17. Dzwoneczki
PROSZĘ PRZECZYTAĆ!!!
Witam moje dzióbaski!
Wiem, wiem, rozdział miał być rano, a nie wieczorem (o czym napisałam w odpowiedzi na komentarz PanteraMglista), za co bardzo przepraszam. Tym razem powinniście mi jednak wybaczyć, bo opóźnienie jest spowodowane moim miękkim sercem i małą ilością czasu. Nie chciałam Was zostawiać w takim momencie (który swoją drogą został oznaczony, więc zrozumiecie o co mi chodziło). A że wróciłam bardzo późno do domu, to jest jak jest.
Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodoba ten rozdział z... ponad 5000 słów. Pisany był od serca, ale ze względu na czas, późną porę i taki sam powrót do domu, sprawdzony był pobierznie, więc proszę o przebaczenie mi wszystkich błędów.
Chciałam też coś wyjaśnić, by później nie było nieporozumienia. Bakeneko nie ma limitu wielkości, bo może w pewnym stopniu kształtować swoją postać. Przyznawane yookai zawsze przybierają swoją naturalną/zwierzęca wielkość, dlatego Tora stwierdził, iż demon Naruto jest duży. Na górze znajdziecie art, pokazujący bakeneko.
A i jeszcze jedno! Wprowadzam nowy rodzaj dialogu, pisany kursywą, dla zwiększenia przejrzystości tekstu:
- Słowo - -> normalna rozmowa.
- Słowo - -> rozmowa przez połączenie.
Proszę, nie oczkujecie zbyt wiele po opisach, bo wena mi uciekła ;-;... Mam nadzieję, że wyszły mi one w chociaż minimalnym stopniu.
A teraz zapraszam do czytania
Senpai Shire
###
Yookai skłonił przed nim swój masywny łeb w wyrazie niemego szacunku i uznania.
- Czekałem latami, aż znajdzie się ktoś, kto mnie zrozumie - przemówił w jego myślach tak, iż chrypa zmieniła się w coś na kształt głębokiego, gardłowego mruczenia. - Twoje kły są jeszcze młode. Ukryte. Lecz już niedługo spełnią swoje przeznaczenie, a ty zasmakujesz w smaku krwi.
- Kim jesteś, przyjacielu? - zapytał, mimowolnie kładąc rękę na czole bestii, by zbadać kuszące go od samego początku futro.
Zaczął gładzić go delikatnie, zastanawiając się jakim cudem ich umysły zostały połączone. Nie ulegało wątpliwości, że to właśnie dzięki temu procesowi dowiedział się o tym, co utrzymywał skrzętnie ukryte wewnątrz świadomości po stronie anikiego Kuramy. Dlatego też kompletnie zignorował wzmiankę o jego małej tajemnicy, bo i tak zdołał się już wszystkiego domyślić, a tego, że niby ma się mu to spodobać nie miał zamiaru komentować w żaden sposób.
- Jeśli chodzi ci o imię, to wiedz, że nie posiadam czegoś takiego, ale jeśli mówiąc to, masz na myśli moją historię, to istoty z waszego świata znają mnie jako kota z Nabeshimy - odpowiedział, mimowolnie wypinając pierś w dumie.
- Kot-wampir? - zapytał, szybko łącząc fakty. Musiał przyznać, iż został lekko zaskoczony tym stwierdzeniem. Od dawna nie słyszał, aby ktokolwiek wymieniał tę nazwę. - Nie zachowały się żadne obrazy ukazujące twoją osobę... A ze względu na podania większość z nas zaczęła wątpić w twoje istnienie - zwierz zaśmiał się, przylegając do jego dłoni jeszcze bardziej, aby potrzeć o nią swoją głową. Dawno tego nie robił. Zazwyczaj nawet nie myślał o pieszczotach, w końcu nie miał na nie czasu, lecz kiedy tylko palce Godnego zetknęły się z jego ciałem, zaczął łaknąć więcej. Dokładnie tak, jak na samym początku swojego zdecydowanie za długiego życia.
- Cóż, możliwe, że miałem z tym coś wspólnego. Nie lubię, kiedy obgaduje się mnie za plecami.
Naruto kucnął obok niego, by zebrać myśli do kupy. Chciał sobie przypomnieć o czymś, co kiedyś opowiadał mu staruszek Trzeci. Jeszcze za czasów jego panowania wpajał mu do głowy różne legendy. Zawsze, kiedy przychodził do niego pobity i wzgardzony przez mieszkańców wioski.
Pamiętał dokładnie jego reakcję, w którą wkradła się rutyna, wspominana przez niego z niemałym sentymentem.
Najpierw cmokał z udawaną dezaprobatą, mówiąc ze śmiechem, że musi bardziej na siebie uważać, lecz pokazywana z wierzchu radość nigdy nie sięgnęła jego oczu. Jeszcze w gabinecie opatrywał mu rany, a następnie zabierał do przydzielonego Uzumakiemu mieszkania w starym, zniszczonym bloku, ponieważ wiedział, że mimo tego uśmiechu dziecko bało się iść samo. Na miejscu robił mu herbatę z miodem, którą miał zawsze przy sobie, właśnie na takie wypadki, gdyż wiedział, iż u malucha znalezienie czegokolwiek co nie jest ramenem w proszku graniczyło z cudem. Jako kilkuletni chłopiec nie miał koca, więc opatulał go swoim płaszczem, wręczając buchający ciepłą parą napój i snuł opowieści nazywane legendami.
Jedna z nich była o tym demonie. Pamiętał ją bardzo wyraźnie, bo przestraszył się jej tak bardzo, iż nie mógł zasnąć, póki nie upewnił się, że drzwi i okna są szczelnie zamknięte.
Głosiła ona, iż pewnego wieczoru wielki kot wtargnął do pokoju ukochanej księcia samurajskiego rodu o imieniu Otoyo i wyssał z niej całą krew, nim ta dała radę wezwać kogoś do pomocy. Nasycony posiłkiem, zakopał ciało, a następnie przyjął postać kobiety, by wykorzystać jej osobę do zbliżenia się do śpiącego smacznie księcia, w celu etapowego wypijania z niego krwi, powodując u arystokraty koszmary, osłabienie oraz poważne kłopoty ze zdrowiem, na które medycy pozostawali bezsilni. Zaniepokojeni ludzie powołali straż zbrojną do czatowania wokół jego łóżka, lecz w nocy za każdym razem cały oddział zasypiał około pierwszej nad ranem. W końcu poproszony o modlitwę mnich spotkał pewnego żołnierza pragnącego całym sercem obronić ukochanego księcia rodu Nabeshima.
Młodzik miał na imię Itoo Sooda. Widząc nadzieję w jego determinacji, opat zabrał go ze sobą do posiadłości władcy, aby mógł spełnić swoje pragnienie i stanąć w jego ochronie. Jak każdej nocy o godzinie pierwszej, wszyscy nagle zaczęli odczuwać nieprzeniknione zmęczenie, któremu nie mógł oprzeć się nikt z setki zbrojnych. Podczas gdy inni zasypiali, Itoo wbił sobie sztylet w udo, by odgonić tak bezsensowne i niepożądane w tej sytuacji, drugorzędne odczucie potrzeby snu. Po chwili do środka wszedł demon pod postacią Otoyo. Zdziwiony, że ten nie zasnął, zapytał się, jak tego dokonał i wyszedł. Wracał kilkakrotnie, lecz nic to nie dało, ponieważ chłopak opierał się zmęczeniu aż do świtu. W końcu przestał próbować. Żołnierze nareszcie mogli czuwać na wartach, a książę odzyskał utracony wigor. Sooda połączył fakty i poprosił o pozwolenie na zabicie demona. Kiedy próbował go zgładzić sztyletem, ten zmienił się w kota i wyskoczył na dach, gdzie umykając przed ostrzałem, uciekł w góry, by zacząć nękać mieszkańców okolicznych wiosek.
Mówiło się, że ostatni książę z rodu Nabeshima ogłosił polowanie na niego, które zakończyło się sukcesem. Najwyraźniej podania były fałszywe.
- Widzę, że znasz moją historię, lecz czy wiesz, kim jestem? - zapytał, spodziewając się negatywnej odpowiedzi.
- Niestety nie. Twoja naturalna forma jest za duża na nekomatę*, poza tym nie masz rozdwojonego ogona.
- Masz rację. Jestem bakeneko. Zmieniłem się po wypiciu krwi mojej zmarłej Pani**. Następnie co do sposobu odżywiania jakoś samo poszło, a regularnie spożywana krew zwiększyła mój wzrost***.
- Rozumiem. Tylko mam do ciebie jedną prośbę. Nie nazywaj mnie per Vortex, przyjacielu. Mam na imię Naruto.
Głośny dźwięk uderzenia sprawił, iż blondyn odskoczył od demona, stając w gotowości do starcia. Metalowe drzwi zaskrzypiały żałośnie, kiedy na dziedziniec wpadły kolejne wampiry, pragnące zemsty za pociągniętych do grobu pobratymców. Kilkoro z nich wyskoczyło przez otwarte okna, rzucając w locie naostrzone do granic możliwości kunaie.
Demon obrócił się w ich kierunku, lecz tym razem nie dostał pola do popisu. Nim miał okazję zrobić cokolwiek, broń została przechwycona przez szpony drobnego, ciemnego ptaka. Oczy zebranych na dole podążyły za nim ku sklepieniu, którego nie dało się zobaczyć.
Wysoko ponad ich głowami szybowało kłębowisko jastrzębi. Po zróżnicowaniu w wyglądzie można było stwierdzić, iż są to przyzwane summony. Ptaki rozstąpiły się, robiąc puste przestrzenie przy dwóch, równoległych ścianach, przez które wskoczyli uprzednio przegrupowani ANBU.
- Nareszcie się spotykamy - z lewej strony rozległ się głos Tory, do którego podleciało te samo lotne stworzenie, które obroniło kilka sekund temu "Żmiję" przed bliskim spotkaniem z zimną stalą. Ptaszek upuścił przed nim pięć sztuk broni. - Już nie mogłem się doczekań naszego spotkania.
- Bez wzajemności fioletowy - warknął ktoś zza ich pleców, wprowadzając członków drużyn w potrzebę obmyślania nowej taktyki.
Na teren wkroczyły kolejne oddziały wroga, które prawdopodobnie zostały zaniepokojone tym, co zastały za oknami. Naruto rozejrzał się po otoczeniu, robiąc w myślach szybki rachunek.
Przypadają sześć wampirów na jednego człowieka - pomyślał, zaciskając usta w wąską linię. - Nie jest dobrze.
Na dziedziniec prowadziło osiem drzwi. Wszystkie zostały obstawione przynajmniej jedną, wyszkoloną pijawką, która najprawdopodobniej ruszy do walki dopiero w ostateczności, albo i wcale. Za to w gotowości do starcia stało przed nimi wiele przeciwników. Obawiał się, że nie dadzą rady. Spojrzał na yookai, mając nadzieję, iż plotki o jego sile nie są tylko czczymi przechwałkami.
- Nie obawiaj się - przemówił przywódca, próbując załatwić sprawę w miarę pokojowy sposób. - Przyszliśmy tutaj po naszych ludzi, których bezprawnie przetrzymujecie na terenie nielegalnej posiadłości - sprecyzował, patrząc bez strachu w oczy istoty paranormalnej. Ta zaśmiała się szczerze rozbawiona, a uśmieszki wkradły się na usta pozostałych.
- Nie ma już tutaj nikogo z waszych. Rozejrzyj się! - krzyknął, robiąc zamaszysty ruch ręką. - Starzec już niedługo będzie jednym z nas, a młodzik posłuży mu za sługę. Dawno nie dostaliśmy tak dogodnej możliwości.
Naruto zacisnął pięści, a kot, wyczuwając jego reakcję, zaryczał ostrzegawczo, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Przykro mi to słyszeć - powiedział, zakładając luźny kosmyk włosów za ucho. Nim ktokolwiek dał radę się spostrzec, w ziemię pod nogami nadprzyrodzonych wbiło się pięć kunaiów. Tych samych, które jeszcze chwilę temu mknęły w kierunku błękitnookiego. - W takim razie będziemy zmuszeni ich sobie wziąć.
Jego rozmówca w odpowiedzi wykonał tylko kilka gestów do pobratymców, którzy od razu pomknęli przed siebie.
Jinchuuriki napiął mięśnie, czekają, aż jeden z przeciwników wpadnie na niego. Chciał wykorzystać jego siłę przeciw niemu, lecz wtedy coś pociągnęło go w pasie do tyłu. Spojrzał za siebie, w myślach żegnają się z demonem, który był zajęty robieniem gryzaka z karku swojej ofiary, lecz widok za nim okazał się jeszcze bardziej osobliwy.
Okazało się, że ciągnęły go włosy. Tak, to nie jest literówka. Ciemne kłaki Tory wyplątały się z warkocza i teraz robiły większe cuda niż cień w łapskach członków klanu Nara. Kosmyk przyciągnął go blisko swojego właściciela, który właśnie posyłał jednego z przeciwników na ścianę, podczas gdy reszta czupryny, która spoczywająca do tej poty spokojnie na ziemi, nagle najeżyła się jak jeżowiec, raniąc kilku innych, przy okazji ratując życie jego ludziom.
Odwrócił się w jego kierunku z piorunami w oczach.
- Nie daj się im zbliżyć do siebie, Uzumaki - powiedział, sprawiając, że źrenice czternastolatka rozszerzyły się w szoku. - Jedno draśnięcie zadane z ich strony, a własnoręcznie rozpłatam cię na pół - warknął ostrzegawczo, choć mogło się wydawać, iż przez jego twarz czmychnął cień troski, jednak zniknął on tak szybko, jak się pokazał.
Napuszył włosy u nasady, a te przesunęły się pod jego nogi, przewracając nieuważnych ninja obu stron. Blondyn patrzył, jak podnosi rękę, a zebrane wyżej ptaki na jedno skinienie dłoni grupowo zapikowały w dół, dziurawiąc widocznie przewodzącemu wampirowi część skóry jak szwajcarski ser. Ten upadł na kolana, starając się zakryć jakoś ubytki, przez które zaczęła powoli sączyć się krew. Nie minęło kilka sekund, a ten już leżał na ziemi nieruchomo.
Naruto przełknął ślinę, na myśl jak dawno musiał nic nie pić, lecz nim miał okazję na przetworzenie chociaż jednej informacji, poczuł, jak ktoś zbliża się do niego zza pleców. Zgiął się w ostatnim momencie, sprawiając, iż skaczący przeciwnik przeleciał nad jego plecami, lądując tuż przed nim na klęczkach, z zaskoczeniem malującym się w oczach. Chwycił jego kark, modląc się w duchu, aby zrobić to z odpowiednią dynamiką.
Szarpnął mięśniami, czerpiąc siłę z całego ciała. Krótki ruch nagle wydał mu się bardzo długi. Poczuł, jak jego ramiona poruszają się z nieznaną sobie do tej pory wprawą. Jego z pozoru niemuskularne ciało przeszywa siła, jaką zaznać może tylko shinobi z dużymi pokładami chakry. Wyprowadzony z łokcia i nadgarstka ruch poszedł bez oporu i gładko. Zupełnie tak, jakby przekręcał niedokręcony kurek w kranie. Następnie nadszedł głuchy trzask.
Wiedział, iż skończył, lecz nie mógł przestać. Zacisnął zęby, czując wściekłość. Był zmęczony, oburzony i zły na cały świat, za wszystko, co mu dziś zgotował. Naparł palcami na czaszkę, wbijając w nią krótkie paznokcie. Przedłużył śmiercionośny cios ramieniem, czując, jak nagle wszystko staje się o wiele łatwiejsze.
Dźwięk upadającego ciała powoli obracającego się w posklejany gdzieniegdzie czerwoną cieczą pył doszedł do niego jak zza mgły.
Stanął i spojrzał już przytomnie na dzierżony przedmiot. Wpatrywał się w niego z przerażeniem. Nigdy nie pomyślałby, iż nie tylko ukręci komuś głowę, lecz również...
Oderwie ją. Patrzył z przestrachem, jak wykrzywiona w bólu ekspresja powoli zmieniała się w pył, zacierając ślady brutalnego morderstwa. Kiedy tkwił w miejscu, wgapiając się w makabryczne dzieło, coś oplotło jego szyję i unieruchomiło ręce. Zaklną pod nosem, próbując wyszarpać się z pułapki, na każdy znany mu sposób.
- Już, już - powiedział damski głos, owiewając jego ucho lodowatym powietrzem. - Życie za życie - wysyczała kobieta, odchylając materiał maski, zakrywający jego szyję, a co ważniejsze, aortę. - Czas spłacić dług.
Zbliżyła się do upatrzonej tętnicy, a spanikowany chłopak zrobił krok do tyłu... I nie napotkał nóg swojego oprawcy, który najwidoczniej stała w lekkim rozkroku. Więcej mu nie było potrzeba. Widząc z tym swoją szansę, szarpnął się mocno do przodu, wytrącając ją z równowagi. Wykorzystując zdobytą przewagę, padł na klęczki i wycofał się pomiędzy jej stopami, przewracając ją na plecy. Uniósł podbródek i spojrzawszy na nią, zaczął się podnosić, z zamiarem dokończenia dzieła, lecz wtedy nisko nad jego głową przeleciał kot z Nabeshimy z groźnym rykiem na ustach.
Demon wylądował gładko pomiędzy nimi. Warczał ostrzegawczo, po czym chwycił w szczęki głowę spanikowanej osoby, która ośmieliła się tknąć Godnego. Ogarnięty istną furią, zaczął szarpać nią to w prawo, to w lewo, nie zważając na to, że jej ciało wlokło się niemal bezwiednie, lawirując w powietrzu za kierunkiem nadanym przez jego pysk. Kiedy tylko wyczuł wiotczejące mięśnie szyi i ciche pyknięcie rzucił nią, z łatwością przenosząc na dystans kilkunastu metrów. Spojrzał przenikliwie na syna Kushiny, najpewniej znów przeczesując jego myśli.
W międzyczasie błękitnooki zdążył za pomocą jednej z technik Uwolnienia Wiatru posłać jakiegoś napakowanego bruneta na tarczę z włosów Tory, która powstała, aby chronić go podczas używania medicjutsu na zranionym poważnie kataną ninja. Ta z kolei wyczuwając napór obcego ciała, odbiła go, nieświadomie wysyłając w podróż w jedną stronę do stada rozwrzeszczanych ptaków.
- Idź do niego - powiedział spokojnie yookai, powalając przy pomocy łapy uzbrojonej w pazury następnego śmiałka, chcącego się z nim zmierzyć. - Jeśli zaraz czegoś nie zrobisz, twój kochany nauczyciel na zawsze pożegna się z człowieczeństwem.
Oczy chłopaka powędrowały w kierunku świecącego drzewa, zajęty parowaniem ciosu zadanego kunaiem. Tam spoczywały dwie, ważne mu osoby. Jeną z nich znał od ponad roku, a drugą od wczoraj, chociaż jeszcze kilka godzin temu, mógłby stwierdzić, iż nic ich nie łączy. Nie potrafił stwierdzić, co się zmieniło w tym czasie, ale kiedy zobaczył go w takim stanie, coś w nim pękło, a teraz upominało się o karę dla każdego, kto przyczynił się do jego poturbowania.
Kiwnął głową w kierunku zwierzęcia i sięgnął do torby na broń. Wyjął z niej metalowy drążek, który udało mu się jakoś wymacać lewą ręką w kaburze i wbił go w klatkę piersiową przeciwnika, który zatoczył się niebezpiecznie, dając bakeneko szansę na przejęcie pałeczki, a młodemu Namikaze na szaleńczy bieg przez pół pola bitwy w kierunku Jiraiyi i Szakala.
Minąwszy pędem pochłoniętych starciami ludzi (i nie tylko) wraz z demoniczną obstawą dobiegł do celu. Zbliżył się do osoby zwiniętej w kłębek u korzeni pnia. Sprawdził puls, przy okazji oglądając jego obrażenia.
Miał wiele trudnych do zdiagnozowania ran, które wyglądały tak, jakby ktoś ranił go czymś wielkim, wchodząc pod skórę, a następnie wyciągał to i uderzał w inne miejsce, pomimo to nie dostrzegł żadnych niepokojących zmian, jakie wywołują złamania, czy też skręcenia. Co się zaś tyczy siniaków, to pokrywały one niemal całe ciało, nakładając się na siebie, tworząc makabryczną, purpurową mozaikę. Obraz rozmazał mu się lekko, od napływających do oczu łez, widząc jego ciężki i urywany oddech.
Z krwawiącym z bólu sercem podniósł się, szybko przechodząc do faceta leżącego sztywno na półce, która z tej odległości wyglądała jak ołtarz. Kiedy tylko zauważył to podobieństwo, poczuł jak uderzenia wewnątrz jego torsu, zyskują na częstotliwości. Szczerze powiedziawszy, gdyby ktoś pokazał mu zdjęcie jego nauczyciela w takim stanie, nigdy by go nie poznał. Teraz wyglądał młodziej o kilkanaście lat, co uwydatniło jego szczękę i kości policzkowe. Ropusza brodawka przeszła do sfery wspomnień, a cera stała się biała, co w połączeniu z włosami kontrastowało się w artystyczny sposób z czerwonymi kreskami na policzkach. Jedno było pewne. Gdyby wyszedł z takim wyglądem na miasto, już nigdy nie narzekałby na brak inspiracji, tudzież danych do badań.
Przyłożył mu dwa palce pod żuchwą, wyczekując pulsu, który jednak nie był możliwy do wyczucia. Zimy pot spłynął po jego plecach. Klatka piersiowa mężczyzny nie unosiła się w charakterystyczny sposób, a ciało było zimne jak lód. Zrozpaczony przyłożył ucho do piersi czterdziestolatka. Wytężył słuch, starając się zignorować wszędobylski hałas i chaos z nim związany.
Stał tak kilka minut, aż w końcu to usłyszał. Mięsień sercowy. On wciąż działał. Jeszcze była nadzieja. Jeżeli zrobi wszystko poprawnie, powinien móc go uratować.
W głowie odświeżył sobie wszystkie informacje, jakie podał mu Jisa podczas rozmowy o jego wampiryzmie. Z tego, co udało mu się zapamiętać, to natura znalazła prosty sposób na utrzymanie przy życiu takich jak on, a mianowicie antidotum. Lecznicza substancja równoważyła się z toksynami jadu, pozwalając mu egzystować. Jeśli uda mu się ją przekazać z części ciała, w której magazynowana jest nadwyżka odtrutki, w ów czas uda mu się zażegnać katastrofę.
Przechylił ostrożnie głowę senseia, odsłaniając jego szyję i wcale nie poczuł się zaskoczony, widząc tam miejsce po wbiciu kłów. Poprosił w myślach yookai o ochronę i szybko przyłożył zęby do widocznych ran. Zacisnął szczękę, najmocniej jak tylko mógł, czując na języku smak kwaśnej krwi. Krwi, w której krąży jad. Zdrowa posoka potrafi mieć różne posmaki, lecz nigdy nie ma takiej kwasowości. Pomimo iż ciecz nie była pokarmem pochodzącym prosto od człowieka, jemu ciało to wystarczyło.
Krzyknął w skórę białowłosego, kiedy jego zęby nagle zaczęły płonąć żywym ogniem. Czuł, jakby coś rozsadzało jego szczękę od środka, wyciągając na siłę fragmenty kości ze szczęki i dużo się w tej kwestii nie pomylił. Jego zupełnie normalne do tej pory kły, zaczęły wynurzać swój gruby korzeń z wnętrza dziąseł i żuchwy, przesuwając i przestawiając przy okazji resztę uzębienia. Pomiędzy spazmami bólu i wrzasków, poczuł, jak wysuwające się trójki zaczęły toczyć bój z już stwardniałą skórą, by następnie przebić się przez nią i dosięgnąć zniszczonej tętnicy.
Instynktownie pociągnął łyk zimnej cieczy. Skrzywił się na jej smak, pogorszony przez niską temperaturę, lecz postanowił o tym nie myśleć. W końcu chciał pomóc, a nie się pożywić.
Skupił się na jednej myśli: "Chcę go uzdrowić, podarować antidotum, nie jad". Powtarzając to jak mantrę, zaczął wtłaczać jakąś substancję do ciała Ero-seenina, w duchu błagając, aby nie zawalić sprawy. Uczucie temu towarzyszące było... dziwne. Nie czuł procesu przekazywania surowicy, za to wyraźnie, odczuwał, jak coś upływa z jego ciała, pozbawiając sporej części sił.
Kiedy pole widzenia zaczęło mu się rozmazywać, postanowił sprawdzić, jaki smak ma posoka. Zassał ranę, czując jak już cieplejszy, słodko-kwaśny płyn spływa w dół jego gardła.
Jeszcze tylko chwila - dodał sobie otuchy, czując uginające się pod nim kolana. - Chyba przez przypadek nie podałem mu zmagazynowanej nadwyżki... Tylko używane pokłady.
Powtórzył cały proces, podpierając się o ołtarz, w iśćcie desperackim geście, z uwielbieniem przyjmując moment skonsumowania teraz już w pełni wyleczonej, ciepłej krwi Sannina. Chciałby zostać tam, przyległy w tej pozycji, wysysając z niego posokę do ostatniej kropli, tak długo, puki nie zrobiłaby się z niego wysuszona oliwka. Na szczęście jedyne co postradał to siły, a nie rozum.
Bojąc się o to, iż może stanowić zagrożenie dla ojca chrzestnego, odsunął się jak oparzony i zsunął uprzednio zdjętą maskę na swoje miejsce, wykorzystując ostatnią rezerwę energii.
Spojrzał półprzytomnie po otoczeniu przypominającym ciemniejącą plamę, jakimś cudem rejestrując wpatrzone w niego uważne oczy Tory. Ostatnim co pamiętał był fakt, iż drzewo, pod którym się znajdował, przestało świecić.
---Time Skip---
Pierwsze co poczuł? Ciepło. Tuż za tym przyszło stwierdzenie, że jest mu strasznie zimno. Chyba jeszcze nigdy nie miał tak silnego uczucia wyziębienia. Te bodźce przyćmiły wszystkie inne, oślepiając do niedawna uśpiony umysł, który nie wyczuł twardej powierzchni, na której się znajdował.
Poruszył delikatnie jakby na próbę palcami. Mógł to zrobić, chociaż jego zastałe stawy zdawały się skrzypieć i płakać w agonii. Rozluźnił ciało, chcąc pozostać tak na zawsze, lecz wtedy zrozumiał co go otacza - woda.
Zaniepokojony uniósł z trudem powieki, dopiero teraz słysząc dziwny, przeciągły dźwięk, który był czyś powstałym z połączenia szumu, buczenia i cichego, niskiego piszczenia. Położył rękę na zbolałe czoło, starając się zignorować protestujące mięśnie.
Jego błękitne spojrzenie padło na coś, co wyglądało jak... Sufit? Kopuła? Chyba tak, lecz była ona jakaś taka...
Nagle tuż obok niego rozległ się wręcz powalający trzask. Nie bacząc na nieprzyjemne uczucia, przeturlał się na bok, odruchowo próbując uciec przed źródłem dźwięku. Poderwał się gwałtownie, wycofując się na ugiętych nogach, przyglądając się dziwnemu zjawisku.
Otóż właśnie w tym momencie ściana pękała gwałtownie, zupełnie tak, jakby ktoś walił w nią wielkim młotem od drugiej strony, uwalniając ze szczelin tumany białego kurzu. Ostrożnie zbliżył się do płaszczyzny, przyglądając się z bliska powstałym wyrwą, kiedy ni z tego, ni z owego wszystko ucichło. Zmarszczył brwi.
- Co jest? - zadał pytanie, robiąc kolejny krok ku już wyraźnemu kształtowi.
Po oględzinach postanowił dotknąć to, sprawdzając, czy aby przypadkiem nie ma zamiaru się zawalić, przy najmniejszym szturchnięcie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, iż ten właśnie moment mur wybrał na oddzielenie się od reszty, z impetem wylatując w powietrze, a co za tym idzie - wprost na jego twarz.
Niepocieszony perspektywą bliskiego spotkania ze ścianą, odsunął się na pozornie bezpieczną odległość, lecz mimo to oberwał czymś w potylicę.
Klnąc pod nosem, chwycił się za tylną kość czaszki, zaciskając zęby, aby nie ryknąć z frustracji. Obrócił się z gwałtownie, zły na wszystko dookoła.
Durny, wredny mur! - zawył, patrząc na przemoczone ubrania. - przez niego mam wodę w butach.
Całe to zamieszanie spowodowało, że przestał kłopotać się chłodzeniem po wodzie, a teraz tego żałował.
Uniósł głowę, wciąż myśląc o tym, jak wielką torturą są mokre skarpetki, lecz kiedy zobaczył, co się dzieje przed nim, wszystko inne wyparowało z jego makówki w trybie natychmiastowym.
Przed nim roztaczał się widok na przestronne pomieszczenie z wysokim sufitem, przestronnym nawet jak dla dinozaura wejściem i przygotowanymi do oderwania się pewnymi częściami ściany, pomalowanych na czerwono, lecz wbrew pozorom, to nie to odjęło mu mowę.
Cała przestrzeń była zawalona kawałkami muru i drewna, które niczym w zwolnionym tempie lewitowały w przestrzeni, subtelnie kierując się w różne miejsca. Gdzieniegdzie dało się już zobaczyć zalążki małych konstrukcji, przysłoniętych przez obłoki gęstej pary uchodzącej z rozlanej wszędzie wody.
Zerknął przez ramię, z zafascynowaniem rejestrując, iż dokładnie to samo działo się z tamtym pamiętnym kawałkiem gruzu.
Zmarszczył brwi w konsternacji, czując dziwne uczucie déjà vu. Starając się możliwie ograniczyć ruchy zbolałego ciała, przeszedł do ściany, oglądając chyba tylko cudem ocalałe złocone ornamenty.
I wtedy go olśniło.
Co się tutaj stało? - zapytał w myślach zszokowany. - To nie wyglądało... Tak.
Jego umysł. On wyniszczał. Burzył się i wznosił od nowa na jego oczach. Przeszył go dogłębny szok, odbierając zdolność samodzielnego myślenia. Majestatyczny jeszcze chwilę temu obraz, nagle stał się jak postapokaliptyczny horror.
W głowie zaczął powtarzać sobie całe życie i znane fakty, w obawie, iż może nie pamiętać, kim jest jego rodzina. Chodził w kółko, zrzucając na dalszy plan problem bycia mokrym jak pies w deszczu.
- Jisa to wampir, Jiraiyę chyba uratowałem, Sasuke uciekł, Szakal jest pobity - mamrotał do siebie jak szaleniec w amoku. - Kurama siedzi u siebie... Kurama! - Wrzasnął przerażony, wybiegając z pomieszczenia.
Głupi! Głupi! Głupi ahou****! - przeklinał siebie w myślach. - Jeżeli wszystko jest w takim stanie - pomyślał, prześlizgując się pod kolejną, unoszącą się samoistnie bryłą gruzu - to co mogło się stać mu?!
(---Oryginalny Koniec---)
Zziajany blondyn skręcił w kolejną drogę, błagając w myślach, aby jemu bratu nic nie groziło. Chciał go już zobaczyć. Całego i zdrowego, a nie walącego się jak jego umysł, który chyba przechodził gruntowne przemeblowanie.
- Aniki! - zawołał, skręcając ku wejściu do pomieszczenia ze złotą klatką, zamykając nie do końca świadomie oczy, co niemal każdym taki przypadku kończyło się przeważnie w mniejszym, lub większym stopniu źle.
BUM!
Odbił się od czegoś, po raz kolejny maltretując swój mózg mocnym uderzeniem. Upadł na tyłek, tym razem mocząc okolice krocza.
- Ale boli - stwierdził, chwytając za czoło, kiedy nagle zrozumiał, iż jest mokry. Znowu. - Niech to - walnął pięścią w bogu ducha winną taflę, która odwdzięczyła mu się pięknym za nadobne, dając mu z liścia w twarz.
A przynajmniej tak można było zinterpretować chluśnięcie wodą prosto w twarz. Zawarczał jak swój yookai podczas walki. Chciał jej oddać, ale wtedy jego wzrok padł na to, co tak właściwie zatrzymało.
- Brama? - zapytał głupio, wpatrując się w złote, pozwijane skrzętnie pręty, dzielące go od miejsca, gdzie powinien znajdować się pokój z klatką. - Co ona tutaj robi?
Pociągnął za nią, lecz jedynie wywołał tym głośne brzęczenie. Zainteresowany jeszcze raz zlustrował ją wzrokiem, tym razem zauważając na końcu z każdego z zawijasów, drobne, niemal niewidoczne dzwoneczki, wieńczone pośrodku jednym większym. Kierowany fascynacją dotknął kilku z nich opuszkami palców. Wtedy tuż przed nim, na jednej z krat pojawił się wygrawerowany napis: "Dziewięć ogonów nie powstało, by niszczyć, lecz by tulić do snu".
Zamrugał, próbując zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć. Ten dzień trwał zdecydowanie za długo jak dla niego.
- Dziewięć ogonów tulących do snu... - zacytował, zamyślając się w calu poszukania sensu na siłę, lecz jedyne co mu w kółko wpadło do głowy, to jedna stara melodia. Nie miał pojęcia, czy w ogóle ją kiedykolwiek słyszał, czy może była wytworem jego wyobraźni.
Pamiętał... To znaczy, zdawało mu się, iż pamiętał jedną rzecz o swoich rodzicach, jeszcze nim odkrył, jaka jest prawda. Jak przez mgłę pamiętał kobiecy, kojący głos, który przepełniał smutek i cierpienie. Śpiewała ona piosenkę, której słów nigdy nie udało mu się rozszyfrować, lecz melodia dobrze utkwiła mu w głowie.
- Czyżby chodziło o to? - wymamrotał, starając się rozgryźć, który dzwoneczek wydaje jaki odgłos. W końcu co mu szkodziło spróbować?
Rozwiązanie zagadki okazało się prostsze, niż by się tego spodziewał. Na pięciolinii jest osiem dźwięków, a tutaj znajdowały się cztery rzędy po każdej stronie przejścia, które wydawały ten sam odgłos. Wyglądało to, jak wielokrotnie powtórzony, ozdobny zapis podstawowych nut i faktycznie nim było.
Stuknął w pierwszy kawałek metalu, potem drugi, trzeci, czwarty, aż w końcu przestał się skupiać na dźwiękach, większą uwagę zwracając na całokształt melodii. Kiedy skończył, nic się nie działo przez dłuższą chwilę. Wiedząc, że kończą mu się pomysły, spanikowany sięgnął ku największemu dzwonowi, by oświadczyć zakończenie czynności. W końcu był to jedyny element łączący dwa skrzydła bramy, więc na chłopski rozum mógł być czymś w rodzaju klamki.
Tuż poruszeniu nim, napis zabłysnął jasnym światłem, a małe dzwoneczki same zaczęły powtarzać zagraną przed chwilą piosenkę. Naruto słuchał urzeczony, jak piękna i subtelna muzyka zostaje wzbogacona dodatkowo wygranymi liniami nut, tworząc piękną polifonię.
Wtedy wrota rozwarły się przed nim, wciąż powtarzając piosenkę, która przez spory kawał czasu jako jedyna towarzyszyła w ciemnej otchłani, do której wkroczył. Szedł przed siebie, przerażony zastaną pustką, w miejscu, gdzie powinien znajdować się jego aniki. Już miał się wycofać, z zamiarem przetrząśnięcia każdego najmniejszego zakamarku w poszukiwaniu Dziewięcioogoniastego, kiedy tuż przez nim zapaliła się świeczka, oświetlając nieco otoczenie.
Zaskoczony zauważa, iż ściany przybrały taki kształt jak półokrągłe pokoje. Nagle ogień buchnął dookoła niego, niebezpiecznie liżąc jego ciało. Zakrył twarz przedramionami, chcąc chronić wrażliwą skórę. Płomień powoli schodził w dół, aż w końcu osiadł na ziemi, pozwalając na dojrzenie ważnego detalu - tutaj wcale nie było ścian. Jedyne co go otaczało to odbijająca światło, zielonkawa powierzchnia dziwnej bariery, kojarzącej się z bańką mydlaną.
Jego serce przyśpieszyło swój bieg, kiedy powiązał zaistniałą scenę z wieloma egzorcyzmami zawartymi w strasznych historiach. Takie coś miało zamknąć demona w jednym miejscu, lecz to nie musiało oznaczać czegoś strasznego. W końcu Lis też był demonem.
Czując nagły przypływ odwagi na to skojarzenie, ruszył przed siebie, zdecydowany do przekroczenia zabezpieczenia. Zagryzając wargę, wykonał czynność z zaciśniętymi powiekami, w ogóle nie wyciągając żadnej nauki z poprzedniego incydentu.
Zimna, dziwna substancja, przeszła po jego ciele, a w następnej sekundzie poczuł zapach ognia i sosnowego drewna. Skołowany tymi odczuciami, trwał w bezruchu, nasłuchując czegoś podejrzanego.
- Gaki*****?
Jasnoniebieskie oczy szybko powróciły do wykonywania przypisanej im przez naturę czynności, wyszukując mówcy. Jak się okazało niemożliwy do przeoczenia właściciel basu, siedział wewnątrz małego, drewnianego pokoiku, rozświetlonym pochodniami.
- Aniki! - krzyknął, biegnąc uradowany ku wielkiemu, rudemu lisowi z dziewięciokrotnie zwiększoną ilością ogonów. Wtulił się w miękkie i ciepłe futro jego klatki piersiowej. - Nareszcie cię znalazłem! Nic ci nie jest? - futrzak gwałtownie przygarnął go do siebie łapą, by odwzajemnić uścisk w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie cichymi trzaskami czerwonych języków. - Kyuu?
- Bałem się, że już się nie obudzisz - powiedział, schylając ku niemu łeb. - Nigdy więcej tak nie rób, zrozumiałeś?
- Nie rozumiem - przyznał blondyn, dotykając pieszczotliwie pyska przyszywanego brata. - To ty nagle zniknąłeś, a to miejsce zaczęło się przebudowywać...
- Głupi - przerwał mu, ale w obeldze nie było ani krzty złośliwości, tylko czysta, braterska miłość. - Po tym, co zrobiłeś, zniknąłeś na siedem dni, a twój umysł zaczął niszczeć. Myślałem, że nie żyjesz, przestałem cię wyczówać - powiedział, a jego oczy zaszkliły się w mieszaninie smutku ze szczęściem. - Nie chciałem w to wierzyć, więc zamknąłem się jeszcze głębiej niż kiedykolwiek wcześniej, by jakoś przetrwać. Później chciałem stąd wyjść, ale pieczęć zamknęła mnie na dobre. Ja...
W tym momencie czternastolatek nie wytrzymał i objął głowę większego w uścisku, pozwalający by wielkie, demoniczne łzy zaczęły spływać mu po puchatych policzkach, podczas gdy on po prostu z nim był. Nic więcej. Niczego więcej nie trzeba było robić i on to wiedział.
Trwali tak dłuższą chwilę, po prostu czując siebie nawzajem. Uzumaki nie mógł uwierzyć, iż zniknął ot, tak na cały tydzień. Dlaczego to się stało? Nie wiedział. Czemu znów musiał ranić bliską mu osobę? Tego również nie mógł pojąć. Zawsze chciał jak najlepiej, a jak się to kończyło, chyba każdy widział.
Sasuke opuścił wioskę, z jego powodu porzucając zrozpaczoną Skaurę i Gisou, która przybyła do wioski po masakrze kalnu Uchiha, specjalnie by zaopiekować się małym kuzynem. Jiraiya w najlepszym wypadku prawie pożegnał się z życiem, Szakal prawdopodobnie wylądował na ostrym dyżurze, a aniki był dręczony możliwością utraty jedynej bliskiej mu istoty w tym świecie, która nie należała do jego biologicznego rodzeństwa.
Wspomnienia bolą jak otwarte rany. Wiedział o tym aż nazbyt dobrze. Nawet jeśli udało mu się właśnie pokonać śmierć, to przeszłość zostanie w sercach, powodując ból z każdą sekundą życia.
- Dlaczego? - zapytał, a spokojny już Bijuu, spojrzał na niego ze zrozumieniem w oczach.
- Nie wiem otooto. Straciłem wgląd w rzeczywistość wraz z tobą, a kilka minut później zaczęło się to wszystko. Czy Jisa wspominał ci coś o takiej reakcji?
Młody Namikaze prześledził konwersację z wampirem bardzo dokładnie. Przypomniał sobie, jak zrobił mu cały wykład o wampiryzmie, przekonując i udowadniając, że jest kimś więcej niż człowiekiem. Był pół-wampirem zrodzonym z dziedzica głównej gałęzi rodu, wywodzącego się od samego Draculi i kobiety z zaprzyjaźnionego klanu Uzumakich. Dzięki dobremu połączeniu się genów, jego ciało posiadało w sobie zarówno jad, jak i antidotum, co utrzymywało go na poziomie człowieka i dawało możliwość usunięcia trucizny z krwiobiegu zainfekowanych ludzi.
Opowiedział mu o rozłamie, jaki nastał wśród krwiopijców po śmierci Minato, który według zeznań jednego z nich wcale nie miał drugiego dziecka. Zamordował Kushinę, by zapieczętować demona w rocznym dziecku, które ponoć chciał wykorzystać jako broń. W obronie człowieka miał stanąć jego przyjaciel, będący w kolejce do tronu, który poległ w walce, lecz pociągnął za sobą króla. Po tym podzielili się na dwie strony. Jedna z nich nie wierzyła w te brednie, a druga pochłonięta żałobą po bracie zmieszała niemogącego się obronić zmarłego z błotem. Nie byli w stanie znieść się nawzajem, więc storna oponentów linii Namikaze przeniosła się do Leża, którego lokalizacja zostawała tajemnicą. Aż do pamiętnego porwania Ero-sennina.
Po tym wykonał na prośbę nastolatka technikę, mającą mu pomóc mu w kontroli sił, które wraz z wiekiem czternastu lat miały zacząć gwałtownie wzrastać. Przez to był nieco bardziej zmęczony, ale efekt był tego wart odrobiny trudu. Przynajmniej noszenie ciężarków nareszcie zaczęło przynosić rezultaty.
Pokiwał przecząco głową.
- Obawiam się, że nie - przyznał z zawodem.
- Trudno, w takim razie trzeba będzie się go zapytać przy kolejnym spotkaniu - stwierdził, napawając się bliskością jinchuuriki i kładąc się wygodnie na drewnianej ziemi.
- O ile takowe kiedykolwiek nastąpi - burknął chłopak, powodując rozbawione parsknięcie demona, który niedługo później usnął, wtulony w przyjaciela.
Blondwłosy został z nim jeszcze przez chwilę, lecz wiedział, że na zewnątrz mogą się dziać dziwne rzeczy... Wolał się o nich dowiedzieć, nim wsadzą go do trumny. W końcu, kto wie co się z nim działo przez ten czas.
###
*Nekomata - kot demon; bakeneko z rozdwojonym ogonem.
**Motyw zaczerpnięty z innej legendy o bakeneko. Nie zostało potwierdzone, że kot-wampir z Nabesimy jest bakeneko.
***To jest już moja fantazja i wersja wydarzeń.
****Ahou - jak niektórzy pamiętają może z pamiętnego fillera, z japońskiego oznacza to "idiota".
*****Gaki - (nie mam pojęcia, czy już tego używałam i przetłumaczyłam) z japońskiego gówniaż, tak wołał na niego Kurama w anime.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top