część 4

          Gdy Arthur opuścił izbę, Sofia usiadła ciężko na łóżku, oparła łokcie na kolanach i schowała twarz w dłoniach.

          – Nie ufaj mu – usłyszała szept, jednak głos nie brzmiał znajomo. – On się nas boi, a strach prowadzi do mordu. Oddałaś mu broń, a on zamierza cię skrzywdzić. Teraz jesteś bezbronna, ale my ci pomożemy, jeśli ty pomożesz nam. Chcemy tylko wrócić do domu. Ludzie z tego miasta też tego chcą, tylko się boją. Boją się nas i dlatego nas nie wypuszczą. Jesteśmy tu, a oni się nas boją. Uwolnij nas.

          – Uwolnij nas. Uwolnij nas – powtórzyło kilka istot.


          Eckstein wrócił po chwili. Zatroskany popatrzył na Sofię, odetchnął i skinął głową.

          – Dobrze... – Podszedł do swojej torby i wyciągnął z niej papier, kałamarz oraz pióro. – W jakim języku do ciebie mówią? – Rozłożył na stole przybory do pisania.

          – W naszym – odparła, co od razu zanotował.

          – Co powiedziały? Postaraj się skupić i powtórzyć to najdokładniej, jak potrafisz – poprosił.

          Skoncentrowała się i po raz drugi opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Łowca skrupulatnie to zapisywał.

          – Ostrzegały mnie przed tobą – dodała na koniec.

          – Nie można im ufać. – Nieznacznie pochylił się w jej stronę.

          – Żartujesz? – Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

          – W porządku. – Wyprostował się, nie spuszczając wzroku z narzeczonej. – Nie denerwuj się.

          – Zabrałeś mi broń – powiedziała z wyrzutem. – Doskonale wiesz, że bez niej nigdzie się nie ruszam, a w tych okolicznościach...

          – Spokojnie – przerwał jej.

          – Nie ufasz mi. – Podniosła się z miejsca i pokręciła głową. – Czego się obawiasz? Dlaczego zabrałeś mi broń?

          – Pozwól, że wytłumaczę – poprosił łagodnym tonem, który zaczynał działać jej na nerwy.

          – Mów. – Skierowała się w stronę okna.

          – Musisz zachować spokój.

          – Nie mogę. – Odwróciła się i przysiadła na parapecie. – Zdenerwowałam się.

          – Rozumiem – pokiwał głową – ale jeszcze nic się nie stało. Musisz się uspokoić. Nie wiem dlaczego, ale wytężyły swoje myśli, by cię dosięgnąć. Wiesz, w jaki sposób osoby, które zbliżają się do świątyni, słyszą te głosy. To nie uszy. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? – Przyglądał jej się z wyraźną troską. – One są w twojej głowie. Słyszysz je i możesz też pomyśleć coś... – urwał.

          Oczy jej się rozszerzyły, gdy uświadomiła sobie, do czego zmierzał.

          – Możesz pomyśleć coś, co nie będzie twoją myślą i nawet nie będziesz zdawała sobie z tego sprawy – ciągnął. – Ty tych głosów nie wymyśliłaś i nie do końca panujesz nad tym, co się teraz z tobą dzieje, ale jestem tu z tobą i wszystko będzie dobrze – obiecał, choć nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.

          – Może po prostu stąd wyjedźmy? – Zerknęła w okno, po czym przeniosła pytające spojrzenie na narzeczonego.

          – Nie wiem, czy... – zamilkł i spuścił głowę. – Stąd do świątyni jest bardzo daleko. – Podniósł na nią wzrok. – To może nie dać zamierzonego efektu, dlatego posłałem po kapłana. Pomoże nam.

          – Będę miała kłopoty – stwierdziła wyraźnie zrezygnowana.

          – Nie, nie będziesz miała – zapewnił ją. – To przecież nie twoja wina... Powiedziałaś mi już o wszystkim, prawda?

          Potwierdziła skinieniem głowy.

          – Mówiłaś do nich, rozmawiałaś z nimi. – Zerknął na zapiski.

          – Zgadza się.

          – Możesz je o coś zapytać?

          – Chyba tak – odparła dość niepewnie, ponieważ nie miała najmniejszej ochoty na konwersacje z tymi istotami.

          – Zapytaj, jak się nazywają. – Przesunął w jej stronę czysty papier i pióro.

          Sofia odetchnęła głęboko i powoli ruszyła w kierunku stołu.

          – Jeśli dasz radę, notuj wszystko – poprosił. – Ich imiona mogą brzmieć dziwnie. To ważne, byś zapisała je dokładnie – zaznaczył.

          – Jasne. – Usiadła na krześle, zamknęła oczy i skoncentrowała się, próbując nawiązać kontakt z demonami.

          Trwała tak przez chwilę, ale ich nie słyszała. Eckstein nie spuszczał z niej wzroku.

          – Jak się nazywasz? – wyszeptała w końcu, myśląc o właścicielu matowego głosu.

          – Dlaczego mi nie ufasz? – usłyszała i od razu zaczęła notować każde słowo. – Dlaczego go słuchasz?

          – Jak się nazywasz? – powtórzyła, starając się zachować spokój.

          – Zrozum, on nie chce nam pomóc. Zamierza znęcać się nad nami, a my tylko chcemy wrócić do domu. Uwolnij nas.

          – A ja chcę wiedzieć, jak się nazywasz – powiedziała cicho, aczkolwiek stanowczo.

          – Prosimy cię – rozległy się głosy – nie rób nam tego, nie występuj przeciwko nam, nie sprzeciwiaj się nam... – zamilkły na moment. – Pomóż nam, pomóż... – zaczęły szeptać, by zaraz wrzasnąć: – Uwolnij nas! Uwolnij!

          Niespodziewany krzyk sprawił, że Sofia zadrżała. Zerknęła na Arthura, który akurat patrzył na jej dłoń, po czym odetchnęła głęboko i zapisała słowa demonów.

          – Jak ci na imię? – zapytała po raz kolejny.

          Odpowiedziała jej zupełna cisza. Mimo to hrabina przez dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, gotowa do pisania. W końcu podniosła wzrok na Arthura, który akurat wstawał z krzesła.

          Zbliżył się do niej i sięgnął po papier, na którym robiła notatki.

          Obserwowała go, gdy czytał kolejne słowa, a wraz z nimi na jego twarzy pojawiało się coraz większe rozczarowanie.

          W końcu zerknął na nią i lekko się uśmiechnął.

          – Dziękuję, że spróbowałaś. – Odłożył kartę na stole i zabrał z niego pióro, po czym pogładził narzeczoną po głowie i zwinnie wysunął spinkę z jej włosów.

          – Coś jeszcze? – Spojrzała mu w oczy ze złością, nawet nie próbując znaleźć zrozumienia dla jego poczynań.

          – Masz coś jeszcze? – Cofnął się o dwa kroki.

          Otworzyła usta, by rzucić niezbyt wyszukaną złośliwość, gdy z zewnątrz doszły ich nachodzące na siebie wrzaski:

          – Ludzie, uciekajcie!

          – Ratuj się, kto może!

          – Pomóżcie im!

          – Coś się dzieje przy świątyni Valmora! – krzyknął ktoś, kto najprawdopodobniej przebywał w pobliżu zajazdu.

          Arthur doskoczył do okna, a Sofia natychmiast poderwała się z miejsca i ruszyła za nim. Oboje zamarli na moment, gdy zobaczyli, co działo się na zewnątrz.

          Mieszkańcy Heimingen, wyjątkowo ożywieni, biegali po ulicach w pozornie losowych kierunkach. Na palisadzie, otaczającej siedzibę władcy, ustawiali się łucznicy oraz kusznicy.

          W pobliżu świątyni Valmora znajdowała się dość liczna grupa walczących ze sobą zbrojnych. Sądząc po strojach, byli to strażnicy miejscy. Okładali się tarczami, cięli mieczami z niecodzienną zaciekłością, a ich cele zdawały się być zupełnie przypadkowe.

          – Gdzie jest ten cholerny kapłan? – warknął Arthur. – Słyszysz coś? – zwrócił się do Sofii.

          – Nie – zaprzeczyła, z niepokojem oglądając krwawe sceny rozgrywające się pod świątynią.

          – Każ im przestać – zażądał. – Powiedz to. – Popatrzył na nią z naciskiem.

          – Oszalałeś? – Tym razem to ona nieco się od niego odsunęła. – Ja przecież nie mam wpływu na poczynania tych demonów. Ani tych, ani żadnych innych – dodała na wszelki wypadek.

          – Te czegoś od ciebie chcą...

          – I mam im obiecać, że to dostaną, jeśli przestaną? To sugerujesz?! – uniosła się.

          – Tam giną ludzie. – Zacisnął szczęki i utkwił wzrok w walczących.

          Kolejni zbrojni biegiem zmierzali w ich stronę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top