VIII. Maska
twitter, tiktok: #valenciawatt
Teraźniejszość
Valencia
— Jest właścicielem Four Seasons Hotels and Resorts — czyta. — Renomowanej, międzynarodowej sieci hotelów, znanej z luksusowych obiektów na całym świecie. Los Angeles, Sao Paulo, Stambuł, Madryt, Florencja, Dubaj...
— Wystarczy — przerywam jego monolog i odchylam się w fotelu.
— Odpowiadam tylko na pytanie! — Diego unosi ręce w geście obronnym. — Krążyły plotki, że musiał przejąć firmę po tym, jak jego ojciec podupadł na zdrowiu. Tak czy inaczej, jest... naprawdę bogaty.
— Kto by pomyślał — sarkam. — Jeszcze mi powiedz, że zmienia kobiety jak rękawiczki, macza palce w jakichś nielegalnych biznesach i mamy casanovę jak się patrzy.
Przewracam oczami i obracam kieliszek w dłoni. Skupiam wzrok na chlupoczącym w szkle alkoholu, a Diego wzdycha. Jednym haustem opróżniam zawartość naczynia.
— Nie wszystko jest takie, jakie ci się wydaje — mruczy. — Równie dobrze mógłbym powiedzieć to samo o tobie, ale przecież dobrze wiemy, że to nieprawda.
Milczę. Choć Diego nieczęsto porywa się na takie mądrości, zawsze trafia w sedno. Może Zaire to faktycznie całkiem nieoczywista zagadka? Wzdycham. Sięgam po butelkę wina i uzupełniam kieliszek jego zawartością. Czy mówiłam już, że kocham hiszpańskie wino? Oddałabym za nie duszę.
Od momentu, w którym wybiegłam jak poparzona z posesji Zaire minęły dwa tygodnie. Czternaście cholernie długich dni przepełnionych irracjonalnym strachem. Próbowałam wrócić do rzeczywistości i choć nie przyznawałam się do tego nawet przed samą sobą, panicznie bałam się powtórki z rozrywki. Jakby nie patrzeć, ktoś mnie śledził. I próbował zastrzelić. Raczej ciężko przejść z tym do porządku dziennego.
Ktokolwiek to był, próbował mnie zastraszyć, a zadanie wykonał bezbłędnie. Diego z pomocą swoich szemranych znajomych próbował ustalić tożsamość kierowcy tamtego SUV-a, ale graniczyło to z cudem. Od samego początku nie podobał mi się ten pomysł i tak jak myślałam, niczego nie ustalili. W końcu co mieli zrobić ze strzępkiem nikłych informacji? Nie mogłam nawet opisać twarzy tego faceta, a wóz był kradziony. Właściwie, nie miałam nawet pewności, że był to mężczyzna, choć może tajemniczy nieznajomy chciał, żebym tak myślała.
Długo zastanawiałam się, co powinnam robić. Zignorowanie tego wydawało się skrajnie nieodpowiedzialne, ale zgłoszenie się na policję mogło tylko pogorszyć sprawę. Co, jeśli wtedy za cel obrałby sobie moją matkę? Nie mogłam do tego dopuścić, ale chyba miałam związane ręce.
— Widzę to — Diego uśmiecha się chytrze, a jego głos wyrywa mnie ze świata własnych myśli.
Oblizuję usta i marszczę brwi.
— Co?
— Podoba ci się. Nawet nie zaprzeczaj — śmieje się głupio, a ja tylko zdzielam go poduszką.
— Do reszty postradałeś zmysły — kręcę głową i upijam solidny łyk wina.
— Możesz oszukiwać samą siebie, ale wiesz, że ze mną nie będzie tak łatwo — oznajmia bojowym głosem i krzyżuje ręce na piersi. — Zaire nie jest jak ta banda zakochanych kundli, która grzecznie za tobą biega. Wiem, że to cię intryguje.
— Czuję się jak na terapii, przestań — śmieję się z ironią.
Wzruszam ramionami. Diego trochę zapędza się w swoich domysłach. Co prawda Zaire ma w sobie coś, co przyciąga moją uwagę. Ale to wszystko.
Siedzimy tak jeszcze przez chwilę, rozmawiając o wszystkim i niczym. Diego z ulgą oznajmia, że udało mu się znaleźć całkiem porządne mieszkanie niedaleko pracy i wrócił do udzielania korepetycji z hiszpańskiego. Dochodzi północ, kiedy jego samochód znika z mojego podjazdu. Przeciągam się na sofie, a wtedy nagle ogarnia mnie uczucie niepokoju. Pojawia się znikąd i sprawia, że wszystkie włoski na ciele stają mi dęba. Marszczę brwi i z całych sił staram się odepchnąć ten irracjonalny lęk w tył głowy. Co, do cholery?
Zaciskam szczękę i omiatam wzrokiem salon. Upewniam się, że zamknęłam drzwi, a potem ziewam przeciągle i leniwie doczłapuję do łazienki. Odkręcam kurek i napełniam wannę wodą. W międzyczasie łapię za parę koronkowych majtek, jedwabne spodenki i top na ramiączkach.
Diego: Melduję, że właśnie dotarłem do domu w jednym kawałku. Możesz spać spokojnie, nie widziałem po drodze żadnego białego vana ze starym, wąsatym porywaczem.
Kręcę głową i mimowolnie śmieję się pod nosem. Diego czasem żartował z mojej obsesyjnej potrzeby chronienia prywatności, ale wiedział, jak wiele to dla mnie znaczyło. W szczególności, kiedy w domu była mama, a ja nie mogłam mieć na nią oko przez większą część doby. Świadomość, że ktoś z grona moich... klientów miałby kręcić się pod moim domem doprowadzała mnie do szewskiej pasji.
Zrzucam z siebie T-shirt i niewygodne dżinsy, pozostając jedynie w biustonoszu i majtkach. Ciągnę za gumkę trzymającą moje włosy w ciasnym kucyku i pozwalam im rozlać się na ramionach. Zbiegam po schodach i rozglądam się za butelką wina, w której powinno zostać jeszcze trochę zawartości. Chwytam za szyjkę i przygryzam wargę. Włączam wieżę i podkręcam głośność na tyle, na ile pozwala mi na to cisza nocna. Dźwięki Me and the Devil wypełniają salon, kiedy z chytrym uśmieszkiem na ustach przechylam butelkę, a słodki smak alkoholu pieści moje podniebienie. Niepokój, napięcie, a także wszystkie inne negatywne emocje odchodzą w niepamięć. Kręcę biodrami w rytm muzyki i nawet całe zmęczenie natychmiast gdzieś znika. Na moment przymykam powieki i zaczynam tańczyć. Rozpuszczone włosy lekko powiewają przy każdym moim ruchu, a wzdłuż kręgosłupa przechodzą ciarki. Pozwalam sobie zanurzyć się w tym samotnym tańcu w zupełności. Uśmiecham się, kiedy muzyka wtłacza się do żył i wypełnia mnie bez reszty.
— And I say Hello Satan — śpiewam.
Przytykam do ust zimne szkło i upijam solidny łyk wina, którego aromat wypełnia powietrze. W ferworze chaotycznego tańca gubię się w melodii i zupełnie zatapiam się w pięknie chwili. Ciało staje się instrumentem, a muzyka władczą siłą, która rozsadza mnie od środka. Ten krótki moment, sprawia, że zapominam o wszystkich zmartwieniach. Znów jestem nastolatką i na deskach teatru oddaję się baletowi. Niemal czuję te twarde pointy i słyszę szeleszczący materiał tutu. Uśmiecham się. Połączenie tańca i wina sprawia, że zapominam o rzeczywistości. Zdzieram stopy i ściskam za szyjkę butelki, próbując wykonać arabesque. Śmieję się, kiedy kręci mi się w głowie i tracę równowagę. Wino z chlupotem rozlewa się po moich piersiach, ale nie zwracam na to większej uwagi.
W końcu piosenka się kończy, a ja wypuszczam powietrze. Spięte mięśnie rozluźniają się, a wtedy powracam do rzeczywistości. Sapię, kiedy próbuję unormować oddech. Chichoczę pod nosem i ruszam w stronę schodów. Jedną dłonią sunę po poręczy barierki, a drugą ściskam butelkę wina. Bosymi stopami ostrożnie stawiam kroki, a kiedy docieram do łazienki, zakręcam kurek. Wanna zdążyła się już napełnić po brzegi, więc z uśmiechem zrzucam z siebie bieliznę i zanurzam się w kojąco ciepłej wodzie. Dookoła panuje półmrok, a pomieszczenie oświetla tylko słabe światło niewielkiej lampy tuż nad lustrem.
Przymykam powieki, a krążący w żyłach alkohol i natłok emocji rozpalają mnie od środka. Przyjemne ciepło rozlewa się po moim podbrzuszu, a pulsowanie między nogami sprawia, że zaciskam uda. Przygryzam wargę, a moja dłoń sunie powoli wzdłuż ciała pokrytego gęsią skórką. Jęczę cicho, gdy wsuwam w siebie palec, a wszystkie mięśnie boleśnie się spinają. Oddycham niespokojnie i przełykam ślinę, przyspieszając ruchy. Odchylam głowę o brzeg wanny dysząc płytko i czując, jak twardnieją mi sutki. Ciepła woda nagle zamienia się w lawę, a ja spadam w ogromną przepaść. Łapię płytkie wdechy, a puls przyspiesza. Orgazm zbliża się nieubłaganie, a wtedy wszystkie światła gasną i dom pogrąża się w niepokojącym mroku. Muzyka, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała z salonu zupełnie cichnie. Słyszę jedynie szybkie bicie swojego serca. Zaciskam powieki, a w oczach pojawiają się łzy. Ciemność paraliżuje mnie nieludzkim strachem.
— Co, do kurwy — klnę roztrzęsiona i w zdezorientowaniu próbuję odnaleźć ręcznik.
Dzięki Bogu leży tuż obok wanny, więc nie tracąc czasu wycieram mokre ciało. Zamiast rwać się do ucieczki, w zupełnym odrętwieniu odszukuję bieliznę i piżamę, którą wciągam na siebie z prędkością światła. Zaciskam szczękę i próbuję uspokoić szalejące w piersi serce. Mogły wysiąść korki, prawda? To się przecież zdarza. Mój Boże. Lubiłam horrory, ale za nic w świecie nie pomyślałabym, że sama znajdę się w roli głupiutkiej ofiary, która miała zaraz stracić życie. Przełykam ślinę i niemal podskakuję, kiedy dźwięk przychodzącej wiadomości niesie się po pomieszczeniu. Strach sprawia, że włoski na moim ciele stają dęba. Co się, do cholery jasnej, dzieje? Drżącymi dłońmi sięgam po urządzenie i powoli odczytuję treść SMS-a.
Nieznany: Trupy leżą na widowni, a morderca ofiar szuka. I nie wiedzą, czy to koniec, czy już pora zacząć klaskać. I zerkają co ich czeka. A tam uśmiechnięta maska.
Marszczę brwi. To cytat z V jak Vendetta.
Oblizuję usta, a kiedy już włączam latarkę w telefonie, w tym samym momencie światło powraca. Unoszę wzrok, a wtedy dostrzegam stojącą przede mną wysoką, zakapturzoną postać w masce Guya Fawkesa. Upuszczam telefon, a niekontrolowany krzyk wyrwa się z mojego gardła. Światła znów gasną, ale ja już biegnę wzdłuż balustrady. Jeszcze moment, a dostanę się do kuchni, złapię za jakiś nóż i...
Szelest kroków nieznajomego jest tuż za mną. Niemalże czuję jego ciepły oddech na karku, a to sprawia, że w oczach ponownie stają mi łzy. Mimowolnie zaciskam pięści i potykając się o własne nogi pokonuję schody. Salon spowija mrok, przenikliwą ciszę zakłóca łomot mojego serca, a słaby blask księżyca przedostaje się nieśmiało przez zasłony. Szalejące serce omal nie wyskakuje mi z klatki piersiowej. Wiem, że nie mam czasu i muszę znaleźć jakiś sposób na ucieczkę.
Mój umysł pracował na pełnych obrotach, a krew szumiała w uszach. Nie mogłam w to uwierzyć. Był tam. Teraz to wiedziałam. Obserwował mnie z jakiegoś zakamarka i śledził wzrokiem każdy skrawek ciała, kiedy niczego nieświadoma wirowałam po marmurowej posadzce. Zacisnęłam pięści. Po zmysłowości w tańcu, którego świadkiem był wcześniej, już nic nie pozostało. Teraz liczyła się tylko walka o przetrwanie.
Zbieram w sobie resztki odwagi i postanawiam działać. Marszczę brwi i biorę głęboki oddech, by skoncentrować się na swoim celu. Wiedziałam, że droga do drzwi wydawała się jedynym ratunkiem. Mogłam też popędzić do kuchni i złapać za nóż, ale musiałabym pokonać cały salon. Nie miałam na to czasu.
Ruszam pędem wzdłuż drzwi, kiedy adrenalina pobudza moje ciało, a krew buzuje w żyłach. Serce niemal pochodzi mi do gardła, a nogi poruszają się z niezwykłą prędkością. Milimetry dzielą mnie od zimnej klamki, ale wtedy na karku czuję jego oddech i już wiem, że wpadłam po uszy. Dłoń nieznajomego dosięga mojej szyi, gdy druga unieruchamia nadgarstki tuż nad głową. Dyszy mi wprost do ucha i chichocze zwycięsko.
— Ty i Diabeł — szepcze, nawiązując do słów piosenki.
Raczej zamaskowany psychopata-zboczeniec.
Napiera na mnie swoim ciałem, a jego elektryzujące ciepło przenika przeze mnie aż do szpiku kości. Zaciskam szczękę, a później otwieram usta. Chcę coś powiedzieć, krzyknąć, wołać o pomoc, ale ściśnięte gardło nie pozwala mi wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Kurwa. Muszę się stąd wydostać! Pochłaniam łapczywie każdą porcję tlenu, kiedy uścisk nieco się rozluźnia, a on odwraca mnie twarzą do siebie. Widzę tylko zarys jego złowieszczo uśmiechniętej maski, która w słabym świetle księżyca jest jeszcze bardziej przerażająca. Przełykam ślinę. Czy to ten moment, w którym tracę życie? Krew szumi mi w uszach, a klatka piersiowa unosi się i opada niespokojnie. Czego ode mnie chce? Rozglądam się na boki, szukając jakiejś drogi ucieczki. Jestem w potrzasku. Łzy stają mi w oczach, gotowe płynąć wzdłuż rozgrzanych policzków. Bezsilność miesza się ze strachem i poczuciem zagrożenia. Nie pozostaje mi nic innego, jak zdać się na łaskę oprawcy i czekać na jego ruch. Nieznajomy nachyla się w moją stronę, odchyla maskę i sunie wargami po szyi. Zaciskam powieki i rozszerzam nozdrza. I wtedy to czuję. Ten zapach. Mieszanka cynamonu i wetiwerii.
Choć wcale nie powinna, momentalnie zalewa mnie fala ulgi. Fakt, że pod tą pieprzoną maską kryje się on, sprawia, że nie czuję już strachu. Nie wiem, co chce tym wszystkim osiągnąć, ale przynajmniej mam pewność, że nie poderżnie mi gardła. Chociaż... tak śmiałe założenia mogły okazać się zgubne. Wzdycham. Serce zwalnia swój rytm, a płytkie oddechy stają się głębsze. Potrzebuję minuty, by uspokoić nerwy i wrócić do rzeczywistości. Niepokój staje się rozmytym wspomnieniem. Na jego miejsce wstępuje złość i potrzeba odwetu. Najlepiej krwawego. Ten chory skurwiel naprawdę miał tupet. Powstrzymuję cisnący się na usta kpiący uśmiech, kiedy w głowie rodzi się pewien plan. Myślał, że mnie przechytrzy, ale ja nie byłam ofiarą. Już nie. Teraz stałam się graczem.
Przywdziewam maskę przerażonej dziewczynki i pociągam nosem.
— Nie rób mi krzywdy — zniżam głos do szeptu i udaję drżenie ciała.
Choć nie widzę jego twarzy, jestem pewna, że zagościł na niej zwycięski uśmiech. Odchylam głowę, kiedy po policzkach ciekną mi nieśmiałe łzy. Czy wyglądają na prawdziwe? Mam taką nadzieję.
— Musisz ładniej poprosić — szepcze, a następnie wyciera kciukiem mokre ślady. — Wtedy się zastanowię.
Zagryzam wargi, chcąc stłumić śmiech. Dobre sobie.
— Co mam zrobić? — ciągnę dalej ten teatrzyk. Mój Boże, czy byłabym dobrą aktorką?
Mijają kolejne sekundy. Zaire przyciska się do mojego ciała, a jego erekcja wbija mi się w brzuch. Powstrzymuję się, żeby nie przewrócić oczami.
— Upadnij przede mną na kolana — mówi głosem ostrym jak podmuch polarnego wiatru i boleśnie zaciska palce na moim podbródku. — I błagaj.
Kiwam niepewnie głową. On natomiast robi krok w tył, krzyżuje ręce na piersi i patrzy na mnie z góry. Czeka na mój ruch, a z tej perspektywy wygląda nawet groźnie. Skórzana kurtka opina jego szerokie barki, a ciemne spodnie podkreślają umięśnione nogi. Stoję nieruchomo, a kiedy jego ciężkie spojrzenie staje się nie do wytrzymania, robię krok do przodu i staję na palcach. Nachylam się jak najbliżej, a ten charakterystyczny zapach znów dociera do moich nozdrzy:
— Tylko na tyle cię stać? — rzucam mu wyzwanie i przejeżdżam palcem po klatce piersiowej. — Jesteś żałosny. Myślisz, że możesz przestraszyć mnie jak jakąś pięciolatkę?
Czuję, jak jego mięśnie się spinają. Robi krok w tył, a ja z całych sił powstrzymuję się od wybuchnięcia mu śmiechem prosto w twarz. Fakt, na początku naprawdę śmiertelnie się przeraziłam, ale Zaire chyba trochę mnie nie docenił. Oblizuję prowokująco usta i wpatruję się prosto w wycięte w masce otwory na oczy. Mam ogromną nadzieję, że patrzy na mnie ze zdezorientowaniem i zastanawia się, co, u licha, się właśnie dzieje. Aż żałuję, że nie mogę przeniknąć do jego myśli.
— No dalej, powiedz to — mówię, jeżdżąc w górę i w dół po jego twardym torsie. — Powiedz, że podnieca się czyjś strach i że chciałbyś mnie teraz pieprzyć na blacie stołu w tej masce.
Chichoczę, a on z wściekłością odwraca mnie twarzą do drzwi i przyciska do ich powierzchni. Chwyta za włosy, a potem ciągnie lekko w swoją stronę. Nie krzyczę. Nie wołam o pomoc. Świadomość, czyja twarz kryje się za maską napędza mnie od środka. Mam go w garści, a przynajmniej tak mi się zdaje.
— Kurwa — dyszy, kiedy jego dłonie suną wzdłuż moich bioder.
Zagryzam wargę. Nie mogę nic poradzić na to, że sama zaczynam czuć... coś, czego zdecydowanie nie powinnam. Nie podoba mi się to ani trochę, ale w głębi duszy modlę się o to, by dotknął mnie chociaż na chwilę. Łechtaczka boleśnie pulsuje, a sutki twardnieją. Strach, który jeszcze przed sekundą paraliżował moje ciało stał się afrodyzjakiem. Uśmiecham się chytrze i napieram pośladkami na jego twardego penisa. Dyszę prowokująco. Może pora go trochę ukarać? Słyszę jak Zaire wzdycha cicho i dociska mnie do siebie coraz mocniej. Boże, dlaczego to robię? Powinnam sprzedać mu liścia i wyrzucić z domu, a później zamieszkać w jakiejś małej chatce na wsi, żeby już nigdy nie dowiedział się, gdzie mieszkam.
Wilgoć między nogami sprawia, że mam ochotę włożyć sobie rękę w majtki i zaspokoić rozpalające pragnienie. Zaire błądzi dłońmi wzdłuż ciała i ściska sutki. Jęczę i oddycham płytko. Chcę więcej. Tutaj, teraz. Emocje odbierają mi zdolność trzeźwego myślenia. Przecież on włamał się do mojego domu, na Boga.
— Tak — mówi głośno, pozwalając mi rozpoznać się po głosie. — Masz rację. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cię pieprzyć w tej masce.
Niski, zachrypły baryton sprawia, że cichy jęk mimowolnie wydobywa się z moich ust. Odchylam głowę i opieram ją o jego bark. Ręka Zaire niespodziewanie wędruje pod materiał moich spodenek. Dyszę, kiedy pociera kciukiem łechtaczkę, a następnie wsuwa we mnie dwa palce. Zakrywam dłonią usta, chcąc stłumić kolejne wyrywające się jęki i nie dać mu tym samym satysfakcji. To ja miałam kontrolę, ale mój Boże, było mi tak dobrze. Miła odmiana dla nijakiego seksu bez grama dreszczyku emocji. Zaciskam dłonie w pięści i walczę z własnym ciałem. Muszę go odepchnąć.
— Chcę cię słyszeć — szepcze mi wprost do ucha, a utrzymanie się na nogach staje się coraz większym wysiłkiem. — Chcę słyszeć, jak będziesz krzyczeć moje imię i błagać o więcej.
Odwracam się gwałtownie i zdejmuję mu z twarzy tę upiorną maskę. Odrzucam ją gdzieś w bok, kiedy z głuchym łoskotem uderza o marmurową posadzkę. Czuję na sobie intensywność spojrzenia tych ciemnych oczu i niewiele myśląc, staję na palcach. Choć nie należę do niskich, przy Zaire robię się taka... mała. Nonsens. To mnie drażni. Zerkam na niego spod rzęs i obserwuję piękną twarz. Prosty nos, zarysowaną szczękę i głęboko osadzone oczy, które potrafią przeszywać na wskroś. Wygląda jak ulubieniec Apolla. Pochyla się nieco i mocno łączy nasze usta. Gryzie moją dolną wargę, a później przejeżdża po niej językiem. Całujemy się gwałtownie i zachłannie, tak jakbyśmy czekali na to całą wieczność. Obejmuję rękami jego szyję, a on łapie mnie za tyłek i unosi bez większych problemów. Żołądek zawiązuje mi się w supeł, kiedy usadawia mnie na stole w jadalni i staje między moimi nogami. Zjeżdża dłońmi na biodra, a potem jednym ruchem zrywa ze mnie spodenki. Pozostaję jedynie w skąpym topie i stringach. Robi krok w tył i przez dłuższą chwilę mierzy mnie wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia. Wzdłuż kręgosłupa przechodzą mnie dreszcze. Kiedy jego usta wchodzą w kontakt z moją skórą, odrzucam głowę do tyłu i wzdycham. Zaire składa mokre pocałunki wzdłuż mojej nogi od palca u stopy, aż po wnętrze uda. Wbijam paznokcie w drewno, drapiąc Bogu ducha winny blat. Mam nadzieję, że nie zostaną na nim żadne ślady...
Zębami zdejmuje także koronkowe majtki, które bezwstydnie chowa do kieszeni. Przewracam oczami. Przez okno kuchenne znajdujące się tuż obok wpada jasne światło księżyca. Niknąca w półmroku barczysta sylwetka Zaire prostuje się. Ściąga z głowy kaptur i uwalnia niesforne, czarne loki. Oblizuje usta i patrzy na mnie pożądliwie. Wygląda jak drapieżnik, który właśnie upolował swoją ofiarę i zamierza z przyjemnością zanurzyć w niej zęby. Moje ciało pokrywa się gęsią skórką, a wszystkie włoski stają dęba. Płynąca w żyłach krew wrze niczym lawa, a adrenalina sprawia, że biorę szybkie i krótkie wdechy.
Później zbliża się w moją stronę powolnym krokiem. Szelest jego ruchów mąci grobową ciszę, a moje serce przyspiesza rytm. Strach obezwładnia mnie bez reszty. Zagryzam zęby, ale pulsowanie między udami nie ustaje. Dobry Boże, jestem popieprzona. Zdrowy rozsądek nakazałby mi uciekać gdzie pieprz rośnie, ale nie mogę ani drgnąć. Zaire łapie mnie za podbródek i unosi głowę, a później nachyla się i przejeżdża językiem wzdłuż ucha. Obdarowuję moją szyję mokrymi pocałunkami. Z rozkoszy przymykam powieki.
— Dobranoc, złośnico — szepcze.
Przełykam ślinę, a kiedy otwieram oczy, salon jest już pusty. Skołowana zeskakuję z blatu i rozglądam się po pomieszczeniu. Czy to mi się przyśniło? Gdzie on się podział? Jeszcze przed sekundą czułam jego elektryzujący dotyk i korzenny zapach perfum.
— Ty pieprzona idiotko — mruczę pod nosem i mknę w stronę korytarza.
Przekręcam zamek i upewniam się, że drzwi są zamknięte. Przykładam dłoń do rozgrzanego czoła i wzdycham. Co ja sobie myślałam? Mogłam z nim pogrywać, ale nie kosztem bezpieczeństwa mojego i mamy. Bóg wie, co mogło przyjść mu do głowy.
Alkohol magicznie wyparowuje, a zdrowy rozsądek wraca na miejsce. Dociera do mnie, co właśnie się stało. Zaciskam szczękę, a mój oddech przyspiesza. Klatka piersiowa unosi się niespokojnie, a na plecach perli się pot. Kręcę głową. Nie wiem, co przeraża mnie bardziej. Fakt, że Zaire włamał się do mojego domu czy... że podobał mi się ten strach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top