PROLOG
Zmrok już dawno zapadł, a miasto sprawiało o tej porze wrażenie wyludnionego. Takie odczucie można było odnieść szczególnie w tym jednym miejscu. Bowiem doki odpychały od siebie przechodniów nie tylko wyglądem. Stare, z dawna opuszczone magazyny znajdowały się niemal wszędzie. W powietrzu natomiast unosił się intensywny zapach ryb nieprzyjemnie drażniący nozdrza.
Gdzieniegdzie leżały porzucone kontenery, jakich zawartości, mimo upływu czasu, jeszcze nikt nie zbadał. W innych miejscach bez problemu dostrzec można było porozrzucane kartony, zaś ich tektura najczęściej zdążyła nie tylko wchłonąć pokaźne zasoby wody, ale także częściowo przegnić. Ponadto w ciemnych zakamarkach znajdowały się bezużytecznie przeróżne przedmioty: stare liny, narzędzia, beczki, i wiele, wiele innych gadżetów. Jako że od dawna nikt nie odwiedzał tej części miasta, dziś wszystko to pozostało na pastwę losu i dawno zapomniane zostało przez człowieka.
Tylko co jakiś czas na oświetlone przez księżyc uliczki wybiegały szczury bądź inne, podobne im stworzenia w poszukiwaniu pożywienia. Prócz ich pisku w powietrzu rozbrzmiewał odgłos uderzających o bruk ciężkich butów. Czarna peleryna okrywająca postać, jaka przemierzała jedną z ponurych uliczek, powiewała lekko na wietrze, podczas gdy morska bryza muskała twarz mężczyzny częściowo zakrytą przez kaptur. On brnął jednak uparcie przed siebie.
Skręcił w prawo, przez co zmuszony został przejść wąskim przejściem między ścianami dwóch sąsiadujących ze sobą starych budynków. Pustostany nie zachęcały wyglądem, przepłaszając większość zwykłych odwiedzających. Rozejrzał się dookoła, gdy tylko wkroczył na niewielki plac. Mruknął coś pod nosem, robiąc powoli parę kroków w przód. Cały ten czas zachowywał wzmożoną czujność, nasłuchując oraz bacznie obserwując. Pustka wcale nie gwarantowała bezpieczeństwa, a on musiał uważać podwójnie, skoro szef liczył na niego. Z tyłu mężczyznę w pelerynie dobiegł odgłos przewracających się kartonów oraz czegoś blaszanego, co poturlało się po drodze. Odwrócił się w tamtym kierunku, czekając cierpliwie i w pełnej gotowości, aż z mroku wynurzy się zakapturzona postać.
- Wiedziałem, że będziesz już na miejscu. – Męski głos należący do zbliżającej się sylwetki przerwał ciszę. – Zawsze punktualny i przygotowany na każdą ewentualność.
- A ty jak zwykle robisz więcej hałasu niż potrzeba. Nawet szczury pouciekały – odparł, dostrzegając grymas na twarzy rozmówcy. – Z resztą nie zostałem jego prawą ręką ze względu na ładne oczy.
- W to nie wątpię – przybysz burknął złośliwie. – Za takie ślepia powinni co najmniej karać więzieniem.
Wieloletnim, dodał w myślach. Tym razem to na twarzy tego drugiego przebiegł grymas niezadowolenia.
- Koniec tych uprzejmości – zarządził. – Lepiej mów, czego chciałeś. Szef twierdzi, że podobno prosiłeś o audiencję bezpośrednio u niego.
- Tak – przyznał krótko. U niego prosiłem, a w zamian muszę użerać się ze skończonym palantem.
- Więc?
- Valkiria szykuje się do wojny - oznajmił bezceremonialnie.
- Co?!
- To coś słyszał, choć cała ta sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.
- Czyli?
Głos mężczyzny w pelerynie wskazywał na zniecierpliwienie. Nie lubił tego typu miejsc i osobiście uważał, że wcale nie powinien zajmować się przesłuchiwaniem szpiegów. Można było przecież wysłać poddanego niższego szczebla. Liczył, że przynajmniej nie zmarnuje tutaj swego cennego czasu.
- Królowa Valkirii niespodziewanie postanowiła abdykować, zaś na tronie ma zasiąść wkrótce jej córka, Geneva.
- Kiedyś to musiało nastąpić. Odgraża się, odkąd szef dał jej jasno
do zrozumienia, że nic nigdy między nimi nie będzie.
Wzruszył ramionami, uważając informacje za niegodne uwagi rewelacje. Genevy też nie doceniał. Księżniczka bywała kapryśna, jak zresztą na rozpieszczoną jedynaczkę przystało. Uważał jednak, że łatwo doprowadzą ją do porządku, pionując błyskawicznie skrzywione zapędy. Zdecydowanie zbyt wiele sobie wyobrażała.
- Tak, pamiętam. Cały problem polega na tym, że ta Geneva nie ma nic wspólnego z tą, jaką kiedyś znaliśmy wszyscy. – Rozmówca w pelerynie spojrzał nań pytająco. – Cały ten czas ciągle trenowała, uczyła się bez wytchnienia, wskutek czego jest teraz najpotężniejszą czarownicą ze wszystkich Valkirian.
- Na pewno nie jest aż tak źle. Jestem przekonany, że damy sobie z nią radę.
- Chciałbym. – Westchnął ciężko. - Widziałem ją jednak w akcji i wiem,
że nie będzie to proste. Poza tym nie jest sama. Do dyspozycji ma całe wojsko świetnie wyszkolonych czarodziejów i czarownic, a oprócz tego kilku najbardziej zaufanych szaleńców nic nie robiących sobie z ograniczeń. Mówię ci, to będzie masakra.
- Jak można to zatrzymać?
- Nie można – szpieg odpowiedział bez wahania. – Jedynym sposobem byłoby pozyskanie księżniczki.
- Geneva nigdy nie zaprzestanie z własnej woli. Zawsze do końca doprowadza to, co raz zaczęła. Później to wyłącznie kwestia czasu.
- Jest jeszcze coś. - Schowany pod peleryną mężczyzna przechylił głowę, na co wskazywał dostrzegalny wyraźnie ruch. - Zasięgnąłem języka starca. Opowiedział mi bardzo interesującą historię sprzed dwudziestu lat. Służył wtedy jeszcze jako dowódca straży pałacowej. W dzień przed atakiem, na świat przyszła...
- Geneva, to wiemy - znudzony przerwał wywód. Marnował czas, o czym był całkowicie, zupełnie i absolutnie przekonany.
- Ale nie wiesz, że... - urwał, gdy dobiegł ich bliżej niedefiniowalny dźwięk.
Szpieg rozejrzał się we wszystkie strony, a razem z nim jego towarzysz. Nie dostrzegli jednak nikogo, choć wyczekująco obserwowali przed dłuższy moment każdy otaczający ich fragment. Nic. Po krótkiej chwili spojrzeli z powrotem na siebie, a spojrzenia te mówiły jasno, że muszą się śpieszyć. Czas ich naglił.
- Czego nie wiemy? – zapytał.
Mężczyzna stojący na wprost otworzył usta, chcąc udzielić odpowiedzi, kiedy niespodziewanie na jego twarzy zastygł grymas bólu. Oczy powiększyły się, a z otwartych szeroko ust popłynęła krew. Poruszył wargami, mimo to żadne słowo więcej nie zostało przez niego wypowiedziane z powodu nagromadzonej w ustach czerwonej cieczy. Odchrząknął, pocharkując, zachwiał się na nogach, po czym padł prosto na niego, plamiąc strój czerwienią.
- Nebe, powiedz coś! Nebe!
Ostatnie słowa dochodziły do świadomości umierającego, ale on już nie był zdolny zareagować w jakikolwiek sposób. Po chwili po raz ostatni z jego ciała wypuszczone zostało powietrze, kiedy to życie uszło z niego raz na zawsze.
- Nie przejmuj się nim zbytnio. – Kobiecy głos zadudnił w uszach mężczyzny w pelerynie. Podniósł głowę wyżej, aby dojrzeć, kto stoi na wprost niego, kiedy jego rozmówca upadł na ziemię, wyślizgując się z rąk. – Zaraz dołączysz do swego przyjaciela.
- Sofia.
- Miło, że mnie jeszcze pamiętasz, Judas – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Geneva od dawna wiedziała, że mamy kreta w swych szeregach, jednak nie była całkowicie pewna, kto nim jest. Choć wiadomo, snuła przypuszczenia. - Zaśmiała się szyderczo. – Ale koniec tej zbędnej gadki. Zabić go! – poleciła.
Z cienia otaczających ich magazynów wyłoniły się cztery zakapturzone postaci, które natychmiast zacisnęły krąg wokół niego. Został odcięty od drogi ucieczki, jaka po prawdzie nawet mu nie przystoiła. Był magiem, dumnym i silnym, piastującym zaszczytne stanowisko pośród swoich. Sam przeciwko czterem, a po prawdzie pięciu, jeśli miałby liczyć także oddaną Genevie czarodziejkę. Podskórnie przeczuwał, iż dzisiejszej nocy dopełni żywota, postanawiając uczynić to z dumą, honorem oraz wysoko uniesionym czołem.
^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^ ^^^^^^^^^^
Witajcie, kochani :)
Postanowiłam zacząć publikować specjalnie dla Was w międzyczasie inny tekst - odmienny niż cykl Sięgając Gwiazd. Jeszcze nie wiem, w jakie dni będę wrzucać rozdziały Valkirii, choć chciałabym urozmaicić Wam przede wszystkim weekend. Zechcę dosyć szybko dodać pierwszy rozdział.
Mam nadzieję, że prolog przypadł Wam do gustu i zaciekawił do dalszej historii.
Jedyne, co mogę zagwarantować, że będzie się działo.
Dajcie proszę znać, co sądzicie i jak spodobał się Wam początek.
Dziękuję Wam, że jesteście ze mną <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top