13. Konspiracja
Dzióbeczki moje!
Dziś wyjątkowo nietematyczne zdjęcie na górze! Jest to kimono, którym się zainspirowałam przy tworzeniu postaci z poprzedniego rozdziału. A dlaczego? Bo jak telefon robi strajk, kiedy masz już prawie skończony rozdział o pierwszej nad ranem i musisz go poprawić od początku, to zapominasz dodać zdjęcie, bo kończysz około drugiej. (= , = ")
A jak masz już dość, bo cały dzień latałeś po lekarzach, to już w ogóle błędów jest więcej.
Przepraszam za dużą ilość błędów w poprzednim rozdziale. Jak dojdziemy do końca, poprawię je. I nareszcie wymyślę coś by wattpad akceptował dywizjony za każdym razem, a nie zamieniał je na myślniki. Ale na to jeszcze mamy czas.
A co do naszego "przywódcy Fundamentu", to zrobię dla Was zdjęcie szkicu... Tylko muszę go zrobić. 😅 Raz na jakiś czas, będę wstawiać takie szkice, zwłaszcza jak ktoś ma problem z wyobrażeniem sobie czegoś. W takich przypadkach proszę pisać. Obojętnie w komentarzu czy na priv.
Tylko nie oczekujcie mistrzowskich umiejętności z mojej strony. 😂
A teraz zapraszam na rozdział ^^
Senpai Shire
###
---U Tory---
Tora spojrzał na uchylone drzwi, w których jeszcze chwilę temu stała Shikoro* zadowolona, że wreszcie mogła wywlec stąd tego obcego na jej terytorium blondyna.
Westchnął ciężko, sięgając do dobrze ukrytej pułki z tyłu biurka. Po uderzeniu w nic niewyróżniającą się ściankę wysunęła się skrytka z papierosami. Wyciągnął jednego, biorąc go między palce oraz zapalając o pobliską świecę.
Przez chwilę patrzył na płonący materiał, czując, jak tysiące myśli przemyka mu przez głowę tak szybko, że nawet nie był w stanie ich zarejestrować. Zrezygnowany poprowadził ręką do ust, pozwalając, by wdychane powietrze mieszało się z dymem. Nigdy nie lubił domykać ust podczas palenia. Za bardzo cenił sobie uczucie łączenia się dwóch przeciwnych temperatur, aby z tego zrezygnować. Wypuścił powietrze, obracając lekko zużytego papierosa między dłońmi, a jego głowę wypełniły wspomnienia niedawno odbytej rozmowy.
---Wspomnienie---
- Chcę iść do Leża - powiedział twardo irytujący bachor o jasnych włosach. Wydawał się wtedy taki... no właśnie, jaki?
Rozwydrzony.
Tak to dobre określenie. Zero pokory. Ani krzty szacunku dla starszego, czy chociaż rozumu. Jak małe dziecko, które nie dostało cukierka. Widać było jak na dłoni, że powaga nie jest jego domeną. Tylko krzyczał i marudził, nic nie robiąc całe życie. Jak on nienawidził takich ludzi. Poza tym aż nazbyt wyraźne było, że nie przetrwałby tam nawet trzech sekund.
Znał takich typów. Całe życie jak Jajko Fabergé na poduszce. Wszystko podsunięte pod sam nos. Myśleli, że mogli dokonać wszystkiego i nie wierzyli, że ktoś może zrobić coś lepiej.
Mówi się, że o charakterze i rozwoju znajomości świadczą pierwsze cztery minuty spotkania. Cóż, on oblał je na całej linii. Skoro nie może zdzierżyć jego rozkazów, równie dobrze może go wysłać na tę misję. A co mu szkodzi? Jedna głupia osoba mniej na tym świecie.
Tylko, czemu coś go powstrzymuje?
Gdzieś pod całą powłoką negatywnych uczuć względem jak mu tam było?
Naruto? Jak wir? - pomyślał. - Swoją drogą durne imię.
Ale wracając, gdzieś pod spodem tych złych emocji tliła się czerwona lampka. Zupełnie jakby to nie był prawdziwy on.
Już za młodu nauczył się rozpoznawać ludzi i rzadko zdarzały mu się takie problemy, jednak jeśli się czegoś w życiu nauczył, to właśnie tego, by nie lekceważyć przeczucia. I tak zadziwiające jest to, iż był w stanie oprzeć się jego woli.
Pogrywa sobie ze mną? - zadał w myślach pytanie, które zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie. - To nie może być prawdziwy on.
Poprawił się na prowizorycznym siedzeniu, nie zwracając uwagi na napiętą ciszę.
Po chwili podjął decyzję.
- Nie.
Powstała po tym atmosfera stała się jeszcze cięższa. Ku jego kompletnemu zaskoczeniu błękitnooki pozostał w bezruchu i nie wypowiedział nawet słowa. Tylko siedział i patrzył na niego tym ohydnym, przeszywającym wzrokiem. I tutaj wcale nie chodziło o kolor tęczówek. Z jakiegoś nieznanego powodu pod ich czujną uwagą miało się wrażenie, jakby ktoś wbijał ci wielkie kołki w twarz.
- Nie puszczę cię tam, ponieważ jest to zbyt niebezpieczne. Poza tym masz za mało czasu na przygotowania - stwierdził oczywiste, łudząc się, iż uda mu się ukrócić rozmowę.
- Nie potrafię dbać o własne bezpieczeństwo, kiedy mój nauczyciel i jedyna rodzina może stracić życie - to powiedziawszy, dzieciak z lisimi bliznami zmniejszył intensywność spojrzenia, za co był mu dozgonnie wdzięczny. Oczywiście na zewnątrz nie pokazał żadnej reakcji.
Niby ma do czynienia ze zwykłym spojrzeniem, ale to było o wiele gorsze od genjutsu. Może z powodu nienaturalnie intensywnego koloru oczu, a może przez ich wręcz ogromną głębię. Trudno było to zdiagnozować.
- Jestem pewny, że twój sensei by się ze mną zgodził - odparł to samo, co kiedyś odpowiedziano mu na to stwierdzenie, tym samym niszcząc mu życie.
Nawet nie poczuł, kiedy jego oczy zasnuły się mgiełką smutku pod wpływem myśli o dawno zeszłym człowieku.
- Dlatego właśnie muszę tam iść.
---Koniec wspomnienia---
Automatycznie zgasił papieros o blat stołu, który na przestrzeni lat zdążył z koloru jasnej brzózki przejść do brązu godnego hebanu. I to się nazywa oszczędność.
Przetarł twarz zmęczony tym wydarzeniem. Musiał przyznać, że dzieciak coraz bardziej go intrygował. Po raz pierwszy widział, by jego ukochany summon darzył kogoś takim szacunkiem, żeby nie przygwoździć go do ziemi. I do tego jeszcze te słowa.
Poczuł jak żałość i ból przeszyły go na wskroś. Przyjął to z niemałym zdziwieniem. Od dawna nie czuł czegoś więcej niż irytacji i nienawiści do ludzi. Od początku swojej przygody z ANBU zawsze kierował się tylko i wyłącznie racją interesów. Nawet słowo "lubię" w jego ustach nie oznaczało żywienia żadnych pozytywnych emocji. Przez to miał na myśli, że ktoś jest dobry w tym, co robi, lub pokarm jest bardzo wartościowy. Od dawna nie umiał dostrzec niczego dobrego w czymkolwiek ani kimkolwiek.
A wszystko przez te dwa, proste zdania. Dwadzieścia słów. Tak prostych i oczywistych. Dźwięki, których zlepek pozwala na komunikację.
- Jak coś tak prostego może budzić dawno uśpione emocje? - zadał pytanie do samego siebie. Tak się zamyślił, że nawet nie zauważył ocelota, który z przestrachem przemknął się przez szparę pozostawioną przez drzwi**, a teraz ocierał się pocieszająco o jego nogi. Dawno nie było takiej potrzeby.
Wciąż pamiętał. Zaczął to przeżywać na nowo. Czemu? Przez niego. To wszystko jego wina. Naruto... Nie. To wciąż źle brzmiało.
To wszystko wina Kaisei***.
---U Naruto---
Przerośnięty kot ciągnął go delikatnie za rękaw w kierunku pokoju Szakala. Nie rozumiał, czemu zmieniło się jego nastawienie, ale narzekać nie mógł. Nagle zwierzę puściło go, wytrącając go z próby wejścia do umysłu. Chciał na niego nakrzyczeć, ale z jakiegoś powodu miał wrażenie, że to nie jest zwykły wygłup.
Czerwonooka bestia stanęła przed nim, patrząc na niego w bezruchu. Przekaz był prosty. Mówiła: "zostań". Trwało to kilka sekund, chociaż Naruto zdawał sobie sprawę, że wystarczyłby tylko ułamek. Kidy już myślał, że mu odbiło, a sam kot się nie ruszy, ten obrócił się z gracją, wchodząc do pokoju, przy którym stali.
Czas płynął, a jego przewodnik nie wracał. Już miał się cofnąć do gabinetu bruneta, kiedy z pokoju doszedł go głośny łoskot upadającego ciała. Rzucił się do klamki, chcąc sprawdzić, co się stało. Wpadł z rozpędu do środka, lecz musiał zatrzymać się już w progu. Zdusił cisnące mu się na usta przekleństwo i zatrzasnął za sobą drzwi na zasuwkę.
Na ziemi leżał jakiś chłopak, a na nim z maską w wąskim pysku siedział ocelot. Na oko można było powiedzieć, że biedna ofiara była w mniej-więcej jego wieku i o podobnej posturze. Zacisnął usta w wąską linię, błagając w myślach, by nikt ich tutaj nie znalazł.
- I co zrobiłeś? - wyszeptał ostro, pragnąc, by to wszystko okazało się słabym żartem. - Jak mogłeś zaatakować jednego ze swoich? Wiesz, że jak nas znajdą, to będzie na mnie?
Chciał przegonić ocelota z pleców poszkodowanego, ale ten tylko wystawiał w jego kierunku maskę ze wzorem żmii. Zirytowany odtrącał ją, aż w końcu zrzucił albinosa z ciała, wywołując tym niezadowolone warknięcie.
Chwycił chłopaka za nadgarstek, wyczuwając prawidłowy rytm pulsu. Odetchnął z ulgą, patrząc na falującą klatkę piersiową. Zaczął sprawdzać, czy przypadkiem nic mu się nie złamało, zły na cały świat, że nie nauczył się żadnego jutsu zdolnego do zdiagnozowania obrażeń. Nim udało mu się sprawdzić miednicę, coś białego i kudłatego rzuciło się na niego, kłapiąc paszczą tuż przed jego twarzą.
Chwycił agresora pod szczęką i próbował odepchnąć z pomocą drugiej ręki, którą wbił się mocno w połacie skóry na policzku. Śnieżnobiałe kły mignęły mu jeszcze kilka razy na wprost oczów, po czym szczęka zamknęła się, a napastnik zszedł z niego.
Coraz bardziej wściekły na futrzaka podniósł się do siadu, niemal zderzając się z białą głową kota. Stał on między jego nogami z tą przeklętą maską pomiędzy zębami. Uzumaki patrzył w magnetyczne czerwone oczy, nawet nie wiedząc, że sięgnął po ten przedmiot, który jeszcze niedawno spoczywał na głowie nieprzytomnego.
Zwierzę oddało mu swoją zdobycz bez oporu i cofnęło się o kilka kroków. Blondyn zamrugał szybko i spojrzał na dzierżony przedmiot. Nie był idealny. Co prawda jego biel była najjaśniejszym z odcieni, a niebieska farba była nałożona starannie, lecz przez całą jej długość - od szczęki, przez nasadę nosa i oko, aż do przeciwległego rogu - szło zaszyte dokładnie pęknięcie. Dotknął palcami grubego szwu, szarej szewskiej nici.
- Po-o-mó-ż mu - rozległ się w pokoju łamany, kobiecy głos.
Skołowany spojrzał na jedyną istotę w pomieszczeniu, a ta wpatrywała się w niego lekko wyłupiastymi oczyma, wyrażającymi prośbę.
- Po-o-mó-ż m-mu - powtórzyła.
Naruto patrzył na nią w szoku, nie wiedząc co zrobić.
- Jesteś samicą? - zapytał głupio, zanim zdołał się powstrzymać. Na jego szczęście ocelot chyba nie wiedział jak się odciąć na to stwierdzenie.
- Pom-óż.
W końcu zrozumiał. To był jeden z shinobi, którzy mieli wyruszyć na misję w sam środek Leża. Chciała, aby zastąpił jego miejsce i uratował Jiraiyę!
Kiedy doszła do niego ta informacja, rzucił się szybko do szafy, zmieniając ubranie i wybierając bronie, które mogłyby mu się przydać w bezpośredniej konfrontacji. Podczas gdy on krzątał się po pokoju jak oparzony, szukając czegoś, co mogłoby zasłonić włosy, jego towarzyszka siedziała w bezruchu w nogach łóżka, wpatrując się sztywno w jakiś nieznany punkt.
Naruto wyczulił zmysły, chcąc wiedzieć, kiedy i gdzie uda się jej właściciel, by pójść za nim na miejsce spotkania. W końcu nie zmarnuje takiej szansy.
Jiraiya - zawołał w głowie, zakładając kaburę na prawą nogę - trzymaj się. Idę po ciebie.
Wrzucił do torby kilka rodzajów shurikenów, po czym odpiął wciąż "drzemiącemu" chłopakowi nerkę**** z notkami i wyszedł, mając nadzieję, że jego działania nie wyjdą na jaw. Coś czuł, że argument typu zrobiłem, co kazał mi ten kot, raczej by nie przeszedł.
###
*Shikoro - z japońskiego albinos w odniesieniu do dziecka, zabieg celowy, nie bić!
**Odniesienie do japońskiej legendy o demonie zamieszkującym szczeliny.
***Kaisei - z japońskiego odrodzenie.
****Nerka - chodzi o taką saszetkę zaczepianą w pasie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top