Rozdział 6 ''Ty jesteś najważniejsza''
Następny dzień zaczął się smętnie. Byłam niewyspana, bo z jednej bajki zrobił się długi maraton i razem z Przemkiem obejrzeliśmy trzy, w efekcie czego poszedł do domu dopiero po godzinie trzeciej nad ranem. Ledwo zdążyłam się położyć do łóżka i zamknąć znużone powieki, gdy bracia wstali skoro świt z nową energią, więc należało ich przypilnować.
Na szczęście w południe mama była już na nogach. Po względnie spokojnej nocce w pracy, nie była zmęczona i nie miała potrzeby dłuższego odpoczynku. Przy kawie wymyśliła, że zabierze chłopców do wesołego miasteczka, które rozstawiło się kilka dni temu, dzięki czemu miałam mieć w końcu czas tylko dla siebie.
Od przyjazdu bez przerwy z kimś przebywałam i nie miałam chwili wytchnienia, a taka bez wątpienia była mi potrzebna, ponieważ do głowy napływało coraz więcej gęstych myśli. Na przemian przewijały się w niej same problemy. Dziwne zachowanie mamy, niepokojący stan zdrowia babci, skrywane uczucia Przemka oraz moje zaskakujące odruchy w jego towarzystwie.
Poplątałam się i nie wiedziałam co czułam, ani dokąd rwało się moje serce. Może takie silne reakcje zostały spowodowane, tym że już dawno nie byłam tak blisko żadnego mężczyzny? A coraz częstsze i bliższe kontakty z przyjacielem, budziły do życia zapomniane zakamarki mojej heteroseksualnej orientacji?
– Na pewno nie chcesz iść z nami?
Moje głębokie rozważania przerwał głos mamy. Ocknęłam się i z ledwością powróciłam do świata żywych, bo w głowie nadal huczało od problemów.
– O czym tak rozmyślasz? – spytała i usiadła przy stole naprzeciwko.
Odetchnęłam głęboko, bo moja lista zdawała się nie mieć końca i nie wiedziałam od czego najlepiej zacząć. Ale skoro miałyśmy okazję do prywatnej pogawędki bez widowni, powinnam to wykorzystać na rozmowę właśnie o niej.
– Po pierwsze, to martwię się o ciebie – oznajmiłam wprost bez ogródek i odsunęłam od siebie pusty kubek po kawie.
– O mnie? – mama zapytała wielce zdziwiona i wyprostowała się jak linijka. Jej dłonie od razu powędrowały pod blat, a ja żałowałam, że nie miałam ich na widoku, bo mogłabym zobaczyć czy przypadkiem nie skubie skórek przy paznokciach.
– Tak, mamo. Nie poznaję cię, wydajesz się być bardzo nerwowa, na zmianę przechodzisz skrajne emocje. Raz jesteś pełna radości i animuszu, a raptem markotniejesz, i nie jesteś w stanie zdobyć się na uśmiech – wyliczałam zatroskana i z przejęciem obserwowałam jej rozgrzaną wypiekami twarz. – Czy masz jakieś kłopoty ze zdrowiem?
– Jaśminko, nie wynajduj dziury w całym. Gdybyś była dwadzieścia cztery godziny na dobę matką i synową, też byłabyś na pograniczu wariactwa. Nie dopisuj mi żadnych depresji, jeśli to insynuujesz – odpowiedziała, wyrzucając z siebie ekspresem słowa. Moim zdaniem zirytowała się zdecydowanie zbyt mocno, jak na moją subtelną sugestię.
– Ja to rozumiem i w pełni się zgadzam, na pewno jesteś przemęczona, ale obawiam się, że to odbija się niekorzystnie na zdrowiu. Coraz mniej śpisz, chodzisz często na nocki, a jeśli akurat zdarzy się, że nie masz zmiany to i tak wychodzisz z domu – mówiłam na głos wszystkie swoje wątpliwości. – A tak swoją drogą, to z kim ty się tak często spotykasz?
– Jaśmina! Zagalopowujesz się! Czy ja nie mam prawa do własnego życia?! – wzburzyła się i uderzyła pięścią w stół, aż się wzdrygnęłam od głośnego łomotu.
– Oczywiście, że masz, ale... – odpowiedziałam spanikowana, bo wystraszył mnie agresywny gest. To było do niej niepodobne! Mama nigdy nie podniosła na nas ręki! Nawet wtedy, gdy zasługiwaliśmy na naganę, wymyślała po prostu kary, którymi próbowała do nas dotrzeć i zmienić nasze postępowanie.
– Żadne ale, a jeśli już tak bardzo chcesz mnie kontrolować, to odnowiłam kontakty z koleżankami z liceum. Jedna jest rozwódką, drugiej nie układa się w małżeństwie, a ja jestem wdową! – podsumowała podniesionym głosem i ponowiła walnięcie pięścią, tym razem tak mocno, aż podskoczyła łyżeczka, która leżała na środku stołu.
– Mamo... – pisnęłam ze łzami w oczach. Byłam przerażona, a jednocześnie czułam się potwornie głupio, że na nią naskoczyłam, ale naprawdę zrobiłam to w dobrej wierze. Przecież nie mogłam udawać, że wszystko było w porządku, jeżeli miałam przeczucie, że mnie okłamywała i ukrywała coś istotnego.
– Za piętnaście minut wychodzimy. Idziesz z nami? – ucięła temat i ponowiła swoją wcześniejszą propozycję.
W odpowiedzi tylko pokręciłam przecząco głową. Wolałam pozwolić jej ochłonąć, więc grzecznie odmówiłam. Wyjście w takiej napiętej atmosferze, mogłoby popsuć zabawę chłopcom. A to byłoby nie w porządku. Taka chwilowa separacja pomoże nam obu. Wiedziałam, że czekała nas jeszcze niejedna rozmowa na ten temat, więc musiałam obmyśleć skuteczniejszą taktykę. A na takie sytuacje wymagające wyciszenia, miałam idealne sekretne miejsce.
Poczekałam, aż mama z chłopcami wyjdą. Spakowałam plecak, przebrałam się w zwiewną szarą sukienkę, bo na dworze panował trzydziestostopniowy ukrop. Zajrzałam jeszcze do babci, by upewnić się, jak się czuła i czy niczego nie potrzebowała. Całe szczęście babcia tryskała energią i oznajmiła, że leniuchuje w domu, oglądając seriale, więc mogłam śmiało wyruszać.
Odkąd wróciłam, nie odwiedziłam jeszcze swojej pustelnej bazy nad rzeką. Pierwszy raz skryłam się w niej, gdy dowiedziałam się o chorobie taty. Trafiłam na nią przez przypadek. Pamiętam, że wyszłam z domu pod byle pretekstem, a tak naprawdę pobiegłam przed siebie, tłumiąc łzy rozpaczy. Gdy przechodziłam niedaleko parku, moją uwagę przykuła stara wierzba. Wokół było pusto, a na dworze panowała już wieczorna szaruga. Dzień był chłodny i temperatura potęgowała gęsią skórkę, a porywisty wiatr wprawiał w ruch długie gałęzie drzewa, co sprawiało wrażenie, jakby mnie do siebie nawoływały.
Bez zastanowienia ruszyłam w jej stronę. Schyliłam się, żeby przejść pod firaną liści i naraz opatulił mnie spokój. Bez podmuchu wiatru, bez żadnego dźwięku, jakby klosz, który dało drzewo zamykał i chronił od rzeczywistości. Od tamtej pory zawsze tam uciekałam w celu ukojenia i wyczyszczenia umysłu.
Dzisiaj było podobnie, a moja liściasta twierdza chroniła w dodatku przed upałem. Dłonią przejechałam z namaszczeniem po żłobieniach w korze, zaparłam się i wdrapałam na grubą, podłużną gałąź. Zawiłe ramiona drzewa umożliwiały wspinaczkę i siedzenie na wyższych partiach. Oparłam się plecami o konar i wyjęłam z plecaka krzyżówki. Próbowałam skupić się na konkretnym zadaniu, żeby chociaż przez krótką chwilę przestać się wszystkim zadręczać.
Ale, jak miałam niby to zrobić, gdy od środka atakował mnie stres? Wciąż przed oczami miałam rozgorączkowaną twarz mamy, rozszerzone źrenice i pięści gotowe do ataku. Czy nieleczona depresja mogłaby pogorszyć jej stan na tyle, że zaczęłaby cierpieć na inne zaburzenia psychiczne?
Zamiast się wyciszyć, to panikowałam coraz mocniej. Dusiłam się strachem o najdroższą mi osobę na tym świecie. Chciałabym móc uchronić mamę od wszelkiego zła, smutków i rozpaczy, ale jak miałam to zrobić, jeśli za każdym razem, gdy podawałam pomocną dłoń, ona ją z zapałem odrzucała?
Skąd w niej taki uśpiony gniew? Czyżby nazbierał się przez lata, a jej niepogodzenie ze stratą taty, teraz przeobrażało się w silne monstrum i wychodziło na zewnątrz?
Babcia powiedziała, że mama przestała z nią rozmawiać, zamknęła się w swoim wnętrzu i z nikim nie chciała się nim dzielić. Dziadkowie od strony mojej mamy niestety już nie żyli, więc najbliższą rodziną jaką miała, była teściowa. Trudno jest utrzymywać dobre kontakty z teściami, a co dopiero zwierzać się, gdy tak naprawdę nić, łącząca obie kobiety została przerwana.
A teraz do piramidy z problemami dochodziła babcia. Nie mogłam wymazać sprzed oczu jej zesztywniałej dłoni. Przecież taki bezwład nie jest normalny, nawet w podeszłym wieku. Ale bez przesady! Babcia Marysia miała ledwie sześćdziesiąt lat! Cały czas była w ruchu, nigdy nie narzekała na stawy, nie brała leków na nadciśnienie czy serce. W jej przypadku było o tyle lepiej, że wiedziałam, że z nią uda się porozmawiać na spokojnie i namówię ją na kontrole badania. Gorzej, aby ich wyniki były zadowalające, bo na to już nie miałam żadnego wpływu.
Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi, nie zważając na makijaż, który najpewniej właśnie rozmazałam. I tak nikt mnie nie widział. Zamknęłam oczy i wykonałam kilka głębszych wdechów. Moją twarz muskały skromne promyki, które dochodziły czasem przez smukłe listki wierzby. Cisza, jaką tworzyło drzewo liściastym kloszem, była zakłócana jedynie przez dochodzące z oddali dźwięki ruchu ulicznego oraz treli śpiew. Te odgłosy wyciszały lepiej niż łagodna relaksacyjna muzyka.
Odetchnęłam nieznacznie. Wiedziałam, że paniką niczego dobrego nie wskóram. Musiałam obmyśleć najlepszy plan działania i trzymać się go dokładnie. Otworzyłam oczy i przyjrzałam się zielonej koronie nad głową. Jej odcienie mieniły się na słońcu, zmieniając swój kolor z głębokiej zieleni, w jasny pozłacany abażur.
Mój zachwyt nad naturalnym pięknem przyrody, przerwał raptownie dźwięk telefonu. Sięgnęłam po plecak i odszukałam w bocznej kieszonce aparat. Uśmiechnęłam się pod nosem na widok imienia na ekranie i odebrałam połączenie.
– Już się wyspałeś? – zapytałam Przemka, który wczoraj w łóżku wylądował jeszcze później niż ja, bo musiał dojechać rowerem do domu.
– Kobieto, ja już zdążyłem załatwić całą masę spraw. Załadowałem samochód farbami, wałkami i drabiną, bo będą potrzebne jutro w robocie. Rozegrałem partyjkę w FIFA, ogarnąłem pranie, byłem na siłowni i teraz wybrałem się na rowerową przejażdżkę – wymieniał na jednym wdechu, a ja pokiwałam głową z uznaniem dla jego imponującej energii. – Poza tym w domu nie da się wysiedzieć... – mruknął pod nosem tak cicho, że ledwo wyłapałam ukryte znaczenie. Czyli jego rodzice nadal urządzali soczyste awantury, które wyganiały aż dzieci z domu.
Niestety, ale ostatnio Przemek zaciął się i nie chciał już ze mną rozmawiać o tych kłótniach. Nie potrafiłam go namówić, żeby zaczął się dzielić problemami i nie dusił ich w sobie. Może i nie wskórałabym za wiele, ale mogłabym chociaż wesprzeć go dobrym słowem i sprawić, aby poczuł się lżej.
– Co robisz? Możemy się spotkać? – dopowiedział szybko, żebym nie miała czasu zareagować na poprzednie zdanie. Uszanowałam to, bo wiedziałam, że siłą niczego z niego nie wyciągnę. Musiałam cierpliwie poczekać, aż będzie gotowy na zwierzenia.
– A ty przypadkiem nie masz dzisiaj randki? – spytałam trzeźwo, bo przecież wczoraj wspominał o takich planach.
Wyprostowałam się i ostrożnie zmieniłam pozycję, bo pomału drętwiała mi kość krzyżowa. Usiadłam na gałęzi, tak że nogi zwisały swobodnie, a kręgosłup mógł odpoczywać.
– Mam, ale dopiero wieczorem – odpowiedział prędko. – I mam teraz sporo wolnego czasu, więc spokojnie podzielę go na was obie – dodał i słyszałam w słowach łobuzerski uśmieszek, który teraz zapewne ozdabiał mu twarz.
– Mówisz taki jesteś cwaniak, że jednego dnia dwie obskoczysz? – droczyłam się z nim i machałam beztrosko nogami. Nagle tak po prostu zapomniałam o rozterkach i potrafiłam znów się uśmiechać. Taka luźna rozmowa potrafi niekiedy zdziałać cuda i przynieść upragnioną lekkość.
– Trzeba sobie radzić w życiu. Podstawa, to się dobrze ustawić – podsumował, a ja przygryzłam wargę, żeby zatrzymać kiełkujący uśmiech. – A więc pchełko, gdzie jesteś?
– Na wierzbie – powiedziałam i wolną dłonią przejechałam po chropowatej gałęzi.
– Coś się stało? – zapytał zaalarmowany, bo wiedział, że uciekałam w to miejsce, gdy dopadały mnie problemy.
– Przyjedź, to pogadamy – odpowiedziałam bez rozwijania. W zasadzie to poczułam ulgę, bo potrzebowałam komuś się zwierzyć i poradzić. Może nawet uda nam się wspólnie znaleźć sensowne rozwiązanie? Nawet jeśli nie, to mimo wszystko na pewno poczuję się odrobinę lepiej, bo Przemek podniesie mnie na duchu swoją obecnością.
– Zaraz będę! – rzucił i nie zdążyłam odkrzyknąć pa, bo już się rozłączył.
Schowałam telefon z powrotem do plecaka. Przygłaskałam rozwichrzone włosy, wygładziłam sukienkę i w myślach przeklęłam, że ma trochę zbyt głęboki dekolt. Uwielbiałam swoje piersi, nigdy mi nie przeszkadzało, gdy ktoś na nie zerkał, bo byłam z nich dumna, ale na samą myśl, że miał powędrować w ich stronę wzrok Przemka, dostawałam dziwnych skurczy w brzuchu.
Podciągnęłam materiał najwyżej jak to było możliwie, zacisnęłam dłonie na piersiach, aby sterczące sutki opadły. W duchu zganiłam się za nienoszenie bielizny. Co ja wyprawiałam?! Przecież to paranoja! Zaśmiałam się z samej siebie, ale mimo wszystko nadal czułam, jak moje ciało się jeży.
Nagle podskoczyłam wystraszona, omal nie spadając z drzewa. Szybko oderwałam dłonie z dekoltu, bo właśnie przez gęste gałęzie przedzierał się Przemek. Obsunęłam jeszcze jednym ruchem sukienkę w dół i wyprostowałam się jak struna. Zachowywałam się irracjonalnie!
– Ależ upał! – sapnął chłopak i przetarł przedramieniem pot z czoła. – Normalnie chełmskie kanary – stwierdził i bez ostrzeżenia ściągnął z siebie koszulkę.
A ja zastygłam z na wpół otwartymi ustami, chciałam coś odpowiedzieć, ale nagle zaniemówiłam. Żeby chociaż trochę się otrząsnąć wykorzystałam moment, gdy chłopak odwrócił się, żeby wyciągnąć bidon z uchwytu zamontowanego przy ramie. Przetarłam nerwowo twarz dłońmi, by wymazać sprzed oczu widok muskularnego ciała. Ale na nic to się zdało, bo nadal miałam przed sobą idealnie wyrzeźbione plecy!
Przez moment w mojej głowie przebiegła myśl, że z chęcią przejechałabym dłonią po tych zarysowaniach i sprawdziła czy są tak twarde, na jakie wyglądały. Szlag!
Przemek odwrócił się w moją stronę, a ja speszona spuściłam wzrok na swoje dłonie, które zacisnęłam na sukience.
– Chcesz się napić? – spytał i podszedł bliżej. – Jeszcze zimna, niedawno kupiłem i tylko przelałem.
– Poproszę – wykrztusiłam i już nie miałam wyjścia, musiałam unieść wzrok. Nie mogłam go ignorować w nieskończoność, bo przecież od razu zorientowałby się, że coś jest na rzeczy. A póki co, to wolałam te rewelacje zostawić wyłącznie dla siebie.
Przemek przystanął przy drzewie, a że siedziałam na najniższej gałęzi, bez problemu oparł się o nią przedramionami, dotykając jednym łokciem mojego uda. Znów poczułam to zbliżenie zbyt mocno i oblał mnie niespodziewany pot.
– Znowu zaklinasz przesądy? – zapytał i zadarł głowę, by porozglądać się po rozłożystej koronie drzewa. A ja w tym czasie mogłam dojrzeć ostry zarys jego szczęki i zarejestrowałam, że znów się nie ogolił. Musiałam przyznać, że naprawdę pasował mu taki delikatny zarost. – Nadal nie wierzysz, że przyciąga nieszczęścia? – nawiązał do teorii, która krążyła od zarania wieków. Ludowe wierzenia uznawały bowiem wierzbę za złowieszczy omen, niosący pecha i śmierć. Co moim zdaniem było totalnym absurdem.
– To drzewo jest inne – odparłam i znów pogłaskałam z czułością po spękanej korze. – Jest dobre. Daje schronienie.
– A tym razem przed czym uciekasz? – Przemek spytał i położył głowę na drugiej ręce.
Przeniosłam na niego wzrok, a mleczne tęczówki chłopaka wpatrywały się we mnie z nutką niepokoju. Oddychał ciężko i mimo że zdjął koszulkę, nadal na jego czole rosiły się kropelki. Musiał nieźle szarżować, skoro tak się zmęczył.
– Przed strachem – westchnęłam głośno i odwzajemniłam głębokie spojrzenie. Zamyślona nie mogłam wręcz oderwać wzroku od brązowych tęczówek, które teraz miały łagodny, płynny odcień czekolady.
Nagle Przemek wyciągnął dłoń w stronę mojej twarzy i wyrwał mnie z letargu, przecierając ostrożnie palcem po policzku. Zrobił to tak łagodnie, że razem z subtelnym ruchem zadrżała mi cała twarz.
– Rozmazałaś się. Płakałaś? – zapytał zmartwiony i ponownie ułożył ręce na gałęzi, nie spuszczając przy tym ze mnie wzroku nawet na ułamek sekundy. Z kolei ja zawstydzona nie wiedzieć czemu, schyliłam się i ukryłam zaczerwienione policzki za kotarą sprężynek.
– Nie płakałam, ale było blisko – wyznałam smutno i poczułam gwałtowny ucisk w klatce. – Martwię się o mamę, o babcię. Czuję, że coś przede mną ukrywają i nie wiem co z tym zrobić – mruknęłam i po kolei opowiedziałam wydarzenia z ostatnich dwóch dni, które tak podniosły alarm w mojej głowie.
Przemek ani razu nie przerwał, tylko wysłuchał w pełnym skupieniu. Nie zbagatelizował moich obaw, ale postarał się uspokoić i zapewniał, że razem znajdziemy słuszne rozwiązanie.
– Co do mamy, jeśli nadal nie będziesz mogła nic z niej wyciągnąć, możemy ją poobserwować, gdy wychodzi w nocy. Upewnić się czy, aby na pewno spotyka się ze znajomymi – zaproponował, a ja spojrzałam na niego marszcząc przy tym czoło.
– Sugerujesz, żebym ją śledziła? – zapytałam, bo nie do końca byłam pewna co miał na myśli.
– Tak, żeby mieć pewność, że to żadna ściema. Jeśli naprawdę spotyka się wtedy ze znajomymi, to świetnie, bo potrzebuje takiego kontaktu. Ale jeśli ucieka i spędza ten czas w samotności, to już nie możemy zwlekać i będziemy musieli zmusić ją do wizyty u psychologa – wyjaśnił swoje rozważania, a ja po części przytakiwałam. – Na pewno nie zaszkodzi, a przynamniej upewnimy się co dokładnie robi po nocach.
– Okej, zgadzam się. A z babcią jeszcze dzisiaj porozmawiam i jutro pójdziemy na badania – oznajmiłam i czułam się naładowana przez dobre myśli.
– Zuch pchełka – podsumował Przemek i puścił mi oczko. Odepchnął się od drzewa i stanął naprzeciwko mnie. – Chodź, odwiozę cię do domu – powiedział i wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń.
– Tym? – Wskazałam palcem powątpiewająco na biały rower.
– Może to nie jest najnowsze ferrari, ale wśród rowerów nie ma lepszego rumaka – odparł, sięgnął po koszulkę i z powrotem założył. Na głowę narzucił szarą czapkę z daszkiem i przekręcił daszek na tył. – Zeskakuj – zarządził i przygotował dłonie gotowy, na to żeby mnie złapać.
Roześmiałam się głośno i przyłożyłam dłoń do piersi, by przydusić serce, które się rozskakało. Potrząsnęłam głową, nadal nie mogąc przestać się śmiać i odepchnęłam się z gałęzi najmocniej jak potrafiłam. Przemek bez problemu złapał mnie w pasie i postawił blisko siebie. Przytrzymał dłużej dłonie na biodrach i mocniej zacisnął palce, a po moim ciele natychmiast przebiegły intensywne dreszcze. Zdezorientowana spojrzałam na niego, a chłopak posłał skąpy uśmiech, który równie nieśmiało odwzajemniłam, drżącymi od stresu ustami.
Znów ta sama sytuacja. Znowu pojawiła się niezręczność w jego obecności i nowe doznania, o których nie wiedziałam co myśleć, więc wolałam je skrzętnie ukryć. Przemek oderwał w końcu dłonie i przetarł nimi energicznie. Rozmasowywał ręce, jakby popieścił go ten sam prąd co mnie, po czym bez ociągania wsiadł na rower. Wyszłam spod wierzby tuż za nim. I od razu przywitał nas skwar lejący się prosto z nieba, więc w ochronie zmrużyłam oczy.
– I gdzie mam niby usiąść? – spytałam skrępowana z wciąż łomoczącym sercem w piersi.
– Wskakuj na ramę! – odparł i odstawił lewą nogę na bok, tak bym mogła bez trudu wejść na rower.
– Chyba wolę iść pieszo. Nie widzi mi się noga w gipsie – odpowiedziałam nieprzekonana, ale Przemek nie dawał za wygraną i pokręcił przecząco głową.
– Nie pękaj. Jesteś tak lekka pchełko, że bez problemu sobie poradzę, więc nie marudź. Siadaj, twój rumak czeka – zaanonsował oficjalnie i wyciągnął rękę. Bez pardonu złapał mnie za przedramię i przysunął stanowczo bliżej roweru.
Rzuciłam mu sceptyczne spojrzenie, westchnęłam nie szczędząc przy tym wręcz teatralnych odgłosów jak aktorka, grająca scenę konania i z wielką niechęcią wdrapałam się na aluminiową ramę. Usadowiłam się bokiem, siadając na jednym pośladku, a dłońmi złapałam za środek kierownicy.
– Wieki tak nie jeździłam – przyznałam z lekkim niepokojem, bo jednak nasza dwójka stanowiła wagowe wyzwanie dla konstrukcji tego pojazdu.
– To trzymaj się mocno – Przemek szepnął blisko mojego ucha, przykładając twarz do włosów. – Będzie wesoło.
Odepchnął się nogą, a w tym czasie dla zachowania równowagi znów pochylił nisko głowę i jego broda ułożyła się swobodnie na mojej skroni. Aż zacisnęłam mocniej dłonie, bo musiałam zmierzyć się z rozszalałym sercem, które zaczęło wygrywać przyspieszony rytm.
Przemek wprawił rower w ruch i bez problemu ruszyliśmy naprzód. Trasę pokonywaliśmy płynnie, bez żadnych niebezpiecznych zachwiań. Ramiona Przemka oplatały ciasno moje ręce, a udo ocierało się o kolana. Zaczęłam się gotować, bo każde jedno muśnięcie odczuwałam ze zdwojoną siłą. Moją skórę pokrywała gęsia skórka, która łechtała przyjemnie nadwrażliwe teraz ciało.
Z każdym kolejnym pokonanym metrem, Przemek czuł się na tyle pewnie, że zaczął pokonywać trasę małym wężykiem, a ja mimo zasznurowanego emocjami żołądku, zaczęłam się radośnie śmiać. W trakcie tej przejażdżki poczułam się tak beztrosko, że wyczyściłam środek z każdej troski, która mnie gniotła. Nie byłam nawet w stanie sobie przypomnieć ostatniej sytuacji, kiedy czułam się tak lekka i wesoła.
Niestety nie zdążyłam podziękować Przemkowi za ukojenie nerwów, bo w ciągu jednej sekundy błogi stan doszczętnie wyparował. Podjechaliśmy pod mój dom i nie zdołałam zsiąść z roweru, jak zauważyłam czarną chmurę gęstego dymu, wychodzącą przez uchylone okno w domku babci Marysi.
Zeskoczyłam z roweru, spojrzałam tylko przerażonymi oczami na Przemka, a chłopak błyskawicznie znalazł się obok. Rzucił rowerem o chodnik, nie tracąc czasu na szukanie stopki. Odwrócił się do mnie, ale biegł już tyłem w kierunku domu.
– Dzwoń na straż pożarną! – wrzasnął. Potknął się, zachwiał niebezpiecznie, ale zachował równowagę i od razu przyspieszył bieg. – Zadzwoń jeszcze po karetkę! – krzyknął bez oglądania się za siebie i zwiększył tempo, jakby otrzymał właśnie super moce.
Za to mnie dopadł całkowity paraliż. Zastygłam z dłonią przy ustach, która tłumiła czający się krzyk i ze łzami w oczach, które ustawiły się gotowe do spłynięcia po policzkach.
– Dzwoń!
Usłyszałam jak za mgłą donośny głos przyjaciela i ostatkiem sił zmusiłam się do działania. Drżącymi z przejęcia dłońmi wyciągnęłam telefon z plecaka i wystukałam szybko numer alarmowy. Połączenie na szczęście zostało niemal natychmiast odebrane, więc zbawienna pomoc była już w drodze.
Ledwo się rozłączyłam, jak z domu wybiegł Przemek, niosąc na rękach babcię Marysię. Już nie powstrzymałam łez i załkałam spazmatycznie, bo babunia zwisała bezwładnie w jego ramionach. Chłopak podbiegł do mnie i zaczął układać nieprzytomną kobietę w bezpiecznej pozycji.
– Oddycha – sapnął, kaszląc przy tym raz po raz. A ja wpatrywałam się w niego rozgorączkowanym wzrokiem. – Znalazłem ją na ganku, była blisko wyjścia, więc mam nadzieję, że się nie otruła i po prostu zemdlała.
Przykucnęłam przy niej, jedną dłoń nadal zawzięcie trzymałam przy zaschniętych ustach, a drugą przyłożyłam ostrożnie do jej głowy.
– Nie podoba mi się jej ręka – Przemek zwrócił moją uwagę, więc podążyłam za jego wzrokiem i skrzywiłam się na widok obrzmiałego przedramienia. – Pewnie złamana – stwierdził rzeczowo. Obejrzał się za siebie, zerknął na dom i wrócił do mnie rozbieganym spojrzeniem.
Widziałam jaki był pobudzony, a adrenalina najwidoczniej podpowiadała mu właśnie nieodpowiedzialne zachowanie.
– Jaśmina, tam się pali – powiedział i już podnosił się na nogi.
– Nie! – krzyknęłam wystraszona, aż chłopak zaskoczony moim rozkazującym tonem, zatrzymał się na ugiętych kolanach. – Zostaw to! – pisnęłam przerażona pomysłem gaszenia ognia, przecież taki heroizm mógł skończyć się wielką tragedią!
Wnętrze domu najpewniej ucierpi, ale on przynajmniej będzie cały. Nie miał specjalistycznego sprzętu, nie był wykwalifikowanym strażakiem, mógł jedynie pogorszyć sytuację. W takich chwilach należy zachować zimną krew i przede wszystkim zadbać o własne bezpieczeństwo.
Ostatecznie jego szaleńcze zamiary zatrzymały, wyjące w oddali syreny alarmowe, więc oboje zerwaliśmy się na równe nogi. Ja zostałam przy babci, a Przemek pobiegł otworzyć bramę wjazdową, żeby ułatwić przejazd wozom strażackim.
I później wszystko rozegrało się w ekspresowym tempie.
*
Ratownicy medyczni udzielili babci pierwszej pomocy, a następnie pogotowie przewiozło ją do szpitala na dalsze niezbędne badania. Dopiero wtedy zadzwoniłam do mamy, żeby poinformować o zaistniałym nieszczęściu. W mgnieniu oka wróciła z chłopcami taksówką, ale tylko po to, by zostawić ich pod moją opieką, a sama pojechała prosto do szpitala.
Gdy przyszedł wieczór, wszyscy byliśmy wymęczeni produkującą się nieprzerwanie od kilku godzin adrenaliną. Czułam, jak moje baterie się wyczerpywały i potrzebowałam gwałtownego doładowania, by móc dalej jako tako funkcjonować.
Najważniejszą informacją, która pozwoliła odbudować chociaż część sił, była ta, że babcia odzyskała przytomność i nic nie wskazywało na poważniejsze uszkodzenia ciała bądź mózgu. Jedynie tak jak podejrzewał Przemek, podczas upadku złamała kość przedramienia i musiała mieć założony gips.
Strażacy dosyć szybko ugasili ogień i na szczęście okazało się, że dom nadawał się do ponownego zamieszkania, lecz wymagał generalnego remontu kuchni i przedpokoju, który także ucierpiał w pożarze.
Podałam braciom kolację, włączyłam ich ulubioną bajkę, aby zajęli czymś głowy i wyciszyli się przed pójściem spać. Następnie razem z Przemkiem poszłam obejrzeć straty w mieszkaniu.
Chłopak nie odstępował mnie na krok i wspierał w każdy możliwy sposób. Byłam mu niesłychanie wdzięczna za okazaną pomoc, bo gdyby nie jego obecność, nie byłabym taka waleczna i nie trzymałabym nerwów na wodzy. Najpewniej usiadłabym na kanapie i płakała razem z zrozpaczonymi chłopcami.
Na dworze zapadł już zmierzch. Opatuliłam się szczelniej sweterkiem, bo pomimo wyższej temperatury było mi zimno, a każdy podmuch wiatru przyprawiał o gęsią skórkę. Gdy tylko przystanęliśmy nieopodal drzwi wejściowych, do naszych nozdrzy wpadł ostry zapach spalenizny. Nie było szans, żeby wejść głębiej, swobodnie oddychać i cokolwiek zacząć robić w środku. Stałam w progu ganku i już stąd widziałam katastrofalne skutki ognia, który rozpanoszył się po całej kuchni.
– Nie będziemy się w to bawić. Jutro zamówię ekipę sprzątającą – oznajmił Przemek i machał sobie dłonią przed nosem, by poruszyć świeże powietrze, po czym zaciągnął się nim z wyraźną ulgą.
Przed chwilą wyszedł z domu, bo postanowił, że jednak pootwiera tam wszystkie okna i najwidoczniej w środku nie był w stanie zaczerpnąć pełnego wdechu.
– Musimy najpierw pozbyć się tych zgliszczy i oczyścić całe pomieszczenie. Sami tego nie zrobimy – stwierdził, a ja w myślach już kalkulowałam, czy będzie stać na to moją rodzinę. – Później zajmiemy się remontem – odparł i zamknął za sobą drzwi.
– Przemek, przecież to będzie kosztowało fortunę – jęknęłam i złapałam się bezradnie za głowę.
– Poradzimy. Za ekipę zapłacę, kiedyś mi oddacie, a najlepiej to wcale – powiedział i spojrzał na mnie wymownie, a ja przygryzłam dolną wargę, niepogodzona z oferowaną hojnością. – A gładzią, odmalowywaniem i całą resztą zajmiemy się sami, pomogę.
– Ale przecież pracujesz, kiedyś chcesz to robić? Po nocach? – przypomniałam mu. Próbowałam ostudzić jego zapał, bo wiedziałam, że na razie przemawiały przez niego doświadczone emocje. Jutro mógł zmienić zdanie i nie będzie potrafił z tego wybrnąć.
– Wezmę kilka dni wolnego. Rodzice zrozumieją, a jeśli nie, to będą musieli – odparł twardo, a ja spuściłam głowę i westchnęłam ponownie się załamując. Dzisiaj straciłam chyba wszystkie resztki optymizmu jakie posiadałam. Czułam się bezradna i pokonana.
Może ta tragedia wydarzyła się z mojej winy? Przecież podejrzewałam, że babcia ma problemy zdrowotne i mimo to zostawiłam ją samą w domu. Zamiast zająć się tym od razu, niepotrzebnie zwlekałam. Ale po nerwowej rozmowie z mamą byłam przybita i potrzebowałam ochłonąć. A teraz dobijało mnie poczucie winy. Rosło we mnie jak grzyby po deszczu i rozpychało wnętrze.
– Pchełko... – szepnął Przemek i przybliżył się do mnie.
Przymknęłam oczy, bo poczułam, jak znów zbierają się w nich gęste łzy. Jakby jeszcze tego było mało, akurat on musiał być świadkiem mojego rozpadu.
– Pchełko, spokojnie. Poradzimy sobie ze wszystkim – powiedział opanowanym głosem i bez pytania owinął mnie ciasno zbudowanymi ramionami.
– Jestem taka zmęczona... – westchnęłam i nie broniłam się od pragnienia, by jeszcze mocniej się w niego wtulić. Zaplotłam ręce wokół jego pleców i skryłam twarz pod sercem.
Pozwoliłam, by swoim wielkim ciałem, zakrył mnie od świata, niczym moja wierzba. Gdzie będąc w środku nic nie dochodziło z zewnątrz, jakby z mapy świata ktoś wymazał zło i zostawił samo dobro. Nie straszyły mnie żadne złowieszcze dźwięki, zgubne myśli ani przytłaczjące uczucia. Po prostu oddychałam i odnajdywałam w tym harmonię.
– Nic dziwnego, przeżyłaś dzisiaj ogromny stres. Powinnaś odpocząć – mówił, nadal trzymając mnie w szczelnym uścisku. Jego prawa dłoń wędrowała wzdłuż moich pleców i skutecznie uspokajała. – Zagoń chłopców do łóżek i też się połóż – poradził, a ja pokiwałam w zgodzie głową. – To był długi dzień i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Prześpisz się i rano na wszystko spojrzysz pod innym kątem.
Westchnęłam i byłam niemal gotowa zasnąć teraz tutaj, stojąc na prostych nogach w jego silnych objęciach. Czułam się tak bezpiecznie, że wiedziałam, że żadne łóżko, ulubiony koc czy osobisty pokój nie będą w stanie tego zastąpić. Przemek był ze mną przez cały czas i nawet jeśli mnie akurat nie dotykał, to jego obecność trzymała mnie w pionie.
– Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować... Spędziłeś przy mnie... z nami cały dzień, gdyby nie ty... – urwałam, bo znów przypomniałam sobie, jak ruszył z odsieczą ratować babcię.
Nie wahał się nawet przez ułamek sekundy i to wyłącznie dzięki niemu skończyło się tylko na połamanej ręce. Później nie musiał mi towarzyszyć, nie prosiłam go o to, po prostu został, a ja nie protestowałam. Dotarło do mnie, że poświęcił dla nas swój cały wolny dzień i zmienił wszystkie plany.
– Przemek, a twoja randka?! Całkowicie o niej zapomniałam! Przeze mnie nie spotkałeś się z Amandą! – podniosłam głos i momentalnie się od niego oderwałam, by spojrzeć mu w oczy. Zadarłam wysoko głowę i odszukałam w ciemności strapione spojrzenia. Na jego posępnej twarzy też były widoczne już oznaki zmęczenia.
– Nie przejmuj się tym. Kontaktowałem się z nią i wszystko wyjaśniłem – odparł ze spokojem i znów przyciągnął mnie bliżej siebie, jakby potrzebował tej bliskości równie mocno jak ja.
– Przepraszam, nie powinnam tak cię absorbować, ale... ale prawda jest taka, że bardzo cię potrzebowałam... – wyznałam i znów zanurzyłam nos w jego miękkiej bawełnianej bluzce. Przemek wykorzystał moment i objął mnie jeszcze mocniej, by scalić nas bardziej, choć nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe.
– I tylko to się liczy, to jest najważniejsze – powiedział, a jego dłoń z czułością ułożyła się na mojej głowie. Następnie chłopak schylił się nisko, a jego usta oddały mocny pocałunek w sam środek mojej rozczochranej grzywy. – Ty jesteś najważniejsza.
Nie miałam siły na analizowanie jego słów, doszukiwania się drugiego dna. Nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie wsparcie, które ofiarował i dzięki któremu przeżyłam dzisiejszy dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top