Rozdział 4

Nya

Patrzyłam na tor przeszkód, a raczej torture, którą każdy z nas będzie musiał przejść i dosłownie się nie zabić.

- Dobra. Nie możemy tak stać bo mamy tylko niecałe dwa dni, więc musimy przejść ten tor jak najszybciej - powiedział w końcu Lloyd.

- Dobra to... Kto idzie pierwszy? - spytał po chwili.

Wtedy zapadła cisza.

Widać było, że nikt z nas nie chce iść na pierwszy ogień i przekonać się co jest na końcu tego toru.

- No więc jako przywódca drużyny ja wybiorę - odparł Zielony Ninja.

Po krótkiej ciszy Lloyd w końcu przestał myśleć i oświatczył :

- Pierwszy pójdzie Jay - na te słowa, wszyscy spojrzeliśmy na Jay'a a ten był widocznie przerażony.

- Czemu ja!? - spytał trochę z wściekłością i trochę ze strachem w głosie mój chłopak.

- No pomyśl Jay. Jesteś Mistrzem Piorunów. Jesteś zwinny, więc z większością sobie poradzisz. A jakby coś ci się stało to mamy jeszcze Crystal o tej samej mocy więc by cię zastąpiła - odparł Lloyd.

- Zaraz... Co!? Chcesz mnie zastąpić!? - krzyknął Jay.

- Nie chce, ale jeśli innego wyjścia nie będzie i umrzeż to.... - rzekł Lloyd jednak nie dane mu było skończyć zdania.

- Dobra, wiesz co? Pójde pierwszy i nie zgine! Jeszcze zobaczymy kto tu pierwszy umrze - odparł mój chłopak i skierował się do wejścia na tor.

- Na serio byś go zastąpił? - spytałam Lloyd'a.

- No coś ty! To była tylko motywacja - odparł Zielony Ninja i razem ze mną i resztą, patrzył na Jay'a, który stał już przy wejściu i był gotowy wejść na ten pokręcony tor przeszkód.

Jay

Stałem przed podestem przed, którym była pierwsza przeszkoda toru.

Nie wiedziałem po co w ogóle się zgodziłem pierwszy przechodzić ten tor,więc postanowiłem wrócić do Ninja.

Zawróciłem i byłem już gotowy wrócić, ale znowu uderzyłem w niewiedzialną ścianę.

Zrozumiałem, że to musiała być jakaś bariera, która nie pozwala wrócić temu, który zbliżył się do toru.

- No świetnie! Teraz muszę to przejść! - pomyślałem i spowrotem skierowałem się na podest.

Potem wszedłem na niego.

Gdy zobaczyłem pierwszą przeszkodę czyli dół z lawą i skakanie z podestu na podest, aż mnie zemdliło.

Jednak nie miałem innego wyjścia.

Wziąłem głęboki wdech i skoczyłem.

Wylądowałem na podejście, który pod moim ciężarem zakołysał się niebespiecznie. Ale ostatecznie, udało mi się utrzymać równowagę i nie spadłem w pikselową lawę.

Spojrzałem przed siebie.

Były jeszcze cztery postumenty do przeskoczenia i były bardzo daleko od siebie.

- Ja tam nie doskocze! - pomyślałem rozpaczliwie.

Jednak wiedziałem, że mamy mało czasu. W końcu jeszcze czekają nas 4 poziomy.

- Dobra, spokojnie. Dasz radę. Doskoczysz - zacząłem się motywować w myślach.

Wiedziałem, że muszę spróbować, ale nadal się bardzo bałem.

- Nie, Jay. Jesteś Ninja. Ninja się nie poddają! - odezwał się głos w głowie, który ostatecznie mnie zmotywował.

Skoczyłem.

Doskoczyłem do podestu i prawie spadłem, ale ostatecznie nic mi się nie stało.

No prawie.

Jedyne co sobie zrobiłem to zachaczyłem nogą o lawe i spalił mi się trochę spodnie ale nic pozatym.

Teraz wiedziałem, że skoro się prawie podpaliłem, dam radę skoczyć na kolejny, kiwający się i lewitujący postument.

Teraz już z przekonaniem skoczyłem i tym razem gładko wylądowałem na podejście.

Podobnie było z pozostałymi dwoma postumentami i zanim się obejrzałem już stałem na podejście przed drugą przeszkodą, cały i zdrowy.

Teraz czekała mnie ścianka wspinaczkowa.

Na sam jej widok, przechodziły mnie ciarki, bo nigdy nie lubiłem ścianek wspinaczkowych.

A szczególnie nie lubiłem takich wielkich, wysokich i do tego z kolcami!

Nawet ledwo było widać czubek tej wspinaczki!

- Dawaj Jay dasz sobie radę. Uwierz w siebie! - głos znowu mnie zmotywował do ruszenia się z miejsca.

Podszedłem bliżej do wspinaczki i położyłem pierwszą nogę na małym kamieniu.

Potem drugą nogę trochę wyżej na kamieniu.

Następnie ręce zaczepiłem na dwóch kamyczkach, które były wyżej i uważając na kolce zacząłem się powoli wspinać.

Szczerze, to było nie miłisiernie trudne!

Co 3 sekundy osówałem się w dół i w ogóle się nie posuwałem w górę.

Do tego kilka razy nadziałem się na kolca i miałem już dużo siniaków na ciele, a moje rękawy od bluzy też były w strzępkach.

Jednak wspinałem się dalej.

Pnąłem się w górę i nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się na samym szczycie wspinaczki.

Nie wierzyłem, że mi się udało.

Przeszedłem przez górę wspinaczki i już chciałem zejść, gdy nagle moja ręka zachaczyła o kolec i się na niego nadziała.

Syknąłem z bulu i spałem na postument boleśnie na niego upadając.

Moja dłoń lekko krwawiła ale i tak się cieszyłem, że przeszedłem tą nienormalnie trudną wspinaczkę.

Podniosłem się z trudem i ściskając się za rękę podeszłem do trzeciej przeszkody czyli, drążka z latającymi na grubych linach kulami z kolcami, króre mogłyby zabić słonia.

Teraz to zamarłem.

Tego to na pewno nie przejdę!

Nawet z mocą bym tego nie przeszedł!

To mnie zmiażdży!

- Drużyna liczy na ciebie, nie zawiedź jej - powiedział mi w głowie, mój głos.

Jednak dalej się bałem.

- Jesteś do niczego. Boisz się takiego czegoś! Jesteś nieudacznikiem! - odezwał się znowu głos.

Wiedziałem, że nie dam rady, ale nie chciałem zawieść drużyny.

Nie mogłem jej zawieś i to po raz trzeci!

Przełknąłem gorączkowo śline i wkroczyłem na drążek.

ŚWIST!

Nagle kula przeleciała mi nad głową.
W ostatniej chwili się uchyliłem.

ŚWIST!

Kolejna kula z kolcami.
Znowu się uchyliłem.

Wiedziałem, że muszę iść.
Zacząłem ostrożnie się posuwać, unikając kul i starając się nie wpaść do lawy.

Zanim się obejrzałem zostawiłem za sobą już 4 kule.

ŚWIST!

Nagle, ni stąd ni z owąd, kolejna kula przecieła powietrze.

Zdążyłem się uchylić ale jeden kolec zarysował mi ramię.
Syknąłem z bólu, bo zraniona dłoń dała o sobie znać ale szedłem dalej.

Po chwili, przeszedłem ten drążek i stanąłem na postumencie, cały w siniakch i trochę we krwi.

Bolało, ale się cieszyłem, bo została mi ostatnia przeszkoda, czyli to dziwne powieszczenie.

Zobaczyłem, że w środku jest ciemno i nic nie widać, ale skoro przeżyłem już nawet latające kule z kolcami, to przeżyję to co jest tam w środku.

Wkroczyłem, więc do środka i byłem na wszystko gotowy.

Nagle przed moimi oczami przebiegł laser i następnie strzelił w ścianę zostawiając ślad spalenia.

- Lasery!? No chyba to są jakieś żarty! - pomyślałem rozpaczliwie i po chwili zacząłem biec przez pomieszczenie.

Nagle z nie wiadomo skąd, poleciało w moim kierunku milion laserów!
Zacząłem ich unikać ale i tak kilka z nich trafiło we mnie i poraniło moje ciało.

Nawet zraniona dłoń została lekko potraktowana laserem.

Wszystko mnie bolało, trochę krwawiłem, ale i tak biegłem.
Nawet nie wiem jakim ja cudem jeszcze nie umarłem!

Po kilku minutach uników, męczarni i biegu, zobaczyłem światełko oznaczające wyjście.

Dobiegłem do wyjścia z tych tortur, po drodze jeszcze dostając laserem i upadłem na pikselowy postument na końcu tego toru.

Bolało mnie całe ciało i byłem strasznie słaby, ale byłem też dumny z siebie.
Byłem dumny, że dałem radę.

Nagle poczułem piekący ból.

Poczułem się bardzo słabo a świat się zaczął rozmazywać.

Potem nastała ciemność.

_______________________________________

Elo ludziki!

No i udało mi się napisać w końcu ten rozdział.

Wiem, obiecywałam go w tygodniu, ale zaczęłam pisać drugą książkę z creepypasta_adi i straciłam rachubę czasu.

Oczywiście serdecznie zapraszam do przeczytania ten mojej drugiej książki i serdecznie też pozdrawiam creepypasta_adi.

Mam nadzieje, że rozdzialik się podobał.
Nową część, postaram się napisać na środę lub czwartek, ale standardowo niczego nie obiecuje.

Papatki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top