Rozdział 3

    Gdy Ezarel się obudził, Nairy nie było już w śpiworze obok. Przetarł zaspany oczy i wyszedł z namiotu. Nie trudno było mu wypatrzyć czerwonych włosów kobiety. Siedziała na trawie, tyłem do niego, a obok siebie miała rozłożone różne zioła i przyrządy lekarskie. Domyślił się, że musi zajmować się swoją nogą, jednak gdy usłyszała jak do niej podchodzi, wzdrygnęła się. Obróciła głowę w jego stronę, uśmiechnęła się nerwowo i zaczęła z powrotem wszystko pakować.

    — Wyspałeś się? — próbowała ukryć swoje zdenerwowanie.

    — Tak. Możemy jechać dalej — zauważył, że jej noga była dalej zabandażowana, a kobieta dopiero teraz zaczęła wyciągać odpowiednie rzeczy do zmiany opatrunku.

    — Tak, tak. Ogarnę się z tą nogą i pójdziemy. W tym czasie coś zjedz — skupiła się na swoim zadaniu, całkowicie ignorując obecność Ezarela, który uważnie jej się przyglądał.

    Niebieskowłosy jednak nie zadawał więcej pytań. Zresztą... To chyba nie jemu oceniać co przed nim ukrywała czarownica. Przecież sam jeszcze do niedawna ukrywał przed wszystkimi człowieka. Może przynajmniej Naira nie będzie musiała uciekać, przez to co robi, bo jeśli i ona zacznie mieć problemy, to na pewno jeszcze ciężej będzie im unikać odpowiedzialności.

    — Możemy iść — powiedziała jakiś czas później i wstała z ziemii.

   Odłożyła torbę na grzbiet shau'kobowa i ruszyła w odpowiednim kierunku, prowadząc chowańca za sobą. Elf zrównał z nią kroku.

    — Pomóc ci? — zapytał, widząc jak kuleje.

     — W zasadzie, to byłoby to całkiem miłe z twojej strony, więc tak.

    Mężczyzna pokiwał na zgodę głową, po czym rozejrzał się po okolicy. Na chwilę od niej odszedł, by później wrócić z kijem w ręce, którego jej podał.

    — Masz. Możesz się na nim podpierać — uśmiechnął się, chyba nawet trochę wrednie.

    Z dość nieodgadnionym wyrazem twarzy, przyjęła jego pomoc.

    — Dziękuję...?

****

    — Zaczekaj... — powiedział cicho, zastawiając jej drogę ręką.

    — Co się dzieje? — spojrzała na niego pytająco, jednak gdy nie otrzymała odpowiedzi, popatrzyła w tym samym kierunku co on.

    Między drzewami mogli ujrzeć dalafa, który tak jak spotkany wcześniej blackdog, różnił się od swojego gatunku. Przede wszystkim miał uszy jak pimpel, a jego tylne kończyny zdawały się być mocniejsze. Posiadał już cechy dorosłego osobnika tego gatunku, jednak na pewno był mniejszy.

    — Zdecydowanie coś jest nie tak z chowańcami w tym regionie — powiedział bardziej do siebie.

    — Ezarel... Nie wiem czy pamiętasz, ale nie mamy czasu się nad tym rozwodzić — upomniała go.

    Fakt, zmutowane chowańce są całkiem ciekawym zjawiskiem, jednak oni nie mają czasu na takie rzeczy. Ona nie ma czasu. Ktoś inny musi się tym zająć. Im dłużej będą zwlekać, tym Straż Eel łatwiej ich złapie, a jej cały plan się posypie. A to przecież było pewne, że wyślą kogoś śladem jednego z szefów. Może nawet samego Nevrę? Elf jednak zdawał się w ogóle na nią nie zwracać uwagi i powoli ruszył w stronę chowańca.

    — Spłoszysz go... — przewróciła oczami.

    — Tylko coś sprawdzę — nie zatrzymywał się, a chowaniec po prostu uciekł.

    Niebieskowłosy podniósł z trawy miodowy owoc i dokładnie go obejrzał. Nie wyglądał jakoś niezwykle, jednak mimo to, schował go do torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Może jednak coś jest z tutejszą żywnością, która wpływa w taki sposób na chowańce?

    — Możemy iść dalej — wrócił do czarownicy i kontynuowali swoją wędrówkę.

****

    Jeszcze parę razy w ciągu kolejnych dni podróży, która wydłużyła się przez to, że kilka razy zeszli z odpowiedniej drogi, elf zebrał kilka rodzai pożywienia chowańców. Lecz Naira nie mogła mu się dziwić, był urodzonym alchemikiem, to oczywiste, że zainteresuje go taka anomalia. Na swój sposób nawet jej to imponowało i lubiła widzieć go przy tych małych badaniach. Nawet kilka razy pozwolił jej przejrzeć notatki, które sporządził, przy okazji tłumacząc jej je.

    — To całkiem dobra teza, ale to lithops po zmieszaniu z pecteilis może wywołać zmiany przy ubarwieniu feary, czy chowańców. I wygląda to tak samo jak u Jipinku, którego widzieliśmy.

    — Lithops zmieszany z pecteilis? — uniósł brew — Skąd to w ogóle wiesz?

    — No wiesz... Jestem zielarką. Muszę wiedzieć takie rzeczy. Czasem dzieci bawią się różnymi roślinami, a później przychodzą do mnie z jakimiś przebarwieniami. I innymi tego typu... — utkwiła wzrok w kartkach.

    — Nie wiem gdzie musiałaś być, żeby jakiekolwiek dzieciaki miały dostęp do tych dwóch roślin jednocześnie. Poza tym, lithops od razu by je poparzył i to dość poważnie.

    — Nie jeśli wszedłby w reakcję z pecteilis, wówczas jedyne widoczne obrażenie, o ile można to tak nazwać, to tylko przebarwienie.

    — Te rośliny nie rosną w tych samych rejonach.

    — Długo zamierzasz się ze mną sprzeczać? — spojrzała mu w oczy — Zresztą, nie ważne... Albo mi uwierzysz, albo dalej będziesz błądził w swoich teoriach — oddała mu notatnik i wstała z ziemi — Nie kładź się spać zbyt późno. Jeśli jutro wyruszymy o szóstej, to w południe powinniśmy dotrzeć do Effety.

    — Jak się nie będziesz wlec, to może — uśmiechnął się wrednie.

    — Skoro przeszkadza ci mój kulejący chód, to zawsze możesz mnie sam nieść — puściła mu oczko i weszła do namiotu.

    Jedynie odprowadził ją wzrokiem delikatnie się przy tym uśmiechając. Później rozbawiony pokręcił głową i wrócił wzrokiem do swoich notatek. Zapisał sugestię czarownicy, jednak tylko w nawiasie. W końcu zielarce daleko do doświadczonego alchemika, a swoje teorie uważał za bardziej prawdopodobne.

****

    Do wioski dotarli dopiero po południu. Oczywiście Ezarel nie szczędził sobie głośnego wzdychania i komentowania jak to przez jedną kulawą pokrakę będą jeszcze później niż planowali, co kontrowała odpowiedzią, że to przez niego zgadzali z trasy, by mógł się przyjrzeć jakiemuś chowańcowi.

    — Zostań tu, a ja porozmawiam z szefem tej wioski.

    — Pójdę z tobą.

    — To byłoby bardzo głupie z twojej strony zważywszy, że najlepiej by było, gdybyś się ukrywał. Zostań tu w cieniu i... — zaczęła szukać czegoś w torbie — Załóż to na głowę — podała mu niebieski szal — W miarę możliwości się nie wychylaj. Wrócę jak najszybciej — ruszyła w kierunku centrum miasta, zostawiając elfa z całym bagażem.

****

    — Nevra... — elfka podeszła do wampira.

    — Ewelein, tak szybko wróciłaś? Co z Ezarelem, przywieźliście go ze sobą? — odwrócił się w jej stronę.

    — Gdy dotarłam do Khahid, już go nie było. Podobno się obudził i uciekł z wioski razem z jakąś wiedźmą, która zatruwała tamtejszych mieszkańców, podając się za zielarkę.

    — Słucham? — zamrugał zaskoczony.

    — Gdy chcieli już się rozprawić z tamtą czarownicą, dom był pusty. Nie było, żadnego śladu ani po niej, ani po nim... Martwię się o niego. Domyślam się, że ta cała zielarka, będzie chciała go w jakiś sposób wykorzystać i... Zrobi mu krzywdę.

    — W co on się dał wciągnąć...? — przyłożył dłoń do twarzy. Najchętniej sam wyruszyłby go ratować, jednak obecna sytuacja w Kwaterze Głównej mu na to nie do końca pozwalała — Jamon, każ Kero wysłać listy do wiosek na Zachodnim Wybrzeżu o poszukiwaniach Ezarela i towarzyszącej mu kobiety. Jeśli ktoś ich znajdzie, niech niezwłocznie nas poinformuję i w razie możliwości, niech nie pozwalają im opuścić danego miejsca.

~~~~~~~~~~~

Hejo!

Kilka informacji na przyszłość, odnośnie częstotliwości wstawiania rozdziałów.

Otóż...

Będą się pojawiać raz na jakiś czas. Prawdopodobnie tylko jeden rozdział w miesiącu.

Ponieważ...

Oprócz UL mam jeszcze Rycerza na głowie i nowy projekt związany z Arcaną. A w każdym miesiącu chciałabym wstawić choć jeden rozdział do jednej z tych trzech prac.

Choć istnieje prawdopodobieństwo, że za jakiś czas się ogarnę z grafikiem i będę miała więcej czasu. Albo najdzie mnie mocny zastrzyk weny. Wtedy i tylko wtedy możecie liczyć na więcej rozdziałów.

To tyle.

Do następnego!

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top