Rozdział 15 ''Nic poważnego''

Czy jeden wieczór może zniszczyć całe życie? Czy jedna impreza może wszystko popsuć? Czy jeden pocałunek może skończyć przyjaźń?

A może powinnam zadawać sobie inne pytania?

Czy jeden wieczór może odmienić całe życie? Czy jedna impreza może wszystko pokierować na właściwe tory? Czy jednej pocałunek może rozwinąć miłość?

Od piątkowej nocy nie myślałam o niczym innym. Przez całą sobotę w mojej głowie na przemian przewijały się pozytywne i negatywne myśli. Gdy odtwarzałam pocałunek skóra mi cierpła, miałam uderzenia gorąca i ostre bóle brzucha. Nie mogłam się pozbierać. Jakbym przetrwała trzęsienie ziemi i teraz ktoś postawił mnie na miękkich nogach, i kazał wracać do normalności. Tylko, że tak się nie dało!

Nie wiedziałam co począć. Wyjść z inicjatywą, czy lepiej zostawić pocałunek w tyle? Przecież można po części powiedzieć, że wymusiłam go na Przemku. Chłopak od samego początku nie był zainteresowany moją propozycją. Rozmawialiśmy o tym kilkukrotnie i za każdym razem odmawiał. Aż w końcu został przyparty do ściany. Nie przepadał za Sebastianem i zapewne z obawy, że naprawdę mogłam go poprosić o tę przysługę, wolał się poświęcić i sam to zrobił.

Tylko dlaczego w tym pocałunku czułam tyle pasji? Gdyby go nie chciał czy potrafiłby całować z takim zaangażowaniem, namiętnością, która krążyła między nami i łączyła oba ciała? Łudziłam się po cichu, że jednak też tego pragnął. Ale gdy w sobotę rano napisał, że ma kaca i dzisiaj nie przyjedzie skręcać mebli, straciłam całą nadzieję.

Unikał mnie, to było niemal pewne. Nawet jeśli nie miał siły na pracę, mógł zjawić się, żeby ze mną porozmawiać, ale najwidoczniej nie widział takiej potrzeby. Nie chciałam na nim wywierać więcej presji i tak już zmusiłam go do czegoś czego nie chciał, więc odpisałam proste „ok" i rzuciłam się na łóżko z przybicia.

Przez całą sobotę nikt nie był w stanie wyciągnąć mnie z pokoju. Wiedziałam, że niepotrzebnie wszystkich martwiłam, ale czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce. Dla zabawy pokazał, jak powinna wyglądać miłość, a zaraz później odebrał ją, bo to tylko pokazowy eksponat, na który nie każdego stać.

Rozpaczałam nad swoim żałosnym losem, dobijałam się czarnymi myślami i rozumiałam w końcu wszystkie osoby, które kochały bez wzajemności. Taka miłość jest ciężarem nie tylko dla niezaspokojonego serca, ale również dla duszy i ciała. Miałam wrażenie, że wszystko mnie bolało, a każda kolejna jedna myśl o przyjacielu wbijała ostrzejsze gwoździe.

W niedzielę niestety nie miałam już wyboru i musiałam wykrzesać z siebie resztki sił, aby stanąć gotowa do towarzyskiego meczu koszykówki, który rozgrywałyśmy popołudniu na szkolnej hali sportowej. Trener Darek wymyślił ten sparing w ramach zabawy, a jego głównym celem, było spotkanie się całego klubu po rocznej rozłące. Wszyscy tęskniliśmy, więc każda zawodniczka przystała ochoczo na jego propozycję i wspólnie dobraliśmy dogodny termin.

Taka impreza sportowa sprzyjała rozwijaniu przyjaźni oraz zawieraniu nowych znajomości, dzięki zapoznaniu się młodych zawodniczek z tymi, które już zakończyły swoją karierę w klubie. Umożliwiała także przekazanie cennych wskazówek oraz podzielenie się doświadczeniem z nowym pokoleniem. Po meczu wszyscy mieliśmy udać się do pobliskiej pizzerii, by poświętować dłużej i poplotkować na różne tematy.

Mimo że dzień zapowiadał się obiecująco, to mnie nie napędzała adrenalina. Wszystko robiłam opornie i bez zaangażowania, musiałam w jakiś sposób wygrzebać z siebie pokłady pozytywnej energii. Przecież zaraz spędzę kilka godzin w gronie najlepszych przyjaciółek, na boisku, które kochałam całym sercem i trzymając w rękach pomarańczową piłkę.

Ta wizja trochę mnie pocieszyła. Uśmiechnęłam się pod nosem i zmobilizowana zabrałam się do działania. Zapakowałam do torby strój koszykarski, sportowe buty i dorzuciłam napój izotoniczny, bo obawiałam się, że szalejący upał na dworze utrudni grę i będę potrzebowała dodatkowego zastrzyku energii.

Zbiegłam po schodach i skrzywiłam się na widok osób gotowych do wyjścia. Przy drzwiach stała babcia z chłopcami, ale nigdzie nie było widać mamy. Przecież obiecywała, że pójdzie razem z nami. Zresztą zawsze chętnie przychodziła na wszystkie rozgrywki, a w poprzednim sezonie nie ominęła ani jednego meczu. Szykowała kolorowe transparenty i dopingowała na równi z młodzieżą.

– Gdzie mama? – spytałam, a babcia posłała zniesmaczoną minę, która jasno wskazywała, że wolałaby nie ciągnąć tego tematu.

– Mówi, że jest zmęczona – wytłumaczyła równie przybita co ja. – Znowu ma nockę – dodała i bezradnie drgnęła ramionami.

– Jeszcze wczoraj mówiła, że idzie! Nic nie wspominała o nocnej zmianie, a przecież po meczu miałam spotkać się z drużyną! – uniosłam się, ale babcia przytemperowała mnie spojrzeniem i spojrzała wymownie na chłopców, co w mig poskutkowało. Zamilkłam, bo też nie chciałam ich niepotrzebnie martwić.

Ale nie mogłam nic poradzić na to, że coraz bardziej irytowało mnie podejrzane zachowanie mamy. Ewidentnie coś przed nami ukrywała, kłamała w żywe oczy. I teraz zamiast bawić się z przyjaciółmi, będę zastanawiała się gdzie ona jest i co robi.

– Nie przejmuj się, ja z nimi posiedzę. Co za różnica i tak śpię u was – uspokajała babcia, ale ja spojrzałam na nią sceptycznie.

Nie podobało mi się, że miałaby zostać sama, tym bardziej, że od wczoraj zauważyłam, że pobolewa ją głowa. Dwa razy przyłapałam ją, jak łykała tabletkę, ale zbyła mnie gadką, że to pewnie zwykła migrena. Niestety mnie to nie przekonywało.

– Na pewno dasz radę? Nie chciałabym cię niepotrzebnie obciążać – mówiłam powątpiewająco. – Najwyżej wrócę wcześniej niż planowałam.

– Jaśminko, poradzimy sobie. Nie rób jeszcze ze mnie kaleki, bo ja się nią nie czuję. Chłopcy będą grzeczni, prawda? – zadała pytanie wnukom, którzy już niecierpliwili się przy wyjściu i sznurowali właśnie adidasy.

– Jasne, nawet zrobimy ci babciu kolację! – powiedział podekscytowany Benek, a jego czupryna czekoladowych sprężynek teraz podskakiwała rytmicznie góra dół.

– Jaśmina nauczyła nas robić pyszne tosty! – wtrącił Kostek.

– Cudownie, uwielbiam ciepłe kanapki! – babcia odparła z zachwytem i mrugnęła do mnie uspokajająco.

– A lubisz kukurydzę?! – zapytał Benek i rozwodził się dalej o składnikach, których użyje do tostów.

Skapitulowałam i postanowiłam zaryzykować, bo potrzebowałam tego wyjścia jak tlenu. Zostawię babcię na kilka godzin samą, najwyżej będę regularnie kontrolowała telefonicznie czy wszystko w porządku i w każdej chwili będę mogła interweniować. Westchnęłam ciężko, bo zgubiłam ledwo co wypracowaną radość, chwyciłam torbę i wyszliśmy w czwórkę z domu.

Niestety, ale tego dnia nie tylko nieobecność mamy stanęła mi na przeszkodzie i sprawiła, że straciłam doszczętnie zapał. Bowiem na miejscu okazało się, że Przemek również zrezygnował z dopingowania i nie zjawił się na meczu.

Zaskoczona tym faktem, poprosiłam Blankę, by wypytała subtelnie Ariela, czy nie wiedział przypadkiem co dzisiaj porabiała Amanda. Chciałam wybadać teren i naprawdę w głębi serca nie spodziewałam się usłyszeć takiej odpowiedzi. Okazało się, że Przemek pojechał do niej do Włodawy i dlatego nie przyszedł na mecz. Pewnie męczyły go wyrzuty sumienia i teraz próbował odpokutować swoje grzechy przed dziewczyną.

Jak mogłam go o to poprosić?! Byłam bezczelna, wymagając od niego takiego poświęcenia. Przejmowałam się swoim kacem moralnym, ale nie pomyślałam co musiał czuć Przemek.

Przysługa to przysługa, można takiej oczekiwać od najlepszego przyjaciela, ale niemoralna przysługa niestety doprowadza do poczucia winy, z którym każdy musi sobie poradzić już na osobności. Wcale nie dziwię się, że Przemek mnie unikał, sama powinnam schodzić mu z drogi. Zapewne żałował tego co się pomiędzy nami wydarzyło i dla dobra jego związku oraz naszej przyjaźni postanowiłam, że nie wspomnę już o pocałunku nawet jednym słowem. Mimo że pragnęłam go powtórzyć, odtwarzałam go po tysiąckroć w myślach, musiałam uszanować, że on już podjął decyzję, która nie miała nic wspólnego z moimi myślami.

Już jak się wali, to po całości. Tego dnia świat postanowił stanąć wszystkim na przeszkodzie. Mecz od samego początku nam nie siedział, zapewne winą był brak wspólnego trenowania. W ciągu całego sezonu, każda z nas grała oddzielnie w innym klubie i teraz rzutowało to na porozumieniu oraz na braku zgrania. Skuteczność pod samym koszem nie była jeszcze taka zła, ale dojście na połowę przeciwników graniczyło z cudem.

W połowie drugiej kwarty zaniemogła niespodziewanie Blanka. Dziewczyna zbladła i o mały włos nie zemdlała, więc wylądowała na ławce. A nasza drużyna bez filara jakim był kapitan, a zarazem najlepszej zawodniczki, całkowicie straciła jakiekolwiek szanse na rozgrywanie efektownych akcji. W rezultacie mecz skończył się upokarzającym nas wynikiem 55:30. Młode pokolenie nie miało dla nas litości i zabawiło się starszymi koleżankami jak drobnymi klockami, które stały tylko bezczynnie na drodze, i wystarczyło je omijać, robiąc wielkie kroki.

Poczułam się staro i nawet doping naszych najbliższych uważałam, że był nie na miejscu, bo nie było tutaj absolutnie kogo oklaskiwać. Po ostatnim gwizdku podziękowałyśmy sobie z drugą drużyną za grę fair play i każdy miał się szykować na wyjście do pizzerii, na które całkowicie straciłam ochotę.

Wykończona do granic możliwości, z walącym od morderczego wysiłku sercem, przysiadłam na ławkę obok zmarnowanej Blanki.

– Jak się czujesz? – spytałam i obserwowałam ją z niepokojem. Dziewczyna mimo, że upłynęło sporo czasu nadal nie odzyskała do końca zdrowych kolorów.

– Dziwnie... – przyznała Blanka i wzięła głęboki wdech.

– Mówiłem, że przesadzasz z treningami, z pomaganiem rodzicom, masz zawrotne tempo, myszko musisz przystopować – marudził ewidentnie przejęty Ariel, który siedział po jej drugiej stronie i nie odstępował Blanki na krok.

– Jak tam Blanka? Żyjesz? – zapytał trener Darek i kucnął naprzeciwko naszej ławki. Zerknął na mnie przelotem, po czym skupił całkowicie uwagę na pani kapitan.

– Nic mi nie będzie, trenerze – Blanka próbowała go uspokoić, ale widziałam po zaciętej minie mężczyzny, że nie pójdzie z nim tak łatwo.

Trenera nie dało się zbyć byle tekstem, bo gdy widział, że coś gryzło bądź dolegało zawodniczce, on wtedy do znudzenia szukał rozwiązania i pomocy. To cudowne było mieć w nim takie oparcie, bo zawsze za nami stawał, pomagał w sprawach prywatnych albo mobilizował do nauki na przeróżne sposoby. Na przykład pod groźbą zakazu wystąpienia na meczu, jeśli zobaczyłby chociaż jedną niedostateczną ocenę w klasowym dzienniku. Po prostu zależało mu nie tylko na naszych wynikach sportowych, ale przede wszystkim na nas jako ludziach, na naszym zdrowiu, nauce, na naszej przyszłości.

– Nie chcę cię widzieć na treningu, póki nie przyjdziesz do mnie z wynikami rozszerzonej morfologii – powiedział i patrzył na nią srogo. Mimo że jego twarz zawsze emanowała ciepłem, tak gdy przybierał poważny ton głosu, zawsze każda go uważnie słuchała i z automatu się podporządkowywała.

– Już ja tego dopilnuję, nie wyjdzie z domu póki ich nie zrobi – przyklasnął mu Ariel, a trener Darek pokiwał głową zadowolony z tego, że chłopak zadba o dziewczynę.

– Chyba odpuszczę sobie dzisiejsze wyjście, nie będziecie mieli mi tego za złe? – zapytała zasmucona dziewczyna, a ja momentalnie opatuliłam ją ramieniem.

– Blanka, nami się nie przejmuj, dla nas najważniejsze jest, abyś lepiej się poczuła. Odpocznij w domu i koniecznie zrób te badania – zapewniłam i w nagrodę dostałam łagodny uśmiech trenera.

– Zmykaj do domu i widzimy się, mam nadzieję w tygodniu już z kompletem badań. Nie zaszkodzi też pójść do lekarza rodzinnego, żeby naświetlić całą sytuację, skoro to nie pierwsze zasłabnięcie – odparł trener, wyprostował się z kucek i poklepał ostrożnie Blankę po głowie. – A wy dziewczyny szykujcie się, za piętnaście minut spotykamy się na parkingu przed szkołą – zwrócił się do reszty, która przysłuchiwała się rozmowie, więc każdy natychmiast nabrał mocy i skierował się do szatni.

Również podniosłam się z ławki i spojrzałam na opustoszałe już prawie trybuny. Do wyjścia zbierali się także moi najbliżsi i znów doleciał do mnie zawód z powodu nieobecności mamy.

Właśnie, mama.

Przeniosłam wzrok na plecy trenera, który zmierzał już do wyjścia z hali. Powinnam była go teraz złapać i porozmawiać w cztery oczy, bo później przy całej grupie będzie z tym problem. Podbiegłam do barierek i poinformowałam babcię o swoich zamiarach. Przytaknęła zgodnie głową, więc pożegnałyśmy się, a ja skierowałam się szybko w stronę kantorka.

Nie wiem czemu, ale gdy wyszłam na korytarz moje serce zaczęło bić mocniej. Przejęłam się tą rozmową, nie wiedziałam od czego zacząć, by wytłumaczyć trenerowi o co dokładnie chodzi. Musiałam wszystko tak ubrać w słowa, aby go niepotrzebnie nie martwić, ale też brzmieć w miarę wiarygodnie, żeby nie pomyślał, że wymyślam i szukam niepotrzebnie problemów.

Wytarłam spocone dłonie w koszykarskie spodenki i zapukałam do drzwi. Po drugiej stronie rozległo się stłumione proszę, więc bez zwlekania weszłam do środka.

– Jaśmina? – trener zapytał bardzo zaskoczony i niemal nie wypadł mu telefon z ręki na mój widok. Odłożył go szybko, wygasił wyświetlacz i zerknął na mnie nadal oszołomiony.

Dziwnie się zachowywał, może nadal był podenerwowany sytuacją związaną z Blanką i bardzo możliwe, że właśnie próbował skontaktować się z jej rodzicami. Wiadomo, zaufanie do zawodników to podstawa, ale przypilnowanie ich za pomocą dorosłych, to klucz do sukcesu.

– Co tutaj robisz? Coś z Blanką? – zadawał pytania nadal mocno zdezorientowany i dłonią przetarł swój starannie przystrzyżony zarost.

– Nie, chodzi o coś innego... – zaczęłam niepewnie i podrapałam się po głowie, bo sama nie wiedziałam jak to najlepiej ugryźć.

– Masz jakieś problemy?! – znów zareagował zbyt mocno, więc w odpowiedzi szybko pokręciłam głową. – W domu wszystko dobrze? Coś z babcią? – dopytał wystraszony, a ja się skrzywiłam. Zapewne doszły go słuchy o pożarze, bo nasze miasto jest małe i takie wieści szybko się roznoszą.

– Nie, znaczy z babcią póki co lepiej... – bąknęłam, chociaż to nie była do końca prawda, ale nie o tym planowałam z nim rozmawiać. – Ale mam inną sprawę... Może zabrzmi to dziwnie, ale chciałam spytać o mamę...

– Coś jej się stało?! – zapytał i niemal nie zerwał się z krzesła. Zawsze przeżywał losy swoich podopiecznych i ich rodzin, a o mnie szczególnie się martwił odkąd straciłam tatę, ale teraz chyba delikatnie przesadzał.

– Nie, nie, mama... – jąkałam się, bo co miałam mu niby powiedzieć? Przecież nie czuła się za dobrze, co tutaj kryć zachowywałam się dziwacznie i miała tajemnice. Nie było sensu owijać w bawełnę i najlepiej spytać wprost. – Ostatnio nie dogaduję się z mamą, martwi mnie jej zachowanie i nie wiem, czy nie ma to związku ze śmiercią taty. Chciałam tylko spytać, czy widuje ją pan czasem na swoim osiedlu? Bo wiem, że gdzieś tam jeździ, ale nie wiem do kogo... – powiedziałam i myślałam, że zapadnę się pod ziemię, trener również chyba czuł się zakłopotany, bo zrobił wielkie oczy.

– Jaśmina, posłuchaj... – zaczął, ale nagle zadzwonił jego telefon, zerknął na wyświetlacz i natychmiast odwrócił go do góry nogami. – Przepraszam, muszę odebrać, a ty powinnaś porozmawiać z mamą, to pytanie raczej powinnaś jej zadać – stwierdził i wstał z krzesła, po czym spojrzał na drzwi, dając mi do zrozumienia, żebym opuściła pomieszczenie.

Poczułam zawstydzenie, miał całkowitą rację, tylko się przed nim wygłupiłam. Powinnam spytać mamę co robiła na tym osiedlu, a nie wypytywać o nią osoby trzecie, w dodatku nie wtajemniczone w sprawę.

– Oczywiście, trenerze, ma pan rację. Przepraszam za zawracanie głowy – bąknęłam. Zerwałam się z krzesełka i wyszłam z salki, w głowie ganiąc się za taki głupi pomysł.

*

Mecz może i nie wyszedł po naszej myśli oraz wprawił nas w paskudne nastroje, tak wspólne wyjście naprawiło całą aurę, i zadziały się cuda. Nie pamiętam już kiedy ostatnio tyle się uśmiałam. Samo dzielenie się wspomnieniami z turniejów, obozów bądź nocowanek na sali gimnastycznej ociepliło strudzone problemami serce. Z pizzy zrobił się dłuższy wieczór i gdy towarzystwo rozmyło się do domów, razem z Irką zostałam dłużej, i obie skusiłyśmy się na drinka.

– Martwi mnie Blanka – wyznała Irka, jak nigdy bardzo poważna, a skoro ona była zmartwiona, to naprawdę mogło zapowiadać znaczne problemy.

– Mnie wszystko martwi, niedługo sama się rozchoruję od stresu – skrzywiłam się przytłoczona i pociągnęłam łyk łagodnego koktajlu.

Musiałam uważać na alkohol, żeby być w formie i w domu trzymać rękę na pulsie. Mama znowu wychodziła w nocy, więc na mojej głowie będą chłopcy i babcia. Nigdy wcześniej nie zakładałam z góry złych scenariuszy, ale ostatnim czasem wolałam być przygotowana na wszystko.

– Co to się dzieje z naszym życiem? Starzejemy się? Jeszcze nie tak dawno zdaje się, że byłyśmy beztroskie – stęknęła Irka i wychyliła swoją szklankę do dna. – A teraz nawet nie wiem, kto da radę przyjść na moje urodziny w piątek – marudziła, faktycznie już dłuższy czas była zaplanowana huczna impreza na jej działce. Z racji, że obchodziła je w środku lata, co roku organizowaliśmy ją na świeżym powietrzu.

– Ja na pewno będę – zapewniłam, choć w duchu z trwogą pomyślałam o sytuacji z babcią, z mamą, a nawet z Przemkiem, który mnie unikał i nie wiadomo, czy sam się zjawi.

– Twoja mina jakoś mnie nie przekonuje – Irka odparła zdołowana. – Napiszę jutro do wszystkich z pytaniem, czy impreza aktualna, najwyżej spędzę urodziny na kanapie z Bartusiem, też nie będzie źle – odparła już nieco spokojniejsza, najwyraźniej wizja kokoszenia się pod kocem z chłopakiem była wystarczająco zadowalająca. – A tak swoją drogą, czemu nie było Przemka?

Westchnęłam ciężko i podrapałam się po czole. Doskonale wiedziałam czemu nie przyszedł na mecz i główną przyczyną wcale nie był jego nagły wyjazd.

– Pojechał do Amandy – powiedziałam, a Irka wystrzeliła brwi do góry. – Ale zapewne nie to było powodem... – dopowiedziałam i zrobiłam wymowną przerwę. – Całowaliśmy się – dokończyłam, bo nie było sensu dłużej zwlekać i tak koniec końców musiałam o tym powiedzieć dziewczynom.

– Co?! Nie żartujesz?! – wykrzyknęła dogłębnie zaskoczona. Złapała się dramatycznie dłońmi za głowę i wysypywała kolejne pytania. – Jak?! Gdzie?! Kiedy?!

A ja nie mogłam się opanować i cicho się zaśmiałam. Dziewczyna chyba była w jeszcze większym szoku niż ja wczoraj. Opowiedziałam na spokojnie o wydarzeniach z piątkowej nocy, a ona zamiast zamykać buzię, roztwierała ją coraz mocniej.

– I co teraz? – Irka zapytała nadal oszołomiona faktami.

– Nic. – Wzruszyłam ramionami. – Przecież wybrał, wszystko jest jasne z kim spędził weekend. Nie będę mu się narzucała, skoro taka jest jego wola – stwierdziłam zgaszona, ale Irka zaciekle kręciła głową.

– Jaśmina, nie wygaduj bzdur, nie ma takiej opcji. Uwierz mi, on woli ciebie. Musicie tylko porozmawiać szczerze – drążyła nieugięta, i tym razem to ja zaczęłam machać na prawo i lewo głową. – Musicie wszystko sobie wyjaśnić. Przemek zapewne myśli, że to wyłącznie przysługa, że ten pocałunek dla ciebie nic nie znaczył. A znaczył wiele, prawda? – zadała pytanie i wpatrywała się we mnie badawczo, a ja drgnęłam nieporadnie barkami.

– Chyba tak. Nie mogę przestać o tym myśleć – wyznałam i w mig zarumieniłam się, gdy powróciło do mnie wspomnienie jego pełnych warg na moich ustach.

– Jaśmina! Tak się cieszę! Tak długo czekałam, aż oboje przejrzycie na oczy, że to nie jest tylko przyjaźń! – pisnęła podekscytowana, ale ja przewróciłam oczami. Jej podniecenie rozpalało się w tak błyskawicznym tempie, że nic dziwnego, że była taka nadpobudliwa.

– Nie rozpędzaj się tak – ostudziłam jej rozgorączkowane myśli. – To był jeden pocałunek, w ramach eksperymentu i Przemek zapewne też tak uważa, gdyby było inaczej odezwałby się do mnie chociaż jednym marnym smsem.

Irka zaczęła robić znużoną minę i przedrzeźniać mnie, jak to miewała w zwyczaju, gdy z kimś się nie zgadzała. Zerknęła na telefon, a jej usta rozszerzyły się niemal na całą twarz.

– Doskonale się składa, zaraz będziesz miała okazję ku rozmowie – powiedziała, a ja z niepokojem wyprostowałam się na krześle. – Zaraz będzie nasza podwózka – dodała tajemniczo, wypiła drinka do końca i gestem dłoni przywołała kelnerkę.

Patrzyłam na nią z rosnącym niepokojem. Brzuch tak mi się zacisnął, że nie było mowy o wypiciu szklanki do pełna, więc zrezygnowałam z tego zamiaru. Irka uradowana wyciągnęła lusterko i precyzyjnymi, ale szybkimi ruchami dopieściła swój makijaż. Poszłam za jej przykładem i pomalowałam usta błyszczkiem, a sportową beżową sukienkę przygłaskałam tak pieczołowicie, jakby dłonie niczym rozgrzane żelazko miały wyprasować pognieciony od długiego siedzenia materiał.

– Nie mów, że przyjedzie Przemek – sapnęłam przerażona taką ewentualnością, ale błysk i szeroki uśmiech przyjaciółki były wystarczającą odpowiedzią.

– We własnej osobie – odparła usatysfakcjonowana dziewczyna i zerknęła ponownie na telefon, bo przyszło kolejne powiadomienie. – O, już są. Idziemy! – zarządziła i zerwała się od stołu.

Spanikowałam, absolutnie nie byłam gotowa, aby spojrzeć mu w oczy. Szłam za przyjaciółką do wyjścia, a ociężałe stopy stawiałam na posadzce, jakbym szła przez bagna. Niby miałam na nogach wygodne trampki, ale czułam się jakbym szła na połamanych obcasach, tak chwiejnym i niestabilnym krokiem.

Na zewnątrz było już ciemno i nad naszymi głowami migotało pięknie rozświetlone jasnymi punkcikami niebo, aż z podziwem zadarłam wyżej głowę i zapatrzyłam się na gwiazdy. Ale nie miałam za wiele czasu na podziwianie, bo Irka pociągnęła mnie za rękę w stronę samochodu. Czarne BMW Bartka stało naprzeciwko na parkingu i mrugnęło reflektorami.

Odetchnęłam z ulgą, że to jednak nie Przemek, nie wiem w takim razie, czym mnie straszyła. Ale moja złudna nadzieja, szybciej znikła niż spadająca gwiazda nad nami. Bo Irka otworzyła zamaszyście drzwi od pasażera i krzyknęła:

– Wyskakuj! Stęskniłam się za Bartusiem i nie zamierzam siedzieć nigdzie indziej, tylko przy nim! – oznajmiła i ponaglała niepożądanego pasażera maniakalnym machaniem dłoni.

Z wnętrza auta jednak doszły nas niezadowolone odgłosy. Bartek uchylił szyby i z tyłu wychyliły się głowy Patryka i Kamili. Na widok, której automatycznie się skrzywiłam, bo to oznaczało, że znowu się zeszli.

– Irka, nie gadaj tyle! Siadaj na tył, jeśli wszyscy mamy się zmieścić.

Usłyszałam gruby głos i raptownie podskoczyło mi serce, bo z miejsca pasażera wyjrzał Przemek. Chłopak od razu powędrował wzrokiem w moją stronę i zamilkł, a ja przygryzłam nerwowo usta z taką mocą, aż skaleczyłam je zębem.

– Nie ma mowy, wyłaź w tej chwili. Weź Jaśminkę na kolana i się zmieścicie – walnęła i mrugnęła do mnie znacząco, a ja poczułam jak moje kolana uginają się w zawiasach.

– Spadaj stary, chcę do swojej dziewczyny – Bartek ponaglił Przemka i niemal wypchnął go na zewnątrz. – Jaśmina, nie cykaj się, Przemuś będzie grzeczny, prawda chłopie?

– Właśnie, mógłby być trochę niegrzeczny! – Irka dorzuciła figlarnie, ale szybko zasznurowała usta, bo z samochodu wysiadł Przemek i spiorunował ją grobową miną. Nawet mnie nią wystraszył, aż przez sekundę miałam ochotę zamówić sobie taksówkę albo wrócić na piechotę. Ale chłopak zadecydował inaczej.

Podszedł do mnie, chwycił zdecydowanie moją dłoń i pociągnął na drugą stronę samochodu. Pod wpływem stanowczego dotyku poczułam jak od ręki, którą mocno trzymał przebiegł silny dreszcz i rozszedł się po całym ciele. A biedne serce na zmianę przyspieszało i zwalniało, jakby zapomniało jak powinno pracować.

– Chodź, bo nigdy nie wrócimy do domu, a wstaję o szóstej rano – powiedział, nie zwalniając kroku, a ja podbiegałam za nim na palcach.

Otworzył drzwi i wpakował się pierwszy na tylną kanapę, sam zajmując jedną połowę, a na drugiej kisili się już Patryk z Kamilą. Przemek spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja stałam jak zamurowana, nie potrafiłam drgnąć ani wydusić jednej sylaby, aby zaprotestować. Zniecierpliwiony nie czekał zbyt długo, tylko ponownie pochwycił dłoń i wciągnął do środka. Ręką zasłonił sprytnie moją głowę, żebym niechcący się nie uderzyła i posadził mnie sobie na kolanach, zwróconą do okna, tak że teraz nikt nie widział naszych twarzy.

Odruchowo, aby mieć stabilniejszą pozycję, zaplotłam lewe ramię wokół jego szyi, a Przemek dla równowagi objął szeroką dłonią moją talię. Z kolei jego druga ręka wylądowała tuż przy moim udzie, które z nerwów zaciskałam nienaturalnie i chłopak na pewno to wyczuł.

Samochód ruszył delikatnie i sunął do przodu, a ja uniosłam nieśmiały wzrok i spojrzałam przyjacielowi prosto w oczy. Serce zakołysało się jak na statku na otwartym morzu i podeszło do gardła, bo chłopak nie spuszczał ze mnie spojrzenia, a nasze twarze dzieliły jedynie skromne centymetry.

– Trzymaj się Jaśminka, będę jechał powoli – zapewnił Bartek, abym nie musiała obawiać się tego w jak niebezpiecznej pozycji teraz jechałam, ale ja nawet tym się nie przejęłam. Byłam całkowicie pochłonięta wpatrywaniem się w czekoladowy wzrok przyjaciela.

– Ja ją trzymam – oznajmił Przemek i jakby na potwierdzenie tych słów mocniej zacieśnił chwyt na moim biodrze, od czego automatycznie dostałam gęsiej skórki na plecach. A jego druga dłoń odważnie wylądowała na moim nagim kolanie.

Jeszcze miesiąc temu, przyjęłabym taką bliskość ze spokojem, ale teraz czułam jak wszystko w środku mnie paraliżowało, a skórę pieścił prąd.

– Jak mecz? Słyszałem, że kiepsko – zapytał i nie spuszczał ze mnie świdrującego spojrzenia. Z trudem przełknęłam ślinę i wysiliłam się na jakąkolwiek odpowiedź, choć miałam trudność, by sensownie zebrać myśli.

– Młode nas ograły jak juniorów – przyznałam cicho. Nie wiem czemu, ale oboje mówiliśmy ściszonym głosem, jakbyśmy nie chcieli być przez nikogo słyszani. W samochodzie grała muzyka, a my szeptaliśmy, co tylko potęgowało intymność chwili, gdy nasze nosy ocierały się niemal o siebie.

– To chyba dobrze, że tego nie widziałem – stwierdził Przemek, a jego palce drgnęły niespokojnie na mojej nodze. Ruch był tak znikomy, niemal nieodczuwalny, ale poczułam jak ciało poparzył ogień. – Przepraszam, że mnie nie było – dodał i teraz już świadomie musnął opuszkami skórę nad kolanem, od czego poczułam gwałtowny ucisk w podbrzuszu.

– Słyszałam, że byłeś u Amandy – wyszeptałam lekko drżącym głosem, bo rozmowa robiła się coraz bardziej prywatna, a za plecami mieliśmy przecież towarzystwo.

– Mieliśmy do obgadania kilka spraw... – odparł, a jego wzrok zjechał na sekundę na moje usta. Zapowietrzyłam się, w duchu błagałam, by przejął inicjatywę i mnie teraz pocałował, ale on spuścił spojrzenie na moje nogi.

– I wyjaśniliście sobie wszystko? – zapytałam z trwogą, bo bałam się odpowiedzi, a Przemek drgnął ramionami i na powrót wrócił do mnie spojrzeniem.

– To skomplikowane... Ale nic poważnego... – powiedział półsłówkami, które nic mi nie wyjaśniały. Odchrząknął i wziął głęboki wdech, aż wystraszyłam się tego co zamierzał dalej mówić. Może chciał nawiązać do pocałunku i przyznać głośno, że to był wielki błąd? – Przepraszam pchełko, tak bardzo cię przepraszam, że ostatnio tak na ciebie nakrzyczałem. Czuję się z tym paskudnie. Nie wiem co we mnie wstąpiło... – szepnął skruszony i oderwał rękę z mojej nogi, po ty by zacisnąć ją w pięść. A ja odetchnęłam z ulgą, że tylko to go trapiło. Może jednak nie żałował pocałunku?

– Nic się nie stało. Też byłam nie w porządku i powiedziałam zbyt dużo – przyznałam i pogłaskałam go delikatnie po karku. Przemek przymknął na chwilę oczy, a jego twarz złagodniała od czułej pieszczoty.

– Czyli nie gniewasz się? – zapytał z nadzieją i znów wpatrywał się we mnie uważnie. W odpowiedzi pokręciłam głową i dopiero wtedy chłopak zaczerpnął kolejny większy wdech. Jego klatka zaczęła unosić się ciężko, a dłoń wróciła na moje udo. Gdy zacisnął na niej delikatnie palce, ponownie popieścił mnie intensywny prąd pomiędzy nogami, a na plecach pojawiła się gęsia skórka.

Zagryzłam wargi, a Przemek zerknął na moje usta i widziałam jak ciężko przełknął ślinę. Zadrżałam i w przypływie doznań schyliłam się gotowa na pocałunek. Skoro on się bał wykonać pierwszy krok, ja byłam w stanie zaryzykować. Najwyżej go nie odwzajemni.

Przybliżyłam twarz, a nasze nosy delikatnie się musnęły. Przemek złapał moją nogę pełną dłonią i przesunął nią w głąb uda, a ja omal nie udusiłam się od zaciśniętych na całym ciele mięśni. Poczułam na policzkach jego przyspieszony oddech, a nasze wargi dzieliły już tylko milimetry. Wtem poczułam hamowanie, nawet ostrożne, przepisowe i spokojne, ale i tak brutalnie przerwało nam intymną chwilę.

– Jaśmina, twój przystanek! – Bartek oznajmił donośnie, a ja zastygłam z rozchylonymi ustami, które jeszcze przed chwilą miały zamiar całować.

– Słyszysz?! – odezwała się zniecierpliwiona Irka, więc odwróciłam szybko głowę w ich stronę.

– Tak! Idę już, idę – wykrztusiłam, łykając przy tym nadmiar śliny, który się wytworzył z gwałtownego pragnienia pocałunku.

Przemek nie zwlekał i otworzył drzwi, a ja nim wysiadłam, spojrzałam jeszcze raz na niego zakłopotana.

– Przyjdziesz jutro do babci? – zapytałam i wyraźnie słyszałam jak mój głos zadrżał. Tak naprawdę, to nie interesowało mnie czy zamierzał zająć się remontem, tylko chciałam, żeby zjawił się tam z mojego powodu. Ale nie miałam odwagi o tym wspomnieć.

– Będę, ale bardzo późno, muszę rano koniecznie pojechać do ośrodka – wytłumaczył, nie spuszczając ze mnie mocnego wzroku, który wtapiał w siebie coraz głębiej. Gdy dotarły do mnie jego słowa i usłyszałam pozytywną odpowiedź z ulgą pokiwałam głową.

– To cześć... – bąknęłam skrępowana i za nim na dobre zsunęłam się z kolan, musnęłam subtelnie ustami jego policzek, a wargi szczypnął delikatny zarost.

– Cześć – Przemek odszepnął i też tylko przezornie pocałował moją skórę. Chyba był równie oszołomiony sytuacją, która nie tak dawno miała między nami miejsce.

Wysiadłam na zewnątrz i miałam trudność z ustaniem na zwiotczałych nogach. Serce waliło coraz mocniej i nie odpuszczało w ciężkich uderzeniach. Pomachałam znajomym i dopiero jak samochód zniknął na horyzoncie, złapałam się za rozszalałą klatkę. Uderzenia czułam na dłoni tak wyraźnie, jakbym trzymała organ w ręce. Próbowałam zapanować chociaż nad chaotycznym oddechem, ale i z tym miałam trudności.

Prawie się pocałowaliśmy! Zabrakło dosłownie kilku metrów jazdy, aby nasze usta znów się złączyły! W tamtej chwili czułam i miałam pewność, że oboje tego pragnęliśmy. Między nami wytworzyła się tak silna chemia, że nie dało się jej w żaden sposób odeprzeć.

Czy może mi się tylko zdawało, bo tak bardzo o tym marzyłam? Przecież nie bez powodu unikał mnie przez cały weekend. Może znowu sama sprowokowałam sytuację?

Westchnęłam ciężko, bo znów pojawiło się tyle wątpliwości. Ruszyłam na podwórko ze spuszczoną głową. Miałam cichą nadzieję, że jutro sprawa pomiędzy nami się wyjaśni. I będą to same dobre rzeczy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top