nie ma nikogo, kto mógłby go uczyć...
To się źle się skończy - pomyślał Tora, w głębi duszy ciesząc się, iż nie jest on jedyną osobą, chcącą zatrzymać tu tego półwampira.
- I tak pomyślałem sobie, że skoro przeżył akcję w Leżu, bez choćby jednego zadrapania w walce, to możemy go przyjąć w nasze szeregi - brunet wypuścił ciężko powietrze z ust.
- Słuchaj, wiem, o co ci chodzi, ale to jest raczej nierealne - przyznał, śpiesząc z wyjaśnieniami. - Nie chodzi mi o jego pochodzenie, czy wiek. Jasne. Jest bardzo uzdolniony, ale to nie wypali. Musiałby mieć nauczyciela na kolejny rok, bo nie ma mowy, aby Jirayia-sama wrócił do formy szybciej niż w ciągu dwunastu, jak nie trzynastu miesięcy.
- Ja mogę być jego mistrzem - zgłosił się ochoczo jego rozmówca. - Umiem całkiem sporo, jestem najlepszy wśród Fundamentu. Zaraz po tobie, oczywiście - dodał z uśmiechem.
- Niby masz czas, ale nie wiem, czy mogę to zrobić. Znasz zasady - powiedział smutno.
- Tak - wypalił, a jego uśmiech przybrał nieco chytry wyraz. - Do szeregów Specjalnej Jednostki Shinobi Oni no Kuni może przystąpić każdy ninja z Kraju Demonów lub krain zaprzyjaźnionych, pod warunkiem posiadania silnego, czystego i niczym niezniekształconego przepływu chakry, jak i samych jej pokładów.
- A to cię cieszy, ponieważ...?
- Kwalifikuje się on pod każdym aspektem - poszerzył swój uśmiech jeszcze bardziej, z trudem powstrzymując się od skakania z radości. Już nie mógł się doczekać pracy z jego Protegowanym. - Chociaż, tak jakby, troszeczkę nie do końca - dodał, przypomniawszy sobie o drobnej anomalii, którą wyczuł przez więź.
Dla podkreślenia swoich słów wzniósł jedną z do tej pory splecionych za plecami rąk na poziom oczu, odmierzając palcami, jak drobny jest to problem.
- Co masz na myśli?
###
*Nie wiem, czy w jakiś wierzeniach faktycznie tak jest, ogólnie stwierdzenie wyszło od pewnej creepypasty o lustrze.
**Shintan Usugurai - z japońskiego otchłań i mroczny
***Shi - chyba jest to znajome Wam słowo, ale tak formalnie zapiszę, iż z jepońskiego znaczy to śmierć.
****Ji - z japońskiego następny; przyszły.
*****Z angielskiego: "Piep**** logikę! Mamy mózgi!", nie wiem czy gdzieś to zasłyszałam, jeśli tak, to możecie dać znać. Jest to takie moje powiedzonko, na które raczej sama wpadłam.
******Kocie oczy - oczy koloru zielonego, żółte przy źrenicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top