Rozdział 31
Stałem na szczycie drzewa, trzymając się grubej gałęzi, którą sam wzmocniłem. Przed sobą widziałem rozległą polanę. Liście drzew skutecznie ukrywały moją obecność przed resztą naszej grupy. Stali oni u podnóża lasu i odbywali swój trening. Mnie również namawiali, lecz nie mogłem się im taki pokazać. Za każdym razem unikałem wspólnych treningów. Nie raz widziałem smutek w oczach Kiry. Wtedy chciałem zgodzić się, nawet jeśli miałbym się tym zdradzić. Lecz zawsze, póki co dawałem radę pomyśleć rozsądnie i odmówić.
Nie znaczyło to jednak, że przestałem jej pilnować. Nie wytrzymałbym w domu z wiedzą, że w chwili, w której ja oglądałem telewizję, ona mogła walczyć z demonem, który chciał ją porwać. Dlatego zawsze czaiłem się w pobliżu, gotowy, by pozbyć się niechcianego gościa.
Z początku wszystko szło po mojej myśli. Oni trenowali, a ja obserwowałem ich z ukrycia. Miejsce nie należało do najwygodniejszych i chętnie zmieniłbym je na jakieś inne, ale tylko tutaj czułem się niewidzialny. Zdolność Wendy w tym momencie wydawała mi się niesamowicie przydatna i praktyczna. Tym bardziej, że Thomas chyba zaczął coś podejrzewać, bo oglądał się co chwilę w miejsce, gdzie siedziałem, jednak wtedy zasłaniałem się gałęziami. Gdybym nie potrafił nad nimi panować, już dawno zostałby odkryty.
Opuściłem wzrok na Kirę, która stała obok Rose. Na jej plecach widniał piękne białe skrzydła, które świeciły się w promieniach słońca. Były jak u anioła. Za każdym razem kiedy na nie patrzałem, przypomniałem sobie o tym kim się stałem. Anioł i upadły. Nie wyglądało to wcale w porządku.
Spojrzałem na Johna, który podszedł do Rose i musiał jej coś powiedzieć, bo po chwili dotarł do mnie jej radosny śmiech. Choć oboje zaprzeczali temu, że mieli się ku sobie, to ja wcale im nie wierzyłem. Nawet Kira miała za złe bratu, że jej nic nie powiedział. Lecz on dalej zapierał się, że nie było o czym.
Po kilku minutach zauważyłem, jak zaczęli zbierać się do drogi powrotnej. Kira schowałam swoje skrzydła, a Rose uczyniła po chwili to samo. Choć korzystanie z większości żywiołów szło jej już całkiem dobrze, to dalej jakikolwiek lot nie wchodził w grę. Była jeszcze zbyt słaba. Nawet nie upierała się, by próbować. Wiedziała, że nie było na to na razie szans.
Obserwowałem białowłosą przez całą drogę do domu. Czułem się z tym trochę jak jakiś podglądacz, ale przecież chciałem dobrze.
Polepszyły się też moje stosunki z resztą domowników. Ja również przestałem odczuwać tak silną złość. Nie zniknęła ona całkiem, lecz kiedy byłem przy Kirze, schodziła ona na drugi plan. Jedyne co nie zmieniało się z płynącym czasem to chłód, który odczuwałem. Może był to skutek stania się upadłym. W podziemiu nie miałem takiego problemu z temperaturą. A przynajmniej nie przez większość czasu.
Nie mogłem jednak zakładać kurtki kiedy inni zaczęli wychodzić bez nich na świeże powietrze. Wtedy mogliby się zorientować. Wystarczało mi, że John zaczął chyba coś podejrzewać. W końcu kiedyś zapytał mnie, czy nie było mi zimno. Musiał wiedzieć, że pióro, które znalazł, wcale nie należało do niego, ani innego upadłego. Nie licząc mnie oczywiście. Nie napawało mnie to optymizmem. Lecz wciąż utrzymywałem swoje zdanie. Nikt nie mógł się dowiedzieć.
Wróciłem do domu chwilę przed innymi. Zdążyłem usiąść na sofie w salonie kiedy drzwi otworzyły się, a do środka weszła roześmiana gromada. Rose jak zwykle rzuciła się na miejsce obok mnie, a John zajął fotel obok blondynki. Przypadkowo. Nie zastanawiałem się nad tym dłużej. Mój wzrok skupił się, na czymś zupełnie innym. Śledził on ruchy białowłosej, która zbliżała się powoli w moim kierunku, patrząc rozbawiona na swojego brata.
Przeszła obok blondynki i zajęła miejsce przy moim boku. Od razu objąłem ją śmiało ramieniem. Dziewczyna nie zaprotestowała. Chyba przyzwyczaiła się już do tego, że zawsze tak robiłem. Niezmiernie mnie to cieszyło.
— Szkoda, że cię tam nie było — zwróciła się w moim kierunku Rose. — Może ty stanąłbyś po mojej stronie. Thomas jest beznadziejny we współpracy. — Posłała wilkołakowi zaczepny uśmiech.
Nie słychać było w jej głosie urazy, a szczere rozbawienie. Dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Dawniej powiedziałbym to samo o smutku. Ciągle się śmiała. Nawet kiedy miała trudny okres w swoim życiu, to starała się tego nie okazywać i wciąż być radosną i zwariowaną Rose. Ale ostatnie tygodnie była kimś całkiem niepodobnym do siebie. Zdawałem sobie sprawę, że po części była to moja wina. Zniknąłem z dnia na dzień. Później dowiedziała się o fałszywej śmierci Kiry. Złamała się przez to. A kiedy cudem pojawiłem się w drzwiach domu z białowłosą na rękach, to zachowywałem się w stosunku do niej jak ostatni chuj.
Zdałem sobie z tego sprawę i było mi przez to niesamowicie głupio. Szkoda, że tak późno się o tym zorientowałem. Troska o Kirę i bezsilność, którą czułem, zniszczyła mnie. Wmówiłem sobie, że jak będę silniejszy, to zdołałam zapewnić jej bezpieczeństwo. Kiedyś zarzekałem się, że nie zabije kogoś, kto miał ludzkie cechy. A teraz wydawało mi się być to na tym samym poziomie co wyrwanie chwastów. Nie chciałem już tak myśleć.
— A podobno wilkołak to stadne stworzenie. — John wybudził mnie z rozmyśleń.
— Jeszcze słowo, a wylecicie stąd szybciej niż spłoszone gołębie — odgryzł się im brunet.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Brakowało mi tego spokoju i ich błahych sprzeczek.
Odwróciłem głowę, czując na sobie wzrok Thomasa. Spojrzałem na niego, a mój uśmiech od razu znikł z twarzy. Wciąż pamiętałem co zrobiłem i on zapewne też to. Zmieszałem się i odwróciłem głowę w drugą stronę.
— Za chwilę wrócę. — Złożyłem szybkiego całusa na ustach Kiry.
Wciąż nie wierzyłem, że miałem ją przy sobie i nie odtrąciła mnie od siebie. Póki co. Ale i tak nie spodziewałem się, że po tylu miesiącach wciąż będzie na mnie czekać. Liczyłem się z myślą, że kiedy wrócę, mogła powiedzieć mi, że nic z tego nie będzie. Nie byłbym na nią zły. Ale nie poddałbym się. To mogłem przyznać z pewnością. Było o co walczyć.
Wszedłem do kuchni i choć głośne rozmowy przyjaciół z salonu zagłuszały wszystkie inne dźwięki, to i tak wiedziałem, że nie byłem sam. Tak jak podejrzewałem, Thomas przyszedł za mną. Nie zmarnowałby takiej okazji. Po części się z tego cieszyłem. Męczyłem się za każdym razem kiedy go widziałem, bo czułem ogromne wyrzuty sumienia. Odzwyczaiłem się od tego uczucia. Już w Barfleur się ich pozbyłem, bo tak łatwiej było przeżyć. Lecz nie żałowałem, że wróciły. Przynajmniej wiedziałem, że byłem w domu.
— Słuchaj — zacząłem niepewnie. Potarłem kark dłonią i dopiero po tym geście zorientowałem się, że kiedyś był to mój oznak stresu. Zaprzestałem tego od razu i odważnie spojrzałem w oczy wilkołaka. — Wtedy w lesie... nie powinienem dać się tak ponieść. — Zacisnąłem usta w linie, lecz po chwili ponownie się odezwałem. — To wszystko mnie przerosło. Miałem szczęście, że to ty tam byłeś — przyznałem ze skruchą.
Pierwszy raz od mojego wyjazdu poczułem się ponownie jak stary Luke, który miał zaraz usłyszeć od Thomasa jego długi wywód. Jeszcze kilka dni temu robiłbym wszystko, byleby nie dopuścić do tej sytuacji. Pokazałbym mu tylko, że nic się nie zmieniłem i wciąż byłem zbyt słaby, by dźwignąć ciężar swoich problemów. Wtedy właśnie tak myślałem.
— Nie tylko w lesie zachowałem się jak totalny dupek — kontynuowałem, kiedy wilkołak stał przede mną, lecz nie zamierzał się odezwać. — Przez cały czas odkąd wróciłem byłem dla was chujem. — Zacisnąłem szczękę, wciąż nie słysząc od niego żadnej odpowiedzi. — Przepraszam za wszystko — powiedziałem szczerze. — Za to, że nawiałem nic wam nie mówiąc też.
Grymas niezadowolenia pojawił się na mojej twarzy, widząc nadal poważny wyraz twarzy wilkołaka. Pod jego twardym spojrzeniem zaczynałem czuć się nieswojo. Nie podobało mi się to. Za tym wcale nie tęskniłem.
Zacisnąłem dłoń na blacie kuchennym, o który się opierałem. Spojrzałem na wilkołaka pewnym i odważnym spojrzeniem. Nie ugiąłem się nawet kiedy nie zareagował na moją zmianę ze skruszonej miny na wyzywającą. Lecz nie minęły dwie sekundy, a jego usta rozciągnęły się w ledwie widocznym uśmiechu.
— Nareszcie się ogarnąłeś — odezwał się wreszcie.
Zaskoczył mnie ton jego głosu. Spodziewałem się tego twardego i karcącego tonu, a w jego głosie słychać było ulgę. Naprawdę spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego. Przecież prawie przebiłem go pnączem. Jak mógł być po tym taki spokojny?
— Jak chcesz, mogę zacząć prawić ci kazania — dodał z uśmiechem, widząc moje zdezorientowanie.
Pokręciłem głową, opuszczając wzrok na podłogę, samemu zaczynając się uśmiechać.
— Byłem naprawdę wielkim idiotą. — Zaśmiałem się, unosząc wzrok z powrotem na Thomasa.
Wilkołak nie sprzeciwił się, a nawet przytaknął mi głową.
— Powtórz to samo Rose — polecił mi. — Mocno przeżyła to co jej powiedziałeś — powiedział to, z czego doskonale zdawałem sobie sprawę, choć próbowałem zepchnąć to w tył głowy. Ale kiedy usłyszałem to od wilkołaka, nie mogłem już tego odkładać.
— Wiem. — Wziąłem głęboki oddech. — Przepraszam jeszcze raz.
— Luke — zaczął spokojnie Thomas. — Nie musisz nas przepraszać. Po prostu pamiętaj, że nie jesteśmy twoimi wrogami.
— Wiem, tylko... Nie chciałem, byście znowu mnie odsunęli od ratowania Kiry — przyznałem z bólem.
— Nie zrobiłbym tego znowu, bo i tak byś zrobił swoje, a wolałem o tym wiedzieć. — Zaśmiał się, a atmosfera, która jeszcze chwilę temu była napięta jak jego koszula na bicepsach, zaczęła stopniowo się rozluźniać.
— Tak wiem, że jestem lekkomyślny. — Przewróciłem oczami. — Nie potrafię być taki opanowany jak ty.
Wilkołak zaśmiał się rozbawiony, widząc moją nietęgą minę.
— Poczekaj aż usłyszysz od reszty co wyprawiałem kiedy chodziło o bezpieczeństwo Wendy. A na pewno ci o tym powiedzą. — Obejrzał się za siebie. — Coś za bardzo tam ucichli. Chyba powinniśmy wracać, bo pomyślą, że się pozabijaliśmy.
— Znowu bym wygrał? — Uniosłem brwi do góry, przechodząc obok wilkołaka.
— A kiedykolwiek to zrobiłeś? — zapytał zamyślony.
— Nie wiem — rzuciłem w odpowiedzi z zaczepnym uśmiechem.
Kiedy wszedłem do salonu, wszystkie oczy były zwrócone w moim kierunku. Przeleciałem zaciekawionym spojrzeniem po wszystkich.
— Coś się stało? — zapytałem, udając, że walce nie wiedziałem, jak nas podsłuchiwali.
Po moich słowach każdy odwrócił wzrok, a Kira starała się rozpocząć rozmowę z Rose, lecz nie potrafiła znaleźć tematu, który zamaskowałby ich wcześniejsze czyny.
Ponownie zająłem miejsce obok białowłosej. Wtedy do pokoju wszedł również i Thomas. Z jego mimiki nie dało się nic wyczytać. Jak zwykle. Przewróciłem oczami. Mógł chociaż raz dać po sobie poznać, że już nie zamierzaliśmy prowadzić ze sobą wojen.
Podszedł do mnie i zajął miejsce na sofie obok.
— Coś nie tak? — Spojrzał na resztę, która ukradkiem mu się przyglądała.
Zaśmiałem się, widząc zaskoczenie pojawiające się na twarzach pozostały. Lecz po chwili zastąpiła je ulga, a wszyscy ożywili się, widząc, że między nami było już wszystko w porządku.
Przyciągnąłem do siebie Kirę. Nareszcie mogłem zaznać chwili spokoju.
Jednak nie trwało to zbyt długo.
Zbliżał się wieczór. Rose wróciła już do swojego domu. Thomas za to wyszedł, by spotkać się z Wendy. Brad z Mają zaszyli się na górze w swoim pokoju, a w salonie zostałem sam z rodzeństwem. Nie miałbym nic przeciwko gdyby John nie obserwował mnie od dłuższego czasu. Wcale się z tym nie krył i w pewnym momencie nawet Kira to zauważyła. Wtedy przestał to robić na moment, lecz zaraz ponownie czułem jego wzrok na sobie. Nie podobało mi się to. Tym bardziej że podejrzewałem, dlaczego to robił.
— Chyba zostawiłam otwarte okno w pokoju. — Drgnęłam nagle Kira w moich objęciach. — Pójdę je zamknąć, bo później nowy będziesz narzekać, że ci zimno. — Posłała mi delikatny uśmiech i wyplątała się z moich objęć.
Szybkim krokiem pognała do drzwi obok schodów, a kiedy tylko zniknęła za nimi, John nareszcie zdecydował się odezwać.
— Nie czujesz czasami potrzeby pokazania innym, że jesteś od nich silniejszy? — zapytał podchwytliwie.
Zmarszczyłem brwi, udając zaskoczonego.
— Dlaczego miałbym coś takiego czuć?
— Tak tylko pytam. — Odwrócił głowę w kierunku, w którym zniknęła dziewczyna. — Thomas chyba nie oszczędza na ogrzewaniu prawda?
— Nic mi o tym nie wiadomo — przyznałem niechętnie. Wiedziałem, co chciał ode mnie wyciągnąć.
Kto inny mógł odkryć moją tajemnicę jak nie drugi upadły.
— Jeśli wciąż macie zimno w pokoju to może powinniście to sprawdzić. Coś mogło się zepsuć. — Polecił, udając zatroskanego o budżet wilkołaka.
— Jasne. Tak zrobię — odezwałem się trochę zbyt szorstko niż powinienem, ale nie podobał mi się temat, jaki poruszył chłopak.
Wstałem z sofy i ruszyłem w kierunku drzwi, za którymi zniknęła białowłosa. Wiedziałem, że John śledził moje ruchy z fotela. A to sprawiało, że jeszcze bardziej zaczynało mnie irytować, jak udawał wszechwiedzącego.
Zacisnąłem szczękę, nie chcąc pokazać po sobie, jak bardzo zdenerwowała mnie wścibskość Johna, kiedy wszedłem do swojej starego pokoju. Jednak gdy zauważyłem białowłosą, która z uśmiechem oglądała ramkę ze zdjęciem naszej paczki, nawet nie musiałem niczego udawać, bo cała irytacja nagle została zapomniana, a na mojej twarzy zagościł ciepły uśmiech.
Co ja bym bez niej zrobił?
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Trochę spóźniony, ale jest 😅
Luke chyba trochę się ogarnął.
Ale co dalej? 🤔
Przypominam, że został tylko jeden rozdział i epilog 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top