część 2
– W zajeździe jest wystarczająca ilość miejsc – oznajmił Filip, zbliżając się do hrabiny. – Ceny porównywalne do cen w Temdorfie, jednak standard pewnie o połowę niższy, ale, z tego, co zdołałem ustalić, na nic lepszego nie można tu liczyć.
– Nie ma się nad czym zastanawiać – stwierdził Arthur, dostrzegając wahanie swojej narzeczonej.
– Masz rację. – Skinęła głową.
– Prowadź – polecił służącemu.
– Skoro wiadomo, że ci ludzie przy świątyni słyszeli głosy, rozumiem, że nie wszyscy zginęli. – Po drodze Sofia wróciła do tematu.
– Zgadza się – potwierdził Eckstein. – Ci, którzy mieli na tyle silnej woli, żeby nie wsłuchiwać się w ten głos, czym prędzej się stamtąd oddalili.
– A co konkretnie mówił ten demon? – dopytywała.
– Różne rzeczy. Niektórzy słyszeli wołanie o pomoc, inni rozmowy, szepty. Szepty to powód, by podejść bliżej. Niezła pułapka, prawda? – Popatrzył na nią. – Część z tych ludzi wspominała o niezrozumiałym języku, od którego bolała głowa i pojawiały się mdłości.
– Słyszałam, że takie reakcje często wywołuje mroczna mowa – wtrąciła Sofia.
– Magowie uważają, że to właśnie to – potwierdził jej przypuszczenia. – To były przeróżne rzeczy i za każdym razem praktycznie coś innego. Myślę, że były dostosowane do...
– Osoby – dokończyła.
Arthur pokiwał głową.
– Nie rozumiem, po co ktokolwiek podchodzi do tej świątyni, skoro chyba wszyscy w mieście wiedzą, że zamknięto tam coś potwornego – powiedział Wilhelm.
– Jak sądzę, wiedzie ich tam ciekawość. – Eckstein zerknął na ochroniarza, po czym przeniósł spojrzenie na narzeczoną, która słuchała go z niezmiennym zainteresowaniem. – Nie zdają sobie sprawy, czym jest demon, duch, zjawa i tym podobne. Wabi ich to, co nieznane... – Zatrzymał się przy wejściu do budynku. – Jakiś czas temu znaleziono tam grupę mężczyzn, którzy napchali sobie wosku do uszu. Mieli przy sobie narzędzia.
– Zamierzali go uwolnić? – zapytała.
– To świątynia Valmora. Podejrzewam, że chcieli ją okraść.
– Wiedząc, że coś takiego jest w środku? – Pokręciła głową.
– Zatkali uszy i sądzili, że to ich ochroni przed głosami. Oczywiście to im nie pomogło. W konsekwencji pozabijali się nawzajem. Sądząc po śladach, ostatni wbił sobie widły w szyję.
– Mówiłeś, że tam jest straż – przypomniała. – Dlaczego nikt ich nie powstrzymał?
– Tego nie wiem. Może wtedy jeszcze nie pilnowali tego budynku, licząc na rozsądek mieszkańców. Trudno powiedzieć.
– Romantyczna historia i świetny wybór miejsca. – Westchnęła.
– Zapewniam cię, że miło spędzimy czas w tym zajeździe. Wybierzemy pokój, z okna którego nie będzie widać świątyni, i szybko o tym wszystkim zapomnisz. – Puścił do niej oko i wziął ją za rękę.
– Skoro już tu trafiliśmy, wolę pokój z oknem wychodzącym na świątynię – oznajmiła.
– Zaraz cię stąd zabiorę. – Patrząc na nią, zmrużył oczy.
– Rozumiem, że nie wolno słuchać, ale żeby nie patrzeć... – Uśmiechnęła się niewinnie.
– Nie ma na co patrzeć. Widziałaś już wszystko, co jest do oglądania.
– Z pewnością z okna będzie widać więcej.
Arthur pokręcił głową.
– Kochanie, nie zaczynaj – poprosił. – Mało miałaś wrażeń ostatnio? – Przeniósł wzrok na otyłego mężczyznę w niezbyt czystym fartuchu, który właśnie podszedł do drzwi.
– Witam szlachetnie urodzonych w mych skromnych progach. – Gospodarz skłonił się, ukazując tym samym łysinę na czubku głowy. – Nazywam się Helmut. Zapraszam państwa do środka i życzę miłego pobytu. Może wezmę rzeczy. – Wyciągnął ręce po torbę, którą Sofia zazwyczaj nosiła przy sobie.
– Poradzę sobie, dziękuję – powiedziała szybko.
– Mamy dość służby, by wniosła bagaże państwa – odezwał się Filip, a ton jego głosu zabrzmiał niespotykanie ostro. – Czy obiad jest już gotowy? – Popatrzył na karczmarza z wyższością.
Helmut spojrzał na niego zaskoczony.
– Te dania wymagają trochę więcej czasu – powiedział, po czym zerknął na Arthura i momentalnie spuścił wzrok. – Dopilnuję, by kucharz się pospieszył. – Skłonił się i po chwili zniknął na zapleczu.
Filip wskazał drogę na piętro, które w całości było do ich dyspozycji. Gdy Sofia skierowała się do pokoju, którego okno wychodziło na świątynię, Arthur momentalnie zastąpił jej drogę.
– Tamten będzie lepszy. – Skinął w stronę drzwi naprzeciwko.
– A ja myślę, że ten będzie idealny. – Posłała mu uśmiech. – Oczywiście, jeśli bardzo ci na tym zależy, możemy zająć inny, jednak... – urwała, wpatrując się w jego oczy.
– Dobrze, niech będzie ten. – Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. – Nie chcę, żebyś cały czas spędziła z najemnikami, siedząc na parapecie.
– Dziękuję. – Posłała mu całusa i weszła do środka.
Izba była wyposażona wyjątkowo skromnie. Do dyspozycji mieli jedynie duże łóżko, stół i dwa krzesła.
– Dostaniemy jakieś dobre wino? – zapytała Filipa Sofia, patrząc na zdewastowane okno.
– Oczywiście – potwierdził sługa. – Wątpię, czy tu sprzedają trunki, które zadowoliłyby państwa, ale na wszelki wypadek wziąłem kilka butelek z domu.
– Świetnie. – Spojrzała na niego i uśmiechnęła się życzliwie. – Jesteś niezastąpiony, Filipie.
Chłopak skłonił się hrabinie.
– Zaraz przyniosę resztę rzeczy i wino – oznajmił, kierując się do wyjścia.
Sofia wyjęła z torby kilka podręcznych rzeczy, po czym podeszła do okna. Obejrzała futryny, noszące wyraźne ślady działalności korników, a w końcu przeniosła wzrok na świątynię Valmora.
Arthur stanął obok niej i zaczął ją obserwować.
– I co? – zapytał po chwili.
– Nic. – Zerknęła na niego.
– Widać coś więcej?
– Nie, ale inaczej. – Wzięła go za rękę. – Przestań, przecież nie namawiam cię, żebyśmy tam poszli.
– Musiałbym ci odmówić – ton jego głosu świadczył o tym, że nie żartował.
– Spokojnie, doskonale wiem, czym są demony... – zamilkła, ponownie patrząc na miasto. – Straszne miejsce. Jest tak mrocznie jak w jakiejś przerażającej opowieści. Nie będziemy tu więcej przyjeżdżać. Proszę – powiedziała, słysząc pukanie do drzwi.
Do środka wszedł Filip z resztą bagaży i butelką wina.
– Dawno tu nie byłem i zapomniałem, jak wygląda Heimingen. Zresztą sądziłem, że z roku na rok będzie coraz lepiej. – Arthur nie zwrócił uwagi na służącego.
– Nie jest? – zapytała, choć odpowiedź zdawała się być oczywista.
– Nie. – Pokręcił głową. – Widziałaś, jak wyglądają mury. Tak jakby coś – skinął w stronę świątyni – powstrzymywało żyjących tu ludzi.
– Może jednak chodzi o pieniądze?
– Wszystko na to wskazuje, ale gdyby się nad tym zastanowić... Wielu ludzi opuściło to miasto po wojnie, ale też trochę zostało. Wśród nich z pewnością znaleźliby się rzemieślnicy, którzy mogliby coś z tym zrobić.
– Nie zmienia to faktu, że na odbudowę miasta potrzeba złota – wtrąciła.
– Przecież nie musieliby odbudowywać całego miasta. Ludzie w normalnych warunkach po prostu odgrodziliby się od tych ruin, a ten fragment, który by zajęli, doprowadziliby do porządku. – Popatrzył na nią. – To wydaje mi się oczywiste.
– W sumie masz rację – stwierdziła po chwili. – Nawet ten mur mogliby porządnie załatać. Kamieni im tu nie brakuje... A może ich władca jest do niczego? Ludzie potrzebują przywódcy, kogoś, kto wskaże im, co należy robić.
– Z tego, co wiem, wojna go nie złamała. Prowadzi rozmowy z królem, nie dopuścił do tego, by sąsiednie prowincje wchłonęły jego ziemie. Wciąż ich broni, chociaż zdarza się, że na granicy dochodzi od czasu do czasu do niegroźnych walk... – zamilkł i przeniósł spojrzenie na ruiny. – Obawiam się, że Wilhelm miał rację i to miasto faktycznie jest przeklęte.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top