Rozdział 23 "Srebrny Grzebień"
Zostaliśmy siłą wyprowadzeni z sali tronowej przez strażników. Tausa ledwo trzymał się na nogach, dlatego wolną ręką trzymałem go pod ramię i prowadziłem. Czułem i słyszałem, jak krople krwi skapują z naszych ciał na posadzkę tworząc krwawą ścieżkę. Z ledwością powstrzymywałem płacz, gdy hrabia potykał się i odpływał na krótkie chwile. Bez odpowiedniego leczenia mógł zginąć. Obrażenia jakie otrzymał od demona Królowej były zdecydowanie gorsze niż te zadane mi przez Mefistofelesa.
- Proszę... Możecie sprowadzić medyka? – błagałem strażników, gdy dotarliśmy do naszej sypialni. Nikt nawet się nie odezwał, tylko wepchnęli nas brutalnie do pomieszczenia i zamknęli z wielkim trzaskiem. Natychmiast złapałem Tausę w talii i doprowadziłem go do łóżka. Był wycieńczony, ale uśmiechał się jak głupi, gdy głaskałem go po policzku. – Nie śmiej się głupku... To wcale nie jest zabawne!
- Spokojnie... Wszystko będzie w porządku... – zapewnił i złapał mnie za dłoń, przykładając ją do swoich ust. – Dalej nie mogę uwierzyć, że naraziłeś życie by mnie ratować...
- To lepiej uwierz i zamknij się. Widzę, że mówienie sprawia Ci ból. Dostałeś w szczękę, prawda? – westchnąłem ciężko, obserwując wielkiego siniaka na jego policzku i zadrapanie w okolicach brody. Miał ich tak wiele, że nie mogłem pojąć, jak on się w ogóle porusza. Przyjrzałem się też jego klatce piersiowej. Z ledwością unosiła się przy oddychaniu. Na moje oko wyglądało to jak złamane żebro. W głowie powstał mi nawet pomysł, że może przez obecność pieprzonego Mefisto, jego ciało łatwiej znosiło obrażenia.
Chciałem właśnie coś powiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi i po chwili w sypialni pojawił się mężczyzna ze skórzaną torbą, a razem z nim Verona. Oboje wyglądali na przejętych, jednak na nasz widok, zrobili się wręcz zdenerwowani. Kobieta bez słowa podeszła do mnie i mokrą szmatką zaczęła ocierać moje zadrapania i rozcięcia. Z tej bliskości widziałem, jak ze złości zaciskała zęby. Wszystkim wydawało się, że to my odpowiadamy za śmierć Królowej. Nikt nawet nie uznał zniknięcie mężczyzny w czerni za podejrzane.
Drugi z tej dwójki, najprawdopodobniej medyk, zajmował się tymczasem Tausą. Ostrożnie z chirurgiczną precyzją zszywał duże rozcięcia i nastawiał wykręcone kości. Nie obeszło się bez krzyków bólu oraz głośnych trzasków stawów. Po policzkach hrabiego strumieniem płynęły łzy, a gdy po jakichś dwóch godzinach mężczyzna w końcu skończył swoją pracę, podał Tausie leki. Podejrzewałem, że były to jakieś specyfiki przeciwbólowe.
- Rozprawa w celu rozstrzygnięcia sprawy o zabójstwo Królowej Carony, odbędzie się jutro rano. Nie liczyłbym na uniewinnienie. – oznajmił medyk, po czym złapał za torbę i wyszedł. Służąca jeszcze przez chwilę patrzyła na nas, aż w końcu sama odwróciła się, żeby odejść, jednak w ostatnim momencie zatrzymał ją delikatny głos Tausy.
- Moja Pani... – szepnął tym uwodzicielskim głosem, którym raczył każdą kobietę w swojej posiadłości. Mimo niewielkiego zasobu swoich sił, udało mu się skłonić Veronę, aby podeszła do niego z zachwytem. Nachyliła się nad nim i przytaknęła, a ja nie mogłem wyjść z podziwu nad jego umiejętnościami. – Jesteśmy niewinni... Zostaliśmy wszyscy oszukani. Musisz nam pomóc...
~✿~
Obudziłem się wcześnie rano. Całe moje ciało było odrętwiałe z bólu. Z wielkim trudem podniosłem się i rozejrzałem po pomieszczeniu. Tausa nieprzerwanie trzymał mnie za rękę i spał jak dziecko. Nie chciałem go budzić, bo dobrze zdawałem sobie sprawę, że do świtu pozostała co najmniej godzina. Dookoła panował półmrok. Oparłem się o poduszkę i lekko ścisnąłem dłoń mężczyzny. Była zimna i gdybym nie widział, jak jego klatka piersiowa unosi się spokojnie, pomyślałbym, że coś jest nie tak. Maści, który używał medyk, wyraźnie mu pomogły. Niektóre siniaki już zdążyły zblednąć, chociaż widać było, że jego stan nie poprawił się tak bardzo.
Gdy tak siedziałem jedynie przy akompaniamencie jego cichego oddechu oraz podmuchów wiatru za oknem, myślałem. O tym, co mogło się stać, o tym, co się stanie oraz o tym, jak bardzo chciałbym tego uniknąć. Wszystko było oparte o jedno zasadnicze kłamstwo. Od powodzenia tego misternego planu zależało, jak bardzo ważna była siła plotki. Moim sercem targały niepewności. Wahałem się, czy ucieczka nie byłaby skuteczniejsza, ale wiedziałem, że Tausa nigdy by się na to nie zgodzi.
Nagle materiał obok mnie poderwał się górę i Tausa z krzykiem otworzył oczy. Natychmiast rzuciłem się w jego stronę, aby mu pomóc. Mężczyzna oddychał szybko, a jego oczy były szeroko otwarte i przemierzały w dynamicznym tempie pomieszczenie. Był przerażony jak nigdy wcześniej, a gdy dotarło do niego, że w pokoju jestem tylko ja, odetchnął.
- Co się stało? – zapytałem zdenerwowany, łapiąc go za rękę i delikatnie gładząc po plecach. Jego ciało wciąż trzęsło się ze strachu, a szybki oddech wcale nie ustępował. Cicho powtarzałem, żeby się uspokoił, a gdy po kilku minutach przestał się trząść, spojrzał na mnie, a po jego twarzy pociekły łzy.
- Miałem bardzo dziwny sen... Straszny... Jak nigdy wcześniej... – wyznał cicho, a ja przyjrzałem się mu uważnie. Był blady jak królewskie róże.
- Co Ci się śniło? – podpytałem, a po chwili zrozumiałem swój błąd: - Jak nie chcesz nie musisz mówić...
- Ja... Ja nie wiem... Tam była kobieta w białej sukni... – odpowiedział, a z jego twarzy wyczytałem, że naprawdę miał problem z dokładnym wyjaśnieniem.
- Carona?
Pokręcił głową i przez chwilę siedział zamyślony. W końcu po paru minutach odwrócił się w moją stronę i powiedział:
- Nie widziałem jej twarzy, ale to na pewno nie była ona... Strasznie płakała. To było tak głośne i przerażające, a potem coś srebrnego błysło w jej ręce...
- Srebrnego? Może to był nóż? Albo miecz? – pomyślałem na głos. Jego sen bardzo mnie martwił.
- Grzebień. To był grzebień. – odparł i ponownie położył się na poduszce. – Tak... To był grzebień... – powiedziawszy to, usnął jak dziecko. Resztę nocy spędziłem, czuwając przy nim. Sen odszedł w zapomnienie bardzo szybko. Miałem nadzieję, że już więcej nie będzie nawiedzał Tausy.
~✿~
Siedziałem nieruchomo przez bardzo długi czas. W końcu za oknem pojawiło się jasne światło Słońca, a leżąca obok mnie osoba zaczęła powoli się wybudzać. Tausa otworzył oczy bardzo powoli i od razu skrzywił się z powodu ostrego światła. Uśmiechnąłem się na widok tego zachowania. Świadczyło o tym, że czuł się lepiej. Źrenice reagowały, usta przekrzywiły się i choć widać było, że ból w wielu częściach ciała nie ustał, to on czuje się już lepiej.
- Wszystko w porządku? – zapytałem delikatnie, pomagając mu wstać do postawy siedzącej. Mężczyzna zwrócił się w moim kierunku, po czym odwzajemnił uśmiech.
- Bywało lepiej, ale nie narzekam. – odparł i przebiegł po mnie spojrzeniem: - Przygotowany na przedstawienie?
Przytaknąłem niepewnie. Przez ten cały czas, który spędziłem w ciszy, przyzwyczaiłem się do tej myśli. Sieć kłamstw, która ciągnęła się za nami, była przerażająca, a ciężar jaki ze sobą niosła, sprawiała, że uginały się pode mną kolana. Jeśli cokolwiek poszłoby nie tak, zginąłbym bez wahania tak samo jak Tausa. Poprzez powieszenie, ścięcie, tortury... to mogło być wszystko.
Dźwięk pukania oznajmił najgorsze. Nie byłem w stanie się ruszyć, gdy czterech strażników weszło do środka i zaczęli ciągnąć nas obu do wyjścia. Byłem przytrzymywany tak mocno, że praktycznie leciałem w powietrzu. Już wtedy po moich policzkach płynęły łzy. Byłem przerażony i jedynie widok uśmiechającego Tausy pomagał mi w powstrzymaniu wybuchu szlochu.
Zaprowadzili nas przed pałac, gdzie wpakowali nas do czarnej karocy, ciągniętej przez dwa konie. W środku już czekało na nas dwóch uzbrojonych mężczyzn. Całą drogę się nie odzywaliśmy. Hrabia trzymał mnie za rękę, a ja patrzyłem beznamiętnie w twarz siedzącego naprzeciw mnie strażnika. Wyglądał tak młodo. Był niewiele starszy ode mnie, dlatego mój wzrok wręcz go przerażał. Wielokrotnie obracał się w innym kierunku, a raz nawet warknął cicho, żebym się nie gapił. Nie miałem nic do stracenia. Czułem się po prostu pusto.
Dotarliśmy na miejsce po kilkunastu minutach. Tam wyciągnęli nas z karocy i pretensjonalnie skuli nas do jednego łańcucha. Przed wejściem do sądu zebrał się już całkiem spory tłum, który wpatrywał się w nas tępo. Niektórzy zaszczycili nas obelgami, a inni wytykali palcami. Schowałem się za plecami Tausy i złapałem za jego koszulkę, w ten sposób czując się nieco pewniej.
W środku nie było inaczej. Sala wypełniona była po brzegi urzędnikami w czarnych szatach. Na samym środku znajdował się wysoki kamienny słup obdrapany z wielu stron, do którego przyczepili nasz łańcuch. Upadłem na kolana i spojrzałem w górę. Na najwyższym stanowisku siedział sędzia – mężczyzna w podeszłym wieku o siwych włosach i ciemnych oczach. Patrzył na nas z obrzydzeniem i pewnością siebie. Mogłem strzelać, że w tym momencie myślał o tym, jak dobrze wyglądalibyśmy na stryczku.
- Czas rozpocząć proces oskarżonych o zabójstwo Królowej Valmont, Carony Aghaam-Vane. – oznajmił doniosłym głosem sędzia. – Pragnę dodać, że jednym z oskarżonych jest jedyny pretendent do korony państwa, hrabia Tausael Eden-Vane. Oskarżonym zarzuca się zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, jednak nim przesłucham oskarżonych i ogłoszę wyrok, jako świadka wzywam służącą z pałacu Królowej, Veronę River.
Młoda dziewczyna wstała niepewnie i podeszła na środek, stając niemalże idealnie przed nami. Ręce miała zaciśnięte w pięści, a nogi trzęsły się jej ze stresu. Trzymała w ręce kilka zwojów pergaminu.
- Wysoki Sądzie, chciałabym przedstawić pewne poszlaki, będące dowodami potwierdzającymi niewinność oskarżonych. – rozpoczęła, a gdy dotarła do końca zdania, cała sala zamarła. Po chwili zaczęły się szepty, kilka osób uniosło głos. Gdy sędzia uspokoił ludzi, Verona wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić: - Jak wiadomo, parę lat temu w pałacu pojawił się mężczyzna, którego Jaśnie Królowa zwykła nazywać Drsmiel. Niewiele wiem na jego temat, jednak jako jedna z głównych pokojówek w zamku, byłam zobligowana do utrzymywania czystości w jego komnacie. Podczas sprzątania kilkakrotnie natknęłam się na dziwne listy. Niektóre z nich były dopiero pisane, inne prawdopodobnie dostał. Jako dobra służąca nie zwykłam czytywać tych korespondencji, ale rzuciło mi się w oczy kilka wątków. Wyglądało to jak zlecenie. Jaśnie Pan Drsmiel miał wykonać coś na zamku i wrócić w swoje strony po zapłatę. Zniknął zaraz po zabójstwie Królewskiej Mości Carony Aghaam-Vane.
W całej sali już podczas jej wypowiedzi zaczęły się szepty, jednak dopiero po jej zakończeniu rozpoczęła się prawdziwa walka. Urzędnicy wstawali, kłócili się i wyzywali Veronę od kłamców. Niektórzy z nich bronili jej i powtarzali, że to możliwe. Tym razem nawet Sędzia miał problem, żeby coś zdziałać. W końcu wrzawa zaczęła słabnąć. W tym czasie Tausa i ja dalej leżeliśmy skuci na podłodze bez słowa.
- CISZA! – wrzasnął w końcu siwy mężczyzna i wszyscy usiedli zaskoczeni. W powietrzu zaczęła krążyć duchota. Wszyscy byli zdenerwowani i podburzeni. – Skoro wysłuchaliśmy już zeznań świadka, czas zapytać bezpośrednich świadków tego okrutnego zdarzenia. Hrabio Eden-Vane'nie, możemy prosić o zeznanie?
Głowa Tausy podniosła się gwałtownie i mogłem przysiąc, że ktoś z widowni wstrzymał oddech. Jego sposób poruszania przynosił na myśl kota. Przebiegł spojrzeniem przez salę, zatrzymując się przy niektórych osobach, aż dotarł do Sędziego.
- To co się tam zdarzyło nie podlega dyskusji. Gdy tylko strażnicy oraz reszta służby opuściła pomieszczenie, mężczyzna, którego zidentyfikowano jako Drsmiela, zaatakował Królową Caronę. Ona uskoczyła, a wtedy ja pospieszyłem jej na ratunek. Okazał się znacznie silniejszy przez co skończyłem z wieloma obrażeniami i padłem bez przytomności. Obudziłem się dopiero, gdy otwarto salę w ramionach Lavi'ego... Kochanie, możesz powiedzieć, co tam się potem stało?
Zamarłem. Wiedziałem, że to nastąpi. Uprzedził mnie, że będę musiał zeznawać, ale wciąż nie mogłem się ruszyć. Byłem sztywny ze strachu, wiedząc, że nie potrafię kłamać. W końcu wziąłem głęboki oddech i podniosłem się. Ze drżącymi rękami rozejrzałem się dookoła. Wszyscy patrzyli prosto na mnie. Poczułem, jak Tausa kładzie mi rękę na ramieniu i uśmiecha się pokrzepiająco.
- G-Gdy Tausa stracił przytomność, j-ja próbowałem pomóc... Przez test, który miał miejsce wcześniej prawie nie mogłem się poruszać... Chciałem powstrzymać tego mężczyznę, ale on nie miał najmniejszego problemu, żeby mnie pokonać. Uderzył mnie wielokrotnie i odrzucił na bok. N-Nie mogłem nic z-zrobić... O-On t-t-tak po prostu... – zacząłem chlipać i w końcu wybuchłem płaczem. Tylko trochę minąłem się z prawdą. Na wspomnienie wyrywanego serca Carony nie mogłem nawet przez chwilę oddychać. Zacząłem się krztusić własną śliną, przez co Tausa złapał mnie za rękę i podtrzymał, gdy znów osunąłem się na kolana.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie... W przeciwieństwie do mnie, on widział to wszystko, łącznie z momentem śmierci Królowej. Nie panuje nad sobą. Czy mogę prosić medyka? – objaśnił Eden-Vane, a Sędzia tylko skinął głową. Gdzieś z tyłu zrobiło się poruszenie i nagle obok mnie znalazł się medyk, który wcześniej zajmował się Tausą. Zaczął badać moją klatkę piersiową i zaglądać mi w oczy. Zanosiłem się płaczem, dlatego gdy tylko mnie puścił, zwinąłem się w kłębek.
- Wysoki Sądzie, oskarżony jest w bardzo złym stanie. Osobiście badałem ich obu poprzedniej nocy. Na ich ciele są rozległe obrażenia i bez wyjątku hrabia nie mógłby dopuścić się do skrzywdzenia tego młodego elfa. Byłem świadkiem ich wzajemnej opiekuńczości. Udział w zadaniu tych ran musiała mieć osoba trzecia. – medyk przedstawił sytuację bardzo szybko, przez co widownia zaczęła coraz bardziej się wahać. Gdzieś w tłumie pojawiły się krzyki potwierdzające naszą niewinność. Ludzie zaczęli głośno pytać, gdzie jest sprawca. Nie byłem w stanie się odezwać.
- Sprawca uciekł z miejsca wydarzeń tuż przed przyjściem strażników. Prawdopodobnie w tym momencie zbliża się do granic. Jeśli zareagujecie w tym momencie, może jeszcze zdołacie go zatrzymać. – powiedział stanowczo Tausa, a wtedy kilka urzędników wstało i pospiesznie wyszło. Po tym zdarzeniu nie pozostało wątpliwości. Sędzia podniósł się ze swojego stanowiska, po czym ogłosił wszystkim:
- Oto wydaję wam oskarżonych, abyście poznali, że ja nie znajduję w nich winy.
To było tylko zapalnikiem. W ciągu kilku minut wszyscy obecni urzędnicy orzekli, że jesteśmy niewinni. W ciągu kolejnych kilkunastu ogłoszono Tausę Królem Valmont, jako prawowitego następcę. To mógłby być piękny koniec. Mógłby.
Wiwaty przerwał głośny huk zamykanych drzwi wejściowych. Po pomieszczeniu przebiegł ostry wiatr, a ciszę, która nagle zapanowała, przerywał tylko stukot obcasów uderzających o posadzkę. Długa suknia ciągnęła się za jej posiadaczką, gdy ona przeszła przez barierkę, minęła mnie i Tausę i podeszła pod postument Sędziego. Kobieta miała poważny wyraz twarzy i sprawiła, że na moment sam skamieniałem.
- Silvio Visterio, mam nadzieję, że masz dobry powód, by zakłócać rozprawę. – zagrzmiał Sędzia. Kobieta jednak ani na moment nie straciła swojej pewności siebie. Odwróciła się do urzędników, po czym uśmiechnęła się tak, że na moment zatrzymał mi się oddech.
- Chciałabym zabrać głos w sprawie hrabiego Tausaela Eden-Vane'a. Otóż na prośbę Jej Królewskiej Mości parę dni wcześniej wraz z zaufanymi ludźmi wyruszyłam ponownie przeszukać rezydencję hrabiego. Udało nam się włamać do dotąd niezbadanej piwniczki, która zdaniem hrabiego należała do maga pracującego w jego posiadłości, który niefortunnie akurat na ten czas wyjechał... No cóż... Z małą pomocą królewskiego maga udało nam się sforsować drzwi. Domyślam się, że wiesz hrabio, co tam znaleźliśmy? – zapytała słodko, podchodząc blisko Tausy. Znajdowała się dosłownie dwa kroki przed nami.
- Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, moja droga, aczkolwiek są to zapewne jakieś ciekawe informacje odnośnie prowadzonych przez Lupusa badań, nieprawdaż? – próbował czarować Tausa. Widziałem po jego oczach, że posiłkuje się swoją magią, jednak z daleka doskonale widziałem błyszczący na szyi dziewczyny naszyjnik. Była chroniona, o czym on nie mógł wiedzieć.
- Jakże przykro mi to słyszeć... – westchnęła teatralnie Sylvia i machnęła ręką, a przez uchylone drzwi do sali rozpraw weszło dwóch rosłych mężczyzn trzymając tak bardzo znajomy mi kufer, że żółć podeszła mi do gardła. Złapałem Tausę kurczowo za ramię, a gdy postawili skrzynię przed nami, cofnąłem się gwałtownie, bojąc się jej zawartości. Czułem unoszący się za nią zapach zgniłych ciał. Nie mogło być pomyłki.
Sylvia demonstracyjnie uchyliła wieko kufra, wywołując panikę wśród urzędników. Sam odwróciłem wzrok, błagając w myślach, by to, co się właśnie działo, szybko się skończyło. Tausa wciąż był w szoku, że jego urok nie działał.
- Pragnę ogłosić, że w piwnicy znaleźliśmy dowody na bratanie się z siłami ciemności i bez najmniejszej wątpliwości mogę powiedzieć, że owe miejsce nie należy do maga, bo jak dobrze wiadomo demonologia kłóci się z czarnoksięstwem, a tym samym uniemożliwia magom korzystanie z podobnych mocy grożąc nawet śmiercią. Tylko człowiek może zawrzeć pakt... – wyjaśniła pospiesznie Sylvia, po czym podeszła blisko Tausy i pochyliła się nad nim tak, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. – Musisz wiedzieć, że moja rodzina od wieków zajmowała się tropieniem demonów, dlatego chroni mnie rodowy klejnot zakłócający ataki podobnych sił.
To był krótki moment, gdy zobaczyłem błysk światła uciekający z ręki dziewczyny i krzyknąłem. Jednak było za późno. Ostrze, które chowała pod suknią Sylvia, wbiło się głęboko w pierś Tausy, posyłając go na ziemię w spazmach bólu. Odniosłem wrażenie, iż czas nagle zwolnił. Napotkałem wzrok Tausy. Ujrzałem w nich ból, żal oraz coś czego bałem się najbardziej zobaczyć...rezygnację. Czyżby Hrabia się poddał? Ten facet, który zawsze był wielce pewny siebie, zawsze potrafił wyjść z opresji, oraz który zawsze osiągał swój cel..poddał się? Jak tylko dotarło do mnie, co właśnie się dzieje, natychmiast wyrwałem się do niego, łapiąc go w chwili upadku. Krew szybko zaczęła rozpływać się po jego klatce piersiowej, plamiąc koszulę.
- Co ty zrobiłaś?! – wrzasnąłem, próbując powstrzymać krwawienie. Krzyczałem o pomoc, gdy mężczyzna zaczął kaszleć krwistą substancją, jednak nikt nie ruszył z pomocą. Ludzie patrzyli, podczas kiedy on umierał... Tak ten mężczyzna umierał, a ja podtrzymywałem go na swoich kolanach. – Tausa! Proszę Cię! Wytrzymaj jeszcze trochę! Medyk! Błagam! Pomóżcie mu...!
Moje żałosne skomlenie wypełniło ciszę na sali. Widziałem, jak Tausa zaczyna tracić przytomność, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Rozerwałem swoją koszulę i przyłożyłem materiał do rany, próbując jakoś zatamować krew, jednak ta zbyt szybko wymykała mi się między rękami.
- T-Ty nie możesz! Rozumiesz?! Nie możesz mi tego zrobić! P-Pomóżcie mi do cholery! – krzyczałem w dalszym ciągu. Oni tylko patrzyli. Nikt nie ruszył się nawet o krok. Nikt nawet nie poruszył palcem. Nikt mi nie pomógł, zupełnie tak jak wtedy, gdy chciałem ratować siostrę. Wszyscy martwili się tylko o siebie, a on umierał mi na rękach. – Tausa! Nie...! B-Błagam... Nie zamykaj oczu... P-Proszę Cię...
- Zostaw go. – usłyszałem nad sobą twardy głos Sylvii. Gdy na nią spojrzałem, jej lodowato szare oczy były tak puste, że przez moment miałem wątpliwości, czy widzę człowieka. – Tak umierają potępieni. – dodała głośno.
- Ty nic nie rozumiesz! On jest niewinny... To nie on! Ojciec Tausy zawarł pakt, a on za niego pokutował! To Królowa Carona dopuściła się paktowania z diabłem! To on ją zabił! – płakałem, gdy nagle poczułem, jak ktoś łapie mnie za rękę. Natychmiast spojrzałem w dół, widząc, jak Tausa uśmiecha się do mnie smutno, gładząc mnie po zakrwawionych rękach. Po policzkach płynęły mi strumienie łez, nie mogłem powstrzymać szlochu, widząc, jak on umiera. Jego usta poruszyły się bezdźwięcznie, ale ja wiedziałem, co mówił. – Ja też Cię k-kocham... dlatego nie możesz mnie teraz zostawić!
Chociaż jego oczy powoli się zamykały, ja nie miałem zamiaru pozwolić mu odejść. Jeśli istniał choć cień nadziei, że to się mogło powieść, miałem zamiar to zrobić, nie ważne jak duże były tego konsekwencje. Położyłem płasko ręce na jego piersi, oczyszczając umysł i choć nie potrafiłem opanować drżenia rąk, zacząłem odbudowywać tkanki, tak jak to robiłem przy kwiatach. Oddawałem mu życie.
Szybko czar zaczął słabnąć, a ja tracić siły, ale krew powoli znikała. Potrzebowałem naprawdę niewiele czasu. To było już bardzo blisko. Tak niewiele brakowało, żeby wszystko się udało. Nagle przed oczami zaczęło mi się robić czarno, a umysł pogrążał się w mroku. Przez moment brakowało mi powietrza i choć z całej siły nie chciałem przerwać procesu, straciłem władzę w ciele i osunąłem się w ciemność. Zapanowała pustka.
Pogrążony w otchłani rozpaczy zobaczyłem światło. Jednak nie takie, za którym pragnie się podążać, jak w chwili śmierci. To był blask srebrnego grzebienia, który stanowił jedyne źródło światła. Trzymała go kobieta w bieli. Oczy miała czerwone od płaczu, a z ust wyrywał się lament. Mógłbym przysiąc, że była to ta sama kobieta, jak ze snu Tausy. Szybko dotarło do mnie, kim owa istota była... To Banshee zwiastująca śmierć. Im bardziej próbowałem się jej przyjrzeć, tym mocniej rozmazywała się w ciemności, aż w końcu zniknęła, a wraz z nią srebrny grzebień i jedyny blask w tej okrutnej pustce owitej w mrok.
Stałem w naszym małym ogródku obok domu i sadziłem nowe rośliny wzdłuż drewnianego płotu, gdy pojawiła się ona. Słodka blondyneczka i urokliwej twarzy. Moja mała siostrzyczka. Uśmiechała się szeroko, że aż ciężko było mi przestać na nią patrzyć.
- Stało się coś dobrego? – zapytałem, odkładając sadzonkę czerwonej frezji. Dziewczyna pokiwała twierdząco głową i podskoczyła z radości.
– Saliah zaprosił mnie na obchody tegorocznego święta ziemi! To jest miłość, mówię Ci!
Mogłem się tego spodziewać. Średnio raz na miesiąc Lorelei zmieniała chłopaka. Była niezwykle urodziwa, więc podobała się każdemu elfowi w wiosce. Nawet Kamio czasem rumienił się w jej towarzystwie, choć dobrze widziałem, że oglądał się za chłopakami. Sam pewnie bym się w niej zakochał, gdyby nie była moją siostrzyczką.
- Zazdroszczę Ci i mam nadzieję, że to w końcu ten „jedyny". – mruknąłem w odpowiedzi. Lorelei dobrze wiedziała, jak działają na mnie te rozmowy, więc złapała mnie za rękę i przyciągnęła do uścisku.
- Oj Lavi... Ty też wkrótce znajdziesz sobie jakąś dziewczynę... – powiedziała, a ja westchnąłem głośno. – Słyszałam, że Rosalie ma na Ciebie chrapkę.
Zamarłem. Rosalie słynęła ze zbyt wielkich i wręcz wylewających piersi, małego mózgu i uczulenia na kwiaty. Wolałem nawet nie podchodzić do niej za blisko.
- Jeśli tak ma to wyglądać, to ja nie zamierzam się zakochać. Nigdy w życiu. – odparłem pewnie i wróciłem do sadzenia kwiatów. Jakoś nie widziała mi się wizja randek. Nigdy nie byłem lubiany przez żeńską część wioski. Zawsze byłem tym drugim, gorszym od siostry. Ona potrafiła się dogadać nawet ze zwierzętami. Wróżyłem jej piękną przyszłość. Moim zadaniem było tylko tego dopilnować.
Tego dnia przysiągłem sobie, że nikt nigdy nie będzie dla mnie ważniejszy niż Lorelei. Dopilnuję by miała cudowne życie i będę przy niej w każdym momencie. Nie potrzebowałem nikogo, tylko ją. Musiałem być dla niej takim wsparciem, jakiego nigdy nie miałem. Musiałem nigdy się nie zakochać.
~✿~
Cztery miesiące później...
Tego dnia wyszedłem na targ po kwiaty. Od dłuższego czasu Ogród Królewski umierał, a władca zdecydował się zamknąć do niego drzwi na kłódkę. Służba jednak plotkowała, że Król czasami nawet w nocy wychodził do ogrodu, aby pospacerować. Tylko ja wiedziałem, że miewał koszmary.
Wybrałem czerwone frezje na życzenie Pana i natychmiast zawróciłem z powrotem do pałacu. Drogę pokonałem w kilka minut, a przy bramie głównej zostałem wpuszczony przez dwóch strażników w czarnych mundurach. Jeden z nich skinął głową na mój widok, drugi starał się nie patrzeć na mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Moja obecność wciąż sprawiała, że ludzie nie wiedzieli, jak się zachować.
Skierowałem się do sali tronowej natychmiast po przekroczeniu progu zamku. Piękne kwiaty, które trzymałem w rękach, stanowiły w tym momencie najbardziej radosny element wystroju pałacu. Od czasu koronacji nowego Króla wszystko się zmieniło. Pałac był smutny wypełniony lekkim niepokojem. Ludność zarzucała władcy upodabnianie się do Alata Aghaama – Jeźdźca Zarazy. Czasem wydawało mi się, że nawet roślinność i zwierzęta zapadły w głęboki sen.
Otworzyłem ogromne wrota do sali tronowej i nieśmiało wszedłem. Z powodu panującej w niej ciszy każdy mój krok niósł się donośnym echem po pomieszczeniu. Rozejrzałem się uważnie i szybko dostrzegłem, że prócz władcy w pomieszczeniu nie było nikogo. Tego dnia niewiele osób kusiło się na przeszkadzanie Królowi.
Tak jak myślałem, był pogrążony w skupieniu, podtrzymując się jedną ręką za głowę. Już z daleka zauważyłem, że strasznie schudł, a jego cera stała się jeszcze bardziej blada niż wcześniej. Jego metaliczne włosy stały się teraz po prostu siwe, choć starość wcale go nie sięgała. Był zmarnowany do tego stopnia, że dopiero, kiedy stanąłem parę kroków przed nim, zauważył mnie i podniósł głowę. Granatowe oczy sprawiały wrażenie nieobecnych i były wpatrzone w przestrzeń przed nim. Straciły iskierkę, która zawsze przyozdabiała jego źrenice, a na ustach od wielu miesięcy nie gościł uśmiech.
- Wasza Wysokość. – ukłoniłem się przed nim, a wtedy Tausa wstał i podszedł do mnie, nie obdarzając mnie nawet skinięciem głowy. Sięgnął po czerwone kwiaty, a w jego oczach pojawiły się łzy. Chwilę mu zajęło opamiętanie się, po czym podniósł wzrok na mnie.
- Dziękuję, Lupusie. – szepnął i wyminął mnie, kierując się do wyjścia. Dobrze wiedziałem, gdzie zmierzał, więc poszedłem za nim, czując, że będzie mnie potrzebował. Szedł korytarzem, nie zatrzymując się ani na moment, aż dotarł do pięknych szklanych drzwi. Wyciągnął spod koszuli złoty klucz i przekręcił nim zamek, po czym wszedł do środka. Podążyłem za nim, aż do momentu, kiedy się zatrzymał.
Od śmierci Lavi'ego minęły równo cztery miesiące, a Tausa wciąż nie mógł się z tym pogodzić. Młody elf oddał życie, by go ratować. Teraz jego ciało spoczywało w grobie wybudowanym w Królewskim Ogrodzie, który mógł odwiedzać tylko sam Król, a czasami ja.
Od pewnego czasu wokół kamienia nagrobnego zaczęły gęsto wyrastać niezapominajki. Wydawało się, jakby z grobu wypływał niekończący się ocean błękitu. Jako młody mag w szkole uczyłem się wszystkiego na temat mowy kwiatów. Piękne pola niezapominajek oznaczały „nie zapomnij o mnie". Kiedy pierwszy raz zrozumiałem, dlaczego właśnie one, nie powiedziałem tego na głos. W głębi duszy czułem, że Tausa już to wie.
Kilka razy w miesiącu przynosił nowe kwiat, które wsadzał do srebrnego wazonu stojącego obok. Frezje czerwone oznaczające „obecność". W inne dni po prostu siedział przy grobie. Nigdy nie słyszałem, żeby cokolwiek mówił. Czasem nawet zdawało mi się, że wystarczą mu kwiaty.
Powoli na pięcie odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. W chwili przekroczenia progu szklarni, usłyszałem cichy głos Tausy. Choć nie chciałem podsłuchiwać, nie mogłem się powstrzymać i na moment się zatrzymałem.
- Nigdy Cię nie zapomnę, jesteś jedyną osobą, którą pokochałem...
Zagryzłem zęby i wyszedłem. Miłości, której byłem świadkiem, nie widziałem nigdy wcześniej. Tak silne uczucie łączyło tylko tę dwójkę i choć rozdzieliła ich śmierć, oni pozostali sobie wierni. Na zawsze.
~*~
ZBIERAM ADRESY DO ROZSYŁANIA CHUSTECZEK. DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ.
Wszystkim, którzy byli ze mną przez cały czas trwania tego opowiadania, chciałabym gorąco podziękować. Każdy komentarz pomagał mi pisać dalej i często podsuwaliście mi naprawdę świetne pomysły. Wyjątkowo chciałabym podziękować mojej korektorce, która pomagała mi z każdym rozdziałem i często "zmuszała" mnie do pisania XD
Dziękuję @AkaAkashi!
Oprócz tego chciałabym was poinformować, że już od przyszłego tygodnia zacznę wstawiać pierwsze rozdziały drugiego sezonu Tropiciela, które będą takim odskokiem od poważnej tematyki.
Osobom, które często udzielały się pod moimi rozdziałami oraz tym, którzy w momencie mojej słabości pisały do mnie prywatne wiadomości, dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top