W nieświadomości

Jestem jak ptak, któremu do jednego skrzydła doczepiono pióra z ołowiu.
Lecę.
W dół.
Wszystkie uczucia, od momentu przebudzenia są niewiarygodnie spotęgowane. Wszystko, co się dzieje i jak ja na to reaguję, jest nienaturalne.
Pęd powietrza sprawia, że nic innego nie słyszę; tylko swoje pierwsze, świadome myśli. Co się dzieje?
Siła wiatru sprawia, że nic nie widzę. Tracę możliwość przytomnej oceny sytuacji, emocje znowu nade mną panują.
Mogę tylko czuć. Czuć ciepło czyjejś dłoni. Dłoni osoby, którą uratowałam.
Na kilka sekund. Bo za chwilę oboje zginiemy. To tylko kwestia czasu, paru pieprzonych, długich i jednocześnie krótkich chwil.
Czy w takiej sytuacji jest nad czym się zastanawiać? Owszem.
A jeśli było inne wyjście? Jeśli zdołałabym uratować mojego Wybawcę? Jeśli wcale nie musiał ginąć? Dlaczego podjęłam taką, a nie inną decyzję? Czy to dlatego, że tak należało postąpić? A może tuż przed śmiercią chciałam poczuć się lepiej?
Czuję się tak bezsilna...
Taka słaba...
Delikatna...
Nie mogę nic zrobić.
Kiedyś taka nie byłam.
Tylko skąd to mogę wiedzieć?
Z moich ust wydziera się krzyk rozpaczy i frustracji.
Krzyczę, piszczę, płaczę, przeklinam ten świat. Słowa przeze mnie wypowiadane tworzą nieskładny bełkot. Sama nie rozumiem co mówię. A jednak czuję, że ma to jakiś głębszy sens.
Z rozmyślań wyrywa mnie świst donośniejszy od ryku wiatru. Moje ciało zostaje przebite ostrym jak brzytwa kolcem, który trafił idealnie w mięśnie łydki. Nawet teraz nie puściłam ręki mężczyzny, którego imienia nie znam, a który tak wiele dla mnie znaczy. Jednak w tym momencie nie muszę zaciskać dłoni bardzo mocno, ponieważ mój Wybawca również został nadziany na kolce. Jestem zbyt otumaniona , aby rozmyślać nad tym , co się właśnie stało i jakim cudem przeżyliśmy. Podciągnęłam się przy pomocy jednej z rąk i zapadłam w głębokie futro, patrząc na powolny ruch błoniastych skrzydeł. Zemdlałam z bólu, mając nadzieję, że jesteśmy bezpieczni i jednocześnie złoszcząc się, czemu znów nie potrafię pokonać słabości własnego ciała. Na razie nie mam zamiaru zastanawiać się, czy nie grozi nam kolejne niebezpieczeństwo. Już...chcę odpocząć. Nie zważając na cenę, jaką mogę zapłacić za brak czujności, tracę powoli przytomność. Czuję, że nadciąga coś, czego się nie spodziewałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top