Rozdział 1 - Dziennik
„Złe wybory zawsze mają swoje konsekwencje".
Łania przemykała szybko między przeszkodami, które co rusz pojawiały się na jej drodze. Uciekała na oślep bez opamiętania, wciąż czując w powietrzu zapach swojego prześladowcy. Wtem zatrzymała się, kiedy do jej nozdrzy dotarła nowa, groźniejsza woń. Przerażona zastrzygła uszami i natychmiast wystrzeliła przed siebie, gdy zrozumiała, gdzie została zapędzona; owa część lasu, owiana złą sławą, nie była specjalnie przyjaznym miejscem. Większość zwierząt omijała ją szerokim łukiem, więc rzadko można było usłyszeć tam wesoły trel ptaków czy radosny koncert świerszczy.
Nikt już nie pamiętał, jak zwała się ta kraina i kto w niej żył przed wiekami. Mieszkańcy byli nauczeni jedynie lęku przed złem – kryjącym się w zakamarkach rumowiska – które czyhało na nieopatrznych wędrowców.
Z gęstego listowia wyłonił się człowiek w zielonym kapturze naciągniętym głęboko na czoło, rozglądając się gorączkowo. Jeszcze nigdy nie zawędrował tak daleko, choć od kilku miesięcy polował w tych okolicach. W końcu wypatrzył zwierzynę. Podniósł gotową do strzału kuszę i zaczął śledzić wzrokiem łanię.
Wstrzymał oddech. Odgłosy puszczy nagle zamilkły, a wszechobecna zieleń się rozmyła. Miał wrażenie, jakby czas zwolnił. W tej chwili istniał tylko on i jego ofiara. Powoli wypuścił powietrze z płuc i nacisnął delikatnie spust, uwalniając bełt. Strzała ledwo drasnęła łeb zwierzęcia, które niespodziewanie gwałtownie skręciło, znikając między gąszczami, i trafiła w pień drzewa.
Raptem usłyszał dziki ryk, który zaraz został zagłuszony przez okrutne wycie niepodobne do niczego, co było mu znane. Po jego plecach przeszedł zimny dreszcz, a instynkt nakazał mu jak najszybciej wziąć nogi za pas. Zaczął ostrożnie wycofywać się, gdy nieopodal z ciemnej jamy wyłoniła się istota blada jak śmierć. Jej muskularne ciało iskrzyło się złowrogo w słońcu. Uniosła głowę i zaczęła węszyć. Myśliwy – wiedząc, że kreatura zaraz go wyczuje – rzucił się do przodu.
Nie zdążył dobiec do zarośli, z których przybył, gdy bestia ruszyła z niewiarygodną prędkością. Odległość między nimi zmniejszała się w zastraszającym tempie. Wtem traper potknął się o wystający korzeń i runął na ziemię. Zanim zdążył wstać, błysnęły przed zatrwożonymi oczami szponiaste palce i pojawiła się rozwarta gęba, pełna rzędów ostrych zębów.
Witał się właśnie z nieuniknioną śmiercią, gdy do jego uszu doleciał nie wiadomo skąd wysoki dźwięk, który przeszył jego ciało na wskroś, raniąc bębenki. Potwór zatrzymał się w pół kroku, wydając jęk wypełniony ogromnym cierpieniem, i czmychnął czym prędzej do swojej nory.
Myśliwy leżał, wciąż sparaliżowany strachem, nie rozumiejąc, czemu nadal oddycha.
— Wstawaj. — Usłyszał ponaglający głos. Wkrótce zmaterializowała się jego właścicielka obok niego o włosach tak jasnych, że nie powstydziłoby się ich samo słońce. — Zaraz wróci, i to nie sam — warknęła.
— Kim jesteś? — Traper zamrugał kilka razy, nadal będąc w szoku. — Co to za stwór?
— Na serio cię to teraz interesuje? — Zgromiła go wzrokiem, zniecierpliwiona. — Musimy się stąd zmywać. Potem sobie pogawędzimy. — Zapewne stwierdziła, że to koniec niepotrzebnej dyskusji, bo ruszyła bez uprzedzenia, nawet nie czekając na odpowiedź.
Myśliwy odzyskał w końcu jasność umysłu po tak brutalnym potraktowaniu i zerwał się sprawnym ruchem z mokrej ziemi. Rozejrzał się za swoją kuszą, którą upuścił, kiedy zaatakowała go bestia. Niestety jej nie znalazł. Zaklął w myślach na swoją głupotę, mając niejasne przeczucie, że nie wróżyło to nic dobrego.
Miał już podążyć za dziewczyną, nie widząc w obecnej sytuacji lepszego wyjścia, gdy jego wzrok zatrzymał się na oblepionym błotem kłączu, przez które o mało nie zginął. Od razu bystre oko wychwyciło jego nienaturalny kształt. Był cienki i szeroki, o równych krawędziach. I na jego nieszczęście wystawał tak niefortunnie, że tworzył śmiertelną pułapkę.
Wygrzebał znalezisko, które okazało się jeszcze mniejsze, niż przypuszczał. Roześmiał się w duchu; coś takiego mogło przytrafić się tylko jemu. Kierowany nagłym impulsem schował je do torby i wreszcie popędził co tchu za swoją wybawicielką.
Posuwał się z trudem po grząskim terenie, wchodząc coraz głębiej w ciemną gęstwinę lasu za wciąż milczącą dziewczyną. Szybko zorientował się, że celowo kluczy, prowadząc go przez bagna.
Częściowo z braku bardziej interesujących zajęć, jednak głównie wiedziony ciekawością, zaczął się jej przyglądać. Wzrostem prawie dorównywała jemu, a nie należał do karzełków. Jej atletyczne, smukłe ciało bez problemu pokonywało wszelkie przeszkody na drodze. Zaimponowało mu, że potrafiła poruszać się bezszelestnie po tym niełatwym gruncie niczym najgroźniejszy drapieżnik. Musiał, nie bez zawiści zresztą, przyznać przed sobą, że w tej dziedzinie nigdy jej nie dorówna. Najbardziej jednak przykuwały uwagę jej spięte w kucyk, nienaturalnie białe włosy oraz nie mniej niepokojąca jasna cera, prawie przezroczysta. Dziwiło go, jak to się stało, że jej skóra nie nabrała złocistej barwy w tak nasłonecznionej krainie. On już po dwóch tygodniach upodobnił się do rodowitych mieszkańców okolicy, takich jak ten, którego miał nieprzyjemność poznać już pierwszego dnia. Choć nie widział oczu dziewczyny, domyślał się, że również są bezbarwne.
Nagle zatrzymała się bez ostrzeżenia i odwróciła do niego. On sam nie dał rady stanąć w porę i wpadł na nią, tracąc równowagę, lecz zanim zdążył grzmotnąć o twardą ziemię, poczuł żelazny chwyt na nadgarstku. Postawiła go do pionu, wbijając rozbawiony wzrok w jego ogłupiałą, zażenowaną twarz. Miał rację, jej tęczówki były jasnoszare; gotów był nawet stwierdzić, że są przejrzyste. Biła z nich melancholia, wręcz czuł ten rozrywający duszę ból.
— Jesteśmy — skwitowała krótko. Rozejrzał się zdezorientowany wokoło, nie dostrzegając niczego oprócz zielonych gałęzi i skał.
— Czyli gdzie?
Dziewczyna przyglądała się mu badawczo, pewnie próbując przeniknąć przez kaptur, który idealnie okrywał jego twarz. Widział, że bije się z myślami. Rozumiał ją. Też nie ufał ludziom. Tacy jak on nie mają przyjaciół, a jedynie wrogów, i powinni uważać na każdym kroku. Jednakże uratowała mu życie.
— W moim domu — wyszeptała niepewnie, przerywając nagle ciężką ciszę.
Dziewczyna odgarnęła dłonią luźno zwisający bluszcz, odkrywając nadszarpniętą czasem matową powierzchnię, która nadal wyglądała na solidną. Poczuł się jak ostatni idiota, że wcześniej nie zauważył tego przejścia. Usłyszał zgrzytnięcie w zamku i drzwi otworzyły się przed nim bezgłośnie. Okazały się bardzo grube, a przestrzeń za nimi była pogrążona w mroku.
— Zapraszam.
Wkroczyła śmiało w ciemną czeluść, nie dając mu czasu na odpowiedź. Zawahał się, walcząc z chęcią wyruszenia w dalszą drogę. Zanim by się zorientowała, byłby już daleko. Więc czemu nadal tu stał?
Zaufała mu, mimo że go nie znała. Nie rozumiał, dlaczego naiwny gest miał dla niego znaczenie. Od bardzo dawna ludzie albo bali się go, albo byli dla niego mili, bo czegoś chcieli. I to mu odpowiadało.
Nagle w oddali usłyszał groźny ryk, który pozbawił go wszelkich wątpliwości.
Po pokonaniu kilku ostrych zakrętów w końcu znaleźli się w pomieszczeniu oddzielonym od korytarza kolejnym metalowym wejściem. Dziewczyna podeszła do piecyka i rozpaliła ogień. Chwilę wpatrywała się w skwierczące płomienie, lecz w końcu wstała i objęła spojrzeniem swojego gościa.
Wysoki i szczupły, mimo to jego postawa i muskulatura – której nie dała rady zamaskować nawet nieco za duża kurtka – zdradzały człowieka obytego w walce. Korciło ją, żeby podejść i ściągnąć mu kaptur, by móc zobaczyć nareszcie twarz mężczyzny, którego uratowała, jednak stłumiła w sobie to pragnienie.
— Boi się ognia i wysokich tonów. — Wyciągnęła z kieszeni spodni małą piszczałkę, by zaraz ją schować z powrotem.
— Kto? — zapytał zmieszany, nie wiedząc, o kim mówi dziewczyna.
— Vilanin. To ta bestia, która cię zaatakowała. — Uśmiechnęła się smutno. — Rozgość się. Trochę mało miejsca, ale się pomieścimy.
— Dziękuję, ale nie mogę zostać.
— Możesz... — W jej głosie usłyszał błaganie.
Wiedziała, że postąpiła lekkomyślnie, przyprowadzając go do swojego domu. Zresztą tym razem nie miała zamiaru słuchać głosu rozsądku. Na polanie poczuła, jakby go znała już wcześniej i mogła mu zaufać. Możliwe że była to wina tęsknoty, która ostatnimi czasy wciąż o sobie przypominała.
— I tak nie masz wyboru, będą cię szukać. Nie lubią, gdy wymyka się im ofiara. Potrafią być zawzięci — mówiła szybko i zapalczywie. — A mi będzie miło cię gościć. Jak widzisz, brakuje mi towarzystwa. No właśnie — wyciągnęła do niego otwartą dłoń z nieco zakłopotanym uśmiechem — jestem Moira.
Myśliwy przyglądał się badawczo dziewczynie, próbując wyczytać z jej twarzy prawdziwe intencje. Życie nauczyło go, że nikt nie jest bezinteresowny, więc dlaczego ona miałaby być inna? Lecz w jej oczach było coś, co przekonało chłopaka, że mówi prawdę. Nawet ją rozumiał; odkąd zagościł w tej okolicy, samotność zaczęła mu doskwierać, chociaż nigdy nie zależało na towarzystwie.
Zsunął kaptur z głowy, odsłaniając ostro rzeźbioną twarz o idealnych proporcjach, w której uwagę najbardziej zwracały oczy.
— Mannix. — Chłopak mocno uścisnął dłoń Moiry.
— Niebieskie — szepnęła bardziej do siebie niż do niego.
— Co?
— Przepraszam... Powiedziałam to na głos?
— Na to wygląda. — Na ustach Mannixa zaigrał tajemniczy uśmiech.
— Twoje oczy są jak bezchmurne, błękitne niebo. — Speszona spuściła wzrok.
— Tego jeszcze nie słyszałem — stwierdził rozbawiony i mimowolnie przejechał ręką po włosach.
— Lepiej przyniosę coś do jedzenia, zanim wygłupię się całkowicie — mruknęła niezrozumiale pod nosem i zaraz zniknęła w pustym przejściu, znajdującym się naprzeciw wejścia.
Chłopak, gdy tylko został sam, zaczął lustrować pomieszczenie wzrokiem. Pomimo ograniczonej przestrzeni udało się, oprócz paleniska, zmieścić tu niewielką komodę i stół. Na wyblakłych ścianach dostrzegł gdzieniegdzie drobne pęknięcia, ale konstrukcja zdawała się wciąż stabilna. Usiadł na jednym z dwóch drewnianych stołków, który okazał się nawet wygodny. Najbardziej jednak zaintrygowały go dwa łóżka.
Czyżby kiedyś z kimś mieszkała? Ciekawe, czy te bestie zabiły jej towarzysza.
Jego rozmyślania przerwał nieziemski aromat, który wkradł mu się do nozdrzy, powodując nieprzyjemne burczenie w żołądku. Po chwili do pomieszczenia weszła Moira z parującym garnkiem w dłoniach. Położyła go na blacie niebezpiecznie blisko Mannixa i podeszła do szafki. Wyciągnęła dwie miski i łyżki. Gdy napełnione po brzegi naczynie znalazło się tuż przed nim, rzucił się na gulasz, nie czekając nawet, aż dziewczyna zajmie miejsce przy stole.
Zachichotała, przyglądając się wesoło jego czarnej czuprynie – nadal zdziwiona jej odcieniem, mając wciąż żywo w pamięci tęczówki chłopaka – pochylonej nad już prawie pustym talerzem. Zaraz też dołożyła mu kolejną porcję i rozsiadła się wygodnie.
Jedli w milczeniu, nie znajdując tematu do rozmowy, chociaż każde z nich miało wiele pytań.
Po skończonym posiłku Moira ponownie zniknęła w tajemniczym korytarzu, a Mannix usadowił się wygodnie koło ognia i wyciągnął swoją dzisiejszą zdobycz. Oczyścił ją z gliny, która zdążyła wyschnąć, otulając przedmiot kruchą skorupą. Doznał niemałego szoku, gdy zobaczył książkę umieszczoną w przezroczystym, sztywnym woreczku zrobionym z materiału, który – jak dobrze pamiętał – jego rodzice nazywali plastikiem. Niecodzienne znalezisko, rzadko widywał zrobione z niego rzeczy. Był on przetarty już gdzieniegdzie, ale i tak wyglądał całkiem nieźle. Kolejna niespotykana ciekawostka – zamek błyskawiczny; współczesne ubrania nie posiadały takich zapięć. Przez dłuższą chwilę mocował się z nim, lecz w końcu oporny suwak puścił.
Zaczął przyglądać się książeczce. W porównaniu do opakowania nie było w niej nic niezwykłego. Zwykła skórzana okładka. Widział w swoim życiu piękniejsze woluminy, okalane złotem lub ozdobione ornamentami, jednak żaden nie zafascynował go tak bardzo jak ten.
Otworzył książeczkę i ponownie zdziwił się, gdy ujrzał zapisaną czarnym atramentem pożółkłą kartkę, miejscami zarysowaną ciemniejszymi smugami. Przesunął palcami po szorstkiej powierzchni, jakby chciał upewnić się, że nie śni.
— Co to jest?
Mannix podskoczył jak oparzony.
Moira stała nad nim i przyglądała się z ciekawością przedmiotowi, który trzymał kurczowo w dłoni.
Chłopak zamknął gwałtownie książeczkę i przykrył dłonią, próbując ukryć ją przed wzrokiem dziewczyny.
— Przepraszam, nie chciałam ci przeszkadzać. — Spuściła oczy zawstydzona.
Mannixowi zrobiło się w tym momencie głupio. Zauważył, że swoim zachowaniem zranił Moirę. Ona mu zaufała, sprowadzając go do siebie – ratując zapewne jego nic niewarte życie – a on tak jej się odwdzięczył.
Z ociąganiem ponownie otworzył manuskrypt.
— Książka... Przez nią prawie zginąłem. Choć... — zawiesił głos, gładząc delikatnie szorstki papier. — Wydaje mi się, że jest to dziennik. Nigdy nie widziałem żadnego, ale opowiadał mi o nich ojciec.
— Dziennik? Co to takiego?
— Trudno to wyjaśnić. — Mannix przymknął powieki, starając się przywołać z pamięci odpowiednie słowa. — To historia opowiadająca o życiu osoby, która go napisała.
— Na serio? Ale super. Potrafisz ją opowiedzieć? — zapytała przepełnionym nadzieją głosem, co najmniej o ton wyższym niż przed chwilą. — Czyżbyś był jednym z tych umiejących odkryć tajemnice pradawnych? — szepnęła konspiracyjnie, jakby faktycznie mógł usłyszeć ją ktoś inny niż Mannix. — Jesteś Czytającym?
— Czytającym? — Otaksował ją wzrokiem, zaskoczony.
Moira nie odpowiedziała, lecz patrzyła na niego z taką nadzieją, że chłopakowi zrobiło się gorąco.
Zapadła trudna do zniesienia cisza.
Mannix zastanawiał się, co powinien zrobić. Do tej pory udało mu się zachować swoją tajemnicę przed światem. Jego matka uczyła go od zawsze, że taka wiedza jest niebezpieczna i może sprowadzić na niego nieszczęście. Miała rację – to właśnie ona odebrała mu i ją, i ojca. Jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi czuł, że za serce, które Moira mu okazała, zasługiwała przynajmniej na tyle. Właściwie to nie miał wyboru. Tylko na nią mógł teraz liczyć. Nie wiedział, do czego są zdolne Vilanie. A jeśli chciał dokończyć swoją misję, potrzebował jej pomocy, by przeżyć do tego momentu. Poza tym, co ona może mu zrobić? Jest od niej silniejszy. W razie czego zabije ją, gdyby chciała go zdradzić.
— Tak, jestem czytającym, jeśli masz na myśli osobę, która umie odczytać znaki znajdujące się w książce. Chcesz, abym ci poczytał? — dodał z wahaniem.
Moira kiwnęła głową i postawiła swoje krzesło niedaleko niego, aby nie uronić ani jednego słowa. Popłynął ku niej melodyjny, nieco tęskny głos, który przeniósł ją do innego świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top