Rozdział 6 - Ludzkie serca

,,Jak się człowiek skupi, może usłyszeć nawet bicie własnego serca. 

Lecz uważaj, by wówczas nie postradać rozumu".


„Naj­bar­dziej prze­rażającym dźwiękiem na świecie jest bi­cie włas­ne­go ser­ca. Nikt nie lu­bi o tym mówić, ale to praw­da. Jest to dzi­ka bes­tia, która w sa­mym środ­ku głębo­kiego strachu do­bija się ol­brzy­mią pięścią do ja­kichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić."

Dawno temu Mannix przeczytał te słowa i zapadły mu w pamięć. Wtedy ich nie zrozumiał. Jak bicie własnego serca może kogoś przerażać? Przecież jeśli je czujesz, to znaczy, że nadal żyjesz.

Przez te kilka dni przykuty do łóżka, zdany na łaskę innych. Gdy Moira wychodziła z Iborem na polowanie, zostawiając go samego, w głowie aż huczało mu od natłoku złych myśli. Jego jedynym towarzyszem było właśnie bicie serca. Wówczas ten życiodajny dźwięk zaczął go niepokoić.

Mannix, nie wiedział, kiedy poczuł to pierwszy raz.

Możliwe że tego dnia, gdy wyszli i nie wrócili aż do zmierzchu, a on leżał bezczynnie, martwiąc się, co im mogło się przytrafić. A może wtedy, gdy pojawiała się Moira i uśmiechała się do niego w ten swój specyficzny sposób, a jego serce zaczynało kołatać w klatkę piersiową, jakby chciało się wyrwać na zewnątrz?

Zdecydowanie jego serce sprzysięgło się przeciwko niemu, a on nie potrafił się z tym pogodzić. Nigdy nie pozwolił sobie na takie uczucia jak przyjaźń, miłość, przywiązanie. Nie pragnął tego, co mu przyniósł los, było mu dobrze ze sobą i nie potrzebował nikogo innego. Mimo to pewnego ranka jakaś siła uznała, że za długo był samotną wyspą i postawił przed nim jasnowłosą kobietę o oczach jak bezchmurne niebo.

Kiedyś już kochał i stracił ich. Wówczas poprzysiągł nie tylko zemstę, ale także że już nigdy nie okaże słabości i nie obdarzy nikogo więcej uczuciem tak mocnym, aby cierpieć po jego stracie. Lecz jego serce miało odmienne zdanie. Każdego ranka po obudzeniu wsłuchiwał się w równomierny oddech kobiety. Wówczas mimowolnie się uśmiechał, czując ulgę. Potem zauważył, że tak samo jak szuka jej odgłosów życia, również kojąco działa na niego świst wydawany przez tego mruka Ibora. Ta dwójka stała się jego rodziną, choć o to nie zabiegał, powoli i po cichu. Jego własne serce go zdradziło.

Mannix machnął dłonią przed twarzą, jakby odganiał natrętną muchę, mimo że żadnej nie było.

Czuł się dużo lepiej i chciał iść z nimi na polowanie. Ibor stwierdził jednak stanowczo, że tylko by im przeszkadzał i wyszedł, zanim chłopak zaczął protestować. Moira uśmiechnęła się przepraszająco i podążyła za swoim opiekunem, zostawiając Mannixa znowu zdanego jedynie na swoje towarzystwo. Kiedyś mu to nie przeszkadzało, ale teraz było najgorszą katorgą, jaką potrafił sobie wyobrazić.

Wzdrygnął się mimowolnie. Powinien przestać się katować tymi myślami, bo w końcu zwariuje. Bezwiednie jego wzrok spoczął na książeczce, która leżała na krześle obok łóżka. Sięgnął po nią, mając nadzieję, że historia Auroly ukoi jego potarganą duszę. Uśmiechając się pod nosem, podważył palcem stronę, na której dumnie spoczywał wyschnięty liść, pełniąc funkcję zakładki. Zaraz przewrócił oczami z rezygnacją. Nawet nieznajoma kobieta nie pozwoliła mu na chwilę wytchnienia.


W końcu po wielu miesiącach udało nam się odnaleźć prawie wszystkie magazyny z lekarstwem. Bardzo nam pomógł jeden z pojmanych członków rady. Wprost wyśpiewał nam ich lokalizację i miejsca pobytu innych osób, które znają recepturę. Dziwne, jak strach przed śmiercią działa na ludzi. Jedni zostają bohaterami, a inni tchórzami.

Tę bitwę wygraliśmy, lecz zapłaciliśmy wysoką cenę.

Kalvin, mój przyjaciel, czy był nim naprawdę? Przecież nigdy nie poznaliśmy się w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Został po prostu mi przydzielony jako mój partner. Następna tajemnica leku. Czemu tłumiła nasze uczucia, a nie potrafiła zahamować niektórych popędów?


— Przestań! — krzyknęła Aurola łamiącym się głosem.

Pomimo błagań, mężczyzna podniósł zaciśniętą pięść ku górze. Momentalnie przerażona dziewczyna przygryzła wargi, przymykając na chwilę oczy i zrobiła krok do przodu.

— Przestań, co ci odbiło? — Złapała z obrzydzeniem zakrwawioną rękę postawnego blondyna.

Kalvin wyrwał ją bez problemu, przez co kobieta straciła równowagę, uderzając tyłkiem o twardą podłogę. Syknęła, gdy ostry ból przeszył jej ciało. Mimo to podniosła się pośpiesznie i stanęła między nim a okładanym bezlitośnie tęgim mężczyzną, przywiązanym do metalowego krzesła. Splotła ręce nad głową, przechylając ją lekko w prawo, gotowa na cios, który nie nadszedł.

— Odsuń się... — warknął nazbyt głośno.

— Nie... Inaczej go zabijesz. — Przemogła strach i opuściła ręce, zerkając w niebieskie tęczówki tak podobne do M. — Proszę, Kalvinie, zostaw go. On nawet nie może odpowiedzieć na twoje pytania.

Aurola odsunęła się nieznacznie, nadal próbując tworzyć pozorną barykadę. Omiotła spojrzeniem zakrwawioną, bezkształtną masę, która jeszcze niedawno była ludzką twarzą.

— Jestem pewna, że powiedział nam wszystko, co wie.

Ponownie przeniosła wzrok na wykrzywioną ze złości twarz swojego towarzysza. Kalvin patrzył na nią niewidzącym wzrokiem, oddychając ciężko. W tej chwili bała się go, nie rozumiejąc, co się z nim działo. Każdego dnia przerażał ją coraz bardziej. Był jak te potwory, którymi karmili ich każdego dnia w Utopii. Przez takich jak on odebrali im uczucia. W takich chwilach, kiedy z jej przyjaciela wychodziła bestia, zastanawiała się, czy postępują słusznie. Co będzie, gdy znowu nienawiść i gniew wezmą górę nad miłością, która ją wypełniała?

— Powinieneś ochłonąć.

Nie czekając na odpowiedź, złapała go za ramię i pociągnęła za sobą, kiwając po drodze na ciemnowłosego chłopaka, który przyglądał się im beznamiętnie. Był to kolejny członek ich grupy, którego nic nie ruszało.

Może lekarstwo nadal na nas działa, choć nie mamy z nim styczności?

Pomyślała, jedynie potęgując i tak niemałe wątpliwości. Ostatnio często je miewała, widząc, co uczucia zrobiły z niektórymi pobratymcami.

W końcu odetchnęła orzeźwiającym powietrzem deszczowej aury. Aurola uwielbiała taką pogodę, miała wówczas wrażenie, że woda zmywa całe zło tego świata i wciąga je głęboko pod ziemię.

Przyjemne uczucie oczyszczenia zostało zakłócone przez głośny świst wypuszczanego powietrza z płuc. Momentalnie puściła rękę Kalvina. Chciała, żeby sobie poszedł, lecz on przysunął się bliżej niej, dotykając jej ramię swoim. Jej ciało przeszył drażniący impuls odrazy. Na samą myśl, że te dłonie – z których blondyn próbował właśnie zmyć krew wodą spływającą z rynny – kiedyś ją dotykały, robiło się jej niedobrze. Po jego twarzy spływały czerwone strużki, mające swój początek na jasnych włosach.

Aurola odsunęła się i zaczęła nerwowo rozglądać wokół siebie, aby nie musieć patrzeć na Kalvina. Wędrując zagubionym wzrokiem, dostrzegła w strugach deszczu dwie znajome postacie. Wyglądali, jakby o coś się kłócili, nic nie robiąc sobie z niesprzyjającej pogody. Wytężyła słuch, jednak uderzające o gliniany dach krople skutecznie stłumiły wszystko inne. Mogła jedynie się przyglądać, wsłuchując się w swoje coraz szybciej bijące serce. Nagle M pociągnął Mori ku sobie i mocno docisnął do klatki piersiowej. Aurola poczuła, że jej serce zatrzymało się na sekundę lub dwie, a w głowie zapanował chaos.

— On nie jest dla ciebie. — Usłyszała jakby z daleka głos Kalvina. Spojrzała na niego z ogłupiałą miną. — Zawsze ci to powtarzałem. — Uśmiechnął się złośliwie. — Ale ty jesteś tak zaślepiona, że wierzysz mu bez mrugnięcia oka.

Miała ochotę go uderzyć. Wykrzyczeć mu w twarz, żeby nie wtrącał się w jej sprawy. Lecz zamiast tego po jej policzku spłynęła łza.

— On cię wykorzystuje.

Dotknął jej policzka nadal zakrwawioną dłonią. Aurola wzdrygnęła się, wykrzywiając twarz w grymasie obrzydzenia.

— On na ciebie nie zasługuje — powiedział Kalvin ze złością, spoglądając na nią z wyrzutem.

Ten człowiek naprawdę ją przerażał. Ale w tej chwili jej myśli zaprzątał zupełnie ktoś inny. Były pełne obaw, bo jeśli Kalvin ma rację, to co ją czeka? Nie chciała i nie potrafiła żyć bez M.

Spojrzała na blondyna z niechęcią. Zastanawiała się, co nim kieruje, bo nie wierzyła, że szczerze mu na niej zależy. Bardziej uważała, że chodziło mu o szacunek, którym Uczuciowcy darzyli M. A ona była jedynie kolejnym pionkiem w jego chorej rozgrywce zniszczenia jej ukochanego. Nic nie mówiąc, skierowała się ku tej dwójce.

— Mori, nie możesz iść z nami.

M delikatnie gładził plecy kobiety, która próbowała bezskutecznie mu się wyrwać. Byli cali przemoczeni, ale żadne z nich tego nie dostrzegało. Aurola poczuła się jak nieproszony gość, który zakłóca intymną chwilę kochankom. Po raz drugi tego dnia jej serce zamarło.

— Nie powinnaś ryzykować... — Głos M zawisł niebezpiecznie w powietrzu.

— Nie tobie o tym decydować. Zrobię to, co uważam za słuszne — próbowała mówić spokojnie, ale mężczyzna wyczuł, że Mori sama w to nie wierzyła. Bała się tam samo jak i on.

— Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, to zrób dla Peety. — Podniósł jej podbródek, by mogła zobaczyć jego pełne troski oczy. — A jeśli nie chcesz dla niego... pomyśl o Katrin.

M wiedział, że był to cios poniżej pasa, ale czuł się zdesperowany. Mori spojrzała na niego wściekle, wyrywając swoją twarz z uścisku.

— Obydwoje wiemy, że nie mamy wyboru — wysyczała tak cicho, że ledwo usłyszał jej zagłuszane przez krople deszczu słowa.

— A pomyślałaś, co będzie ze mną, gdy cię zabraknie? — Jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie. — Wiesz, jaka jesteś dla mnie ważna?

— Wiem... — Wtuliła się mocniej w jego ramiona. — Ale nie możesz mi tego zabronić. Dobrze wiesz, że muszę to zrobić.

— Szkoda, że nie mogę — westchnął. — Tak bardzo cię kocham.

Auroli zdało się, że sekundy nagle zwolniły, a świat się zatrzymał. Poczuła, jak jej serce rozpada się na milion kawałeczków, gdy tylko usłyszała ostatnie słowa mężczyzny, którego kochała bardziej niż siebie.

Dlaczego on jej to robił?

Chciała do nich podbiec i ich rozdzielić, lecz nawet jej nogi sprzysięgły się przeciwko niej.

W końcu trudną do zniesienia ciszę przerwała Mori.

— Proszę, skończmy już o tym rozmawiać. Co ma być, to będzie. Losu nie zmienisz.

Po chwili M puścił kobietę i odszedł, nie zauważywszy, że nieopodal stała Aurola. Mori jeszcze przez chwilę wpatrywała się smutno w plecy odchodzącego mężczyzny. W końcu odwróciła się i skierowała swoje kroki do budynku, gdzie znajdowali się jej bliscy. Nagle w jej oczach pojawiło się zdziwienie, gdy dostrzegła w strugach deszczu sylwetkę swojej przyjaciółki, które szybko ustąpiło niepokojowi. Chciała do niej podejść i zapytać, co usłyszała, lecz tamta gwałtownie odwróciła się i uciekła.

Dopiero po godzinie Mori udało się odnaleźć Aurolę. Wyglądała strasznie. Zaczerwienione, opuchnięte oczy świadczyły o tym, co w tej chwili przeżywała.

— Odejdź. — Dziewczyna próbowała wydusić przez łzy coś jeszcze, ale nagły spazm szlochu jej to uniemożliwił.

— Powinnyśmy porozmawiać. — Mori nie miała zamiaru zostawić Auroli w tym stanie. Musiała jej wszystko wyjaśnić. — To nie tak, jak myślisz — stwierdziła nieustępliwie swoim łagodnym głosem. — My...

— Nie?! A skąd możesz wiedzieć, co myślę? — przerwała jej ostro dziewczyna, wstając z klęczek. — Czy was interesuje w ogóle, co my czujemy?!

— Tak, i to bardzo. — Patrzyła smutno na rudowłosą dziewczynę. — Ty i Peeta jesteście dla nas najważniejszymi osobami na świecie. Uwierz mi, nie chcemy waszej krzywdy. — Jej głos zadrżał. — Musisz nas zrozumieć. Do tej pory mieliśmy tylko siebie i to nami kierowało. Troska o tego drugiego.

— Nie chcę tego słuchać — warknęła pod nosem, próbując ominąć Mori, która tarasowa jej drogę do wyjścia. Lecz ona chwyciła ją mocno za nadgarstek, unieruchamiając kobietę. Aurola wyrywała się jej, ale bezskutecznie. Zadziwiające, ile siły miała tak drobna osoba. W końcu się poddała. — Co to zmieni? — wychrypiała pełna obaw.

— Może to, że uwierzysz w jego miłość do ciebie, jak i w moje oddanie? — Spojrzała w zielone tęczówki kobiety z nadzieją. — Nic nas nie łączy. Jest dla mnie jak brat i zrobiłabym dla niego wszystko, tak samo jak on dla mnie. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, bo nie jesteśmy spokrewnieni. A ty dopiero odkrywasz znaczenie uczuć. Ale tak jest naprawdę, nie oszukujemy was... — Jej ostatnie słowa zawisły w powietrzu niczym obietnica. — Proszę, uwierz mi. On nie widzi świata poza tobą. Na żadną nie patrzy tak jak na ciebie. — Mori podniosła rękę i delikatnie wytarła palcami kącik oka. — To ty zawładnęłaś jego sercem. I nic ani nikt tego nie zmieni.

Aurola spojrzała zaszklonymi oczami na jasną twarz kobiety. Mori miała rację; nie rozumiała tego, co jest między nimi. W tamtej chwili — gdy usłyszała jego wyznanie — czuła, że umiera na milion sposobów, choć nadal żyła. Jej cierpienie było realne. Jednak ono było niczym w porównaniu z bólem, gdyby straciła M na zawsze. Jej serce nie zniosłoby tego.

Pełna obaw Aurola spojrzała w jasne oczy swojej przyjaciółki. Dostrzegła w nich szczerość i bezgraniczne oddanie. Może to było zbyt naiwne, ale uwierzyła jej. Pragnęła, żeby było to prawdą, choć wszystko w niej krzyczało, że Mori kłamie. Że czegoś jej nie mówi. Lecz w tamtej chwili nie chciała o tym myśleć.

M mnie kocha. Złapała się tej jednej myśli niczym tonący brzytwy.

Aurola przytuliła się do Mori i ponownie zaszlochała. Przyjaciółka jej na to pozwoliła. Wiedziała, że te łzy uwolnią znękaną duszę od jadu, który niepostrzeżenie wkradł się do jej zagubionego serca.

Mori zawsze powtarzała, że czas zaciera cierpienie, chociaż nadal pamiętamy o jego źródle. Chcę jej wierzyć, ale mi trudno, tym bardziej, że nie ma jej wśród nas. Strasznie tęsknię za jej śmiechem, dobrymi radami, ale najbardziej za spokojem, który od niej emanował. Nieważne jak mocno był człowiek wściekły, wystarczyło, że tylko usłyszał jej głos lub poczuł dotyk, od razu się uspokajał. Tak bardzo mi jej brak.

Biedny Peeta, jak on sobie z tym radzi? Gdybym to ja straciła swojego M, co bym zrobiła? Chyba nie potrafiłabym bez niego żyć. Dobrze, że Katrin pomaga Peetowi. Oni nawzajem są sobie potrzebni.

Kalvin okazał się człowiekiem agresywnym i żądnym władzy. Nie znosił sprzeciwu czy rozkazów. Wkrótce zaczęli gromadzić się wokół niego ludzie słabi i zagubieni, co skrupulatnie wykorzystał. To przez niego chcemy opuścić miasto. Zrobiło się ono dla nas za ciasne i niebezpieczne.

Dobra, koniec o tym, nie chcę już o nich myśleć, wolałabym raczej zapomnieć. Niestety nie potrafię, to jest jedno z przekleństw przebudzenia: brak nieświadomości.


☽☉☾

Dawno, dawno temu... Nie ufaj rozumowi, nie daj się zwieść sercu.

Rudowłosa dziewczynka poczuła ból, który rozsadzał ją od środka. Ile już ciosów dostała? Nie wiedziała, tyle ich było. W tej chwili marzyła jedynie, żeby przestali. Lecz każdego dnia oni zadawali jej ból wciąż od nowa na milion różnych sposobów. Nie rozumiała, czemu to robili. Zastanawiała się, ile dni minęło, odkąd ten straszny człowiek przywiózł ją do Mauzoleum. Na początku próbowała liczyć, ale tak często podczas sesji traciła przytomność, że po pewnym czasie przestała się nawet orientować, czy jest dzień, czy noc.

Już dawno powinni ją zabić, pomimo tego nadal żyła. A było gorsze od śmierci. Miała nadzieję, że choć jej przyjaciela nie spotkał ten sam los. Podświadomie czuła, że jest im do czegoś potrzebna. Bała się tej niewiadomej bardziej niż kolejnej wizyty w jasnym pokoju.

Nagle jej straszne myśli zostały zakłócone przez światło, które wdarło się przez przymknięte, obolałe powieki. Właśnie zaczął się kolejny dzień nieustającego koszmaru. Zaraz pojawią się i zaczną znowu ją dręczyć. Może tym razem pozwolą jej umrzeć? Miała taką nadzieję. Pragnęła śmierci bardziej, niż czegokolwiek na świecie. Wiedziała, że była to jedyna droga do ukojenia, wolności.

Po chwili usłyszała cichy dźwięk otwieranych drzwi i kroki ludzi w białych uniformach. Wiedziała, że miały taki kolor, bo zawsze takie były. Podnieśli ją, jakby nic nie ważyła. Mimowolnie otworzyła oczy. Nie było sensu udawać, to i tak by jej nie pomogło. Ci ludzie nie mieli uczuć, więc nie mogli wiedzieć, co ona przeżywała. Wyciągnęli ją z celi i poprowadzili znowu przez długi, jasny korytarz. Lecz tym razem, ku jej zdziwieniu, nie stanęła przed metalowymi drzwiami, za którymi czekał na nią ból.

Znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, wyglądającym na laboratorium. Czekała tam na nią kobieta o siwych włosach. Jej wzrok był tak samo martwy, jak u reszty oprawców. Lekarka podniosła dużą strzykawkę, wypełnioną srebrną cieczą.

Mężczyzna, który przyprowadził dziewczynkę, położył ją na metalowym stole i zaczął przywiązywać pasami. Wystraszona, nawet nie próbowała się bronić. Jedynie zastanawiała się, czy dzięki temu umrze.

— Jesteś pewna, że ta dawka jej nie zabije? — Usłyszała beznamiętny, znajomy głos, od którego przeszły ją ciarki.

Sędzia jak zwykle pojawił się znikąd i podszedł do nich. Obdarzył Piątkę chłodnym spojrzeniem, by zaraz przenieść je na pomarszczoną twarz kobiety.

— Przekonamy się. — Wbiła szybko długą igłę w szyję dziewczynki i powoli zaczęła sączyć gęsty płyn do żyły.

Zastrzyk nie przyniósł Piątce upragnionego ukojenia, ale cierpienie, które nie pozwoliło jej nigdy zapomnieć, kim była.

Momentalnie drobne ciało dostało drgawek, a po pomieszczeniu rozniósł się metaliczny dźwięk. Jednak spazmy szybko minęły i dziewczynka opadła bezwładnie na łóżko. Ból z dziecięcej buzi znikł, jakby nigdy nie istniał, a mięśnie się rozluźniły. Wyglądała jak śpiąca porcelanowa lalka. Lekarka zbadała jej puls i dała znać mężczyźnie, że ich obiekt żyje. Wyraz jej twarzy pozostał obojętny, jakby to nie ona skrzywdziła to dziecko. Dla niej było jedynie obiektem badań. Dostali zadanie i musieli się z niego wywiązać. Tylko to się liczyło.

— Dobrze, jeśli to naprawdę zadziała, to w końcu uda się nam okiełznać te plugawe istoty — wychrypiał, jednak jego głos nadal brzmiał tak, jakby należał do maszyny, a nie żywej istoty.

Kobieta nie poczuła nic: ani satysfakcji, ani smutku.

— Wiem, przynajmniej żyje — odpowiedziała automatycznie.

Mężczyzna podniósł bezwładne ciało i postawił je na nogi. Dziecko jak na zawołanie otwarło oczy, dzięki czemu uchroniło się przed upadkiem.

— Teraz ostateczna próba — stwierdził, łapiąc ramię Piątki i prowadząc ją do wyjścia.

Po kilku minutach znaleźli się w pokoju, tak samo białym jak wszystkie inne. Oprócz krzesła, nic więcej się w nim nie znajdowało. Siedział na nim półprzytomny ciemnoskóry chłopak, którego unieruchomili za pomocą kajdanek. Lecz ten środek zapobiegawczy nie był w ogóle potrzebny. Zmaltretowane ciało ledwo utrzymywało się w pozycji siedzącej, więc o ucieczce nawet nie było mowy. Mimo to pilnował go niewiele starszy, dobrze zbudowany blondyn.

Chłopak, słysząc dźwięk otwieranych drzwi, podniósł z wysiłkiem głowę i spojrzał zrezygnowany w stronę człowieka ubranego w czarny garnitur. Momentalnie jego oczy rozświetliły się pełne ulgi, którą poczuł, gdy zobaczył rudowłosą dziewczynkę. Na jego usta wkradł się czuły uśmiech podszyty smutkiem. Gdyby nie kajdanki, wstałby i ją przytulił. Zauważył na jej twarzy ślady pobicia, takie same, jakie miał na swoim ciele. Bezwiednie zacisnął pięści. Myśl, że ją też skrzywdzili, sprawiła, że poczuł wściekłość i nabrał sił. Szarpnął do przodu, lecz przymocowane do podłogi nogi krzesła nawet nie drgnęły i metalowe okowy pociągnęły go do tyłu. Zawył zarówno z bólu, jak i z gniewu. W tej chwili chciał zabić wszystkich, którzy jej to zrobili.

— Dobrze się czujesz? — zapytał z nadzieją, że pomimo tego, co wycierpiała, nie złamali jej.

Jednak dziewczyna wciąż milczała, wbijając niewidzący wzrok przed siebie. Chłopak spojrzał w puste źrenice i przeraził się, bo nie dostrzegł w nich tej iskierki, która była mu taka bliska.

— Co oni ci zrobili?! — krzyknął, chociaż w głębi serca wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi.

— Zaraz się przekonamy...

Sędzia kiwnął na blondyna, który do tej pory stał cicho w kącie. Ten podszedł do dziewczynki i wyciągnął broń. Więzień wrzasnął. Jednak strażnik nie przyłożył lufy pistoletu do jej głowy, czego Dwunastka obawiał się najbardziej, ale wsadził zimną rączkę w drobne dłonie ognistowłosej dziewczynki.

— Zabij go — rozkazał sędzia.

Dziewczynka spojrzała beznamiętnym wzrokiem na zimny metal, który tkwił w jej dłoni, a potem na przerażonego chłopaka.

— Nie słuchaj go! Nie wolno ci! — krzyczał z całych sił. — Ocknij się! Nie możesz tego zrobić. Jesteś moją przyjaciółką — dodał zrezygnowanym głosem. Po chwili spojrzał z nienawiścią na sędziego. — Draniu, co jej zrobiłeś?!

— Uratowałem ją — stwierdził lodowato mężczyzna, nawet na chwilę nie tracąc kamiennego wyrazu twarzy. Powoli wyjął swoją broń i odbezpieczył ją. — I50052212, ułatwię ci decyzję. — Przyłożył lufę do skroni Piątki. — Albo ty, albo ona — zawiesił głos, spoglądając beznamiętnie na przywiązanego chłopaka. — I5005225, zabij go.

Uwięziony chłopak zaczął ponownie krzyczeć, wyrywać się, patrzeć z błagalnym wzrokiem na dziewczynę. Pragnął w duchu, by się obudziła z tego koszmaru. Lecz jej tutaj nie było, została tylko pusta skorupa pozbawiona uczuć. Wyciągnęła swoją dłoń i skierowała śmiercionośną lufę ku niemu. Chłopak, widząc to, przestał się szarpać.

— Nie możesz tego zrobić — wyszeptał zrezygnowany.

Zaczął liczyć w myślach, czekając na śmierć. Był na nią gotowy. Zapłaciłby każdą cenę, byleby jego przyjaciółka przeżyła. Nawet kosztem pozostania na zawsze bezduszną maszyną.

— Kocham cię. — Zamknął oczy, aby nie patrzeć w te zielone tęczówki, które zawsze dodawały mu sił do walki.

Dziewczyna dotknęła lekko spustu ciężkiego pistoletu... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top