Rozdział 30

☆pov.Luke☆

Byłem wściekły. Czułem, jak złość krąży w moim ciele i nie potrafi znaleźć ujścia. Nic nie pomagało mi opanować tego gniewu. A im dłużej myślałem o tym co się stało, tym bardziej byłem zły.

Wrzasnąłem wściekły i uderzyłem pięścią w Bogu ducha winne, pobliskie drzewo. Kora zatrzeszczała żałośnie i rozłupała się na dwie części. Moja dłoń również nie obeszła się bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Przez całą rękę przeszedł mnie paraliżujący ból. Automatycznie złapałem się za zabliźnioną ranę drugą dłonią.

— Kurwa, kurwa, kurwa — wycedziłem przez zęby.

Ból pomógł mi na moment zapomnieć o powodzie, dlaczego drzewo obok mnie chwilę temu spotkało się z moją pięścią. Jednak nie trwało to długo, bo kiedy tylko dłoń wróciła do normy, moją głowę ponownie zaatakowały natrętne myśli.

Kiedy zauważyłem Thomasa w miejscu, gdzie od kilku dni spotykałem się z Aidenem, wiedziałem, że będzie próbował stanąć mi na drodze. Nie widziałem sensu tłumaczenia mu powodu, dla którego razem z wampirem odwiedzałem podziemie. Nie zrozumiałby i byłby temu przeciwny. A ja musiałem pozbyć się ich jak najwięcej. Każdy demon mógł prędzej czy później przedostać się do ludzkiego świata, by zabrać ze sobą Kirę. Dlatego jedyne co mogłem zrobić to postarać się temu zapobiec i wybić ich jak największą ilość. Dopiero wtedy czułem, że robiłem coś przydatnego. Moje nowe zdolności wiele pomogły mi w walce z demonami. I to, co początkowo mi się nie podobało, w tym momencie uważałem za zaletę.

Pomimo że moje zdanie się zmieniło i zaczęło znacznie różnić się od tego, które miał Thomas, to w jednym musiałem się z nim zgodzić. Nie ważne jak byłbym na niego wkurwiony, nie powinienem zrobić tego co zrobiłem. Zaatakowałem swoją rodzinę. Przez moment nie zwracałem uwagi czy mogłem go tym zranić.

Nie myślałem, czy to go zabije.

Chciałem tylko z nim wygrać i pokazać mu, że nie miał już nade mną przewagi. Dopiero kiedy zobaczyłem zawód w jego oczach, który kierował w moim kierunku, zrozumiałem, co zrobiłem. Jego spojrzenie zadziałało jak uderzenie w twarz. Do tej pory nawet jeśli nasze kontakty znacząco się pogorszyły, nie wyobrażałem sobie, bym mógł zranić go fizycznie. To była granica, której nie przekraczałem. Byliśmy rodziną.

Uniosłem dłoń, a obok mnie wyrosło kolczaste pnącze. Patrzałem na nie i zacząłem zastanawiać się, czy na pewno tak powinno wyglądać.

Pozbyłem się go i ruszyłem w kierunku domu. Musiałem sprawdzić, czy Kirze nic nie było. Zbyt mało czasu ostatnimi dniami u niej przebywałem. A tylko przy niej złość opuszczała na chwilę moje ciało. Dodatkowo był to najcieplejszy pokój w domu. Może to dlatego, że Thomas dbał, by grzejniki zawsze były ciepłe, odkąd Wendy zaczęła pojawiać się w domu, a pomieszczenie gdzie spała Kira wcale nie było duże i szybko się grzało.

Tak to sobie tłumaczyłem.

Kiedy wszedłem do domu, od razu skierowałem się do pokoju białowłosej. Nie kłopotałem się nawet, by zdjąć z siebie kurtkę. Minąłem przy schodach Rose, która na mój widok zatrzymała się w miejscu. Odprowadzała mnie wzrokiem, dopóki nie zniknąłem za drzwiami mojego starego pokoju. Wiedziałem to, bo przez cały ten czas czułem na swoich plecach jej wzrok.

Spojrzałem na twarz białowłosej. Wyglądała na taką spokojną. Całkowite przeciwieństwo tego co ja czułem. Ale wystarczyła chwila w jej obecności, by jej nastrój udzielił się i mi. Siedząc obok dziewczyny, wszystkie moje negatywne emocje znikały. Nie było gniewu, strachu, zimna. Cały ten natłok emocji uchodził i pojawiał się spokój. Brakowało mi tego w ostatnich dniach. Zatraciłem się w zabijaniu demonów i zapomniałem o tym, dla kogo to robiłem.

— Pobiłem się dzisiaj z Thomasem — zacząłem pół szeptem. — Gdybyś nas teraz zobaczyła, nie pomyślałabyś, że jesteśmy przyjaciółmi. Przynajmniej z mojej strony. — Skrzywiłem się, zdając sobie sprawę ze swoich słów.

Opuściłem głowę, a ręką odszukałem dłoni białowłosej. Ścisnąłem ją delikatnie, czując przyjemne ciepło jej skóry.

— Już nie wiem, co mam robić — wyjęczałem załamany. — Siedząc tu obok ciebie, chce przyznać innym rację. Przeprosić za to jak ich skrzywdziłem swoim zachowaniem, ale... gdy tylko do nich wyjdę, zaczynam zastanawiać się, czy na pewno to dobra droga. Nie chcę stać się ponownie tym naiwnym Luke'iem co byłem kiedyś.

Bez tego ciągłego gniewu zaczynałem rozumieć, że troska moich przyjaciół o mnie była uzasadniona. Lecz było już za późno. Thomas miał rację, nie chcąc puścić mnie samego do podziemia. Już nie mogli nic zrobić.

— Po tym co dzisiaj zrobiłem, Thomas na pewno zmienił o mnie zdanie. Na gorsze oczywiście. — Zaśmiałem się z żalem.

— Jest zbyt uparty, by odpuścić — wychrypiał cicho głos obok mnie.

Uniosłem prędko głowę, chcąc upewnić się, że się nie przesłyszałem. Niemal od razu odnalazłem błękitne oczy dziewczyny, które przyglądały mi się z troską, ale i ogromną radością. Nawet widząc na własne oczy, że się obudziła, nie potrafiłem w to uwierzyć. Coś, na co czekałem tygodniami nareszcie się stało, a ja, zamiast coś zrobić, zamarłem w bezruchu. Dokładnie jak w chwili kiedy dowiedziałem się, że białowłosa również była posiadaczką skrzydeł.

Dopiero delikatny uścisk na mojej dłoni kiedy Kira starała się podnieść do pozycji siedzącej, wybudził mnie z odrętwienia.

— Poczekaj, nie wstawaj jeszcze. — Zareagowałem od razu, chcąc powstrzymać dziewczynę przed jakimkolwiek ruchem. Bałem się, że może zakręcić się jej w głowie. Albo, że nagły ruch może spowodować, że znowu zapadnie w sen.

— Mam już dosyć leżenia. — Uśmiechnęła się przyjaźnie i powoli usiadła, cały czas trzymając się kurczowo mojej ręki, jakby była jej jedyną podporą. W sumie tak było.

Zawahałem się przez chwilę, przypominając sobie jej słowa, którymi oświadczyła mi, że znalazła sobie kogoś innego. Jednak prędko wrzuciłem je z głowy, karcąc się w myślach. To nie była ona. To tylko Colin. A nawet jeśli był już ktoś taki, to musiała powiedzieć mi o tym jeszcze raz. Tym razem prawdziwa ona. Choć i tak bym się nie poddał.

Przeniosłem się na łóżko, na którym siedziała i wziąłem ją delikatnie w ramiona. Bałem się, żeby nie zrobić jej krzywdy. Lecz kiedy ona sama wtuliła się w moje ciało, Przycisnąłem ją bliżej siebie, chowając głowę w jej włosach.

— Szkoda, że to tylko sen — mruknęła cicho, a jej ciało zadrżało. Odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie załzawionymi oczami. — Mam nadzieję, że nic ci nie jest. — Położyła dłoń na moim policzku. — Wiem, że rozpoznasz Colina i uwolnisz prawdziwą mnie. Wierze, że dasz rade — wyszeptała, a łzy spłynęły po jej policzkach.

Serce ścisnęło mi się na ten widok, ale nie tylko z tego powodu. Wierzyła we mnie. Ufała mi, że dam radę ją ocalić. Jako jedyna od zawsze nie podważała moich zdolności, nawet kiedy inni byli przeciwko. I tym razem również miała rację. Nie zawiodłem jej. Przynajmniej jeśli chodziło o ratunek.

Uśmiechnęła się do mnie przez łzy i uniosła się do góry, składając na moich ustach pocałunek. Nie spodziewałem się z jej strony tak śmiałego gestu. Tym bardziej, że nie wiedziałem, czy jej uczucia do mnie się nie zmieniły. Ale nie miałem nawet zamiaru jej odtrącać. Gdybym to zrobił, byłbym największym idiotą chodzący po tej planecie. Momentalnie odwzajemniłem jej pocałunek, nie zwracając uwagi na to co działo się wokół. Była tylko ona i jej usta, które śmiało całowały moje. Może było to spowodowane tym, że myślała, że był to tylko sen. Jednak czy nie oznaczało to, że zrobiła to, na co miała ochotę i nie martwiła się wstydem czy konsekwencjami?

— Masz rację, udało mi się — wyszeptałem, czując na swoich wargach jej ciepły, przyspieszony oddech.

Widziałem, jak jej brwi zmarszczyły się nieznacznie, słysząc moje słowa.

— To wcale nie jest sen. — Spojrzałem w jej oczy i zauważyłem pojawiające się w nich zaskoczenie. — Jestem tutaj. — Złapałem za jej dłoń, która wciąż spoczywała na moim policzku. — I ty też tutaj jesteś, z dala od Duncana i całego podziemia. — Uśmiechnąłem cię do niej z troską, widząc, jak jej oczy ponownie wypełniają się łzami.

— Luke — wyszeptała z tęsknotą. Uwielbiałem słyszeć swoje imię z jej ust.

Schowała twarz w mojej piersi, a ja oparłem brodę na jej włosach. Zamrugałem szybko oczami, czując, jak robią się wilgotne. Nie mogłem płakać. Nie po tym co ostatnio robiłem.

Ciszy szloch wypełnił pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy i zagłuszył ledwie słyszalny szczęk zamka. Przekręciłem głowę w tamtym kierunku, napotykając blondynkę, która stanęła w progu i z niedowierzaniem patrzała na naszą dwójkę. Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. Musiało to wybudzić ją z odrętwienia, bo w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. Odwzajemniła mój uśmiech, lecz w jej było o wiele więcej ulgi. Podeszła szybko do nas, a kiedy Kiry wzrok spotkał się z jej, białowłosa wydostała się z moich ramion, by przylgnąć do blondynki.

Odsunąłem się, by dać im większą swobodę. W tym samym czasie do pokoju weszła kolejna osoba. Był nią nie kto inny jak Thomas. Kiedy jego wzrok spoczął na dziewczynie, w oczach wilkołaka pojawiła się wyraźna ulga. Nie musiałem długo czekać, by jego spojrzenie przeniosło się na mnie. Ja za to odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku. Czułem się głupio po tym co zrobiłem. Miał rację i po raz kolejny musiałem mu to przyznać. Tak jak to robiłem kiedyś. Zawsze wiedział lepiej. I to mnie tak wkurwiało.

Kira odwróciła głowę w moim kierunku i uśmiechnęła się do nas. Nie mogłem się powstrzymać, by nie odwzajemnić tego gestu.

Thomas wyminął mnie i sam ruszył w kierunku białowłosej. Ku mojemu zdziwieniu nie próbował ze mną gadać. Może to ze względu na dziewczyny. Nie wiedziałem tylko, co bym wolał. Czułem, że była to cisza przed burzą.

》☆《

Pomimo sprzeciwu Kiry, kiedy upierałem się, by została jeszcze w łóżku, po dosyć emocjonalnym spotkaniu z resztą domowników, dziewczyna zasnęła wtulona w mój bok, mrucząc, że nie będzie spać. Gdyby nie obawa, że ją obudzę, to zacząłbym się z niej śmiać.

Leżałem jeszcze długo obok niej, zanim sam zdecydowałem się szykować do spania. Udałem się do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą. Spojrzałem na swoją twarz w odbiciu lustra. Zacisnąłem szczękę z bezsilności.

Kira się obudziła. Powinienem czuć ulgę. Jednak w moim sercu wciąż siedział strach. Już nie o białowłosą. Bałem się odtrącenia. Byłem teraz kimś całkiem innym niż ten Luke, którego znała.

Rozłożyłem swoje skrzydła, jednak wtedy nie potrafiłem już patrzeć na siebie w lustrze. Ich czarny kolor jasno mówił, kim byłem. Stałem się upadłym.

John był rodziną Kiry, a ja? Kimś całkiem obcym. Chciałem być dla niej kimś, przy nim czułaby się bezpieczna. A świadomie stałem się kimś, kto na nią polował. Zabijałem demony, bo należały do podziemia, a teraz sam się taki stałem. Widziałem co się ze mną działo, a jednak wciąż w to brnąłem. Zyskiwałem siłę kosztem swoich skrzydeł.

Im bardziej zatracałem się w gniewie, tym bardziej moje skrzydła na tym cierpiały. Możliwe, że pobyt w podziemiu mi w tym pomógł. Wszystko zaczęło przyspieszać w dzień, w którym zabiłem dwójkę strażników Kiry. Lecz pierwsze czarne pióra zauważyłem dzień przed tym jak uciekłem z białowłosą. Ale w tamtym momencie nie mogłem się poddać. Za wszelką cenę musiałem wydostać się z zamku z dziewczyną. Nawet jeśli kosztem tego była utrata jasnych piór.

Schowałem skrzydła, nie mogąc wytrzymać ich widoku. Kira nie mogła się o nich dowiedzieć. Dopóki chowałem tę tajemnicę w sobie, wszystko powinno wrócić do normy.
Jednak nie mógł spełnić się już mój sen o naszym wspólnym locie. Lecz była to cena, którą mogłem zapłacić. Nic to nie znaczyło w zestawieniu z tym, że Kira mogłaby mnie odrzucić.

Póki nikt nie wiedział, musiało być dobrze.

Powinno być dobrze.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Kira się obudziła 🎉😁
Ale wygląda na to, że to jeszcze nie koniec problemów Luke'a, musi jeszcze wyjaśnić to i owo z Thomasem, a to do łatwych raczej nie będzie należeć 😉

No cóż, zostały nam jeszcze dwa rozdziały i epilog. Może się jeszcze wiele wydarzyć w tak krótkim czasie 😜

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top