18. Przebudzenie + WAŻNE
¡¡¡WAŻNE!!!
Wena w końcu wróciła, ale zmieniła dużo i sprawiła, że urodziło się więcej rozdziałów. Nie mówiąc już o tym, że sama część była pisana aż pięć razy. W związku z tym KONKURS ZOSTAJE PRZEDŁUŻONY, DO UKAZANIA SIĘ CZĘŚCI O NAZWIE "UMOWA".
A teraz zapraszam na kolejnego tasiemca.
I nim ktoś coś powie, tak obrazek znów jest nawiązaniem do tematu. Miłych teorii spiskowych. :D
Senpai Shire
###
Tora stał jak słup wbity w ziemie. Nie miał pojęcia, co się właśnie tutaj wydarzyło, a przynajmniej nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Przecież nie możliwe byłoby, aby chłopak okazał się szpiegiem, to nie miałoby ani grama sensu.
Prawda?
Nie - stwierdził, przebijając ninja-too jednego ze swoich już nielicznych przeciwników, na którym jednak to nie zdawało się zrobić najmniejszego wrażenia. - To nie miałoby sensu. Gdyby był jednym z nich, to pewnie coś by ukradł, a tuż przed wyjściem poprosiłem o zdanie mi raportu ze stanu magazynów i "papierologii"*. Z kolei, jeżeli chciałby się pożywić, na pewno nie robiłby tego w tak wyszukany sposób.
- Ugh! - warknął, starając się zablokować cios zadany od tyłu, co udało mu się z niemałym wysiłkiem. Powoli zaczynało brakować mu sił.
Na domiar złego został otoczony wraz z dwójką swoich ludzi przy boku. Nawet po pokonaniu tylu wampirów wciąż miały znaczącą przewagę liczebną. Na szczęście zarówno drużyna trzecia, jak i czwarta nie straciła jeszcze żadnego członka.
Mam za mało danych - pomyślał powracając do osoby Kaiseia, który właśnie ściśle przylegał do szyi Sannina. Podniósł rękę ku niebu, rozkazując ptakom zapikować w dół po spirali, mając cichą nadzieję, iż nie są aż tak zmęczone, jak oni. - Za dużo niewiadomych. Nie mogę go posądzać.
Jastrzębie z lekkim ociąganiem i widoczną już dla niego niechęcią wykonały polecenie. Ale co się im dziwić? Nigdy nie podpisał z nimi czegoś tak przyziemnego, jak kontrakt, bo po co? Na mocy zawartego przed wiekami traktatu pomiędzy ocelotami i tymi pięknymi stworzeniami mógł je przyzywać do woli, bez poświęcania masy krwi. Niestety, nie były one aż tak oddane, jak koty, ponadto nie widziały powodu, by używać jakichś technik z wiadomego powodu, a jak ich życie było zagrożone - znikały.
Skrzydlate zwierzęta otoczyły ich, wykonując przy tym niesamowity hałas i porywając swoimi wielkimi skrzydłami rwący wiatr. Aż musiał zwiększyć przepływ chakry do włosów, by te nie splątały się z piórami, szponami oraz dziobami. Drapieżcy otoczyli ich szczelnie, zmiatając wszystko w pobliżu, a ci, którzy dotarli już do podłoża, przecięli całe pole walki, by następnie wznieść się do góry, na nowo przysłaniając ubogie, skalne sklepienie.
Kiedy tylko odzyskali możliwość zobaczenia czegoś więcej niż kolorowych ptaszydeł, jego wzrok padł na mdlącego błękitnookiego, którego bezbronne ciało od razu zostało przysłonięte przez bakeneko. Najwidoczniej ten yookai nie miał zamiaru rozstać się ze swoim panem tak szybko. To było ciekawe zjawisko, nawet w odniesieniu do wybranych.
Zmarszczył czoło, obserwując zniszczone otoczenie. Nie było mowy o tym, żeby summony dokonały tego bez użycia dodatkowych, wykraczające poza naturalne umiejętności. Czyżby one również nie chciały pozostawiać krwiopijców przy życiu (o ile ich egzystencję można tak nazwać).
Wszyscy wrogowie leżeli na ziemi i patrząc na to, co z nich pozostało, nie było mowy, aby jeszcze wstali. Niektórym po prostu oderwano głowę, lecz byli też tacy, z których nie pozostało nic poza szarą, miejscami czerwoną od krwi papką.
Rozglądając się uważnie, podszedł do osoby, którą mieli odbić. Spodziewał się, iż może być ona martwa, pozbawiona krwi, a nawet w trakcie przemiany. Przecież nie był ślepy. Jeszcze z dachu zdołał zauważyć nieruchomą klatkę piersiową i nienaturalną, zwłaszcza dla niego, bladą skórę. Jednak teraz wszystko wyglądało nieco inaczej, niż to zapamiętał, a było to zaledwie dwie, może trzy godziny temu.
Białowłosy odzyskał swój naturalny kolor, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, a jego tors lekko falował w miarowym tempie, wykazując jasno, że jego właściciel jest w stu procentach żywy, a nie tak jak pijawki w dziewięćdziesięciu ośmiu. Ponadto, był... Za młody. Teoretycznie i praktycznie seenin powinien mieć coś około czterdziestki - pięćdziesiątki, natomiast faceta przed nim mógł ocenić na maksymalnie dwadzieścia pięć lat. Odmłodzenie jest jednym z ostatnich procesów przemiany, ale jego oddech przeczył tej teorii.
Wyczuł zbliżających się do niego podwładnych, którzy z zaciekawieniem wpatrywali się w ołtarz. W końcu po kilku minutach ciszy pierwszy z nich poszedł po rozum do głowy i zaczął szukać przydatnych informacji wśród wszechobecnego chaosu w towarzystwie bałaganu. W jego ślady poszła reszta, zbierając co ciekawsze, ocalałe elementy biżuterii, czy też ubioru wampirów, które zdawały się mieć jakieś dodatkowe właściwości. Inni zainteresowali się roślinami, w tym samym drzewem, a kolejni zbierali próbki wszystkiego, co zdawało się dla nich czymś nowym, niecodziennym, albo po prostu przydatnym i odrysowywali wyryte w ścianach wzory.
Ubierając to w jedno zdanie, rozsypali się jak grupa skośnookich turystów, dokumentując, co tylko się da i jak tylko się da**.
Widząc, jak inni odwzorowują z zainteresowaniem każdy najmniejszy szczegół dziwnego drzewa, z czystym sumieniem podszedł do nieprzytomnych ludzi. Zaczął od Szakala, którego uprzednio ominął, ignorując zwyczajowe narzekania swoich nauczycieli od EDB o tym, żeby nie przechodzić nad poszkodowanym, doprowadzając ich do widowiskowego przewrotu dwa metry pod ziemią. A że cardio to podstawa, to nie czuł się winny.
Wydawało się, iż poza kilkoma siniakami, a tak właściwie to jednym dużym sińcem i doprawdy osobliwymi ranami nic mu nie było. Niestety miał co do niego złe przeczucia. Na jego ubraniach było za dużo krwi, nieadekwatnej do sposobu i ułożenia zranień.
Pamiątka od pociągniętych za sobą paranormalnymi? - zadał pytanie w głowie, biorąc to za najbardziej prawdopodobną opcję. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu zimny dreszcz na myśl o tym, z jak dużą ilością przeciwników musiał się zmierzyć. A biorąc pod uwagę fakt, iż żaden z nich nie pożywiał się od dłuższego czasu, to nie było za kolorowo.
Przeszedł wzrokiem do najstarszego z trójki, stwierdzając, że mimo wszystko musi do niego wrócić, by chociaż sprawdzić puls. Tak dla formalności. Jak pomyślał, tak zrobił i już po chwili pod palcami wyczuwał rytmiczne uderzenia idące spod ciepłej skóry. Jeszcze raz przyjrzał się Żabiemu Pustelnikowi. Wedle wszelakich historii i biografii musiał być w średnim wieku, a przed nim leżał młody mężczyzna, który różnił się od zdjęć na tych cłach okładkach jedynie mniejszą ilością przeżytych lat, lecz dobrze wiedział, jak fałszywe było to stwierdzenie. Prześledził opuszkami drobne strupki po długich, wampirzych kłach.
Nic nie rozumiem - zacisnął ledwie widocznie wargi z irytacji. - Jego odmłodzony wygląd jasno mówił, iż powinien ulec truciźnie, a nawet to zrobił. Tylko czemu wciąż jest człowiekiem? Co mu zrobiłeś? - zapytał leżącego bezwładnie pod kotem blondyna i przypominając sobie, co robił jeszcze kilka minut temu.
Powoli podszedł do prezentującego spory arsenał kłów demona, który chyba postanowił ich nastraszyć, ponieważ powiększył się do wielkości konia, zasłaniając potomka Uzumakich z każdej strony przedłużonym ogonem.
Czas pokazać, za co chwalono mnie na zajęciach z dyplomacji - odchrząknął, jeszcze raz powtarzając w głowie tę frazę, jakby chciał upewnić się w tym, co chciał właśnie zrobić.
- Witaj Szanowny - powiedział, skupiając na siobie uwagę nie tylko kota, ale też swoich shinobi, którzy nie byli przyzwyczajeni do jego pokornej postawy. - Podziwiam twoje oddanie, lecz o ile zechciałbyś być na tyle szczodry, chciałbym przejąć pieczę nad chłopakiem. Niestety potrzebuje on teraz pomocy dwóch rąk.
Kot zawarczał nisko w gardłowy sposób. Zjeżył lekko swoją sierść, która zaczęła przypominać gęstą, lwią grzywę. Najwyraźniej nie miał zamiaru mu powierzyć dzieciaka w jego ręce. I nie dziwił się. Sam by sobie nie powierzył kogokolwiek! Zwłaszcza niestabilnego emocjonalnie nastolatka. Ta... Nie miał ręki do wychowywania tych małych pomiotów szatana.
- Wiem, iż nie jestem dobrą niańką, ale opatrzyć kilka ran i utrzymać kogoś przy życiu potrafię jak mało kto - zwierz patrzył na niego zdziczałym wzrokiem, zranionego w przeszłości pupila. Nie wiedział, czy to dobrze, ale wyraźne było, jak bardzo się wahał, nie wiedząc co zrobić. Z ciężkim sercem postanowił sięgnąć po ostatnią linię obrony. - Proszę - och! Jak dawno nie wymawiał tego słowa! - Proszę, pozwól mi go uratować.
Bakeneko spojrzał mu prosto w oczy, ale wyraźnie jego celem nie było zniewolenie ciała i duszy ninja. On po prostu szukał odpowiedzi na niezadane przez niego pytanie. A kiedy odnalazł to, co go usatysfakcjonowało, wydał z siebie coś, co brzmiał jak westchnienie i przesunął się, robiąc miejsce dla fioletowego człowieka.
Ten nie czekając na nic innego, podszedł doń, bezzwłocznie przystępując do sprawdzeniu stanu zdrowia chłopaka. Złożył kilka pieczęci, po czym zaczął skanować jego ciało. U Szakala nie było potrzeby robienia tego, ponieważ nie widział sensu powtarzania procederu wprowadzonego przez konoszanina, a Jiraiya wyglądał na w pełni zdrowego, opalonego młodzieńca. Poza tym znając tego typu przypadki, wiedział, iż technika oszalałaby po wykryciu ich jadu w krwiobiegu. Niestety, ale nie dało się tego obejść, bo robił on po prostu za duże spustoszenie w ciele zainfekowanego. Wszystko dostawało po nim taki łomot, że trudno sobie to wyobrazić.
Stricte teoretycznie z ciałem dzieciaka wszystko był w porządku, jednak wyraźnie czuł, że równowaga w jego ciele została zachwiana. Było też jeszcze coś. Coś, co nie dawało mu spokoju. Jego organy zaczynały niszczeć, nawet umysł zdawał się jakoś dziwnie pobudzony w negatywnym sensie tego słowa znaczeniu. Zupełnie tak, jakby ktoś wstrzyknął mu truciznę.
Trutkę z kłów pijawek.
- To nie ma sensu - mruknął, sam nie wiedząc, czy do yookai, czy do siebie. - Nikt go nie ukąsił, na skórze nie ma nawet zadrapania, ale w jego organizmie szaleje zaraza wampiryzmu. Niszczy go. Jak to możliwe? - zapytał, tym razem kierując swój wzrok na nienaturalnie wielkie zwierzę. - Nie powinien już oddychać, nie powinien mieć pulsu, a jednak wciąż wykazuje funkcje życiowe.
Nagle naszła go szalona myśl. Nawiedziła go ciekawość, która podjudzała go, aby sprawdził, czy Kaisei nie przejawia innych oznak tej choroby. Spojrzał na demona z zapytaniem o pozwolenie w oczach, a ten mimo niewiedzy, o co mu chodzi, przytaknął, dając mu zgodę na kontynuowanie oględzin.
Nacisnął na jego skórę, zauważając, iż pomimo wyraźnej sprężystości jest ona o wiele bardziej twarda i bardziej wytrzymała niż ludzka. Ostrożnie sięgnął ku twarzy czternastolatka, aby odsłonić szyję. Tak jak podejrzewał, nie miał śladu po ugryzieniu, a co za to idzie, nie należał do sił tych krwiopijców. Odchylił maskę z jego ust, patrząc ponownie na spokojną kulkę futra. Nie widząc po niej żadnej reakcji, pociągnął za podbródek, by obejrzeć jego wyraźnie zaopatrzone w wielkie kły uzębienie.
- Kim jesteś?
Nim zdążył podebatować nad odpowiedzią na zadane samemu sobie pytanie, ledwo rozpoczęty tok rozmyśleń przerwały głośne dźwięki z towarzyszącymi im kłębami białego dymu. Spojrzał w górę z przekleństwem na ustach, patrząc na masowo znikające jastrzębie. To oznaczało tylko jedno - znów są atakowani.
- Kryć się! - krzyknął któryś z jego ludzi, lecz nie dał rady zobaczyć co wzbudziło poruszenie wśród ANBU, ponieważ bakeneko rzucił się na w jego kierunku i powiększając swoje ciało, zasłonił ich przed...
No właśnie, przed czym? Spojrzał na ziemię widoczną pomiędzy jasnymi łapami, gdzie deszcz kunaiów wbijał się w miękką ściółkę pokrytą prochami poległych. Do niedawna zabarykadowane od środka drzwi otworzyły się niczym czeluście Tartaru, a z wnętrza budynku wynurzyły się równie piekielne, szpetne istoty.
Były chude i zgarbione, pokryte niemal białą, zdecydowanie zaciekną skórą. Ich plecy z widoczną każdą kosteczką, brzydziły wyglądające na porwane w kilku miejscach, błoniaste skrzydła. Długie łapy zwieńczone ogromnymi, szponiastymi łapami niemal stykały się z takimi samymi, palczastymi łapami***. Szły nierówno, jakby utykając, co wprawiało ich duże, szpiczaste uszy w ruch, przez który zderzały się z przypominającą czaszkę jaskiniowca głową o wyłupiastych oczach i wystających, zakrzywionych zębach.
Co to jest, do jasnej cholery?! - szukał odpowiedzi w głowie, lecz nic nie znalazł.
I szczerze? Nie chciał sprawdzać tego na skórze wycieńczonych ninja. Nawet jeżeli jakimś cudem pokonaliby te... stworzenia, to nie mieliby siły nawet na wyjście z pieczary, a co dopiero kolejne starcie. W końcu ktoś musiał posłać w nich tę broń.
Nie był głupi. Oczywiste było, że ktoś musiał ogarnąć i rzucić te całe kunaie w ich kierunku. A co to mogło oznaczać? Kolejne wampiry lub ich sługi siedzące na dachu i czekające na rozwiązanie sprawy.
Nie mógł wystawić swoich ludzi na pewną śmierć.
Delikatnie dotknął brzucha yookai, by zwrócić na siebie jego uwagę. Ten mruknął niezadowolony z dotyku innej osoby niż Godnego, ale skupił się całym sobą na mężczyźnie.
- Czy możesz zabrać stąd swojego przywołacza, Szanowny?
W odpowiedzi zwierz zamruczał, niemal natychmiast odskakując na bok, by pochwycić w pysk bezwładne ciało... Kogo? Chłopaka? Wampira? A może oba na raz? Zamarł zadziwiony nagłym przebłyskiem alternatywnego sposobu myślenia. Co, jeśli jest on zarówno pijawką, jak i śmiertelnikiem? Tylko jak?
Patrzył, pogrążony w myślach, jak kot rozmiarów domku rodzinnego przeskakuje ponad wysokim dachem, najwyraźniej potrącając łapą jedną z osób, która była w części odpowiedzialna za wysłany w nich zabójczy deszcz. Nie miał pojęcia, co ich tak zdziwiło.
Dzień jak co dzień.
Spojrzał na shinobich, którzy pełni dziwnej motywacji szykowali się do starcia z amią stworzeń podobnych do goblinów. Podziwiał ich motywację i jak to nazywają w Liściu "Wolę Ognia", ale nie miał zamiaru pochwalać głupoty, poprzez zezwolenie im na bezsensowną i kompletnie nieprzydatną śmierć. Westchnął cicho, zwracając na siebie uwagę zespołu.
Korzystając z ich uwagi, wykonał kilka szybkich ruchów dłońmi, dając im do zrozumienia, że więcej dzisiaj nie zdziałają. Zamaskowani ludzie chwycili pod pachy dwoje nieprzytomnych, kiwając głową, iż są gotowi. Korzystając z zamieszania panującego na dachu, prawdopodobnie wywołanego przez ogromnego mruczka, umknęli kłapiącym paszczom gargulco-podobnym stworzeniom.
Szybko wybili się wysoko za pomocą chakry, idąc w ślady pierwszego z uciekinierów.
Nie to jest złe słowo - stwierdził, w głowie szukając czegoś, co lepiej oddałoby sytuację. - Nie jesteśmy tchórzami. Zrobiliśmy to, po co tu przyszliśmy. A teraz wracamy zwycięsko z tarczą****.
---W umyśle Naruto---
Leżał wygodnie, omotany z każdej strony ciepłym futerkiem swojego najdroższego anikiego. Było mu tak miło, tak błogo... I jeszcze te pomruki, które Kyuubi wydawał przez sen, działały jak masaż! Nigdy nie czuł się tak dobrze.
I nigdy przedtem nie był zmuszony ruszyć swoich królewskich***** pośladów z tak wygodnej pozycji. Najsmutniejsze w tym wszystkim było jednak to, iż sama czynność oznaczała również pożegnanie ze starszym bratem, którego nie miał zamiaru opuszczać.
Nie widzieli się od ponad dwóch tygodni. Nawet nie mieli czasu na rozmowę. Ponadto z tego, co udało mu się zrozumieć z ich poprzedniej wymiany zdań, zniknął na całkiem spory okres. Mogło się wydawać, że wszystko przeczyło wyjściu na powierzchnię, a jednak było zgoła inaczej.
Czemu? To proste! Jeżeli na zewnątrz był tak samo nieobecny, jak tutaj, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że wzięli go za trupa. Jeśli tak było, to trzymano go tylko trzy dni, a w czwarty pogrzebano, ewentualnie spalono. Czyli może się okazać, iż obudzi się na dnie mało wygodnej trumny (chociaż kto tam wie, ponoć niektóre są tak komfortowo zrobione, iż mają tam nawet telewizor). A to mimo wszystko było bardzo niepożądaną opcją.
Poczuł, jak mocny argument wbija jego osobę w odmęty puszystego, rudego materiału, chociaż nie potrafił stwierdzić, czy aby na pewno nie były to jego własne mięśnie. Kolejna fala demotywacji zalała mu umysł, przyćmiony doznaniami ciała.
Niestety oddalił ją, ponieważ wiedział, że na cmentarzach odstępuje się od wstawiania rurek i dzwonków do mogił******. A to była taka przydatna rzecz. Aż się smutno na serduszku robi.
Nie miał najmniejszej ochoty opuszczenie tak wspaniałego miejsca, a przeniesienie się w głupi, szary świat, podporządkowany jakimś idiotom, którzy najwidoczniej zatrzymali się na poziomie homo erectus*******. Jasne! Przyroda, natura, to wszystko jest wspaniałe, ale większość ludzi to banda tłumoków. Szkoda tylko, że czuł przywiązanie do kilku z nich. I to tych pochodzących miasta, będącego niczym korona wieńcząca głupotę gatunku ludzkiego. Co za ponura ironia losu. Zero finezji.
Z trudem godnym niedoświadczonego maratończyka, jakimś cudem wydostał się spod połaci przyjemności, patrząc ze smutkiem na pyszczek pogrążonego we śnie lisa. Z ciężkim sercem wyszedł ze swojego umysłu, jak najwolniej tylko potrafił.
On naprawdę nienawidził tamtej rzeczywistości.
---Poza umysłem---
Czemu zawsze pierwszym co musi poczuć to te głupie, silne światło pod powiekami? To niesprawiedliwe! W końcu miał zamknięte oczy! Nie powinno to powstrzymywać tych wkurzających wiązek przed bezczelnym włamaniem do siatkówki?!
Zły na cały świat otworzył oczy, co okazało się pierwszym z popełnionych błędów.
A! - żachnął się w umyśle. - Jak pali! - poderwał się do siadu, od razu ustawiając nogi po turecku. - Moje oczy! Ja spłonę! Agh! Pomocy!
Zakrył oczy nasadą dłoni, gibiąc się lekko to w przód, to w tył spowity niemą agonią. Aż dziwił się sam sobie, bo na prawdę niewiele brakowało, a wydarłby się na całe gardło. Przynajmniej mógł usiąść. A to oznaczało, że jeszcze go nie pochowano.
Ostrożnie odsłonił zbolałe oczy, co tym razem było strzałem w dziesiątkę. Na ścianie zobaczył włącznik światła. Szybko pobiegł do niego, z ulgą przyjmując nastały półmrok. Chyba tydzień to za duża przerwa od obcowania ze światem zewnętrznym. Z tą myślą w głowie ruszył w kierunku niedawno zajmowanego łóżka.
Już był w połowie drogi, kiedy kątem oka zaobserwował jakiś ruch. Spojrzał w bok, rejestrując wiszące na ścianie, długie lustro. Zlustrował odbijający się w nim obraz, lecz coś mu nie pasowało. Lekko zmarszczył brwi, słysząc, jak jego niemal niedosłyszalne kroki odbijały się od gołych ścian surowego pomieszczenia. Wychylił się do przodu i aż go zamurowało.
- Nie no, to chyba jakieś jaja - zaśmiał się, pokonując resztę dzielącego ich dystansu. - Nie wiem, czy mam się śmiać, czy też płakać.
Z uśmiechem umieścił jeden z kosmyków pomiędzy palcami, patrząc na niego jak na nową zabawkę. Zawsze lubił swój wygląd. Przypominał mu, po co żyje i dzięki komu w ogóle istnieje, ale nie mógł narzekać na tę niespodziewaną zmianę.
Otóż u od nasady, mniej więcej do jednej czwartej w górę, jego charakterystyczny blond, cóż powiedzmy, iż wyparował. Teraz ten obszar został pozbawiony koloru i stał się przeźroczysty. Lecz nie wyglądało to źle. Pojedynczy włos był w części niewidzialny, to prawda, ale po zebraniu kilku do kupy tworzyła się iluzja bieli. Tak jak u niedźwiedzi polarnych. Wyglądają na śnieżnobiałe, a w rzeczywistości jedynym powodem takowego imażu było załamanie promieni słonecznych, co pozwalało zakryć im czarną skórę.
- Czyli to tutaj gromadzi mi się moje antidotum - wymruczał z zafascynowaniem, mimochodem unosząc koniuszki ust, na widok widocznie dłuższych, zaostrzonych zębów. - Skubany... - zawył rozbawiony. - A tak przekonywał mnie, że schowają się z powrotem - przypomniał sobie słowa Jisy.
Pokiwał głową z niedowierzaniem, rozbawiony, sam nawet nie wiedząc do końca czym. Postanowił wrócić na wcześniej obraną drogę. Parsknął, czując, jak raźne stały się jego kroki. Powinien być zły, smutny, wściekły, ale nie. Zamiast tego władzę nad nim przejęła energia i wręcz nieopisana radocha. Najdziwniejsze jednak było to, że z tej euforii miał ochotę skakać, biegać, zabijać ludzi, zagrać w grę z przyjaciółmi, oglądać płynącą krew, dać parę lekcji Konohamaru, zniszczyć parę wiosek, opróżnić butelkę sake z Tsunade... E, nie. Na to był jeszcze za młody.
Zdusił chichot na samą myśl o wypiciu kilku mocniejszych w towarzystwie babuni. To nie mogłoby się skończyć za dobrze.
Ah! - westchnął w myślach, ponownie się zatrzymując i kładąc pięści na biodra. - Jak ja nienawidzę tego miejsca - wyszczerzył się jak wariat. - Chyba jednak coś jest ze mną nie tak - zamyślił się, ponownie wznawiając marsz.
- To chyba przez tę krew - wymruczał w rękę, od razu poważniejąc. - Jisa wspominał coś o tym, iż będę inaczej reagować na ten rodzaj pokarmu, ale żeby aż tak? Huh?
Poniósł wzrok zaskoczony. Przed nim, tuż obok łoża stało krzesło. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, kto na nim siedział. A raczej spał.
Kilka kroków od niego był pogrążony we śnie Szakal, który okrywał się z jedną z bocznych zasłon, które pewnie wisiały tutaj na wypadek potrzeby przyjęcia większej ilości pacjentów. Jego stan był raczej stabilny.
Ostrożnie zbliżył się, badając rozbieganym wzrokiem sylwetkę znajomego. Miał na sobie czarny, dopasowany bezrękawnik i tego samego koloru, workowate spodnie, które lekko spoczywały na podłodze, minimalnie odsłaniając stopy zakryte białymi, puchatymi kapciami ze wzorek królika. Wyglądał w porządku. Z siniaków pozostała mu tylko mała śliwa na kości policzkowej, a bandaże zasłaniające jego ramiona i szyję nie były poplamione krwią. Tak samo, jak długie plastry naklejone na całą długość policzków.
Pozycja ciała również wskazywała, że wszystko z nim okey, w końcu osoba zbolała nie założy nogi na nogę i nie skrzyżuje rąk na piersi. Jednak skoro wyzdrowiał, to dlaczego jego luźny ubiór jasno wskazywał na tymczasowe zawieszenie w obowiązkach ANBU? I co ważniejsze: "Co on tutaj robił?".
Zbliżył się jeszcze bardziej. Nie wiedzieć czemu, mógł jasno wyczuć, iż nie widzi czegoś bardzo ważnego... Czegoś, co by wytłumaczyło to dziwne połączenie między nimi. Kucnął przy nim, powoli wyciągając rękę ku jego twarzy. Delikatnie chwycił go za żuchwę, uważając, aby go nie obudzić. Przekrzywił jego głowę, eksponując szyję w widoczny i przejrzysty sposób, lecz to nie o nią chodziło, choć musiał przyznać, że jego oczy odruchowo pomknęły ku aorcie. Obiekt zainteresowania błękitnookiego znajdował się nieco wyżej.
Tuż pod linią szczęki, bardzo blisko ucha znajdował się pieprzyk, który aż za bardzo przypominał pomniejszoną wersję tego, co chował pod skarpetką.
- Co jest? - zadał pytanie kluczowe, niestety próżnym było szukanie na nie odpowiedzi. Zwłaszcza, iż nie dostał na to czasu.
Dźwięk kroków rozbrzmiał na korytarzu, a on jak oparzony odskoczył od chłopaka, którego nawet nie znał z imienia, a mimo to łączyło ich więcej, niż mogłoby się wydawać. Skrzypiąca klamka poruszyła się, wpuszczając kogoś do środka.
Znajomy chód stał się głośniejszy, podczas gdy wydłużony cień padł na zielonkawą kotarę.
- Widzę, że ktoś nareszcie się obudził.
To były pierwsze słowa, jakie padły z ust Tory, który wydawał się jeszcze wyższy niż ostatnio, a co dziwniejsze - on się uśmiechał! I to nie w taki wyrachowany, wredny sposób jak zazwyczaj. Tylko szczerze jak kilkuletnie dziecko, które właśnie dostało kucyka na swoje urodziny! No, może nie tak szeroko, tylko delikatnie i subtelnie, ale zawsze.
Uzumaki zamarł. Spodziewał się wszystkiego, nawet wyskoczenia z mogiły podczas ceremonii pożegnania ze "zmarłym", ale nie tego. Co się stało, kiedy go nie było? Pomylił drogi i skręcił do innej rzeczywistości, czy co?
Fioletowy posłał mu serdeczne, przepełnione zrozumieniem spojrzenie, wprowadzając blondyna w nowy stopień osłupienia.
- Cóż, cieszę się, iż przeżyłeś - zaczął, znów korzystając ze zdobytej ciszy, poważniejąc lekko. - Jak widzisz, trochę się pozmieniało od naszej ostatniej rozmowy, ale wiedz, że jeśli powiesz komukolwiek o moim zachowaniu, to inaczej pogadamy - ostrzegł w taki sposób, że gdyby nie znał go wcześniej, to po prostu by to zignorował.
Na szczęście nie był taki głupi. Wciąż pamiętał nadzianych na kolce z jego kłaków wrogów. Widok zabierał dech w piersiach. I to dosłownie. Nawet cienie klanu Nara nie wydają się tak niebezpieczne. Oni muzą złożyć pieczęcie, ukierunkować energię i zużyć sporo chakry, aby osiągnąć, chociaż najprostszy efekt. On nie. U niego wyglądało to wszystko na wyjątkowo proste oraz mało męczące, a mógł zrobić dokładnie to samo co oni. Kto wie, czy nie więcej. Z długością włosów, jaką posiadał, niemal nie miał granic.
A skoro już mowa o włosach.
Prześledził go wzrokiem od stóp do głów, zauważając jeszcze dwie, znaczące różnice. Zmienił fryzurę i strój.
Teraz trzecia, to znaczy pierwsza od skóry warstwa materiału była biała, a sam kolor dwóch pozostałych zdawał się nieco jaśniejszy. Dzięki temu kontrast pomiędzy kimonem i skórą nie był tak duży, co dodawało mu majestatu, lecz cała aura mocy i potęgi znikła. Tak samo, jak trzymetrowy warkocz.
Tym razem jedna, gruba plątanina została zamieniona na płaską i jednocześnie szeroką plecionkę drobnych warkoczyków, sięgającą mu do połowy pleców. Wiązanka zaczynała się od potylicy, gdzie każda wiązka została zaczepiona o przyległe do siebie, tworząc jakby płachtę. Była podobna do zwykłych, rozpuszczonych, kręconych włosów, jednak dzięki umiejętnemu splotowi nie było opcji, aby zostały rozdzielone na kilka części pod wpływem podmuchów wiatru.
Pewnie patrzyłby na nie jeszcze z kilka dobrych minut, gdyby nie poczuł, jak materac ugina się pod czyimś ciężarem. Spojrzał na powód tej sytuacji, jakim okazał się sam rozmówca.
- Pewnie zastanawiasz się, co cię ominęło.
Nie, tak właściwie, to zastanawiam się nad tym ile godzin dziennie spędzasz przed lustrem - przeszło mu przez myśl, wciąż nie mogąc oderwać się od jego włosów. Wyglądały na zdrowe i piękne. Reprezentowały to swoją gładkością i blaskiem. Nie mógł odeprzeć wrażenia, iż są przyjemne i miękkie w dotyku, jak futerko pewnego lisa, którego musiał dziś opuścić.
- Widzisz, nie było cię z nami duchem przez siedem dni - wyjaśnił. - Jednak to nie oznacza, że nic się nie działo. Tuż po tym, jak zemdlałeś i zrobiłeś - tutaj wykonał nieokreślony ruch dłonią, jednak Naruto zrozumaiał, o co mu chodzi - to, wróg zmusił nas do wycofania się. Udało nam się wykonać misje, nie tracąc przy tym nikogo z drugiej fali natarcia. Tuż po powrocie zajęliśmy się tobą, Szakalem i Sanninem. Pierwszy wybudził się szatyn, ale coś jest z nim nie tak - spojrzał na chłopaka w kapciach-króliczkach. - Nie chce z nikim rozmawiać, ciągle siedzi przy twoim łóżku i nie pozwala się nikomu zbliżyć, a jednemu z naszych udało się podejrzeć jego zachowanie, kiedy jest sam. Jest ono... Martwiące.
- Co masz na myśli? - zapytał wpatrzony w spokojną ekspresję pogrążonego w objęciach Morfeusza shinobi z niepokojem.
- Ciągle się trzęsie, płacze i nieprzerwanie pociera ramiona. Zawsze w tych samych miejscach i w ten sam sposób. To naprawdę nie wygląda dobrze - przyznał, wracając do znanego czternastolatkowi sposobu bycia.
- A co z Jiraiyą? - postanowił zmienić tor konwersacji po chwili wpatrywania się w ich temat rozmowy. Brunet zaśmiał się, rozluźniając sytuację.
- O niebo lepiej. Nie wiem, co dokładnie zrobiłeś hybrydo - Naruto zesztywniał. Nie spodziewał się, iż tak szybko zostanie zdemaskowany - ale to działa. Twój nauczyciel ma się dobrze, ale musi sobie zrobić małą przerwę od życia i poleżeć w łóżku przez jakiś czas. Tak w razie czego.
Po tych słowach nastolatek oczekiwał kolejnej części wypowiedzi, która nie nastąpiła. Miał nadzieję, iż sam mu zdradzi, co się zmieniło w jego nastawieniu i spowodowało tak duże zmiany w jego zachowaniu. Niestety chyba będzie zmuszony pociągnąć go za język. Przynajmniej zdawał się nie mieć nic do tego, kim nastolatek był.
- A co z tobą?
- Ze mną? - kompletnie nie zrozumiał pytania czarnowłosy.
- Co spowodowało twoją zmianę?
- Zmianę? - powtórzył, znów nie rozumiejąc pytania. Wtedy nagle go coś olśniło, widać to było na jego twarzy, ale już tego nie skomentował. - Powiedzmy, że udowodniłeś mi coś, bardzo ważnego i przypomniałeś o tym, że nie można przespać całego życia bez emocji z jednego powodu.
Pomiędzy nimi zapanowała wymowna cisza, a dzieciak z lisimi bliznami zszokował się tym, jak bardzo można okroić ważne informacje.
- Tyle?
Fioletowy nabrał powietrza w usta, chcąc już coś dodać, kiedy nagle drzwi będące poza zasięgiem ich wzroku otworzyły się z hukiem.
- Tora-sama! - wypalił ktoś z wyczuwalną gorączką w głosie, prawie budząc Szkala nagłym dźwiękiem.
- Tutaj - powiedział monotonnie, czekając, aż dwóch ninja zbliży się do nich dostatecznie. - O co chodzi?
- W końcu przeszukaliśmy magazyny! - wypalił jeden z nich zdyszany, widocznie czując się niekomfortowo pod spojrzeniem tęczówek w nienaturalnym kolorze.
- I co w związku z tym? - zapytał znudzony ciągłym przeciąganiem sprawy.
Na miłość Jashina, którego nie wyznaję! Mogliby się pośpieszyć! - pomyślał lekko zirytowany przerwaniem ważnej rozmowy.
- Zniknęła notka przywołania!
Na wzmiankę o tym, mężczyzna podniósł się jak oparzony i szybko ruszył w kierunku drzwi, piorunując wzrokiem niekompetentnych ninja.
- Tora-sama... - wyszeptał drugi z członków jednostek specjalnych Oni no Kuni, nie wiedząc co o tym myśleć.
- Wolniej nie można było?! - huknął wściekły na zaistniałą sytuację. - Co tak stoicie?! Trzeba zorganizować pościg! Zamknąć bazę! Nikt stąd nie wyjdzie, zrozumiano?!
- Hai! - wyprostowali się i wybiegli za przywódcą, trzaskając drzwiami.
- Notka przywołania? - zapytał się jinchuuriki, patrząc na siedzącego obok starszego konoszanina, jakby ten zaraz miał wstać i udzielić mu odpowiedzi na nurtujące go pytania.
---Kilkanaście kilometrów za granicą Oni no Kuni---
Czerwonooki shinobi szedł spokojnie przez las, kopiąc niemal każdy napotkany kamień. Na plecach miał płaszcz Kraju Demonów, a jego twarz zdobiła bialutka jak płatki pierwszego śniegu maska, z niebieskim wzorem smoka.
Zatrzymał się, by spojrzeć za siebie. Wzruszył leniwie ramionami, ruszając do w dalszą drogę. Podniósł głowę, wpatrując się w zachmurzone niebo.
Deszcz.
Tak jak przewidywał. Wszystko sprzyja ich planowi i był z tego zadowolony.
Sięgnął po maskę, ściągając ją zamaszystym ruchem i posyłając w krzaki. Nie martwił się o to, że ktoś może ją znaleźć. Masa, z której została zrobiona, rozpuszcza się pod wpływem wody, więc po minucie nie powinno być po niej śladu, a co do płaszcza, to obrócił go na drugą stronę, odpiął kaptur i przewiesił go przez ramiona, wiążąc na rogach.
Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, a on zaczął myśleć o przebiegu misji. Może tym razem uda się załatwić wszystko bez rozlewu krwi. Ostatnią sprawę zawalili na całej linii. Nie było o czym mówić, ale ten cały Naruto był obiecujący.
Skierował swoje hipnotyczne, czerwone spojrzenie na drogę przed nim. Nie było sensu się śpieszyć, więc spacerował.
Mam nadzieje, że nam wybaczysz - pomyślał, kopiąc kolejny kamyczek - i pomożesz to w końcu zakończyć. Naruto-kun.
###
*Papierologia - termin używany przez moją rodzinę, do określenia wszelakich papierów i dokumentów, termin nie istnieje.
**Nie mam nic do osób azjatyckiego pochodzenia. Słowa nawiązują do przesądu.
***Palczaste łapy - to takie, które opierają się na palcach, jak u kotów.
****Nawiązanie do frazy wrócić z tarczą, albo na tarczy, używanej przez Spartan.
*****Nawiązanie do tego, iż Naruto wywodzi się od Draculi, a co za tym idzie króla oraz z rodu Namikaze, władców wampirów.
******Kiedyś do trumny montowano rurkę sięgającą ponad ziemię. Miało to dostarczać powietrze osobie, która została przez przypadek pochowana żywcem. Do ręki zmarłego wkładano również dzwonek, który miał zaalarmować przebywających blisko ludzi w razie właśnie takiej sytuacji.
*******Homo erectus - człowiek pierwotny, "niemyślący".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top