Rozdział 3 ''Słodka jak toffifee''

Nie spałam niemal całą noc. W głębi czułam nieuzasadnione podenerwowanie, które było chyba spowodowane rosnącym oczekiwaniem. Krążyło pod skórą i drażniło ciało, przez co przewracałam się z jednego boku na drugi i nie mogłam zmrużyć oka, w rezultacie rano byłam wykończona. Nawet sesja egzaminacyjna nie wyssała ze mnie tyle energii, co ubiegła noc.

Na szczęście poranek nie miał możliwości dalej się dłużyć, bo pociąg miałam już o szóstej. Przede mną była jedenastogodzinna podróż, więc liczyłam na porządną drzemkę. Przygotowałam na drogę kanapki, zdrowe przekąski, herbatę w termosie i zostało nawet trochę czasu na małą kawę przed wyjściem.

Czekał mnie długi dzień. Do Chełma miałam planowo dojechać w okolicach siedemnastej bądź osiemnastej, zależało od opóźnienia pociągu, ale liczyłam po cichu, że taka sytuacja nie będzie miała miejsca akurat na tej trasie. Następnie bezpośrednio z dworca mieli mnie odebrać Irka z Bartkiem, a potem odwieźć prosto do domu. Ale tak naprawdę, to tylko na chwilę, bo na wieczór dziewczyna zaplanowała powitalne ognisko na działce ogrodowej u swoich rodziców i tym samym oficjalne rozpoczęcie wakacji.

Mimo że zapewne będę wykończona tułaczką, to nie mogłam odmówić. Zresztą chciałam już wszystkich zobaczyć i rozmową nadrobić miesiące rozłąki. Była to też szansa, że jednak jeszcze dzisiaj dojdzie do spotkania z Przemkiem. Co prawda miał dołączyć później, bo był nad jeziorem w ośrodku i dopiero o dwudziestej kończył pracę. Inaczej, to właśnie on by mnie odebrał albo mama, ale ona jak na złość miała zepsuty samochód, który oddała do warsztatu.

Walizkę postawiłam w korytarzu i bez pośpiechu sączyłam kawę w dziwnie, podejrzanie czystej kuchni. Nie spałam za dobrze, więc słyszałam, że chłopcy siedzieli do późna, a w środku nocy najwidoczniej musiało dopaść ich gastro, bo krzątali się w niej niemal do rana.

– Myślałem, że już cię nie złapię.

Wzdrygnęłam się, bo za plecami usłyszałam niespodziewanie zaspany głos współlokatora.

Sebastian wszedł do kuchni i bez pardonu przyssał się do mojego policzka. Chłopak zawsze mnie tak wylewnie witał, jakbym była najdroższą przyjaciółką, a może nawet i matką, która gotowała, sprzątała i prała. Pod tym względem byłam dla nich zdecydowanie za dobra, ale nie potrafiłam patrzeć bezczynnie na wszechobecny bałagan.

– Mmm, jesteś słodka jak toffifee – stwierdził i odsunął się ode mnie. – Jak ty to robisz? – spytał i stanął naprzeciwko, opierając się plecami o kuchenny blat.

– Może dlatego, że używam masła do ciała o smaku toffi? – odparłam ironicznie i przewróciłam oczami, bo ostatnio chłopak robił się coraz bardziej nieznośny. Teraz również nie odpuszczał i bezwstydnie świdrował wzrokiem.

– Jaśminko, nie masz litości. Czemu tak się opierasz? – narzekał i kręcił głową zdegustowany, a jego wzrok jak przyciągnięty magnesem zatrzymał się dłużej na moim biuście.

– Oczy mam wyżej – pouczyłam go poirytowana, ale on nic sobie z tego nie robił.

Miałam wrażenie, że Sebastianowi chodziło wyłącznie o cielesność. Gdybym mu uległa, ten raz dwa zapomniałby o mnie i szukałby nowego obiektu do zaliczenia. Chociaż jakby się dłużej zastanowić, może widział we mnie kogoś poważniejszego? Na przykład świetny materiał na żonę? Atrakcyjna, gotująca, trzymająca ład w domu, wyręczająca go we wszystkim. Istny ideał dla podręcznikowego lenia.

Sebek był ode mnie starszy cztery lata, kończył magisterkę, ale nadal się nie ustatkował. Zmieniłam dziewczyny jak rękawiczki, a bardziej jak zużyte prezerwatywy. A od pół roku niestrudzenie próbował podbijać do mnie, ale brak taktu jakim się odznaczał mimo przystojnej włoskiej urody, skutecznie odstraszał.

– Wiem słodziaku, ale tutaj też jest niesamowity widok – podsumował i zrobił krok do przodu, wciąż wgapiając się w odznaczające się na cienkiej bluzce sutki. W takich sytuacjach zawsze przeklinałam swoją fanaberię o nie noszeniu bielizny.

– Litości – jęknęłam i zakryłam piersi dłonią.

Wyminęłam go szybko i odstawiłam pusty kubek do zlewu, bez zamiaru sprzątania. Niech sami pozmywają. Nie zdziwiłabym się, gdybym w październiku znalazła go w tym samym miejscu.

Zamierzałam się odwrócić, ale chłopak złapał mnie za rękę i przyciągnął blisko siebie, więc automatycznie się spięłam. Zawsze tak się działo, gdy znajdowałam się w pobliżu mężczyzny, a tym bardziej przy takim, który próbował na mnie różnych sztuczek uwodzicielskich, nachalnych i naruszających moją przestrzeń.

– Będę tęsknił – mruknął i przysunął mnie bliżej siebie, a jego dłonie wylądowały odważnie na moich biodrach. Jego dzisiejsza śmiałość była niepokojąca, cieszyłam się, że za sekundę nie będziemy już pod jednym dachem. – Dasz mi buziaka na do widzenia? Ale przyjmę tylko takiego w usta – szepnął i nachylił się niebezpiecznie blisko, składając przy tym usta w kaczy dzióbek.

Na szczęście mój refleks działał i nim chłopak ponowił próbę pocałunku, strzeliłam go otwartą dłonią w potylicę.

– Oszalałeś! – Odsunęłam się od niego zniesmaczona.

Sebastian oszołomiony rozcierał miejsce, w które przyłożyłam z całej siły, ale pod nosem ciągle błąkał się zadowolony uśmiech. W końcu udało mu się mnie sprowokować, co przecież było rzadkością jak lód w lecie.

– Wychodzę! Bo jeszcze przez ciebie spóźnię się na pociąg! – powiedziałam chłodno i wyszłam na korytarz. – Do zobaczenia w październiku! – krzyknęłam te słowa z niekłamaną satysfakcją.

– Nie wytrzymam do października! Odwiedzę cię w wakacje i liczę na milsze powitanie niż to pożegnanie! – odkrzyknął i wyjrzał za futryny.

– Nawet nie próbuj! – zaprotestowałam wzburzona tym abstrakcyjnym pomysłem. Pragnęłam odpocząć od jego towarzystwa, a nie użerać się jeszcze z nim w wolnym czasie.

– Z Lublina jest zajebiście blisko do Chełma – powiedział i puścił zuchwale oczko.

– Nawet nie próbuj! – powtórzyłam srogo i gotując się ze złości wyszłam z mieszkania.

– Jaśmina, ja nie żartuję! Zależy mi na tobie, nawet kuchnię wysprzątałem dla ciebie!

Za plecami usłyszałam jeszcze jego przechwałki, którymi myślał, że zdoła zaimponować. Ależ mi podniósł ciśnienie, niepotrzebnie piłam kawę przed wyjazdem, zdecydowanie wystarczyłaby herbatka z miodem.

Właśnie tak wyglądały moje relacje z większością mężczyzn. Już od podstawówki na swojej drodze napotykałam samych obleśnych zakłamanych gnojków, bez poszanowania kobiet i nawet najmniejszych cech bycia dżentelmenem. Nawet Przemek, który był skory do zbereźnych żartów, nie wywoływał we mnie takiego niesmaku jak inni.

Chyba, że w stosunku do niego, nie byłam już taka obiektywna.

*

– Wróciłam! – krzyknęłam donośnie, aby każdy usłyszał i przekroczyłam próg rodzinnego domu.

Z ulgą zrzuciłam z odparzonych stóp adidasy. Może i lepiej było podróżować w sportowym obuwiu, ale upał na dworze sprawił, że nogi opuchły i teraz nieprzyjemnie pulsowały.

Gdy ściągałam mokre skarpetki, z salonu wybiegli rozpędzeni niczym wyścigówki na torze Formuły 1, moi bracia. Kostek i Benek rzucili się na mnie, a ja ku ich uciesze teatralnie się wywróciłam, i od razu zgarnęłam w swoje objęcia. Tarzaliśmy się po beżowej wykładzinie jak koty na słońcu, a moje oczy szczypały od nagromadzonych łez. Ależ za nimi tęskniłam!

Kochałam ich całym sercem. Byli dwoma jasnymi punkcikami w naszej rodzinie. Wszędzie ich było pełno, mieli niespożyte zapasy energii, ciągle byli pobudzeni i weseli. I pomimo swojego dziecięcego chuligaństwa potrafili zjednywać serca wszystkich wokół. Byli niemal rówieśnikami, bo urodzili się rok po roku. Kostek miał dziewięć lat, a Benek osiem, ale zżyci byli ze sobą jak bliźnięta jednojajowe.

Nie dość, że byli podobni z charakteru, to tak samo przedstawiała się sytuacja z wyglądem. Na ich głowach stały szopy zbudowane z identycznych kasztanowych świderków co u mnie. Wszyscy odziedziczyliśmy urodę po tacie i babci Marysi. Natomiast nasza mama charakteryzowała się zgoła odmienną urodą, jakby pochodziła prosto z zimnej Norwegii.

– Chłopcy, tylko nie uduście siostry już na wstępie, zostawcie to sobie chociaż na wieczór – mama powiedziała ze śmiechem i nachyliła się nad nami, wyciągając do mnie drobną dłoń.

Spojrzałam na jej wąską, bladą buzię, proste jak struny platynowe białe włosy i krystalicznie niebieskie oczy. Wyglądała jak elfka z komiksu. Wpatrywałam się w nią z zachwytem i już nie zdołałam powstrzymać czającego się w głębi wzruszenia, więc kilka łez skapnęło po moim policzku.

– Mama – wydusiłam i chwyciłam jej rękę. Z małą pomocą odkleiłam się od braci i w końcu zatopiłam się w matczynych objęciach.

– Jaśminko, jak dobrze cię widzieć – szepnęła zduszonym głosem i usłyszałam, że zaczyna ciągać nosem.

Za to z pewnością odziedziczyłam po niej charakter. Na równi byłyśmy wrażliwe, empatyczne, wyrozumiałe i tolerancyjne na ludzkie wybryki. Miałyśmy tendencję do wybielania kogoś i tłumaczenia nawet, jeśli ten ktoś faktycznie zawinił, popełnił błąd bądź źle się zachował. Za wszelką cenę chciałyśmy znaleźć dla niego może nie tyle co usprawiedliwienie, ale zrozumieć tok postępowania i znaleźć uzasadnienie.

– Pokaż się – mama powiedziała i odsunęła mnie od siebie na wyciągnięcie ramion, by móc ocenić sylwetkę swoimi nadal zaszklonymi oczami.

Musiała upewnić się, czy aby przypadkiem nie schudłam. Bez przerwy się zamartwiała, bo uważała, że miałam zbyt intensywny tryb życia i za dużo w nim ciągłego biegu i sportu. A już nie wspominając o zdrowym jedzeniu, którym wciąż starałam się ją zarazić.

Od dwóch lat unikałam w diecie węglowodanów. Ostrożnie dobierałam składniki, zawsze starając się wybierać te z najmniejszą zawartością tłuszczu i cukru prostego. Nie jadłam białego pieczywa, a moim ulubionym przysmakiem były orzechy, które mogłam jeść kilogramami i nie miało żadnego znaczenia, jaka to ich odmiana.

– Córciu, wyglądasz cudownie! Ależ się stęskniłam za tobą! – pisnęła i znów zanurzyła mnie w swoje objęcia. Z przyjemnością odwzajemniłam bliskość, i zaraz poczułam, jak wokół moich nóg, z jednej i drugiej strony zaplatają się małe ręce.

– Za wami też się stęskniłam, łobuzy – odparłam i potargałam chłopców po włosach.

– Nie jesteśmy łobuzami! – zaperzył się Kostek.

– Sama jesteś łobuz! – krzyknął Benek i wskazał na mnie palcem, mrużąc przy tym groźnie oczy. Chłopcy zaczęli mnie przedrzeźniać i wykłócać się między sobą.

– Ja, łobuz? Ja?! Och, już ja wam zaraz pokażę! – udałam gruby głos i przyjęłam postawę jakbym była wielkim niedźwiedziem, który chce ich zaatakować.

– Aaaa! Mamoooo! Powiedz jej coś!

– Jaśmina, zostaw nas!

Krzyczeli jeden przez drugiego i uciekali ode mnie, gubiąc po drodze kapcie. Wbiegli do salonu i próbowali schować się pod stołem, ale jeden popychał drugiego, bo każdy chciał być pierwszy, i w efekcie oboje nie zdążyli. Złapałam ich za nogi i znowu zaczęłam gilgotać, a chłopcy z radości śmiali się w niebogłosy.

– Kochanie, może idź, zanieś walizkę na górę, wykąp się i zjemy wszyscy razem kolację. Zrobiłam twoją ulubioną lasagne szpinakową – mama próbowała przebić się przez wrzaski i zaproponowała podniesionym głosem.

– Dobrze, dobrze – przytaknęłam i nadal łaskotałam chłopców, nie mając dla nich litości.

– Och, wy rozrabiaki, już zapomniałam, jak z wami jest głośno, gdy jesteście w trójkę – mama podsumowała z żartem nasze wygłupy. – Ale do łóżka niech pójdą najpóźniej dwudziesta druga, dobrze?

Usłyszałam i natychmiast przerwałam tortury. Obróciłam się w stronę mamy i podniosłam z kolan.

– Ale jak to? Mam ich pilnować? Wychodzisz gdzieś? – spytałam i zmarszczyłam brwi, a w tle ucichły piski braci.

– Przecież wspominałam ci, że jak wrócisz, to wieczorem mam umówione spotkanie ze znajomymi – przypomniała mama, teraz zdziwiona moją niezadowoloną miną.

– Dobrze, ale miałam wrócić w niedzielę, a dzisiaj mamy dopiero piątek. Już się umówiłam z dziewczynami. Irka organizuje mi powitalnego grilla na działce – oburzyłam się.

Ledwo wróciłam do domu, a już próbowała mnie wykorzystać. Nie pomyślała, że będę zmęczona. Nie miała swojej firmy, a nie różniła się niczym od rodziców Przemka, którzy organizowali mu wolny czas.

– Jaśmina, prosiłam cię! Naprawdę muszę wyjść! – odparowała rozdygotana, a frustracja aż kipiała z całego ciała.

Zdziwiona jej zachowaniem jeszcze mocniej ściągnęłam brwi. Nie przypominam sobie, żeby kiedyś była tak niecierpliwa i podminowana. Raczej zawsze emanowała spokojem godnym mniszki z klasztoru.

– A babcia Marysia? Chyba może posiedzieć z nimi w nocy? – zapytałam i spojrzałam przez okno w salonie, z którego było widać mały domek babci.

Mieszkała na tym samym podwórku, tylko w mniejszym gospodarczym budynku. Miała tam dwa pokoiki, ale jak to mówiła po swojemu urządzone i była królową na własnym zamku.

– Babcia pomaga na okrągło, gdy ciebie nie ma, aż wstyd prosić o kolejną przysługę. Dajmy jej odpocząć, skoro jesteśmy we dwie, powinnyśmy poradzić sobie z opieką – mama próbowała mnie przekonać. Widziałam w jej oczach upór i zrozumiałam, że stałam na przegranej pozycji.

– Mamo, nie rób mi tego, ja muszę wyjść – jęknęłam rozpaczliwie. Na samą myśl, że miałabym nie spotkać się dzisiaj z wszystkimi, chciało mi się płakać. Sama Irka i Bartek mi nie wystarczą. Musiałam zobaczyć całą paczkę, bez wyjątku. Musiałam zobaczyć się z Przemkiem.

Poczułam, jak mój żołądek sznuruje się w węzeł, a zestresowane serce przyspiesza. Gdy już miałam pyskować do mamy i postawić na swoim nawet ceną kłótni, po domu rozległ się rozbawiony, dźwięczny głos, który tak bardzo kochałam.

– Czy ktoś tu coś wspominał o babci? Dobrze słyszałam?

– Babcia! – krzyknęłam przeszczęśliwa i podbiegłam do kobiety, która stała w wejściu do salonu. – Babuniu! – powtórzyłam i wpadłam w szeroko otwarte ramiona.

Babcia zgarnęła mnie do siebie, a ja niemal udusiłam się od waniliowego zapachu perfum, których nigdy sobie nie żałowała. Z jednej strony dobrze, że tak dbała o higienę, bo większość starszych ludzi z wiekiem, jakby o tym zapominała. Ale babcia Marysia zdecydowanie nie należała do tej grupy.

Zawsze była zadbana, w czystym uprasowanym ubraniu, z ozdobną broszką na piersi i zakręconymi włosami. Nieważne czy siedziała cały dzień w domu i rozwiązywała krzyżówki, czy pilnowała wnuków, czy szła do kościoła, zawsze była perfekcyjnie zrobiona. Powtarzała, że prawdziwa dama jest zawsze przygotowana, bo nigdy nie wiadomo kogo spotka na swojej drodze.

Jeśli to będzie miłość, niech ma szansę się rozwinąć. Jeśli spotka kochanka, niech wtedy pożałuje, że już nim nie jest. A jeśli napotka wroga, niech ten zzielenieje z zazdrości. Bez dwóch zdań moja babcia była nieszablonową strojnisią, a ja odziedziczyłam te zamiłowania po niej.

– Dziecino, jak ty wyrosłaś! Ależ piękna pannica z ciebie! – stwierdziła i zaczęła mną kręcić.

Bez trudu złapałyśmy wspólne tempo, bo podobnie czułyśmy rytm. Nawet pasję do tańca zyskałam właśnie dzięki niej. Babcia zaszczepiła we mnie tę wirującą miłość, a sama pomimo wieku nadal tańczyła w ludowym, miejskim zespole.

– Ty też doskonale wyglądasz! – odwdzięczyłam się komplementem, który był oczywiście szczery.

– A teraz mówcie, co to za kłótnie na dzień dobry? Ledwo wróciłaś, Jaśminko – zapytała babcia i przeskoczyła wzrokiem pomiędzy mną, a mamą.

– Dokładnie, dopiero co przyjechałam, a mama chce mnie wykiwać i wcisnąć opiekę nad chłopcami. A ja już umówiłam się z przyjaciółmi – poskarżyłam się babci, przybierając do tego butny ton obrażonej kilkuletniej dziewczynki.

– A gdzie ty znowu wychodzisz? – zapytała natychmiast babcia, ale o dziwo pytanie nie było skierowane do mnie, tylko do mamy.

Czyli takie wyjścia zdarzały się częściej? Nie ukrywam, że trochę mnie to zaniepokoiło, więc też przeniosłam badawczy wzrok na mamę, która właśnie potrząsnęła mocno głową bliska wytrącenia z równowagi.

– Umówiłam się ze znajomymi. Muszę wychodzić regularnie, inaczej zwariuję w domu. Jeśli nie chcecie, żebym wylądowała zawiązana w kaftan w psychiatryku, to lepiej nie róbcie mi wyrzutów – odparła na jednym wdechu, a w jej głosie było słychać desperację, co mnie dogłębnie przeraziło.

Może faktycznie była przemęczona? Pracowała w trybie zmianowym jako recepcjonistka w hotelu, czyli tak naprawdę zajmowała się wszystkim, gdy akurat brakło rąk do pomocy. Ścieliła łóżka, sprzątała toalety i oczywiście meldowała nowych gości. Nawet jeśli wracała z nocki, to musiała nadal być na nogach, by wyszykować chłopców do szkoły.

Spojrzałam na nią ze współczuciem i już zamierzałam się zgodzić, zrezygnować ze swoich planów, aby tylko poczuła się nieco lepiej. Ale babcia wyprzedziła moje słowa.

– Dziewczyny, spokojnie. Obie wyjdziecie, posiedzę dzisiaj z chłopcami, więc już się nie kłóćcie – oznajmiła ugodowo babcia, a ja poczułam jak kamień spadł z serca i ponownie wylądował na zduszonym emocjami żołądku. – Ale ty panno. – Tutaj wycelowała we mnie palcem. – Spędzasz ze mną cały jutrzejszy dzień, mam masę nowych krzyżówek do rozwiązania! – zaćwierkotała podekscytowana, a ja odwzajemniłam ochoczo uśmiech, bo to nie była żadna kara, a czysta przyjemność.

Nie każdy w moim wieku miał tak sprawną babcię. Nie dość, że sama młodo urodziła tatę, to identycznie jej śladami poszli moi rodzice. Dzięki czemu miałam i młodą mamę, i babcię. Posmutniałam, gdy dotarło do mnie jak wielkie miałam szczęście, że mogłam ich tak długo znać. Moi bracia nie mieli tego przywileju. Do oczu momentalnie napłynęły mi tęskne łzy.

– Z przyjemnością babciu, ale chciałabym jeszcze pojechać do taty – powiedziałam ściśniętym głosem, bo z całych sił próbowałam powstrzymać płacz.

– Pojedziemy wszyscy – rozwinęła moją propozycję babcia.

– Ale przecież mama nie ma samochodu, chyba że zamówimy taksówkę – zastanawiałam się na głos.

– Nie ma potrzeby, otworzyli nową linię i mamy teraz autobus praktycznie pod sam cmentarz – poinformowała mama. Nagle bardzo osowiała, ramiona opuściła bezwładnie wzdłuż ciała, jakby jej mięśnie przestały pracować.

Przed chwilą jeszcze tryskała humorem, później dała pokaz gwałtownej irytacji i niepohamowanego zdenerwowania, a teraz dopadł ją wielki smutek. Zaalarmowała mnie ta huśtawka nastrojów, więc obiecałam sobie, że muszę spróbować z nią o tym porozmawiać albo chociaż bacznie poobserwować. Wiedziałam, że na szczerą rozmowę ciężko liczyć i raczej nic sensownego z niej nie wydobędę, bo gdy zmarł tata, mama przed wszystkimi zgrywała twardzielkę nie do złamania.

To już pięć lat, gdy nie ma go z nami. Chłopcy byli tak mali, że ledwo pamiętają mgliste wspomnienia. A szkoda, bo tato był najwspanialszym mężczyzną na świecie. Wysoki, wiecznie uśmiechnięty i znający rozwiązanie na każdy problem. Przy nim czułaś, że nic złego nie może się przytrafić, a nawet jeśli się zdarzy, to on ci pomoże i wstaniesz na nogi silniejsza.

Złośliwy nowotwór odebrał ostoję dla całej rodziny, a mama za wszelką cenę próbowała podtrzymać w niej jego ducha, co niestety odbijało się na jej przemęczeniu. Bo też czuła, też cierpiała razem z nami, ale postanowiła udawać waleczną. A przecież każdy może mieć słabszy dzień, one są potrzebne, by się wycofać, zebrać myśli oraz zregenerować utracone siły. One nie sprawiają, że stajemy się słabsi, lecz wręcz odwrotnie, bo po takim spadku wracamy dwa razy mocniej uskrzydleni.

– To mamy wszystko ustalone, doskonale! – podsumowała rozradowana babcia.

– W takim razie lecę się przyszykować! Odgrzejcie sobie kolację, ja i tak nie jestem głodna, więc wyjdę wcześniej – oznajmiła mama i wyrwała na schody, jakby ktoś nagle wstrzyknął jej kolejną dawkę energii.

Zdziwiona przeniosłam wzrok na babcię, która dyskretnie pokręciła głową. Gdy kroki mamy ucichły i z góry doszedł nas odgłos zamknięcia drzwi od łazienki, podeszłam bliżej. I zachowując dyskrecję, tak aby chłopcy niczego nie podłapali, spytałam:

– O co chodzi?

Babcia założyła ramiona na piersi i westchnęła ciężko. Jej pomarszczona wiekiem twarz, teraz jakby mocniej pogniotła się od zmartwienia.

– Właśnie nie wiem. Już od dłuższego czasu zachowuje się dziwnie – odszepnęła konspiracyjnie i przysunęła się tak, że stałyśmy obok siebie oparte o swoje ramiona.

– Co to znaczy dziwnie? – dopytywałam przejęta.

– Mało je, wychodzi częściej na nocki, mówi, że do pracy, ale przecież jej nie sprawdzę, w dodatku jest nerwowa, błądzi myślami – zaczęła wymieniać długą listę, a z każdym słowem wewnątrz mnie rodził się strach.

– Rozmawiałaś z nią o tym? – spytałam, ale babcia zaprzeczyła ruchem głowy.

Raptem usłyszałyśmy, że drzwi od łazienki się otworzyły, więc obie podskoczyłyśmy, jak przyłapane na gorącym uczynku.

– Pogadamy jutro – babcia powiedziała półszeptem i odsunęła się ode mnie dalej, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, po czym zmieniła temat na moje egzaminy i oceny.

A ja mimo że dałam się wciągnąć w dyskusję i z wielką chęcią opowiadałam o studiach, tak w głębi serca czułam coraz większy niepokój spowodowanym niecodziennym zachowaniem mamy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top