Rozdział 7

    — Wejdź do budynku — powiedziałem do czarownicy, odsuwając ją od siebie. Sam jednak nie spuszczałem wzroku z chowańca.

    Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać, bo już chwilę później bez żadnej gadki w stylu "nie zostawię cię z tym samego", ostrożnie weszła do budynku przez rozbite okno.

    Może nic jej tam nie zeżre.

    Tyłem wycofałem się do okna, by samemu jak najszybciej wskoczyć do pomieszczenia. Hydracarys jest zbyt wielki żeby się przez nie przecisnąć, więc może tak nam się uda go pozbyć. Usłyszałem skrzypniecie drzwi, więc automatycznie spojrzałem w kierunku Nairy, co było błędem, bo w tym momencie bestia rzuciła się w moją stronę. Szybko wskoczyłem do budynku, jednak chowaniec zdążył mnie złapać za materiał kurtki i szarpnął w swoją stronę, przez co omal nie wypadłem z powrotem na zewnątrz. Złapałem się framugi, wbijając sobie przez to odłamki szkła w dłonie. Dlaczego mam dziś takiego pecha?

    — Zrób coś, do cholery! — krzyknąłem do wiedźmy, która jedynie się temu wszystkiemu przyglądała — Naira! — doskonale widziałem, że się waha. Świetnie, więc teraz mnie zostawi na pastwę losu. Przekląłem, gdy jeden z łbów ugryzł mnie w rękę.

    Czarownica rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym z niego wyszła.

    — Przeklęta, wiedźma! — krzyknąłem za nią wkurzony, jednocześnie z całych sił opierając się chowańcowi, by nie wywlókł mnie na zewnątrz.

    Nie zostałem zabity przez swój lud, to zostanę przez zmutowanego chowańca. Świetnie... Rozejrzałem się za czymkolwiek, dzięki czemu mógłbym się uratować, ale nawet sięgnięcie po jakiś większy odłamek szkła było dla mnie teraz niemożliwe. Cholera jasna.

    Drzwi gwałtownie się otworzyły, przykuwając tym uwagę moją, jaki i Hydracarysa. Naira do mnie podbiegła i wbiła pręt w oko temu łbu, który wbił we mnie zęby. Istota zawyła przeraźliwie puszczając moją rękę. Ponownie szarpnęła mnie do tyłu, ale wtedy usłyszałem dźwięk targanego materiału. No i po kurtce. Omal nie upadłem, kiedy kobieta odciągnęła mnie na bezpieczną odległość.

    Przyznaję... Może w natłoku emocji trochę źle ją oceniłem, ale mogła powiedzieć, że idzie poszukać czegoś czym go zaatakuje, a nie znikać bez słowa, więc... Ostatecznie to jej wina.

    Spojrzałem na swoje zakrwawione ręce, dusząc w sobie kolejne przekleństwo. W końcu bolało jak cholera, a teraz nie mam nawet czym tego opatrzyć. No i widok odłamków szkła wystających z moich dłoni nie był czymś co kiedykolwiek chciałem zobaczyć.

    — Chodź. Może znajdziemy tu jakąś apteczkę — powiedziała czerwonowłosa, wychylając głowę za drzwi i rozglądając się po korytarzu. Chyba nie było tam nic niepokojącego, bo wyszła, a ja za nią.

    Staraliśmy się jak najciszej iść wzdłuż korytarza, zaglądając do każdego mijanego pomieszczenia. Chyba mieszkało tu sporo osób, bo we wszystkich pokojach znajdowały się łóżka i szafy z dziwnymi ubraniami. Większość szaf i szuflad przeszukiwała Naira, bo moje pokaleczone dłonie bolały przy każdym najmniejszym ruchu. Ile bym teraz dał za jakiś eliksir przeciwbólowy?

    — Mam — powiedziała, wyciągając apteczkę z dna szafy — Siadaj — wyprostowała się i spojrzała na mnie.

    Bez słowa usiadłem na łóżku i patrzyłem na nią wyczekująco. Kobieta podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.

    — Co ty wyprawiasz? — zapytałem, mrużąc na nią oczy.

    — Korzystam z tego, że nie możesz mnie zrzucić — odpowiedziała zaczepnie. Ostrożnie chwyciła mnie za nadgarstek i przyciągnęła do siebie moją dłoń.

    — Aż taka zdesperowana i niewyżyta jesteś? — przewróciłem oczami.

    — Żebyś wiedział. Odkąd mam cię na głowie, to nie mam żadnego faceta. To frustrujące — zaczęła wyciągać odłamki szkła z mojej dłoni, a ja z trudem powstrzymałem się od syknięcia.

    — Nikt ci nie zabrania umawiać się z jakimiś przypadkowymi facetami, więc nie próbuj mnie obwiniać.

    — Mhm... Ale tobie chyba też powinna powoli zacząć doskwierać samotność — puściła mi oczko.

    — I co? Liczysz, że wtedy się na ciebie rzucę? — uniosłem brew, przyglądając się jej twarzy, po której błąkał się rozbawiony uśmiech.

    — Trochę tak — na to już jej nie odpowiedziałem — Nie rób takiej miny, tylko żartowałam, prawiczku — powiedziała, schodząc z moich kolan, a ja jedynie pokręciłem z dezaprobatą głową na jej przytyk.

    Po oczyszczeniu ran założyła mi opatrunek. To samo zrobiła z drugą dłonią i przedramieniem, w które Hydracarys wbił swoje zęby.

    — Gotowe. Chodź, musimy znaleźć coś do jedzenia — wyszliśmy z pokoju i równie cicho jak wcześniej, ruszyliśmy na poszukiwania.

    Nie wątpię, że to właśnie stąd pochodzą te wszystkie zmutowane chowańce, które spotkaliśmy wcześniej. Cholerni ludzie... Zdecydowanie mam już dosyć tej rasy. Przynosi tylko same problemy. W pewnym momencie doszedł nas nieprzyjemny zapach zgnilizny. A im bliżej byliśmy żelaznych drzwi z małym okienkiem na środku, tym zapach ten był intensywniejszy. Naira zakryła sobie dłonią usta i nos. Popatrzyliśmy po sobie, jakbyśmy bezgłośnie chcieli stwierdzić czy powinniśmy jeszcze bardziej zbliżać się do drzwi. I choć mógł być to błąd, to oboje byliśmy zbyt zaciekawieni, by odpuścić.

    Zajrzeliśmy przez małe wybite okienko na drzwiach do dalszej części korytarza. A tam znaleźliśmy ludzi, którzy chyba odpowiadali za to miejsce. Ich poszarpane ciała prawdopodobnie już od kilku tygodni się rozkładały. Zaschnięta krew pokrywała całą podłogę i ogromne szyby, które dawały widok na pomieszczenia po obu stronach korytarza. Pokoje te były w większości puste, a w nielicznych znajdowały się martw istoty, które były czymś na wzór naszych chowańców. Wygląda na to, że coś przy tych eksperymentach wyszło im spod kontroli i zapłacili za to co robili.

    — Ludzie... — mruknąłem pod nosem z wyczuwalną pogardą.

    — Chodźmy stąd. Jeśli zostaniemy tu za długo, to cholera wie na co zachorujemy — odwróciła się na pięcie i ruszyła tam skąd przyszliśmy.

    Bez żadnego protestu, udałem się za nią. Po drugiej stronie korytarza w końcu znaleźliśmy kuchnię. Jednak pełno jedzenia było już spleśniałe i zepsute.  Mimo to czarownica zaczęła szukać po szafkach czegoś zdatnego do jedzenia. W pewnym momencie usłyszeliśmy jakiś wrzask, przez który przeszły mi ciarki po plecach. Spojrzeliśmy w kierunku drugiej części korytarza, w której znajdowały się martwe ciała. Wziąłem nóż z blatu i czekałem. Jednak wszystko ucichło.

    — Mam już dosyć tego miejsca... — powiedziałem cicho.

    — Przypomnij mi przez kogo się tu znaleźliśmy?

    Ta... Przeze mnie. Ale gdyby się tak ze mną nie szarpała, to nie stracilibyśmy wszystkich swoich rzeczy. Czarownica wróciła do szukania jedzenia, a ja pozostałem dalej czujny.

****

    Naira chodziła niespokojnie po pokoju, który wybraliśmy do spania. Stwierdziliśmy, że głupotą byłoby rozdzielanie się w tym miejscu. No i czarownica uparła się, że nie ma opcji, aby została teraz sama. W każdym razie, cały czas mruczała coś pod nosem o eliksirze i naparze, które tak często zażywała. Zaciskała dłoń na swoim prawym boku, co jakiś czas wykrzywiając twarz w grymasie bólu. I choć nie komentowałem tego, to zauważyłem, że żyłki na jej nodze, które do tej pory ledwo wystawały spod nogawki jej krótkich spodenek, teraz sięgały połowy jej uda. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a kobieta zacznie chodzić po ścianach.

    — Może... Połóż się i spróbuj zasnąć, a jutro coś wymyślimy?

    — Nie mam tyle czasu — odpowiedziała, nie obdarzając mnie spojrzeniem.

    — Ponieważ...?

    — Ponieważ, nie. I koniec — wolną dłoń wplotła we włosy i zacisnęła na nich palce.

   — No tak. Argument nie do podważenia — przewróciłem oczami.

    — Zamknij się, Ezarel — warknęła cicho — I daj mi nóż — wyciągnęła rękę po nóż, który przyniosłem ze sobą z kuchni.

    — Nie. Co ty kombinujesz?

    — Nie twoja sprawa. Dawaj ten nóż — ruszyła w moją stronę.

    — Nie — wstałem z łóżka i stanąłem jej na drodzę, by nie sięgnęła po nóż leżący na szafce — Naira, uspokój się — powiedziałem, gdy zaczęła mną szarpać, abym zszedł jej z drogi — Dosyć tego słyszysz? — złapałem ją za ramiona i potrząsnąłem nią, aby się ogarnęła. Ale na niewiele się to zdało. Nie wiedząc co mogę jeszcze zrobić, złapałem ją za podbródek, pchnąłem go lekko do góry i załączyłem nasze usta ze sobą, by chociaż tak oderwać jej myśli od jakiegoś chorego pomysłu, który miała teraz w głowie. Zadziałało, bo niemal natychmiast przestała się szarpać i odwzajemniła pocałunek — Uspokoiłaś się już? — zapytałem miękkim głosem, patrząc jej w oczy.

    Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale finalnie nie wydobyła z siebie żadnego słowa. No proszę, ktoś tu w końcu zaniemówił. Powstrzymałem wredny uśmiech, który uparcie cisnął mi się na twarz. I zanim zdążyłem powiedzieć coś więcej, zostałem przyciągnięty do kolejnego pocałunku.

~~~~~~~~~~

Hejo!

Wybaczcie za taką długą przerwę, ale chciałam najpierw skończyć Rycerza. Stało się to i teraz mogę się w pełni skupić na tym tworze.

Chyba nie mam dziś zbyt wiele do powiedzenia... Ale się pochwalę rysunkiem Nairy, który zrobiłam jakiś czas temu.

No i to w sumie tyle.

Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top