Prolog

Niebo pokryte było ciemnymi chmurami, utrudniając nam widoczność. Z ledwością zdołałem śledzić wzrokiem poruszająca się sylwetkę mężczyzny, który w spokoju przemierzał ulice Francuskiego miasta portowego. Barfleur było miejscem naszego kolejnego zlecenia.

Spojrzałem na swojego stojącego obok ojca. Kiwnięciem głowy oznajmiłem rozpoczynającą się naszą misję.

Wyszedłem zza ściany starej kamienicy i ruszyłem wzdłuż portu, podążając za nieznajomym. To właśnie on bym naszym kolejnym celem. To w tym miejscu osiedliła się jedna z największych grup demonów we Francji. Wiele Damirów zostało więc wezwanych, by pomóc w ich eliminacji. Trafiło również na nas.

Wraz z ojcem przez długi czas podróżowałem, by chronić ludzi przed negatywnym wpływem tych istot. Była to dla mnie ciekawa i ekscytująca odskocznia od zwykłego szkolnego życia. Nigdy nie miałem problemów z nauką, więc matka nie zabraniała mi wyjazdów z ojcem. Najbardziej jednak żałowałem, że nie mogłem zabrać ze sobą swojego przyjaciela Brad'a. On tak samo jak ja był Damirem, ale nie miał już takiej swobody od starych jak ja.

Był jeszcze Thomas, ale tu przeszkadzało jego wilkołactwo. Całe zamieszanie z pozwoleniem na przekroczenie granic terytoriów zabierało zbyt dużo czasu. Więc odpadał na samym początku tak samo jak Mike który był zbyt wątły do polowania na demony. Już nie wspomnę o dziewczynach. Rose i Mai. To raczej płeć męska była wybierana na takiego typu akcje. Poza tym zachowanie Mai i Brad'a coś ostatnio mi śmierdziało. Chyba ze sobą kręcili. Tym bardziej jedno nie chciałoby jechać bez drugiego.

Ja natomiast nie miałem żadnych przeszkód, które by mi uniemożliwiły wyjazd. Dlatego właśnie śledziłem jeszcze niczego nieświadomego mężczyznę. Choć jego ubiór wyjątkowo utrudniał mi zadanie. Choć ciemne ubrania wyjątkowo dobrze kamuflowały się w mrok portowych uliczek, to jego prawie białe włosy odznaczał się w panującej ciemności. A przynajmniej do czasu aż nie zaciągnął kaptura na głowę, całkowicie wtapiając się tym w tło.

Przekląłem pod nosem siarczyście. Jednak zaraz odchrząknąłem gdy po plecach przeszły mi dreszcze strachu. Moje obawy potwierdziły się wraz ze srogim upomnieniem pochodzącym ze słuchawki w moim uchu. Mruknąłem ciche przeprosiny.

Ponownie skupiłem się na mężczyźnie, a dokładniej na miejscu, w którym powinien stać. Był tam jeszcze kilka sekund temu. Nie mógł przecież tak od razu zniknąć.

Zacisnęłam szczękę ze wściekłości. Jak mogłem tak łatwo go zgubić? Obejrzałem się za siebie. Po kamiennych schodach, biegnących wzdłuż wzniesienia wspinał się nasz cel. Droga, która mnie od niego dzieliła, dawała mu wielką przewagę. Jeśli nie chciałem go zgubić gdy tylko schowa się za wzniesienie, musiałem szybko dostać się bliżej niego.

Spojrzałem na swojego ojca, czekając na pozwolenie. Widząc jego ruch głową i ciche słowa w słuchawce, ruszyłem wzdłuż ściany budynków za mężczyzną. Biegłem w jego kierunku starając się wydawać jak najmniej odgłosów.

Nagle mężczyzna zatrzymał się na szczycie, a ja w obawie, że mógłby mnie zobaczyć, schowałem się za wystawową, niewielką łódką. Przycisnąłem do niej swoje plecy, oczekując od ojca pozwolenia na wyjście ze swojej kryjówki. Obawiałem się, że demon mógł zorientować się o naszej obecności, gdyż długo nie chciał odwrócić spojrzenia.

— Uważaj, idzie w twoim kierunku.

Ze słuchawki dobiegł mnie lekko zniekształcone przez urządzenia głos mojego ojca.

— Z prawej. — Sprecyzował kiedy mężczyzna zbliżył się do miejsca mojej kryjówki.

Rozluźniłem dłoń, będąc w gotowości, by użyć swojego żywiołu. A w drugiej ścisnąłem dotychczas schowany pod długim płaszczem sztylet. Wsłuchiwałem się w zbliżające się do mnie kroki. Ich właściciel był już tuż za obiektem, który stanowił moją zasłonę.

Postawiłem krok bliżej krawędzi, chcąc mieć większą swobodę.

Wyciągnąłem rękę przed siebie, gotowy związać pnączami swoją ofiarę jednak uprzedził mnie przed tym nagły głos mojego ojca.

— Czekaj! — nakazał surowo.

Natychmiast, jak zaprogramowany robot cofnąłem się w tył. Nie zamierzałem mu się sprzeciwiać. W końcu to on był mózgiem naszych misji i zawsze każda z nich kończyła się powodzeniem. Był doskonałym strategiem i obserwatorem. Nie wypiłem w jego umiejętności i bez zawahania robiłem to co mi kazał. Nawet jeśli było to dla mnie całkowicie niezrozumiałe i bezsensowne. W końcu do tej pory i tak kończyło się tym, że przyznawałem mu rację.

I tym razem miało być tak samo. Nie wiedziałem tylko, dlaczego kazał mi się wycofać, ale powód jego decyzji poznałem bardzo szybko. Nawet szybciej niż się spodziewałem.

— Hej, dzieciaku co tam robisz?!

Odwróciłem się w stronę krzyku, który stanowczo nie był zadowolony z mojego pobytu w porcie. Jednocześnie ze zbliżającym się do mnie strażnikiem, który już od początku zdradził moją dokładną pozycję, świecąc w moim kierunku latarka, mężczyzna którego jeszcze chwilę temu śledziłem, pojawił się z mojej prawdę strony.

Jego twarz zasłaniał ciemny kaptur bluzy, a kiedy ochroniarz poświęcił również i w jego kierunku, ten odwrócił głowę w przeciwnym kierunku.

— Luke, zawijaj się stamtąd, szybko.

W słuchawce ponownie rozbrzmiał głos mojego ojca. Mężczyzna stojący obok, spojrzał na mnie, a raczej odwrócił głowę w moim kierunku, bo nie byłem pewnie, na co dokładnie patrzał. Chciałem uciec przed widokiem ochroniarza, tak jak polecił mi ojciec, jednak mężczyzna stojący obok mnie jakby doskonale słysząc słowa ojca, również miał taki sam pomysł. Tyle że on odwrócił się mozolnie do tyłu, a kiedy jego sylwetka zniknęła za makietą łodzi, ruszył w szaleńczy bieg.

Zacisnąłem szczękę. Najchętniej ruszyłbym za nim, jednak wciąż czekałem na pozwolenie taty. On lepiej wiedział co robić. Nie musiałem długo czekać, aż ponownie się odezwie, a wraz z tym dostałem pozwolenie na pogoń za demonem. To, że sam wpadłem na to przed jego pozwoleniem, miło połechtało moje ego. Może starałem się już odrobinę tak dobry jak on? Później zamierzałem się tym przed nim pochwalić, a tymczasem pomimo nawoływać strażnika, ruszyłem za demonem.

Jego ciemna sylwetka rozmywała mi się i zlewała z otoczeniem kiedy wbiegł między wąskie uliczki kamienicy.

— Zgubiłem go — wysapałem w biegu, kiedy wybiegłem zza ściany pewien, że to właśnie w tym kierunku pobiegł, lecz droga była prosta, a on jakby rozpłynął się w powietrzu.

— Lewo — poinformował mnie ojciec.

Natychmiast wykonałem jego polecenie i choć nie widziałem jeszcze przed sobą swojego celu, postępowałem wraz ze wskazówkami dawanymi mi przez ojca. Uniosłem wzrok na niebo. Gdzieś między chmurami mignęła mi postać lecącego Damira. Uśmiechnąłem się pod nosem. Tylko on potrafił zakazywać mi latania nad miastem, a jednocześnie sam łamać tę zasadę.

Był środek nocy, a niebo pokrywały ciemne chmury, ale i tak mi nigdy nie wolno było lecieć wraz z nim.

Dzięki wskazówkom ojca dotarłem do dzielnicy domków jednorodzinnych. Ulice oświetlane przez światła lamp, dawały mi większą widoczność na okolice. I tylko dzięki temu zdołałem zauważyć sylwetkę mężczyzny, przeskakującego nad ogrodzeniem jednego z domu.

Pobiegłem do niego, zatrzymując się przy bramie wjazdowej. Oparłem dłonie na metalowych prętach. Jednym z warunków, które musiałem spełnić, by jeździć wraz z ojcem na misje, był codzienny trening. Każdego ranka wstawałem półtorej godziny wcześniej by biegać po lesie. Robiłem to z ogromną chęcią, bo nie tylko sam odczuwałem różnicę w swoim ciele, to wypady z ojcem były dla mnie odpowiednią motywacją do tego typu treningów. Tylko dzięki nim stałem w tamtym momencie na własnych nogach, nie wypluwając sobie jeszcze płuc.

Będąc u podnóża bramy, starałem się dostrzec, gdzie mógł schować się demon. Miałem nadzieję, że mój ojciec zdołał go już wypatrzeć, bo do tej pory nie usłyszałem jeszcze od niego żadnego polecenia. Nie chciałem też włamywać się na czyjąś posesje. Gdyby mieli kamery, mogłoby się to źle skończyć, a dom wyglądał, jakby mieszkała w nim dosyć zamożna rodzina. Jednak byłem świadom, iż stojąc przed bramą, wcale nie byłem mniej podejrzany.

— Tato? — Chciałem się upewnić, że nadal mieliśmy ze sobą połączenie. Zastanawiałem się, czy może będąc w górze, nie stracił zasięgu. — Słyszysz mnie? — dopytywałem kiedy odpowiedziałam mi tylko cisza. — Cholera — warknąłem niezadowolony. Tym razem, chociaż miałem pewność, że ojciec mnie nie usłyszy.

Ponownie spojrzałem w kierunku domu. Rolety antywłamaniowe były zasłonięte i nie było widoczne czy właściciele pogrążeni byli w śnie. Nawet jeśli szansa, że nie spali, była dosyć niewielka zważając na środek nocy, wciąż niepewnie pokonałem ogrodzenie, przeskakując nad bramą. Planowałem kontynuować akcję nawet jeśli nie miałem połączenia z ojcem. Nie mogłem odpuścić tylko z tak błahego powodu.

Zamierzałem najpierw okrążyć cały budynek. Była możliwość, że demon ukrył się gdzieś na posesji.

Postawiłem pierwsze kroki na żwirowym podjeździe, kiedy nagle z wnętrza domu dobiegł mnie przeraźliwy krzyk dziecka. Ciarki przeszły mi po plecach na ten dźwięk. Zimny pot oblał moje ciało, aby następnie sprawić, że całe moje ciało zdrętwiało na ułamek sekundy. Miałem nawet wrażenie, że serce równie zwolnili swój rytm tylko po to, by zaraz powrócić do pracy w szaleńczym tempie.

Z małego okienka piwnicy zaczął wydostawać się ciemny, gęsty dym, walczący o miejsce z wijącymi się płomieniami. Dopiero kolejny krzyk dziecka przywołał mnie do trzeźwości.

W ułamku sekundy znalazłem się przy drzwiach. Zacząłem uderzać w nie pięściami, naprzemiennie dzwoniąc dzwonkiem. Zamierzałem obudzić tym tych, którzy mogliby wciąż nie zauważyć, co działo się w ich domu.

W panice obejrzałem się, szukając jakiegokolwiek wejścia do domu. Wszystkie okna jednak były szczelnie zabezpieczone, a te z piwnicy zbyt małe by zamieścił się tam człowiek.

Naparłem barkiem na drzwi, jednak tylko przysporzyłem sobie tym bólu. Zacisnąłem zęby, czując mrowienie w miejscu uderzenia. Lecz nie zamierzałem się poddać. Byłem świadom, że to demon musiał położyć ogień, chcąc zgubić pościg. Jak widać skutecznie.

Przywołałem korzenie rosnących wokół drzew, które siłą wyłamały drzwi z zawiasów. Od zawsze zadziwiała mnie siła jaką miały w sobie na pozór słabe rośliny. Kiedy udało mi się dostać do środka, większość parteru zajął gęsty dym, a ogień wspinał się po schodach na kolejne piętro. Zduszony przez brak tlenu wił się nieśmiało po podłodze, lecz kiedy otworzyłem drzwi, zyskał nowej energii, zaczynając rosnąć w niesamowitą siłę.

Zakryłem usta płaszczem kiedy drapiący dym chciał dostać się do moich płuc. Schody już w całości pochłonięte zostały przez ogniste języki.

Musiałem znaleźć gaśnice, by przedostać się do domowników.

To przeważnie w garażu trzymało się takie przedmioty. Jednak zanim bym ją zyskał, osoby przebywające na górze mogły w tym czasie zatruć się dymem.

Przy drzwiach wyjściowych zauważyłem system zabezpieczający dom. Pobiegłem do niego. Wyciągnąłem swój sztylet i wbiłem go głęboko w urządzenie.

Odskoczyłem natychmiast, rażony prądem. Jednak w tej samej chwili, usłyszałem hałas podnoszących się żaluzji. Odetchnąłem z ulgą. Miałem nadzieję, że byli jeszcze w stanie otworzyć okna. Jednak wiązało się to też z tym, że ogień również przyspieszy swój rozwój.

Nie zastanawiając się dwa razy, starałem się dostać do garażu. Przedzierałem się przez ogień, który coraz bardziej pochłania wnętrze domu. Byłem już zaledwie przy drzwiach w części domu, która powinna prowadzić do garażu, kiedy usłyszałem nad swoją głową trzask sufitu.

Przerażony uniosłem głowę, wiedząc, co miało się stać. Drewniana belka runęła z trzaskiem w moim kierunku.

Zasłoniłem się odruchowo rękami, choć dobrze wiedziałem, że nic mi to nie da. W chwili kiedy myślałam, że przygniecie mnie do ziemi, poczułem silne popchniecie, przez co upadłam na podłogę.

Jęknąłem z bólu, upadając na obolały bark. Odwróciłem się w kierunku, gdzie jeszcze chwile temu stałem i skąd dobiegły mnie siarczyste przekleństwa wypowiedziane przez zaciśnięte zęby.

Mój ojciec leżał na ziemi, a jego rozłożone skrzydła pokryły się czernią i czerwienią. Zamarłem na widok spalonych piór.

— Wyjdź stąd — rozkazał przez zaciśniętą szczękę, z trudem podnosząc się z ziemi. — Natychmiast — wściekłość, którą zobaczyłem w jego oczach, nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

— Ale... — urwałem, by spojrzeć w kierunku schodów prowadzących na piętro.

— Kurwa Luke, bez dyskusji.

Czekał aż ruszę przed nim, pomimo zbliżających się do nas płomieni. Chciałem pomóc tym ludziom. Ale przecież wcześniej przyznałem, że tata zawsze wiedział co robić, by dobrze wyszło. Dlatego i tym razem opuściłem głowę i posłusznie udałem się do wyjścia.

Wychodząc z domu, który już w pełni zdążyły pochłonąć płomienie, poczułem, jak świeże powietrze ocuciło mnie z szoku wywołanym zagrożeniem. Moje ciało stało się wyjątkowo lekkie, nie czując już na skórze palącego uczucia, a z płuc pozbyłem się zalegającego w nich dymu.

Zaczerpnąłem głęboko świeżego powietrza. Z oddali było słychać już odgłosy syren straży pożarnej.

Odwróciłem się za siebie. Ojciec opierał się rękami o futrynę, kaszląc i krzywiąc się przy tym okropnie.

— Tato!

Pobiegłem do niego zaniepokojony. Przerzuciłem sobie jego rękę nad karkiem, pomagając mu wydostać się z domu. Musieliśmy jak najszybciej stad uciec. Byłem pewien, że widok skrzydlatego mężczyzny nie był tym, czego oczekiwali strażacy po przyjeździe na miejsce.

Idąc z ojcem u boku w stronę ogrodu za domem, widziałem, jak jego twarz wykrzywia się w grymasie bólu z każdym krokiem. Jego skrzydła wyglądały okropnie. Zapach spalonych piór i skóry wciąż tkwił w moich nozdrzach. Ale najbardziej siedziało w mojej głowie, że była to moja wina. Gdybym nie zgubił tamtego demona, nie doszłoby do pożaru. Gdybym nie ruszył jak głupi do płonącego budynku, tacie nic by się nie stało. Nie musiałby mnie ratować.

Po raz kolejny przekonałem się, że to on zawsze wiedział, co trzeba było zrobić, by było dobrze. A przeze mnie nie udało nam się złapać tamtego demona. Dalej panoszył się po francuskich ulicach. Życie ludzi zostało narażone, a mój tata był poważnie ranny.

Chciałem pomóc tamtej rodzinie. Jednak jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak wiele kosztowało mnie wejście do tamtego domu.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

No to zaczynamy po raz kolejny od początku kolejną historię ☺️
Tym razem skupimy się na Luke'u 😌
Kto się cieszy? 😁
Dowiedzieliśmy się co tak naprawdę stało się w przeszłości Luke'a i co wpakował go w kłopoty z łowcą 😎
Ale co będzie dalej? 🤔😛

Już za chwilę pojawi się pierwszy rozdział tylko muszę go sprawdzić 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top