prolog
Spadające odcienie brudnego pomarańczu, żółci czasami i nawet mocnej czerwieni, krążyły po ulicach Wenecji. Wirowały w oczach ludzi pobudzając atmosferę wczesnej, październikowej jesieni, a mimo to twarze ludzi nadal wyglądały na pozbawione jakiejkolwiek barwy. Prawdą jest to, że żaden dzień od siebie niczym się nie różni. Szybki chód śpieszący się na metro, bieg przed dzwonkiem uciekający ze szkoły aż do pobliskiej biblioteki. Krzyk młodych ludzi oraz narzekanie niedzietnych. Monotoniczne, szare dni zwiększały objawy migreny, lecz i byli ludzie, którzy podziwiali społeczeństwo w pośpiechu. Uważali, iż jest lepsze takie niż stojące, ciche, bezruchu. Różnica była taka, że to byli ludzie sztuki, miłośnicy prostoty, zmieniając ją w arcydzieło - w niejasność. To byli artyści, fotografowie, malarze, zauroczeniu muzyką oraz pisarze - inaczej piękny człowiek robiący z nudy przedstawienie. Zakochani w naturze oraz abstrakcji. Realiści, optymiści, jak i równie często pesymiści. Impresjoniści, ekspresjoniści nawet obrzydliwi turpiści. - Och, turpizm tak bardzo przypominał jej czerwone liście jesienią.
Dzięki nim październik był ulubionym miesiącem Corneli. Uwielbiała wrażliwych, uzdolnionych mężczyzn. Delikatny umysł, wzrok pełen pasji i namiętności. Mężczyźni, którzy oddali by za nią życie - tak, to właśnie był typ Corneli Valachi. Zbyt wielu zostali przyciągnięci pięknem tej kobiety. Posiadała tak wiele technik. Zawsze jej się udawało. Można wręcz nawet rzec, że otaczała ją mistyczna energia. Jak syrena z różnych mitologii, mimo to zamysł ten sam - przebiegła, manipulacyjna. Niepokojące było to z jaką łatwością zmieniała twarze. Z każdym mężczyzną Valachi była inną kobietą. Choć pewna jej część nigdy się nie zmieniała - cel. Zawsze to samo osiągnięcie. Może utrzymywało ją w to w pewnym sensie młodą, a może po prostu dręczył ją straszny głód, gdyż tak bardzo kochała turpizm. Rodzaj sztuki, który powinien na zawszę pozostać obrazem czy też zwykłymi słowami. Była piękna, lecz brała wszystko do siebie. Mimo iż tak była kochana, chciała w końcu, aby ktoś ją znienawidził. Może właśnie jej fatum to pozostanie wiecznie kochaną? - zgadując prawdopodobnie chęć zmiany losu przyczyniła ją do takich czynów. Może jej się tylko zdawało. W końcu Cornelia była naprawdę przewrażliwiona.
Jeśli założymy, że istnieje jednak sposób na zmienienie swojego fatum, to byłoby na pewno jego zadanie. W końcu Simone Di Carlo naprawdę uważał, iż Valachi jest paskudna. Nikt nie wie skąd się to wzięło. Czemu w jego oczach piękność jest paskudna? Natomiast Simone nigdy nie myślał o tym w ten sposób, wręcz uważał to za zaletę. Mówił na to ,,prawdziwy wygląd Corneli'' co było zrozumiałe. Nie czuł się też przez to wyjątkowy. Właściwie nie lubił jej też i z zachowania, więc zwyczajnie nie zwracał na nią uwagi. Na jego nieszczęście, było to bardzo intrygujące dla syreniej kobiety, mimo iż Simone ewidentnie nie był artystą. Pokładała w nim swoje nadzieje? A może straciła głowę? Aczkolwiek nie miało to znaczenia, od kiedy miała jeden cel - najeść się. Mimo zdecydowanego stanowiska Valachi, zaczęły powstawać nowe nurtujące pytania. Co, jeśli to Di Carlo cały ten czas był głodny?
Dlaczego miałby widzieć Cornelie paskudną, odkąd ta nigdy nie posiadała swojego wyglądu. Przyjmowała formy takie jak chcieli ją widzieć.
To nurtujące pytanie kręciło się jak ten jeden pęcherzyk powietrza w szklance wody. - Czy Simon naprawdę zobaczył prawdziwą twarz kobiety czy po prostu tak bardzo pokochał brzydotę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top