Rozdział 12 "Ucieczka Doskonała"
W Rainsville było coś takiego jak bankiety. Były to wystawne przyjęcia organizowane przez bogatszych mieszkańców wioski. Czasami bywałem tam jako służba. Wtedy roznosiłem alkohole na srebrnych tacach, czasami sprzątałem. Nigdy jednak nie pojawiłem się tam jako gość. Nie było mnie stać nawet na same przygotowania. Kobiety zjawiały się w pięknych balowych sukniach, a mężczyźni przywdziani w szaty wyjściowe. Wszystko prezentowało się zjawiskowo, jednak w żadnym stopniu nie przypominało mi to tego, o czym od godziny mówił mi Tausa.
Zaabsorbowany własnymi słowami nawet nie zauważył, kiedy przestałem go słuchać, a skupiłem się tylko na jego wyrazie twarzy. Oczy błyszczały jak nigdy, podczas gdy usta nienaturalnie dla niego rozciągały się w szczerym uśmiechu. Zastanawiałem się też, czy te zmarszczone czoło było jakąś szczególną oznaką zadowolenia, ponieważ od godziny ględził na temat zasad zachowania przy stole, jakby było to ósmym cudem świata. W tym momencie jego humor zależał od powodzenia mojego planu. Musiałem uśpić jego czujność na pół godziny od przybicia do portu.
- ... no i musisz pamiętać, że... – kontynuował, marszcząc śmiesznie nos, przez co parsknąłem cicho śmiechem. Dopiero to wybudziło hrabię z tego całkowitego wyłączenia się ze świata. Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco, a ja pokręciłem szybko głową przestraszony, że odkrył, iż nie słuchałem go już dobre kilka minut. – O co chodzi?
- Nie, nic... – odparłem szybko i nadąłem policzki jak dziecko. Przez chwilę Tausa patrzył na mnie jak na wariata, ale w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się pod nosem, klepiąc mnie dłonią po prawym licu.
Tak naprawdę miałem wrażenie, jakbym w ciągu dnia spotykał co najmniej trzy różne osoby, mimo iż ciągle był to tylko i włącznie Tausa. Czasami był to poważny i elokwentny hrabia, innym razem mały dzieciak udający dorosłego, a niekiedy jeszcze ludożerny potwór tak głęboko skryty, że momentami rozmyślałem, w jaki sposób wychodził on na zewnątrz.
- Chwilami zastanawiam się czy jesteś tak głupi czy tak odważny, skoro pozwalasz sobie na ignorowanie osoby, od której zależy twoje życie... – mruknął pod nosem Tausa, po czym złapał mnie za blondwłosy warkocz i przyciągnął delikatnie do siebie. Usiadłem obok niego na małym łóżku i spuściłem wzrok.
Lada moment statek powinien dobić do brzegu, dlatego stresowała mnie każda sekunda spędzona w towarzystwie Tausy. Wydawało mi się, że może mnie w każdej chwili przejrzeć.
Poczułem jak powoli przyciąga mnie bliżej siebie, tak, że w końcu położyłem głowę na jego piersi. Gładził mnie po włosach, wplątując palce w blond kosmyki i zanurzając w nich nos. Czułem się co najmniej dziwnie, gdy tak perfidnie mnie obwąchiwał.
- Pięknie pachniesz... – mruknął pod nosem, a ja niewyraźnie podziękowałem, odsuwając się na bezpieczną odległość. Hrabia patrzył na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnął się promiennie i powiedział: - Gdy to wszystko się skończy, pozbędę się wszystkich tych głupich bab, ty mi wystarczysz.
- Co się skończy...? – zapytałem cicho, ignorując jego plany odnośnie wspólnej przyszłości. Bardziej ciekawiło mnie, co takiego się w tym momencie działo.
- Wkrótce się przekonasz, Lavi. – odpowiedział pewnie, uśmiechając się pod nosem. Chciałem drążyć temat w dalszym ciągu, jednak nim zdążyłem to zrobić, do moich uszu dotarły stłumione krzyki marynarzy.
Szybko podniosłem się z łóżka i rzuciwszy Tausie ostatnie spojrzenie, wyszedłem z kajuty, aż na górny pokład, rozglądając się dookoła. Wszystko się kołysało, bo statek powoli cumował w porcie. Ponad horyzontem zobaczyłem wielkie miasto i nie pozostawiało wątpliwości, że było to Englevale Bay. Z daleka ciężko było mi cokolwiek ocenić, ale nie wyglądało ono jak typowe biedne miasteczko. Ludzie byli porządnie poubierani, domy stały stabilnie, a roślinność czarowała swoim wyglądem.
Podszedłem do burty i spojrzałem w dół, przyglądając się ciemno niebiesko-zielonej wodzie, która uderzała gwałtownie o powierzchnię statku. Było dużo krzyku i kilka drastycznych uderzeń, przez co o mały włosy nie wpadłem do wody, aż w końcu statek twardo zacumował.
Cofnąłem się na środek pokładu, z daleka obserwując jak marynarze wysuwają deski i schodzą na ląd. Wszystko wydawało się takie proste. Już teraz mógłbym spokojnie zejść, jednak to było za wcześnie. Nie zdążyłbym się odpowiednio ukryć przez hrabią, poza tym od tej chwili aż do odpłynięcia statku z Englevale Bay zostało sześć godzin. Musiałem skrócić czas poszukiwań do minimum, a to oznaczało, że uciec ze statku powinienem dopiero jakąś godzinę przed odpłynięciem.
Nagle poczułem na sobie wzrok, więc spojrzałem w bok i dostrzegłem Tausę. Stał przy wyjściu z kajut, oparty o drzwi i obserwujący mnie uważnie. Wyglądał, jakby tylko czekał, aż spróbuję uciec, jednak ja dzielnie, walcząc z pokusą, usiadłem na deskach pod masztem i przyglądałem się, jak marynarze powoli wypakowują towary, a kilku elegancko ubranych ludzi schodzi ze swoimi ozdobnymi walizkami na ląd.
Zostało mi jakieś pięć godzin przed rozpoczęciem szaleńczej ucieczki. W tym czasie Erast miał wszystko przygotować na lądzie, a na koniec przyjść po mnie i wyprowadzić mnie ze statku. Do tego czasu, miałem czekać.
~✿~
Niebo przybrało już lekko szkarłatnej barwy, topiąc się w mieszance kilku odcieni błękitu i różu, gdy zdałem sobie sprawę, że już czas. Tausa wyszedł dobre kilka minut wcześniej, zapowiadając, że musi porozmawiać z kapitanem Lockhartem, dlatego poczułem się wolny. Szybko spakowałem kilka ubrań na zmianę do torby i przebrałem się w zwykle mieszczańskie ciuchy, które podarował mi Erast. Skwitował to, mówiąc, że tak łatwiej będzie mi się wtopić w tłum.
Miałem na sobie materiałowe spodnie w jasnym odcieniu brązu, białą koszulkę marynarską i granatowy płaszcz podobny do tego, który nosił na sobie Erast. Aby ukryć długie blond włosy włożyłem wełnianą czapkę uszytą najpewniej na drutach – miała ciemnozielony kolor przypominający trochę trawę skąpaną w cieniu.
Gdy przejrzałem się w lustrze, sprawiałem wrażenie bardzo przeciętnego chłopaka z ulicy, więc nie przedłużając, złapałem za spakowaną torbę i wyszedłem na korytarz, gdzie czekał już na mnie Erast. Wyglądał na bardziej zestresowanego niż ja. Obok niego stały drewniana skrzynia podobna do tych, które wcześniej wynosili ze statku marynarze.
- Wejdź do środka i bądź tak cicho jak tylko potrafisz. – rozkazał chłopak, a ja skrzywiłem się.
- Sam chcesz mnie w tym wynieść? – zapytałem z niedowierzaniem. Wątpiłem, żeby miał w sobie tyle siły, co zapału do pomocy.
- Spokojnie, dwóch znajomych oficerów zaoferowało pomoc. – uśmiechnął się Erast, a po chwili w korytarzu pojawili się dwaj rośli mężczyźni o szczerych uśmiechach. Podziękowałem im krótko i wpakowałem się do skrzyni. W środku było ciasno, ale na szczęście byłem dość drobny. Chwilę potem poczułem jak oficerowie podnoszą pakunek ze mną w środku i wynoszą go z korytarzy.
Wziąłem głęboki oddech w duchu prosząc, aby Tausie nie wydała się akurat ta skrzynia podejrzana i nie był chętny zajrzeć do środka. Nic takiego jednak się nie stało.
~✿~
Minęło może kilkanaście minut, gdy usłyszałem pukanie i po chwili wieko skrzyni otworzyło się, wpuszczając do środka światło. Poczułem, jak ktoś łapie mnie za ramię i wyciąga. Zdezorientowany nagłą światłością, dopiero po chwili przyzwyczaiłem oczy do ostrego zachodzącego Słońca.
- Już po wszystkim. – usłyszałem i spojrzałem w bok. Obok mnie stał Erast uśmiechając się delikatnie. Pokiwałem głową i wstałem ostrożnie, wychodząc ze skrzyni i zabierając torbę podróżną.
Nie do końca wiedziałem, gdzie byliśmy, dlatego rozejrzałem się dookoła. Po obu stronach znajdowały się domu, a droga prowadziła prawdopodobnie na jakiś rynek. Mój cel jednak znajdował się zupełnie indziej.
- Łódka, którą dla Ciebie zostawiłem znajduje się w porcie i jest na niej napisane „Eleazar". Tutaj masz klucz do łańcucha, którym jest przycumowana do mola. – wyjaśnił, podając mi duży zardzewiały klucz. – Za godzinę „Zemsta Leviathan'a" wyruszy dalej. Odczekaj wtedy jeszcze półgodziny i idź z powrotem do portu. Mam dla Ciebie jeszcze mapę geograficzną tych wód, abyś przynajmniej mniej więcej wiedział, gdzie płynąć. Gdy tylko dopłyniesz do Antora Bay, szukaj mojego brata, Eleazara. On pomoże Ci dotrzeć z powrotem do domu.
- Dziękuję Ci, bez Ciebie dalej tkwiłbym jako więzień przy boku hrabi. – wyznałem i przytuliłem się do chłopaka. Czułem, jak drży w moich ramionach, ale moment później odwzajemnił uścisk.
- Jak już dotrzesz do mojego brata, powiedz mu, że nic mi nie jest i, że w końcu odnalazłem swoją drogę, zgoda? – poprosił, a ja przytaknąłem.
Dłużej nie rozmawialiśmy. Erast w towarzystwie dwóch oficerów ruszył w stronę statku, a ja wszedłem w jeden z zaułków, mając zamiar przeczekać tam cały ten czas do momentu odpłynięcia „Zemsty Leviathan'a". Tym razem wszystko się udało. Opuszczenie Tausy z pomocą młodego marynarza okazało się być dość proste. Byłem wdzięczny blondynowi za to wszystko, co dla mnie zrobił i nie kryłem się z tym, że pomimo swojej wrażliwości potrafił być poważny i nie szczędził na odwadze.
Mimo, iż wydawało się, że wszystko poszło zgodnie z planem, wciąż martwiło mnie jedno, a konkretnie, co takiego planował Cień Królowej. Gdy w południe z nim rozmawiałem, wydawał się być bardzo dumny ze swojego planu, jakby dzięki niemu wszystko mogło się zmienić na lepsze. Poza tym skoro mógł się wtedy pozbyć ślepo zakochanych w nim dziewcząt, oznaczało to, że nie potrzebowałby już ich ciał.
Innymi słowy, miał zamiar zdobyć większą moc. Bardziej potężną nawet od jego obecnej siły.
~*~
Pragnę wam zakomunikować, że oficjalnie zmieniam dzień dodawania rozdziału na niedzielę (aż do odwołania). Rozdział krótki, ponieważ cierpię na przysłowiowy brak weny twórczej. Przykro mi, Aniołki, forma mi spadła.
~ Lucyfer x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top