Rozdział 22 ''Uwierz''
Męczyłam się przeokropnie, leżąc tak bezczynnie w łóżku. Nie potrafiłam zmrużyć oka, bo skotłowana kołdra, wgnieciony materac i pościel przesiąknięta zapachem imbiru nie pozwalały na rozluźnienie. Byłam wykończona tyloma nowinami i emocjami, że nie mogłam się wyciszyć, dopiero, gdy słońce wspięło się wysoko na niebie wypompowany organizm się poddał. Najwidoczniej musiałam przysnąć na dłużej, bo gdy później uchyliłam spuchnięte od nocnego płaczu powieki, moje oczy poraziło mocne światło.
Zerwałam się z łóżka i zerknęłam na zegarek, który wskazywał, godzinę dziesiątą. Mój żołądek automatycznie podszedł do gardła, a serce zaczęło łomotać. W panice zaczęłam biegać chaotycznie po pokoju. Naprędce uczesałam włosy, włożyłam pierwszą lepszą letnią sukienkę i już zbiegałam schodami na dół, potykając się co raz o niewidzialne przeszkody. Nie rozumiałam, jak mama z babcią mogły mnie wcześniej nie obudzić! W momencie, gdy właśnie ważyły się losy mojej miłości! Dlaczego nie nastawiłam budzika?!
Nie traciłam czasu na zbędne kłótnie i nawet nie zaglądałam do kuchni, chociaż słyszałam ich głosy dochodzące zza ściany. Zanim zaczęłam sznurować trampki, zerknęłam jeszcze raz na telefon, aby upewnić się czy na pewno nie miałam żadnych wiadomości do odczytania. Ale oprócz licznych powiadomień od Irki i Blanki, nie dojrzałam tego upragnionego.
Łudziłam się, że może Przemek ochłonął i zechciał ze mną porozmawiać, ale niestety tak się nie stało, więc wszystko spoczywało na moich barkach. Do mnie należała teraz inicjatywa i musiałam w końcu się postarać. To była w pewnym sensie nauczka, bo powinnam od razu wyznać uczucia, a nie ukrywać je skrycie w dodatku przed najlepszym przyjacielem. Szczerość jest podstawą każdej relacji, a jej brak świadczy jedynie o tym, że nie darzymy bliskich zaufaniem.
– Nie zjesz śniadania?
– Usiądź, napij się chociaż kawy na rozbudzenie.
– Nie działaj pochopnie.
Do moich uszu dolatywały złote rady. To mama z babcią wyszły z kuchni na korytarz i starały się przekonać mnie na spokojnie do zmiany zamiarów. A ja ledwo panowałam nad sobą, aby nie rzucić się na nie z wściekłości. Dlaczego zachowywały taki stoicki spokój?! A przede wszystkim czemu mnie nie obudziły?! Tyle straconego cennego czasu!
– Spieszę się! Muszę jak najszybciej z nim porozmawiać – rzuciłam i już otwierałam drzwi na zewnątrz. – Trzymajcie za mnie kciuki! Przyda się... – bąknęłam jeszcze zza ramienia.
– Powodzenia! Będzie dobrze!
W odpowiedzi usłyszałam bojowy głos babci, ale przyjęłam go sceptycznie i wyszłam niepewnie na dwór, a moją skórę od razu spaliło mocne słońce. Dzisiaj chyba padnie rekord w temperaturze skoro o tej godzinie ciało, aż piekło od intensywnych promieni. Mimo to nie zawróciłam do domu po krem z filtrem, tylko nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne, a na głowę naciągnęłam sportową czapkę z daszkiem. Wskoczyłam na rower i już po chwili pedałowałam ile sił w nogach.
Nie wiedziałam skąd we mnie było tyle pary, ale czułam, że byłabym w stanie podnieść każdą przeszkodę na swojej drodze. To chyba właśnie te magiczne moce, którymi mogli pochwalić się bohaterowie bajek. Gdy na szali jest wielka miłość, człowiek jest zdolny poruszyć niebo i ziemię oraz pokonać wszelkie przeciwności. Wtedy nie potrzeba nadprzyrodzonych zdolności, bo do takiego działania popycha nas wyłącznie prawdziwa miłość. To dla niej jesteśmy skłonni zrobić wszystko.
Drogę pokonałam w rekordowym tempie, co przypłaciłam oczywiście kolką i zadyszką. W głowie układałam monolog, szukałam odpowiednich słów, którymi miałam wyrazić co czułam i wyjaśnić swoje dziecinne zachowanie. Zdawało mi się, że byłam gotowa, bo jakby ta rozmowa miała się nie potoczyć, byłam zdecydowana na wyjawienie całej prawdy. Zamierzałam powiedzieć wszystko co leżało mi ciężko na sercu.
Przyznam się głośno, że uwielbiam topić się w jego wielkich ramionach. Że jego usta są najsmaczniejszym deserem na świecie, a czekoladowy wzrok najpiękniejszym. Że jestem mu wdzięczna, za to że zawsze się mną opiekuje i dzięki niemu czuję się bezpieczna. Że poprzednia noc była najcudowniejszą w moim życiu. Że jest fantastycznym przyjacielem. Idealnym mężczyzną. Po prostu wyznam mu miłość. Na samą myśl, aż zaszkliły mi się oczy.
– Kocham go – wyszeptałam na głos i teraz już pojedyncze krople spłynęły po moich policzkach.
Świadomość tego uczucia była tak zniewalająca, jakby cały ciężar wieloletnich poszukiwań właśnie wyparował i wszystko raptem stało się przejrzyste. Nie musiałam szukać, rozumieć, bo aby pokochać potrzebowałam po prostu wyjątkowej więzi. Bliskości. Wsparcia. Zrozumienia. Nic więcej się nie liczyło. Żadna płeć nie odgrywała tutaj roli. To wyłącznie przy nim moje ciało reagowało tak jak należy. Pragnęło, jak nigdy przedtem.
– Kocham go – powtórzyłam ze śmiechem oblanym słonymi łzami. Zamierzałam mu to wykrzyczeć. Wyznać miłość i już nigdy nic nie ukrywać.
Dojeżdżałam właśnie pod jego adres, gdy na chodniku przed ogrodzeniem dojrzałam czarny ścigacz. Poczułam, jak moje plecy oblewa zimny pot i nie miał on żadnego związku z obecnym upałem. Wstrzymałam oddech, a mój żołądek znów się zacisnął.
Przemek nie jeździł motorem. Jego ojciec był fanem wyłącznie czterech kółek. Jego obie siostry również wolały poruszać się autami. A to oznaczało jedno, że motor należał do...
Amandy.
Odpowiedź jak na zawołanie pojawiła się przed moimi oczami. Zdezorientowana nagłym zwrotem akcji nie zwolniłam i takim samym błyskawicznym tempem przejechałam obok posesji. A w głębi podwórka, niedaleko od głównej bramy zobaczyłam wtulonych w siebie Przemka i Amandę.
Świat się zatrzymał, mimo że rower pędził do przodu, wszystko widziałam jak w slow motion. Jej wczepione ramiona. Jego dłonie obejmujące z czułością jej głowę. Trwali w bezruchu. Pochłonięci sobą. Nawet nie było szans, że któreś z nich dojrzałoby moją rowerową szarżę, bo oboje mieli przymknięte oczy. Nacisnęłam mocniej na pedały, a droga zaczęła się całkowicie zamazywać. Łzy przybrały na sile, topiły całą twarz, a krople od prędkości spadały na dekolt i moczyły sukienkę.
Wszystko stało się jasne. Brak odzewu z jego strony. Ucieczka. Wyrzuty sumienia. Żałował. Żałował, że się zbliżył. Żałował, że się zgodził na nasz układ. Teraz walczył zapewne o wybaczenie. A ja żałowałam jedynie jednego. Że to już się skończyło. Że będę musiała udawać, że wszystko jest dobrze i że nadal był moim najlepszym przyjacielem. Ale czy ja tak potrafiłam? Jak miałam to niby zrobić, skoro tak bardzo go kochałam?
🍫 Przemek 🍫
Schrzaniłem wszystko. Byłem na siebie wściekły, bo zachowałem się jak najgorszy tchórz, wyszedłem i zostawiłem ją tam samą. Zdawało mi się, że widziałem w jej oczach strach. Przez sekundę przeszło mi przez myśl, że wolała, abym został, ale zaraz przypomniałem sobie jej dobitne słowa. Przecież wyraźnie słyszałem, to nie było złudzenie.
,,Żałuję''
,,To był błąd''
Stałem jak wryty przy uchylonych drzwiach i straciłem całą nadzieję, która naiwnie zrodziła się we mnie w przeciągu ostatnich dni. Naprawdę dziecinnie uwierzyłem, że Jaśmina mogła darzyć mnie poważniejszym uczuciem niż zwykła przyjaźń. Ale, gdy usłyszałem rozpacz w jej głosie, niekłamane przerażenie i widziałem jej rodzącą się panikę wycofałem się.
Pojąłem wtedy, że przez kilka dni po prostu śniłem. Pomyliłem rzeczywistość z senną marą. Tak bardzo o tym marzyłem, że zapewne sam zacząłem błędnie odczytywać jej sygnały. Subtelne muskanie moich ramion, czułe pocałunki, szczery uśmiech i bliskie uściski, to wszystko nie było prawdą. Ona jedynie testowała. Sprawdzała chłodno, jak to jest znaleźć się w męskich objęciach, za to ja płonąłem od środka.
Wiedziałem, że nie pozbieram się po tym łatwo, dlatego to była tak trudna decyzja do podjęcia. Ale gdy pocałowałem Jaśminę pierwszy raz, na tamtej nieszczęsnej dyskotece, miałem pewność, że choćbym nie wiem, jak miał cierpieć w przyszłości, musiałem to powtórzyć. I się nie myliłem, bo gdy w końcu podjąłem ryzyko, pozwoliłem na coraz intymniejsze zbliżenia z mojego serca pozostały zgliszcza.
Od ponad czterech lat spychałem swoje uczucia głęboko i dusiłem na dnie serca, aby mieć w niej chociaż przyjaciółkę. Chociaż w taki sposób być bliżej. Nie zważałem na siebie, liczyło się tylko jej szczęście, więc gdy wczoraj usłyszałem, jak bardzo żałowała naszego zbliżenia nie miałem innego wyjścia. Musiałem odpuścić. Dałem przestrzeń, aby ochłonęła i pogodziła się z tym do czego doszło między nami, i z czasem zapomniała.
Mimo rozszarpanego serca wyszedłem grzecznie z podkulonym ogonem, udając teatralnie, że wszystko było w jak najlepszym porządku chociaż w głębi się rozpadłem. Serca już nie miałem, tylko pogruchotane skrawki organu, który będzie musiał sobie w jakiś nieludzki sposób poradzić, aby móc dalej pracować. Chociaż sam nie widziałem w tym sensu.
Wróciłem do domu około czwartej nad ranem i nie mogłem zmrużyć oka. Wszystko wokół zdawało się być lodowate. Brakowało mi ciepła, zapachu i bliskości Jaśminy, a najgorsza była świadomość, że to bezpowrotnie straciłem.
Zdruzgotany nie wytrzymałem i o poranku pochłonięty wzbierającą rozpaczą zadzwoniłem do Amandy. Potrzebowałem jej wsparcia, inaczej chyba bym zwariował, a ona rozumiała mnie jak nikt inny na tej planecie. Tylko przed nią mogłem się otwarcie wygadać i wypłakać, zresztą nie byłby to pierwszy raz. Poza tym musieliśmy odbyć poważną rozmowę, bo nie potrafiłem już dłużej ciągnąć naszej znajomości na takich samych zasadach. Musiałem w końcu przemówić jej do rozsądku, bo nie miało to najmniejszego sensu.
Dziewczyna cały weekend spędziła u wujostwa, ściślej u rodziców Ariela, więc od razu po śniadaniu przyjechała do mnie motorem. Za to ja, mimo że była już godzina dziesiąta nie przełknąłem ani jednego kawałka jajecznicy, którą usmażyła wszystkim domownikom mama. Ledwie wypiłem kawę, walcząc z każdym łykiem, aby ściągnięty żołądek nie cofnął płynu. Gdy usłyszałem pod bramą głośny silnik, zerwałem się z kanapy i wyszedłem na zewnątrz, bo wolałem porozmawiać z Amandą bez świadków, a po domu kręcili się rodzice i siostry.
Na dworze panował jeszcze większy zaduch niż wczoraj, powietrze chyba całkowicie zapomniało o nocnej burzy, która tyle namieszała w moim życiu. Przecież, gdyby nie ten deszcz zapewne przespalibyśmy całą noc bez pobudki. Nie doszłoby do zbliżenia. Nie przekroczyłbym wątłej granicy, która i tak z każdym dniem coraz bardziej się zacierała i godziła mnie w zakochane serce. Nie byłoby najpiękniejszej nocy w moim życiu. Nie spełniłby się moje marzenia. Ale też nie zostawiłbym jej. Nie wyszedłbym jak skończony drań. Nasza znajomość nadal by dryfowała pomiędzy układem, a przyjaźnią, ale istniałaby, a tak wszystko zaprzepaściłem.
Uruchomiłem bramę autopilotem i szedłem pomału długim podjazdem otoczonym wysokimi bujnymi tujami. Amanda nie kłopotała się i zostawiła na wjeździe zaparkowany motor. Szła pomału, rozpinając skórzaną kurtkę, ale gdy zobaczyła mnie zgarbionego i szurającego stopami jak ostatni przegrany, przyspieszyła kroku i w moment znalazła się przy mnie. Przystanęliśmy w połowie drogi od domu, a ja poczułem w sobie jeszcze większy ciężar niż do tej pory.
– Co się stało? – spytała zlękniona, a jej źrenice się rozszerzyły, zlewając się z ciemną tęczówką.
– Amanda, to wszystko jest bezsensu. Już dłużej nie potrafię się oszukiwać. Kocham Jaśminę i nic tego nigdy nie zmieni. Byłem śmieszny, gdy myślałem, że można się z tego wyleczyć, ale to niewykonalne – powiedziałem prosto z mostu i spojrzałem w jej zasmucone oczy. Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo zależało jej na naszej umowie, ale nie miałem już siły tego dalej ciągnąć.
Wiedziała, że miałem rację, dlatego stała sztywno i milczała, walcząc ze łzami, które najpewniej już ustawiały się w kolejce, aby rozmazać jej mocny makijaż.
– Muszę pogodzić się z tym nieodwzajemnionym uczuciem. Zaakceptować je i nauczyć się z nim żyć. Nic nie wskóram. Ty też powinnaś przejrzeć na oczy. Jesteś już w naszej paczce, a dzięki Blance jeszcze bliżej i nadal to nic nie dało. Po prostu odpuść sobie, to tylko szczeniacka miłość w idolu. Znajdź kogoś godnego siebie – odparłem twardo, ale Amanda zaczęła niespokojnie kręcić głową i rozrzucać na boki swoje długie czarne włosy. – Zobaczysz, że na pewno znajdziesz kogoś odpowiedniego i dzięki niemu poczujesz prawdziwą miłość.
– I ty mi to mówisz?! Ty, który poświęcał się na każdym kroku, każdego dnia raniłeś się świadomie, aby być blisko niej i teraz mówisz mi, żebym sama odpuściła?! – podniosła głos i pomału traciła nad sobą kontrolę. Zawsze podchodziła do wszystkiego emocjonalnie, a ukrywanie prawdziwych uczuć kosztowało ją wiele wysiłku.
– My jesteśmy chociaż przyjaciółmi, a ty go nawet nie znasz. On... – próbowałem do niej dotrzeć, ale nawet nie dała mi dokończyć.
– A on mnie nienawidzi! Nie musisz mi tego mówić! Nawet nie zdajesz sobie sprawy co czuję! Jak cierpię! Myślisz, że nie chciałabym obudzić się pewnego dnia bez tej dołującej myśli, że nigdy mnie nie pokocha?! – zaczęła krzyczeć, a z jej oczu zaczęły wylewać się gęste łzy.
– Amanda... – szepnąłem zasmucony, bo widok jej szczerej rozpaczy aż dusił mi serce.
– To po prostu tak cholernie boli. Naprawdę nie chcę tego czuć. Ale ono tak się zawzięło – pisnęła i uderzyła się pięścią w pierś. – Jak się uwolnić? – jęknęła bezradnie i przetarła twarz dłońmi, rozmazując po policzkach czarny tusz.
– Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Spotkasz kogoś wartościowego i zapomnisz. Po prostu odpuść, to aktualnie najlepsze rozwiązanie – starałem się ją przekonać, chociaż dobrze wiedziałem, że zakochane serce nie tak łatwo oszukać.
Rozpostarłem szeroko ramiona. Nie musiałem długo czekać, jak Amanda wpadła w nie z całym impetem i wkleiła się we mnie rozpaczliwie.
– Ale pamiętaj, że będę cię wspierał cokolwiek postanowisz, bo wiem jak bardzo potrafisz być uparta. Możesz liczyć na mnie o każdej porze dnia i nocy, ale już tylko jako przyjaciela – zapewniałem, bo przez ostatnie pół roku mocno się do siebie zbliżyliśmy. – Naprawdę wiele tobie zawdzięczam, bo gdyby nie twoja bliskość, nie wiem jak bym przetrwał, ale to już nie działa, a nawet coraz więcej komplikuje.
Amanda wiedziała o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Znała każdy sekret mojego zranionego serca, to właśnie w jej ramionach się wypłakiwałem, w jej pocałunkach szukałem lekarstwa. Oboje pragnęliśmy znaleźć w tym ukojenie, ale niestety nigdy nie pomagało na dłużej. Na początku znajomości jeszcze oboje się staraliśmy. Wierzyliśmy, że wspólnie poradzimy sobie z każdym zawodem, ale z biegiem czasu utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nie zwalczymy naszych uczuć. Mimo to trwaliśmy tak ze sobą, przynajmniej nie czuliśmy odosobnienia, bo wspólnie przeżywaliśmy taki sam problem.
Nieodwzajemnioną miłość.
– Postanowiłem wyznać Jaśminie całą prawdę. Najwyżej stracę cenną przyjaźń, ale nie potrafię już dłużej ukrywać tego, że ją kocham – powiedziałem i oplotłem dziewczynę szczelniej.
– Rozumiem – odparła i również ciaśniej uwiesiła się na moich ramionach. – I tak ci dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś. Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie – przyznała z niekłamaną wdzięcznością.
– Bo złamane serce, najlepiej rozumie drugie złamane serce – wyszeptałem i poczułem jak piecze mnie w klatce. Amanda zadrżała całym ciałem i znów uroniła łzy. Jeszcze długo nie mogła się uspokoić, więc głaskałem jej plecy i czekałem cierpliwie, aż wyreguluje oddech.
Nieodwzajemniona miłość wyniszcza od środka. Drąży w sercu dziury, których nic nie jest w stanie zapełnić. A każda inna relacja, niż ta wymarzona, tylko powierzchownie łata rany. Z tym że one nie znikają w całości, pod przykryciem pogłębiają się jeszcze bardziej, aż w końcu nieszczęśliwe serce pęka i nigdy już nie potrafi pokochać na nowo.
*
Zabrałem Amandę do domu i nie wypuściłem póki się nie uspokoiła. Wypiła gorącą herbatę, porozmawialiśmy o plusach i minusach mojej ryzykownej akcji wyznania miłości, i dopiero po tych naradach wyraźnie spokojniejsza pojechała do domu. Obiecała, że odezwie się jak tylko dojedzie do Włodawy. Niby to jedynie pięćdziesiąt kilometrów, ale jednak dłuższa trasa motorem i się martwiłem.
Dokończyłem herbatę, zamierzałem się odświeżyć pod prysznicem, a potem pojechać prosto do Jaśminy, aby powiedzieć jej w końcu całą prawdę. Obawiałem się tego, jak zareaguje, gdy dowie się, że przez tyle lat ją oszukiwałem. Nigdy nie byłem z nią szczery. Ale naprawdę próbowałem kilkukrotnie wyznać swoje uczucia, niestety zawsze w ostatniej chwili tchórzyłem albo nie był to odpowiedni moment i coś stawało mi na przeszkodzie.
Odetchnąłem głęboko i już wstawałem z kapany, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Byłem pewien, że to Amanda czegoś zapomniała, bo wyjechała ledwie dziesięć minut temu. Wyszedłem na korytarz i rozglądałem się na wszelki wypadek, czy nigdzie nie leżały jej rzeczy, bo była mistrzynią w zostawianiu ich gdzie popadnie.
– Czego tym razem zapomniałaś Amanda? Daję słowo kiedyś zapomnisz głowy – odparłem ze śmiechem, gdy otwierałem drzwi.
– Sranda Amanda, ty debilu jeden! Ja ci dam Amandę! Zdecyduj się w końcu do której bramki walisz!
– Ała! – wrzasnąłem i skrzywiłem się, gdy na mojej klacie lądowały co chwile małe groźne pięści. – Irka, zwariowałaś do reszty?! Co ty tutaj robisz?! – spytałem zdezorientowany i złapałem rozwścieczoną dziewczynę za nadgarstki, tak że nie miała już możliwości oddawania kolejnych ciosów.
– Gdzie jest Jaśmina?! – krzyknęła i szamotała się, bo próbowała wyrwać się z mojego uścisku.
– Jaśmina? Skąd mam wiedzieć?! Na pewno nie tutaj – odparłem podenerwowany i puściłem jej ręce, przez co od razu oberwałem z pięści, ale tym razem w lewe ramię. – Pogięło cię?! – warknąłem, bo nie rozumiałem tej dzikiej napaści.
– To gdzie ona jest?! Dwie godziny temu wyszła z domu i pojechała do ciebie, bo chciała z tobą porozmawiać – wysyczała i wskazała na mnie groźnie palcem, po czym znów zacisnęła pięść. – A jakieś pół godziny temu zadzwoniła do mnie cała zapłakana. Bredziła coś w spazmach, nie mogłam nic zrozumieć. Mówiła tylko, że widziała ,,WAS''. Mam rozumieć, że ciebie i Amandę? – mówiła chaotycznie, więc złapałem się za głowę i mocno przetarłem włosy, bo nie mogłem nic pojąć.
– Czekaj, stop, zwolnij, bo nie rozumiem o czym mówisz. Jasmina tutaj była? Po co niby miała przyjechać? – pytałem, nie dowierzając do końca w jej słowa.
– Żeby ci wyznać miłość, dupku! A ty się obściskiwałeś z inną na jej oczach! – krzyknęła i znowu zaczęła okładać mnie na ślepo pięściami. Opuściłem bezwładnie ramiona i na wszystko jej pozwalałem, bo byłem w tak dogłębnym szoku.
– Co chciała zrobić? – spytałem otępiały, bo chyba się przesłyszałem, a przez szaleństwo Irki nie docierała do mnie rzetelna prawda.
– Idioci, no! Niech mnie ktoś trzyma, bo nie ręczę za siebie! Chciała ci wyznać miłość! – powtórzyła głośno i wyraźnie, i teraz nie miałem już wątpliwości co usłyszałem za pierwszym razem.
– Jaśmina? Jaśmina mnie kocha? – pytałem nadal oszołomiony tym faktem, a moje serce przyspieszało z każdą sekundą.
– Oboje jesteście żałośni, gorzej niż dzieci – Irka sapnęła i poirytowana przewróciła oczami. – Tak, kocha, dotarło? Naprawdę chyba akurat w twoim przypadku, ta kupa mięśni zaszkodziła ci na racjonalne myślenie – odgryzła się kąśliwym żartem, ale zupełnie zignorowałem docinkę. – To była tutaj czy nie?
– Jaśmina mnie kocha... – powtarzałem jak zdartą płytę, bo nie mogłem w to nadal uwierzyć, ale lecące ostre strzały z wzroku Irki, skutecznie mnie otrzeźwiły. – Nie było jej! Mówiła, że nas widziała?! – spytałem z przerażeniem. Najpewniej musiała przyjechać, gdy akurat rozmawiałem z Amandą na podjeździe i zdałem sobie sprawę, że naprawdę mogło to wyglądać dwuznacznie. – Kurwa, to nie tak! – jęknąłem bezradnie i zastanawiałem się, jak zdołam to logicznie wytłumaczyć. – Gdzie ona jest?!
– Skąd mam wiedzieć?! Przecież właśnie przyjechałam jej szukać! – Irka warknęła rozłoszczona i teraz wymachiwała pięściami, ale w powietrzu. – Jej mama pojechała na cmentarz z nadzieją, że tam się znajdzie. Blanka obdzwania resztę znajomych, a ja łudziłam się, że jest u ciebie.
Przetarłem dłonią brodę i zacząłem kręcić się w drzwiach, wchodząc i wychodząc przez nie na zewnątrz. Zastanawiałem się gdzie mogła się podziać. Gdzie mogła się schować, gdy czuła się źle?
– Wierzba! – krzyknąłem, gdy tylko przyszło mi to do głowy. Podbiegłem do zdziwionej Irki i złapałem ją za ramiona. – Wiem, gdzie ją znajdę! Pod wierzbą! – Potrząsnąłem dziewczyną i zawróciłem się do domu. Złapałem pierwsze lepsze adidasy i już sznurowałem sznurówki.
– Oszaleje! Co wy macie z tymi drzewami?! Kolejny gada jak potłuczony! Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? – zapytała zdezorientowana, gdy wyminąłem ją szybko i już zbiegałem po schodkach.
Odetchnąłem z lekka, najwidoczniej Jaśmina w rozmowie wspominała o wierzbie, ale Irka nie znała jej tajemnej twierdzy, więc nie domyśliła się o czym mówiła. Miałem nadzieję, że się nie myliłem i tam ją znajdę, aby tylko nadal tam była.
Zrezygnowałem z roweru. Musiałem być na miejscu najszybciej jak to możliwe. Wpadłem do garażu i zajrzałem do szuflady, gdzie tato trzymał w skrytce kluczyki do aut. Chwyciłem pierwsze lepsze i pobiegłem w stronę samochodów, nie oglądając się na wciąż wielce zaskoczoną Irkę, która za mną dreptała jak cień. Zostawiłem otwarty dom, bramę, garaż i gnałem w stronę wyjazdu srebrnym mercedesem. W tamtej chwili liczyła się tylko Jaśmina.
Los mi sprzyjał, bo przez miasto przejechałem na zielonej fali, nie stając na ani jednym skrzyżowaniu. W głowie non stop odtwarzałem słowa Irki. Nie mogłem w nie uwierzyć i nie uwierzę póki nie usłyszę takiego wyznania z ust Jaśminy. Dla mnie zdawały się być nierealne, na pewno nie w naszym świecie. Może w bajkach zdarzały się takie nieoczekiwane szczęśliwe zwroty akcji, ale raczej nie w ludzkim życiu.
Zaparkowałem przy ścieżce rowerowej, która prowadziła nad rzekę i wysiadłem z auta. Od razu rzuciłem się szaleńczym biegiem, a moje przejęte serce mi w tym wtórowało. Wybijało nieregularny rytm i drżało ze zdenerwowania. Bałem się, że się spóźniłem, że jej nie znajdę. Że uciekła z myślą, że ją odtrąciłem, a z każdą mijającą godziną będzie trudniej wytłumaczyć wszystko na moją korzyść. Tak cholernie martwiłem się, że nigdy mi nie wybaczy, że została sama w tak ważnym momencie.
Dojrzałem w oddali drzewo i zmobilizowałem wszystkie siły jakie jeszcze posiadałem, aby przyspieszyć. Dobiegłem do kryjówki i rękoma zamaszyście odgarnąłem długie liściaste gałęzie. Wpadłem do środka, a moje oczy wypełniły się łzami. Nie pamiętam kiedy ostatni razem płakałem, ale teraz poczułem tak wielką ulgę, że wymagała ona wylania z siebie wszystkich emocji.
– Pchełko, to jedno wielkie nieporozumienie... – jęknąłem, dusząc w sobie płacz.
Spojrzałem na przygarbioną dziewczynę, która siedziała na ziemi oparta plecami o konar. Głowę miała schowaną między kolanami i mimo że usłyszała mój głos nie poderwała jej do góry. Nawet nie drgnęła. Westchnąłem załamany. Nie miałem pojęcia jak ratować tę sytuację. Od czego należało zacząć, aby zechciała mnie chociaż wysłuchać? Odpowiedź była jedna. Najlepiej od prawdy.
– Jaśmina... – szepnąłem i zrobiłem kilka ostrożnych kroków do przodu w obawie, że zaraz zerwie się na proste nogi i znowu ucieknie.
Podszedłem powoli i usiadłem na ziemi, tuż obok niej. Nadal siedziała skulona i nie reagowała. Starałem się utrzymać dystans, chociaż moje ramiona rwały się, by porwać drobne ciało i uspokoić, bo widziałem jak jej barki unosiły się ciężko, i z trudem brała głębokie oddechy. Ulżyło mi jedynie, że nie płakała, chociaż domyślałem się, że zdążyła wylać przez ze mnie całe morze łez.
– Z Amandą nigdy nie łączyło mnie poważne uczucie. Nie będę kłamał, twierdząc, że nic się pomiędzy nami nie wydarzyło, bo to nieprawda... – mówiłem niepewnie, ale to była jedyna chwila szczerości, szansa, której nie mogłem zmarnować. – Amanda jest nieszczęśliwie zakochana. Zresztą oboje jesteśmy i za swoją pomocą leczyliśmy zranione serca. Szukaliśmy ukojenia w swoich ramionach, ale niestety tak to nie działa. Miłości nic nie jest w stanie wytępić, można jedynie uśpić uczucie, zagłuszyć je, ale ono zawsze zajmuje całe serce – tłumaczyłem.
Zebrałem się na odwagę i pomimo braku reakcji z jej strony, położyłem prawą rękę na jej przedramieniu. Pogłaskałem ją bardzo subtelnie, ledwie sunąc opuszkami po oliwkowej skórze, Jaśmina nie zabrała ręki, więc uznałem to za dobry znak.
– Nie wiem czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie... – zacząłem z nostalgią, a na samo wspomnienie tamtej chwili pozwoliłem sobie na skromny uśmiech. – Rozpoczęcie roku szkolnego, pierwsza klasa liceum. Wpadłem spóźniony i omal nie staranowałem cię w wejściu, ale ty uskoczyłaś sprytnie, i tylko się roześmiałaś. Rzuciłaś na mnie przelotne rozbawione spojrzenie i jak gdyby nigdy nic poszłaś dalej, a ja stałem jak zahipnotyzowany. Miałem przed oczami twój szeroki uśmiech, błysk w oku i nie mogłem oderwać wzroku od twoich pleców, które się oddalały. Stałem tak oniemiały, aż Patryk nie zaciągnął mnie na salę gimnastyczną, gdzie odbywała się inauguracja. Próbowałem cię odszukać w tłumie, żeby chociaż jeszcze jeden raz na ciebie spojrzeć, ale hala była przepełniona i nigdzie nie mogłem dojrzeć twojej czekoladowej czupryny – odparłem z coraz większym uśmiechem.
Bez krępacji przeniosłem dłoń na jej włosy i zacząłem się nimi swobodnie bawić. Uwielbiałem ich dotyk, były aksamitne niczym jedwab, a palce zatapiały się w nich jak w pierzastej chmurce.
– Omal nie zemdlałem, gdy okazało się, że wylądowaliśmy w jednej klasie, a ty w dodatku znałaś Bartka, który od razu się z nami zgadał, bo też trenował siatkówkę. Dołączyłaś do nas, a ja prawie nic się nie odzywałem, bo byłem tobą tak onieśmielony. Już wtedy się w tobie zakochałem.
Jaśmina, słysząc te słowa nareszcie uniosła głowę i spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami. Ten widok przyprawił mnie o bolesne skurcze serca, ale zapanowałem nad sobą i postanowiłem mówić dalej. Przyszedł czas naprawdę i należało wyznać wszystko co skrywałem przez kilka lat.
– Kocham cię Jaśmina. Kocham od pierwszego spotkania. Nigdy nie narzekałem, że jestem jedynie twoim kumplem, bo to było dla mnie wyróżnienie. Nigdy nie miałem odwagi wyznać swoich uczuć, ale próbowałem. Gdy chciałem zrobić to za pierwszym razem, ty wyznałaś mi wtedy, że masz problemy z orientacją. Później zawsze coś stawało na przeszkodzie, więc uznałem, że tak najwidoczniej będzie lepiej.
Słuchała w milczeniu i powoli mrugała. Zauważyłem, że oczy znów jej się zeszkliły, więc zacisnąłem szczękę ze stresu, ale mówiłem dalej. Już nie było sensu, aby się wycofywać.
– Nigdy się nie przyznałem, bo pragnąłem twojego szczęścia, jak niczego innego na świecie. Zawsze byłaś tylko ty. Wolałem być przyjacielem niż nikim. Wczorajszy wieczór był najpiękniejszym momentem w moim życiu. Zachowałem się jak gnojek, zostawiając ciebie samą, ale myślałem, że właśnie tego chcesz. Podsłuchałem twoją rozmowę przez telefon, gdy poszłaś się przemyć. Długo nie wracałaś i się martwiłem, więc poszedłem do łazienki... – wyjaśniłem przybity, a wtedy po jej policzkach popłynęły kolejne łzy, jedna za drugą, czerwieniąc jeszcze mocniej twarz.
Wyciągnąłem dłoń i otarłem jej czule kropelki spod oczu.
– Błagam, nie płacz już – poprosiłem zrozpaczony, bo nie wiedziałem jak jej pomóc. – Nigdy sobie nie wybaczę, że tyle przeze mnie płakałaś. Przepraszam, ale musiałem już wyznać ci prawdę. Nie przejmuj się niczym. Nie wymagam od ciebie, że odwzajemnisz moje uczucie. Z przyjemnością będę nadal twoim przyjacielem, jeśli oczywiście zechcesz – mówiłem skołowany. Wiedziałem na co się skazuję tymi słowami, ale potrzeba jej w moim życiu była silniejsza niż cierpiące serce.
Jaśmina zaczęła kręcić głową coraz szybciej i coraz mocniej rozrzucając na wszystkie strony pokręcone loki. Wystraszyłem się, bo nie wiedziałem co mogła oznaczać taka reakcja. Czy nie mogła pogodzić się z tym co właśnie usłyszała i dlatego tak zaciekle protestowała? Przyglądałem jej się z coraz większym niepokojem.
– Przytul mnie – wyszeptała przez łzy, a ja poczułem jak moje serce zmienia się z ciężkiego głazu w lekkie piórko.
Nie musiała długo czekać, bo natychmiast zareagowałem, wyciągnąłem dłonie do przodu, chwyciłem pewnie jej wąską talię i zgarnąłem na swoje kolana. Usiadła na mnie okrakiem i od razu przylgnęła z całej siły.
– Nie chcę żebyś był moim przyjacielem – powiedziała z twarzą wtuloną w moją klatkę i znów poczułem niekontrolowany ucisk w piersi. Ona uspokajała już swój płacz, z kolei ja dopiero się za niego zabierałem, bo łzy stały gotowe w oczach. – Przemek... – szepnęła i przykleiła się we mnie jakby chciała się schować w moich ramionach, więc objąłem ją jeszcze ciaśniej. – Zakochałam się w tobie. Przepraszam, że tyle czasu musiało minąć zanim to zrozumiałam, ale teraz jestem tego pewna. Kocham cię – powiedziała głośno, a ja zastygłem.
Zacisnąłem dłonie na jej plecach i już się nie wzbraniałem, tylko uroniłem kilka łez. Te słowa były tak nierealne, że nie potrafiłem w nie uwierzyć.
– Boję się, że nie potrafię. Pierwszy raz czuję coś takiego, a jeśli cię kiedyś skrzywdzę? – zapytała z wyczuwalną w głosie obawą, ale ja pokręciłem głową ze szczerym uśmiechem.
– Mną się nie martw. Dla mnie to co mówisz, już jest spełnieniem najskrytszych marzeń, zresztą nadal w to nie wierzę i tylko czekam, aż się obudzę. Pewnie nadal leżymy w namiocie, a to tylko sen – odparłem z żartem, bo naprawdę nadal wątpiłem w to co się działo.
Jaśmina w końcu oderwała się od mojej klatki, odgarnęła włosy i spojrzała mi prosto w oczy. Na jej twarzy migotały promyki słońca przebijające się przez cienkie gałęzie, sprawiając, że lśniła niczym leśna wróżka z dziecięcych bajek.
– To uwierz – powiedziała, uniosła dłoń i z czułością złapała mnie za policzek. – Kocham cię – powtórzyła z mocą i nie miałem już żadnych wątpliwości. Jej czuły głos, łagodne spojrzenie i troskliwy dotyk wystarczyły, abym uwierzył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top