Rozdział 32

Tego ranka po raz kolejny czaiłem się między drzewami, z ukrycia obserwując czy nic nie zagrażało bezpieczeństwu białowłosej. Widząc, jak porusza swoimi skrzydłami, lecz wciąż nie potrafi się na nich unieść, chciałem być przy niej i pomóc odgonić smutek, który zagościł na jej twarzy, po kolejnej porażce.

Zamiast tego wciąż tkwiłem w swojej kryjówce i obserwowałem tylko jak Wendy podeszła do Kiry i musiała starać się ją pocieszyć, bo na twarzy króliczka zagościł mały uśmiech. Biłem się z myślami czy nie wyjść w końcu do nich. Nie musiałem przecież rozkładać swoich skrzydeł. Mogłem być tam tylko i wspierać dziewczynę.

Kogo ja chciałem oszukać? Nie znalazłby wymówki, dlaczego nie chciałem pokazać skrzydeł. Ale nie mogłem też ciągle unikać treningów z nimi, jeśli dawniej nie opuściłem ani jednego. Już samo to, że im odmawiałem, było podejrzane.

Przeniosłem wzrok na siedzącego w cieniu drzew Johna. Jego plecy również zdobiły ogromne, lecz czarne skrzydła. Wcale nie czuł się z powodu ich koloru gorszy. Nie wyglądało też, jakby się ich wstydził. Siedział spokojnie, odpoczywając w cieniu. Obserwował dziewczyny przez dłuższy czas, jednak musiał się tym znudzić, bo chwilę później położył się na plecach, zakładając ręce za głową.

Wendy wróciła do Thomasa i razem o czymś zawzięcie rozmawiali. Brunetka w jego obecności nabierała wyjątkowej pewności siebie. Takiej, której nie widziałem u niej kiedy przesiadywała z nami przed telewizorem. W sumie nie było to wcale dziwne. Byli razem, więc to normalne, że w jego obecności czuła się najpewniej. Tak samo było ze mną i Kirą. A przynajmniej mogłem powiedzieć to o sobie, ale miałem nadzieję, że białowłosa również tak o tym myślała.

Moją spokojną obserwację przerwał nagły krzyk Rose. Zaalarmowany, od razu spojrzałem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stały obie dziewczyny.

Przed Rose wylądował nagle jeden z upadłych. Blondynka zasłoniła swoim ciałem Kirę, a sama próbowała obronić się przed wrogiem, tworząc ścianę między nimi z korzeni. Na twarzy nieznajomego zauważyłem jedynie drwiący uśmiech, kiedy dotknął on korzeni, a te pociemniały całe i zaczęły tworzyć dla niego przejście.

Złapałem za gałąź drzewa i oderwałem ją szybkim ruchem. Gniew zagotował krew w moich żyłach, kiedy mężczyzna odepchnął na bok blondynkę. John w tym samym momencie zerwał się ze swojego miejsca. Tak samo jak Thomas, który kazał Wendy zostać w miejscu, a sam ruszył w kierunku wroga. Kira stworzyła wokół siebie krąg z ognia, jednak nie był on na tyle wysoki by powstrzymać wroga. Była jeszcze zbyt słaba.

Mężczyzna przeszedł bez problemu przez płomienie i chwycił Kirę, by natychmiast unieść się w powietrze. Zacisnąłem dłoń na pniu drzewa. Obserwowałem, jak John ruszył za nimi w pogoń. Lecz kiedy jego noga nagle została opleciona przez korzenie, a dalszy lot był dla niego niemożliwy, nie wytrzymałem.

Ściskając w dłoni ostro zakończony patyk, odepchnąłem się od gałęzi, natychmiast rozkładając swoje skrzydła. Nie zwracałem wtedy uwagi na to, czy ktoś mógłby mnie zobaczyć. Liczyło się tylko, by nie spuścić dziewczyny ze wzroku. Nie mogłem jej kolejny raz stracić. Nie zniósłbym tego, a wizja, że mogłoby jej zabraknąć, pozbyła się wszelkich obaw i zdrowego rozsądku.

Widziałem sylwetkę upadłego, który z każdą sekundą zbliżał się coraz bardziej, albo powinienem powiedzieć, że to ja się do niego zbliżałem. Zacisnąłem szczękę, widząc na jego twarzy zwycięski uśmiech, kiedy Kira objęła go rękami w strachu przed upadkiem. Nie miała jeszcze na tyle siły, by skrzydła zdołały ją unieść gdyby zaczęła spadać. Bała się, a wiedza o jej strachu jeszcze bardziej wprawiła moje skrzydła w ruch.

Byłem już zaledwie kilka metrów za nimi kiedy nagle mężczyzna odwrócił się w moim kierunku, a jego twarz wykrzywiła się w zadowolonym grymasie. Myślał, że byłem po jego stronie. W końcu ja również byłem upadłym. Złość jeszcze bardziej zawrzała w moim ciele, że ktokolwiek mógł pomyśleć, że byłem sługą Duncana.

Coś musiało mu jednak we mnie nie pasować. Może to, że wcale nie cieszyłem się z nim, a wręcz mordowałem go spojrzeniem. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, a ja w tym czasie zdołałem zbliżyć się do niego na odległość, która pozwoliła mi dosięgnąć go swoją bronią.

Mężczyzna krzyknął z bólu kiedy ostry koniec patyka znalazł się w jego boku. Bezwładnie wypuścił ze swoich objęć białowłosą, która jeszcze przez chwilę sama utrzymywała się na jego szyi.

Spojrzałem na mężczyznę ostrym spojrzeniem. Nie było w nim ani trochę współczucia, wręcz pogarda z jego naiwności. Kolor skrzydeł nie świadczył, po której byłem stronie.

Kira spojrzała w dół, a kiedy jej wzrok spotkał się z moim, zobaczyłem w nim ogromne zaskoczenie, a nawet lekki strach. Skrzywiłem się na to ostatnie. Nie musiała się mnie bać. To właśnie przy mnie miała czuć się bezpiecznie.

Jej dłonie ześlizgnęły się z szyi mężczyzny, a ona sama zaczęła spadać. Nie zastanawiałem się dwa razy. Sam natychmiast zawróciłem i złożyłem swoje skrzydła, by móc ją dogonić, a nawet przyspieszyłem swój upadek, machając nimi. Wyciągnąłem rękę w kierunku białowłosej, prosząc w myślach, by podała mi swoją. By się mnie nie bała, chociaż w tym jednym momencie. Wmawiałem sobie, że później zniósłbym wszystko, byleby ten jeden raz podała mi swoją dłoń.

Widziałem ziemię, która zbliżała się do nas z każdą sekundą. Starałem się jeszcze bardziej wyciągnąć rękę w kierunku dziewczyny. Dopiero po tym ona sama ocknęła się z szoku wywołanym na mój widok i podała mi swoją rękę. Przyciągnąłem ją natychmiast do siebie. W tym czasie ona schowała swoje skrzydła, pozwalając mi swobodnie przyciągnąć się do siebie.

Natychmiast kiedy białowłosa znalazła się w moich objęciach, rozłożyłem swoje skrzydła, próbując wytracić prędkość, jednak nie potrafiłem długo utrzymać ich prosto, bo opór powietrza boleśnie wyłamywał je do tyłu.

Nie miałem szans, by wyhamować przed zdarzeniem z ziemią, dlatego jedynym wyjściem było zmienienie toru lotu. Już nie starałem się nas zatrzymać, a wręcz dałem ponieść się na wietrze. Choć mięśnie skrzydeł bolały mnie od ciągłego napięcia, to wciąż utrzymywałem je w tej pozycji, która pozwoliła nam zacząć zawracać w locie ku górze.

Zacisnąłem zęby, widząc zbliżające się korony drzew. Leciałem prosto na nie i nie było już żadnego odwrotu. Zamachnąłem się skrzydłami, lecz nic to nie dało. Próbowałem nawet zrobić nam przejście, odsuwając drzewa na boki, lecz nie widząc w tym większego sensu, okryłem swoją głowę i ciało dziewczyny piórami.

Poczułem, jak miliony gałęzi ociera się o moje skrzydła, jednak żadne z nich nie potrafiło zrobić im większej krzywdy. Przynajmniej dopóki nie zderzyłem się z twardą ziemią, a kamienie okazały się niezbyt wygodnym amortyzatorem.

Sapnąłem z bólu, który sparaliżował na moment moje ciało. Czułem, jak moje mięśnie spięły się samoistnie i gdybym chciał je rozluźnić, kosztowałoby mnie to jeszcze więcej bólu.

Dopiero kiedy Kira poruszyła się w moich ramionach, zmusiłem się do odsunięcia skrzydeł. Nawet nie zdziwił mnie widok stojących nade mną chłopaków. John od razu pomógł Kirze wstać na nogi i sprawdził, czy wszystko było z nią w porządku, natomiast Thomas obrał rolę mojego pomocnika.

Zadał mi jakieś pytanie, ale zignorowałem je, nie mając ochoty słuchać teraz jego słów. Chciałem po prostu dojść do siebie. Kręgosłup bolał mnie niesamowicie. Czułem, jakbym był zmuszony całą noc spać na twardej podłodze.

— Luke, słyszysz mnie? — Pierwszy raz w głosie Thomasa zdołałem usłyszeć lekką panikę. — Luke!

— Słyszę, nie drzyj się już tak — wyjęczałem z trudem w odpowiedzi.

Zacisnąłem zęby kiedy ciało protestowało na moją próbę podniesienia się z ziemi. Jednak leżenie na plecach również nie wydawało mi się optymistyczną wizją.

— Poczekaj — zaprotestował od razu Thomas.

Nie myślałem nawet, by go słuchać. Leżąc cały obolały, wyglądałem jak ofiara losu. A to ostatnie, o czym marzyłem w tamtej chwili.

Oparłem się plecami o drzewo, by móc stabilnie ustać w pionie. Zerknąłem na moment na Kirę. John pytał się jej po raz kolejny czy aby na pewno nic sobie nie zrobiła. Białowłosa odpowiadała mu z cierpliwością godną pozazdroszczenia. Mnie było stać na kolejne znudzone spojrzenie w kierunku Thomasa, po jego ponownym pytaniu.

Jednak wróciłem wzrokiem do dziewczyny kiedy nie usłyszałem już żadnej wymiany zdań między rodzeństwem. Kira stała odwrócona w moim kierunku, a na jej twarzy zaczęło pojawiać się niedowierzanie.

Odwróciłem głowę nie mogąc znieść tego, jak na mnie patrzała. Najchętniej schowałbym skrzydła, by nie musiała więcej na nie patrzeć, ale wiedziałem, że i tak nie było sensu już tego robić. Wszyscy już wiedzieli. Zaskoczył mnie jednak fakt, że Thomas nie zareagował w żaden negatywny sposób. Nie pytał się, co to miało znaczyć ani nic podobnego. John podejrzewał mnie już wcześniej, dlatego jego brak reakcji nie był czymś zaskakującym.

Miałem tylko nadzieję, że Kira będzie chciała mieć ze mną jakikolwiek kontakt po tym co zobaczyła. Lecz słysząc jej cichy szloch, zacząłem tracić na to nadzieję. Thomas spojrzał na mnie ze współczuciem, ale nie dodało mi to żadnej otuchy. Jeszcze bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nie zasługiwałem, by być przy białowłosej.

— Przepraszam — wydusiła w końcu z siebie dziewczyna. — To dlatego, że poszedłeś do podziemia, prawda? — zapytała pociągająca nosem co chwilę.

Odwróciłem zaskoczony głowę w jej kierunku. Ona mnie przepraszała? Przecież nie miała za co. To ja byłem zdolny błagać ją, by dała mi szansę. Chciałem móc pokazać jej, że kolor skrzydeł nie wpłynął na moje zachowanie wobec niej.

— To nie twoja wina — zaprzeczyłem od razu, lecz nie odważyłem się utrzymać z nią kontaktu wzrokowego.

— Ale poszedłeś tam po mnie. — Zapłakała ponownie, a ja już całkiem przestałem rozumieć dlaczego. — Przepraszam.

Usłyszałem, jak podchodzi do mnie nieśmiało. Zacisnąłem szczękę, obawiając się jej kolejnych ruchów. Jednak nigdy nie spodziewałbym się, że poczuje na swojej klatce piersiowej jej drobne dłonie, które ścisnęły materiał mojej bluzy.

— Tak bardzo przepraszam — wyjęczała ze skruchą.

Zaskoczony spojrzałem na chłopaków, a na ich twarzach zobaczyłem delikatny cień uśmiechu.

— Ty mnie przepraszasz? — zapytałem niedowierzająco. — Dlaczego? Za co?

Nie potrafiłem zrozumieć tego co się działo. Oczekiwałem strachu, a nawet obrzydzenia od białowłosej na mój widok, a ona zamiast wykrzyczeć, że nie chciała mnie już widzieć, to przepraszała, płacząc w moich ramionach.

Złapałem ją delikatnie za ramiona, na co jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na mojej koszuli. Zignorowałem to i odsunąłem ją stanowczo od siebie. Musiałem dowiedzieć się jednego.

Zauważyłem jeszcze jak chłopaki odeszli od nas, dając nam więcej prywatności. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia.

Spojrzałem na jej zapłakaną twarz, czując ból w sercu, wiedząc, że to z mojego powodu płakała.

— Nie boisz się mnie? — zapytałem ze słyszalną obawą w głosie.

Kira zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu i pociągnęła po raz kolejnym nosem.

— Dlaczego miałabym się ciebie bać?

— Jestem teraz upadłym — przyznałem niechętnie. Słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Chciałem wierzyć, że jeśli ich nie wypowiem, to nie staną się one prawdą. Lecz niestety tak to nie działało.

— John też nim jest — zauważyła, wciąż nie rozumiejąc, o co mi chodziło.

— Ale on jest twoim bratem.

Może głupie było drążenie tematu. To tak jakbym sam prosił się, by usłyszeć od niej odrzucenie, ale musiałem wiedzieć, czy się mnie bała.

— No tak, ale ty jesteś mo... jesteś dla mnie równie ważny — wymruczała, a delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy przez niedawny płacz. — Wiem, że to moja wina. John stracił swoje skrzydła przeze mnie. Nawet nie mam jak was za to przeprosić. — Jej głos ponownie zaczął drżeć.

Zacisnąłem usta, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robiłem. Z jednej strony obwiniała się o to, co się ze mną stało i powinno dać mi to do zrozumienia, że wcale nie zamierzała mnie odrzucić, lecz strach wciąż gdzieś czaił się w mojej podświadomości.

Wziąłem głęboki oddech. Nie mogłem stchórzyć przed Kirą. Wiele razy otarłem się o śmierć, ale największy strach czułem właśnie przed wypowiedzeniem tych kilku słów. Zebrałem się jednak na odwagę, mając nadzieję, że nie okaże się to błędem.

— Jest jeden sposób — wyszeptałem nieśmiało. Widząc na sobie spojrzenie zaszklonych, niebieskich tęczówek, nie mogłem się już wycofać. — Daj mi szansę. Nie skreślaj mnie ze względu na to kim się stałem. — Uśmiechnąłem się do niej z obawą przed jej odpowiedzią.

Dziewczyna uchyliłam usta, na których przez moment zatrzymał się mój wzrok. Szczególnie kiedy zwilżała wargi przed odpowiedzią.

— Nie miałam takiego zamiaru — wypowiedziała zaskoczona.

Były to słowa, na które najbardziej liczyłem, lecz kiedy je usłyszałem, nie potrafiłem uwierzyć w ich prawdziwość.

— Naprawdę? — Potrzebowałem potwierdzenia.

Kira przytaknęła głową z uśmiechem i już o wiele śmielej oparła swój policzek o mój tors. Objąłem ją ramionami. Najlepiej gdyby nigdy z nich nie wychodziła.

Na to jeszcze nie mogłem sobie pozwolić. Musieliśmy pójść do reszty, która postanowiła wrócić na polanę.

Z małą pomocą Kiry, na którą się uparła, udało mi się dojść do przyjaciół. Kiedy wyszliśmy zza drzew, spoczęły na nas cztery pary oczu, jednak tylko jedne wpatrywał się we mnie, jakby zobaczymy ducha.

Rose nie krepowała się nawet trochę z wlepianiem we mnie swojego wzroku. Aż zacząłem czuć się nieswojo. Ale wystarczyło, by nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, którym starała się zamaskować współczucie.

Szczerze myślałem, że gorzej to zniesie. Lepsze to, niż gdyby miała zacząć ze mną walczyć, myląc mnie z upadłym, który chciał porwać białowłosą.

— No nareszcie ktoś będzie mnie rozumiał — odezwał się nagle radosnym głosem John. — Do dupy jest być wyjątkowym — mruknął pod nosem, ale tak, by mieć pewność, że wszyscy to usłyszymy.

Zaśmiałem się rozbawiony. John zawsze potrafił ożywić drętwą atmosferę. Zastanawiałem się, jak on to robił. Skoro był upadłym to również musiał czuć to co ja. Czasami gniew chciał przejąć kontrolę, a najdrobniejsze rzeczy, które kiedyś zostawiłbym bez większego zainteresowania, teraz wprowadzały mnie w irytację. Do tego to zimno, które czułem, będąc z dala od podziemia. Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś tak wesoły jak John mógł to wszystko odczuwać. Nie pokazywał nic po sobie.

Musiał domyśleć się, o czym pomyślałem, bo posłał w moim kierunku smutny uśmiech, a przechodząc obok mnie, wypowiedział w moim kierunku kilka słów, które potwierdziły moją teorię.

— Staraj się o tym nie myśleć, to z czasem zaczniesz o tym zapominać. — Minął mnie, a już po chwili po raz kolejny mogłem usłyszeć jego głośny śmiech.

Znałem go dosyć krótko, ale mogłem przyznać, że byli z Rose jak dwie krople wody. Potrafili chować w sobie negatywne emocje jak nikt inny. Lecz jeśli naprawdę coś byłoby między nimi, mogłoby okazać się to ich zgubą.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Ah... No to został nam tylko epilog 😌
Pierwszy raz nie robię maratonu na koniec opowiadania, ale mam zbyt mało czasu by pisać i sprawdzać rozdziały co widać po mojej punktualność (której brakuje) 😅

Jak widać Luke obawiał się reakcji przyjaciół niepotrzebnie. Ale z jakiegoś powodu jest jeszcze epilog, a w nim może wydarzyć się jeszcze wiele rzeczy 😌😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top