Rozdział 24
Byłem przekonany, że Thomas miał rację i już niedługo Kira miała się obudzić. Jednak kolejne dni mijały, a ja coraz bardziej zaczynałem tracić nadzieję. Przez pewien czas widziałem u niej poprawę. Nabrała więcej kolorów na twarzy, a jej ręce nie były już tak zimne. Trwało to kilka dni, po których wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie widziałem żadnej poprawy. Przesiadywałem przy niej cały swój wolny czas. Wychodziłem jedynie wtedy kiedy nie potrafiłem wytrzymać dłużej z nadmiarem mocy. A nawet wtedy starałem się jak najszybciej do niej wrócić.
Jednak ten dzień stanowił wyjątek.
Jak co ranek, zaraz po obudzeniu się przyszedłem do pokoju, w którym leżała. Usiadłem obok niej. Złapałem ją za rękę. Trwałem w chwili ciszy, po czym odezwałem się z początku szeptem.
— Miałem dzisiaj sen. — Uśmiechnąłem się pod nosem. — Byłaś w nim. Lecieliśmy nad lasem, a ty śmiałaś się kiedy nie potrafiłem za tobą nadążyć. To pewnie dlatego, że był to sen, normalnie bym cię przegonił — powiedziałem z obietnicą w głosie. — Później wszystko się zmieniło. Pojawił się Carl, a ja kazałem ci uciekać. Był na mnie wściekły, a potem...
Urwałem, przypominając sobie mrowienie w klatce piersiowej, które czułem w śnie gdy do mnie strzelił. Na pewno nie było to coś, co poprawiłoby jej humor. Ale był to pierwszy sen, w którym nie prześladowały mnie twarze demonów, które zabiłem w zamku. Pojawiały się w każdym moim śnie. Zbliżały się do mnie, a ja, pomimo że próbowałem się przed nimi obronić, nie potrafiłem. Może ręce ruszały się jak w smole. Nie potrafiłem biec, krzyczeć, tylko stać i obserwować jak ich zakrwawione dłonie zbliżały się w moim kierunku.
— Ale już niedługo wszystko się skończy. Może wiesz, ale Thomas ma dziewczynę. — Zaśmiałem się cicho. — Wydaje się być miła, polubiłabyś ją. Pomogła mi razem z Thomem znaleźć dowód mojej niewinności. W sumie to sami go znaleźli. Zastanawiam się, czy jest coś, co byłoby dla wilkołaka niemożliwe — powiedziałem z rozbawieniem.
Westchnąłem z żalem, wiedząc, że powinienem już iść. Miałem z samego rana wyjść rozłożyć skrzydła. Ich ból stawał się coraz bardziej nieznośny.
— Za chwilę przyjdzie John. — Uniosłem spojrzenie na zegarek. — Ciekawe czy i dzisiaj pojawi się równo o dziesiątej. Zaproponowałem mu nawet, by tu nocował, ale upierał się, że nie zostawi twojego domu pustego, bo byś go zabiła. — Spojrzałem łagodnie na jej twarz. Wiedziałem, że byłaby do tego zdolna. — Mam nadzieję, że tym razem spotkam jakiegoś łowcę. Teraz kiedy najbardziej są potrzebni, to ich nie ma. — Zaśmiałem się, jednak nie z radości, a z absurdu tej sytuacji.
Nachyliłem się nad białowłosą i złożyłem na jej czole pocałunek.
— Widzimy się później króliczku.
Zanim wyszedłem, obejrzałem się za siebie. Leżała tak spokojnie, a ja stawałem się coraz bardziej bezradny. Nie mogłem znieść tego, że przez Duncana była w takim stanie. Demony również miały w tym swój udział. Kiedy tylko o nich myślałem, krew gotowała się w moich żyłach. Byłem wściekły. Kira nie powinna nigdy znaleźć się w ich posiadaniu.
Duncan był kimś, kto nie zasługiwał na swoją władzę. Wieść, że na zamku zaczęły zbierać się jego przeciwnicy, dodawała mi nadziei, że mogli go obalić. Jednak pozostawała niewiadoma, kto przyszedłby na jego miejsce. Do tej pory udawało się go oszukiwać. Nowy władca mógłby nie być już taki pazerny i niecierpliwy, a przez to łatwiejszy do rozpracowania.
Przy wyjściu z pokoju spotkałem Johna, który rozmawiał szeptem z Rose. Dziewczyna odwróciła się natychmiast kiedy usłyszała otwieranie się drzwi i zaprzestała jakiejkolwiek rozmowy z brunetem. Spojrzałem na nich podejrzliwie. Coś musiało być na rzeczy. Tym bardziej kiedy uśmiechnęła się do mnie niewinnie.
Jeszcze zanim wyjechałem, nie widziałem, by mieli tak dobry kontakt ze sobą. John ciągle martwił się o siostrę i nie rozmawiał z nami zbyt często. Nie unikał nas, ale skupiał się na tym, by zapewnić Kirze bezpieczeństwo. Kontakty towarzyskie stawiał na drugim miejscu. A jednak z Rose doskonale się dogadywał. Najlepiej szło im chyba docinanie Thomasowi. Z jakichś powodów brunet również lubił robić mu na złość.
Kiedy John dowiedział się, że Kira nie żyje, myślałem, że stracił rozum. Mówił, że słyszy jej myśli. Twierdziłem, że gadał od rzeczy, a jednak była to prawda. Białowłosa żyła i najwidoczniej zamierzała mu o tym powiedzieć i prosić o pomoc. Pytałem się go wiele razu czy w tej chwili również potrafi z nią rozmawiać, ale za każdym razem ze smutkiem zaprzeczał. Twierdził, że nic nie słyszy, a kiedy próbuje się do niej odezwać, nie dostaje odpowiedzi.
Wyminąłem ich, jednak zaniepokoiłem się poważną miną bruneta i jego spojrzeniem, którym odprowadzał mnie do samych drzwi. Zignorowałem to, nie wiedząc, co mogło chodzić mu po głowie. Zrzuciłem to na jego zaniepokojenie stanem siostry.
W salonie spotkałem Thomasa wraz z Wendy. Dziewczyna ostatnimi czasy często spędzała czas w tym domu. Kilka razy widziałem nawet tu pewnego wampira. I nie był to Aiden. Byłem do niego uprzedzony, mając nieprzyjemne wspomnienia z jego rasą, ale nie mogłem wszystkie wampiry oceniać na podstawie jednego osobnika. Jak się później dowiedziałem, nieznajomy był przyjacielem brunetki. Thomas nie miał wobec niego żadnych obiekcji, więc postanowiłem mu zaufać.
— Znowu idziesz ich szukać? — zatrzymał mnie głos wilkołaka.
— Nie mam zamiaru czekać, aż Carl postanowi władować mi kulkę w łeb z ukrycia — zbyłem go podczas zakładania butów.
Co prawda wiedziałem, że to nie w stylu łowcy, by działać w ten sposób. Byłem pewien, że chciał, bym patrzał na niego kiedy zdecydowałby się ze mną rozprawić. Jednak nic nie przyszło mi do głowy, by wytłumaczyć moją niecierpliwość.
— Może pójdę z tobą? — zaproponował zaniepokojony. — Po Wendy i tak za chwilę przychodzi Edwin.
To właśnie wspomniany chłopak był zaprzyjaźnionym z nią wampirem. Z początku zdziwiło mnie, że wilkołak tak po prostu ją z nim zostawiał, jednak nie podważałem jego decyzji. Musiał mieć jakiś powód.
— Dam sobie radę. Chciałem jeszcze trochę polatać — powiedziałem na odchodne.
Nie byłoby na moją korzyść jeśli poszedłbym ze mną. Nikt nie mógł ze mną iść. To miało pozostać tajemnicą.
Wyszedłem z domu i skierowałam się za niego pieszo. Oddaliłem się od domu na tyle daleko, bym miał pewność, że nikt nie będzie mógł mnie zobaczyć. Dopiero wtedy pozwoliłem, by skrzydła pojawiły się na moich plecach.
Uniosłem rękę do góry, a z ziemi momentalnie wyrosła roślina, która w żadnym wypadku nie przypominała tych, które zwykle mi towarzyszyły. Tak jakbym sam ją wytworzył. Nie wyglądała normalnie. Jej łodygę zdobiły małe, ostre kolce, a całą powierzchnie pokrywały ciemnozielone paski i kropki. Zaniepokoiłem się gdy ją pierwszy raz zobaczyłem. Obawiałem się, że wpływ roślin z podziemia mógł mieć nieznane mi do tej pory skutki uboczne. Miałem nadzieję, że szybko mi to minie. Nie mogłem tego pokazać reszcie. A tym bardziej Thomasowi.
Uniosłem się w powietrze, przemierzając las o wiele szybciej niż na nogach. Patrolowałem teren, szukając wzrokiem jakiegokolwiek z łowców. Zawsze wychodzili jak ślimaki po deszczu, a teraz jak na złość nie było ani jednego.
Moją uwagę przykuło jednak coś innego. Człekokształtna kreatura przedzierała się przez las. Jej głowę zdobiły bycze rogi, jednak zaraz zostały zasłonięte przez kaptur. W dłoni trzymała łańcuch. Jego drugi koniec opłatał szyję psa. Lecz nie takiego zwykłego. Sierść zwierzęcia była ciemna i powyrywana, pysk skrzywiony pod dziwnym kontem, a z jednej strony brakowało mu wargi, dzięki czemu mogłrm zobaczyć jego ostre kły.
Okrążyłem ich kilka razy. Zwierzę zaczęło wąchać powietrze, jakby czegoś szukało.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, kim byli. Minęła zaledwie sekunda, w której wszystko rozświetliło się w mojej głowie. To Kiry szukali. To było jasne, że Duncan wyśle swoje demony, by odnalazły dziewczynę. Nie mogłem sądzić, że mogło skończyć się to inaczej. Wiedział, że tutaj będzie. Byłby głupi gdyby nie wysłał tu kogoś, by ją z powrotem dostać w swoje łapska.
Zacisnąłem szczękę, kiedy nagle wściekłość zagotowała krew w moich żyłach. Prędko zleciałem na ziemię, lądująć dokładnie przed mężczyzną z psem. Uniósł na mnie zdezorientowane spojrzenie, a krótko po tym na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.
— Wystraszyłeś mnie — mruknął rozeźlony.
Obdarzyłem go wściekłym spojrzeniem. Wkurwiało mnie to, że się mnie nie bał. Nawet taki ktoś jak on nie brał mnie za zagrożenie. Twierdził, że byłem słaby i da sobie ze mną radę? Czułem niepowstrzymaną chęć wyprowadzenia go z błędu. Lecz nie miałem nastroju na pogawędki.
— Co jest z tobą... — Nie zdążył dokończyć kiedy cierniste pnącze owinęło się mu wokół szyi.
Złapał za nie rękami, chcąc odsunąć je od siebie, jednak tylko jeszcze bardziej ścisnąłem jego szyję. Mężczyźnie zaczęła cieknąć krew z ust, a dłoń puściła łańcuch pasa, który momentalnie rzucił się mi do gardła. On również nie był dla mnie przeszkodą. Wystarczył jeden mój ruch, by leżał na ziemi z wystającymi pnączami z brzucha. Próbował się podnieść, jednak nie był do tego zdolny. Zaskomlał jedynie, po czym padł nieruchomo. Jego właściciel również po chwili przestał ze mną walczyć. Jednak mi było mało i dopiero kiedy zobaczyłem, jak jego ciało zaczyna przemieniać się w pył, pozwoliłem mu upaść.
Kiedy zobaczyłem, że nie został po nim żaden ślad, poczułem odrobinę ulgi. Nie mógł już zagrozić Kirze. Nie doniesie już, że wciąż była w Driffield. Nie porwie jej. Jednak wciąż mógł zrobić to ktoś inny. Takich jak on na pewno było mnóstwo. Gdybym przejrzał jeszcze kawałek lasu, znalazłbym ich o wiele więcej.
To właśnie taka myśl zadecydowała o moich dalszych działaniach. Ponownie wzleciałem w powietrze. Tym razem jednak nie miałem na celu odnalezienia łowców. Nie, to nie to było moim zamiarem. Chciałem znaleźć więcej demonów i pozbyć się ich, żeby nie mogli już zagrozić dziewczynie. Myślałem, że dopiero kiedy zobaczę ich rozpadające się zwłoki, będę mógł być zadowolony. Dopiero wtedy czułem, że postępowałem właściwie.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Luke był jakiś dziwny ostatnimi czasy nie sądzicie? 🤔
Nie mówię już o samej złości na demony, ale i jego relacje z przyjaciółmi zaczęły się pogarszać?😔
Czego to wina i jak to się skończy? 🧐
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top