Rozdział 25
☆pov.Thomas☆
Nigdy nie lubiłem prowadzić rozmów przez telefon. Nie mogłem polegać wtedy na swoich zmysłach. Musiałem ograniczać się do samego słuchu, by wychwycić, w jakim nastroju była druga osoba. Było to dla mnie wyjątkowo uciążliwe. Nie lubiłem być ograniczany. Ale tego dnia Wendy uparła się, że powinienem zostać w domu i zająć się Kirą i Luke'iem. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie jak szybko stała się częścią naszej rodziny. Wiedziałem, że wcześniej wolała raczej zostać w swojej dobrze znanej, małej grupie. Oprócz mnie dużo czasu spędzała również z Edwinem. Czasami nawet jeździłem z nią odwiedzić Tess, ale nadal nie czuła się całkiem swobodnie, będąc otoczona wilkołakami, dlatego sam też jej nie namawiałem do wyjazdu, nawet jeśli moja matka suszyła mi o to głowę, dzwoniąc natrętnie.
Ucieszyło mnie to, jak odnalazła się w moim domu, nawet jeśli za dnia przebywało to całkiem dużo osób. Od zawsze to miejsce stanowiło nasze miejsce spotkań, a teraz tylko przybyło kolejnych osób.
— Może jednak przyjdziesz? — zapytałem z nadzieją, której nie chciałem ukrywać. Po drugiej stronie usłyszałem w odpowiedzi radosny śmiech Wendy, od którego sam uśmiechnąłem się do siebie. — To ty rozmawiałaś z Aiden'em — zauważyłem.
Tego dnia wampir odezwał się do Wendy tak, jak obiecał. Aż dziwne, że chciał spełnić swoją obietnicę. Podobno jego siostra zgodziła się pomóc. Coraz bardziej zaczynało mi to wszystko śmierdzieć. Oni nie byli tacy. Dobroczynność nie była ich cechą charakteru.
— Przecież wszystko ci opowiedziałam. Możesz przekazać to Luke'owi. Nie chcę przeszkadzać wam w rozmowie — powiedziała przytłumionym głosem, a ja już wiedziałem, jak nerwowo zagryza wargę.
Wziąłem głęboki oddech. Była niemożliwa.
— Nigdy nam nie przeszkadzasz. — Usłyszałem jej cmoknięcie przesiąknięte wątpliwościami.
— Chodzi mi o to, że... Wiem, że faceci inaczej rozmawiają kiedy nie ma ich dziewczyn w pobliżu — powiedziała pospiesznie.
— Na przykład o czym? — zapytałem, mając całkiem niezły ubaw.
— Thomas — jęknęła zażenowana.
Zaśmiałem się.
— Jeśli chciałaś iść gdzieś z Edwinem, to mogłaś powiedzieć od razu. — Wciąż nie potrafiła odmawiać.
— Nie miałam takich planów — odparła zaskoczona. Chyba nie trafiłem. — Ale wiesz co, tak właśnie zrobię — zdecydowała.
Westchnąłem ciężko. Luke miał rację. Zwariowałem na jej punkcie. Nie widzieliśmy się zaledwie jeden dzień, a ja już chciałem się z nią ponownie widzieć. Może faktycznie miałem założoną obroże? Ale nawet jeśli, to nie przeszkadzało mi to jeśli to brunetka miała trzymać smycz.
Kiedy zakończyłem połączenie z Wendy, zauważyłem, jak John wychodzi z pokoju Kiry. Zbliżał się wieczór. Widać było po nim, że był wykończony. Codziennie przychodził do siostry i przesidywał przy jej łóżku po kilka godzin. Wracał do domu późnym wieczorem, a wczesnym rankiem szedł do pracy. Tylko dzięki jemu, dom Kiry wciąż był tak nazywany. Regulował wszystkie opłaty i nigdy na to nie narzekał. Nawet kiedy wszyscy myśleliśmy, że Kira nie żyje, on wciąż wierzył, że żyje i że musi zachować domu w takim samym stanie, by mogła do niego wrócić.
— Na pewno nie chcesz dzisiaj tu zostać? — zapytałem, widząc, jak zmęczony opada na fotel w salonie.
Musiał się nad tym zastanawiać, bo nie odpowiedział od razu.
— Tak chyba byłoby lepiej, dostałem wolne w pracy na jutro — odpowiedział, pochylając głowę do tyłu.
— To do ciebie niepodobne — zauważyłem. W końcu odkąd zaczął pracować, nigdy nie widziałem, by brał wolne.
— Przymusowy urlop — skrzywił się po mojej uwadze.
— Nawet twój szef widzi, że za dużo bierzesz na siebie — powiedziałem, kierując się do pokoju, w którym leżała Kira. — Na górze jest jeden wolny pokój — poinformowałem go, zanim zniknąłem za drzwiami.
Miałem nadzieję, że kolor indygo przypadnie mu do gustu.
Podszedłem do krzesła przy łóżku, na którym spała białowłosa. Spojrzałem na nią, lecz po chwili oparłem głowę na swoich dłoniach. Gdybym był tylko bardziej uważny.
— Nawet nie wiesz jak źle, że tu leżysz — wyszeptałem, unosząc głowę.
— Bałaś się, że nie znajdziesz ludzi, którzy cię zaakceptują, a teraz kiedy cię zabrakło, wszystko się posypało. — Spojrzałem na jej twarz. Oczy wciąż miała zamknięte. Miałem tylko nadzieję, że już niedługo się obudzi.
— Martwię się o Luke'a — przyznałem. — Odkąd wrócił, stał się bardziej poważny. Niby to nic złego, ale wiem, że taki nie był i niepodobne do niego by taki się stał. Tym bardziej teraz. W domu pojawia się tylko wtedy kiedy siedzi obok ciebie. Twierdzi, że szuka łowców, ale wiem, że to nie jest prawda. — Przetarłem twarz dłonią. — Tylko kiedy jest przy tobie, widzę w nim starego Luke'a. — Doszukiwałem się jakichkolwiek relacji jej ciała na wzmiankę o Luke'u jednak na próżno.
Miałem nadzieję, że jeśli byłem wilkołakiem, to zdołam cokolwiek dojrzeć. Kira tęskniła za Luke'iem. Widziałem to każdego dnia. Zawsze jak patrzała na zdjęcie z tapety swojego laptopa i widziała jego twarz, zamyślała się głęboko, a nawet widziałem, jak nieraz próbowała zakryć łzy zbierające się jej w oczach. Tak samo jak reszta bała się o niego kiedy znikną i nie dawał nam żadnego znaku życia. Tylko raz, było to wtedy kiedy napisał do Kiry. Od tamtej pory zawsze nosiła telefon przy sobie, by sprawdzić, czy czasami się do niej nie odezwał.
— Nie sądzisz, że już za długo śpisz? — zapytałem retorycznie.
Opuściłem głowę, kierując swój wzrok na podłogę. W jakimś stopniu czułem się winny tego, w jaki stanie była. Miałem jej pilnować. Obiecałem to sobie, a zawiodłem. Zawaliłem na całej linii. Jak mogłem nie zauważyć, że to wcale nie była ona przez ostatnie dni, może tygodnie. Nawet nie wiedziałem, jak długo to trwało?
Czułem się winny, jednak wcale nie żałowałem. Wiedziałem, jak to brzmiało, ale nie potrafiłem żałować tego, że zamiast na białowłosej skupiłem się na ochronie Wendy. Nie byłem do tego zdolny.
Chciałem unieść głowę, kiedy zauważyłem czarne pióro leżące pod łóżkiem. Schyliłem się po nie. Nie dziwiłem się John'owi, że zamiast latać na dworze, wolał posiedzieć kilka godzin ze skrzydłami na plecach przy siostrze. Nie wiedziałem tylko, że upadli również musieli rozkładać swoje skrzydła, by ich magia ich nie zniszczyła. Myślałem, że rządzili się całkiem innymi prawami. Najwidoczniej nie.
Nie miałem nic przeciwko temu, by John dalej w ten sposób zużywa swoją moc, jednak wolałbym nie znajdować w pokoju białowłosej czarnych piór. Zawsze istniała szansa, że mógłby być to ktoś inny niż brunet. A wolałem uniknąć kolejnych błędów. Zamierzałem mu o tym powiedzieć zaraz kiedy się z nim zobaczę.
Siedziałem jeszcze przez chwilę przy dziewczynie, jednak nie trwało to długo. Wiedziałem, że nic tym nie osiągnę. Jeśli się obudzi, wtedy będzie potrzebowała opieki, by dojść do siebie. Lecz dopóki spała nic nie mogliśmy zrobić.
Wyszedłem z pokoju, a mój wzrok od razu napotkał John'a, siedzącego na sofie w tym samym miejscu. Chyba naprawdę potrzebował odpoczynku. Usiadłem obok niego.
— Nie mam nic przeciwko, żebyś siedział przy Kirze z rozłożonymi skrzydłami, ale upewnij się, że nie zostawiasz piór po sobie. — Położyłem je na stole przed nami. — Wole być pewien, że w domu nie kręcą się inni upadli.
Brunet zmarszczył brwi. Wziął do ręki pióro i obejrzał je z każdej strony.
— Nie jest twoje? — zapytałem, podejrzewając, że faktycznie mogło spełnić się to, czego się obawiałem.
— Nie, moje tylko...
Nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. Doskonale wiedziałem, kto wrócił. Tylko jedna osoba przychodziła tu o tak późnej porze.
Tak jak myślałem, Luke wszedł do salonu chwilę później. Jak zwykle zignorował naszą obecność i starał się przemknąć do pokoju Kiry.
Niesamowicie irytował mnie swoim zachowaniem w ostatnich dniach. Zachowywał się, jakby to on był poszkodowany. A jednocześnie odrzucał pomoc każdego z nas. Myślałem, że się zmienił, ale widocznie wciąż siedział w nim ten dzieciak, który myślał, że da sobie ze wszystkim radę sam.
— Luke — zawołałem go, zanim zdążył uciec.
Zatrzymał się niechętnie, jednak nie odwrócił się w moim kierunku. Dlatego to ja wstałem do niego. Będąc w jego pobliżu, wyczułem w powietrzu charakterystyczny smród krwi demonów. A jego źródłem okazał się sam szatyn.
— Gdzie byłeś? — zapytałem twardo.
Chłopak spiął swoje mięśnie, lecz wciąż się nie odwrócił.
— Znowu zaczynacie — mruknął rozdrażniony.
— Może dlatego, że mamy powód? — Pomimo że czułem rosnącą złość na szatyna, nie chciałem, by mój ton to zdradzał.
— Szukałem łowców — skłamał gładko tą samą wymówką co zawsze.
— Naprawdę myślisz, że mnie tym oszukasz? — wyśmiałem go.
Zauważyłem, że ostatnio stał się wyjątkowo wrażliwy na wszystko, co nie szło po jego myśli bądź go obraziło. Wystarczyła mała iskierka, by doprowadzić go do wybuchu.
— No jasne, zapomniałem, że to niemożliwe przy twoich zapchlonych zmysłach — warknął, odwracając się w moim kierunku.
Jego oczy wyrażały wściekłość, którą posyłał w moim kierunku. Szczękę miał zaciśniętą i nie wyglądało, jakbym mógł go uspokoić, tak jak starałem się to zazwyczaj robić.
— Myślę, że to nie dzięki moim zmysłom widzę tę krew demonów — odpowiedziałem chłodno.
Wiedziałem, że był wściekły, dlatego jego docinki odnośnie mojego wilkołactwa nie robiły na mnie wrażenia.
— Kurwa — warknął pod nosem. — Spotkałem kilku z nich po drodze. Kręcili się blisko domu.
Myślał, że było to odpowiednie wytłumaczenie, dlaczego całe jego ubrania ochlapane były krwią. Nie było to coś, co mogło się zdobyć przez przypadek, zabijając zwykłe demony, które kręciły się po lasach. Musiało nie być ich kilku, a kilkadziesiąt. Nie było go ponad pół dnia. Gdyby naprawdę mu na tym zależało, spotkałby łowcę już pierwszego dnia. Wystarczyło iść w miejsce, gdzie często przebywali. Miasto pełne było ciemnych zakamarków pełnych różnych istot.
— Luke — zwróciłem się do niego spokojnie. — Nie możesz sam z nimi wszystkimi walczyć.
Chłopak zacisnął usta, zdając sobie sprawę, że miałem rację. Było ich zbyt wiele. Szatyn wziął głęboki oddech, a złość z jego oczy zaczęła powoli znikać. Sam na ten widok od razu zacząłem się uspokajać.
— Zbyt wiele bierzesz na siebie. — Chciałem dać mu do zrozumienia, że powinien odpocząć. — My zajmiemy się jej ochroną, a ty skup się na wybieleniu się u Carla — poradziłem mu, myśląc, że sprawie tym iż faktycznie odpocznie.
Nie widział tego, jak zatracił się w zapewnieniu Kirze bezpieczeństwa. Zaczynało robić się to niezdrowe i obsesyjne. Wiedziałem, że on wcale taki nie był, a po prostu wziął za dużo na swoje barki i każdy zbzikowałby, będąc na jego miejscu. Ciągłe życie w stresie, że ktoś mógł czekać na niego za rogiem, musiało nadszarpnąć jego nerwy, a teraz więcej zmartwień doszło mu przez porwanie białowłosej.
Chciałem pomóc mu pozbyć się części problemów, ale swoimi słowami uzyskałem całkiem odwrotny efekt. Gdy tylko poleciłem mu, by zostawił opiekę nad Kirą nam, na powrót stał się nerwowy.
Zmarszczył gniewie brwi.
— Nie odsunięcie mnie ponownie od sprawy — warknął zły.
— Nie chciałem tego zrobić — przyznałem. — Chcę tylko, byś najpierw zajął się łowcami, by Carl nie stanowił już dla niej zagrożenia.
Skoro nie dało się go przekonać jego zdrowiem, to przywołanie imienia dziewczyny wydawało mi się dobrym rozwiązaniem.
— O to nie musisz się martwić — odpowiedział święcie o tym przekonany. — Ja nie zamierzam zawieść. — Spojrzał na mnie z wyższością.
Zacisnąłem szczękę, doskonale wiedząc, do czego nawiązywał. Zapewne przejąłbym się jego słowami bardziej, gdybym nie wiedział, że miały na celu sprawić, bym się od niego odpierdolił.
Poza tym był pewny siebie. Zbyt pewny. Zacząłem mieć złe przeczucie z tym co się z nim działo. Na pewno nie było to nic, co nie pozostawiłoby po sobie śladu. Fizycznego bądź psychicznego. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie później żałował swoich decyzji. Nie chciałem, by zadręczał się tym, co robił. Znałem go naprawdę długi czas. Kiedyś mogłem być pewien, że nie zrobiłby nic, co uważałby za ryzykowne i co mogłoby wpakować nas w kłopoty. Dlatego w końcu wyjechał. Teraz jednak zaczynałem wątpić w swoje przekonanie. Zmieniał się i to wcale nie na lepsze.
Odprowadziłem go wzrokiem kiedy zniknął w swoim pokoju. Doskonale wiedział, że nie lubiłem zostawiać niewyjaśnionych spraw jeśli chodziło o dobro mojej rodziny. Więc nie powinien zdziwić się po tym co zamierzałem z nim zrobić.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
No właśnie co Thomas planuje zrobić? 😌
Albo lepsze pytanie co Luke chce osiągnąć swoimi działaniami? 🧐
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top