Rozdział 15

    Zacisnął dłonie na jej ramionach, dławiąc się czarną cieczą, która napłynęła mu do ust. Patrzyła przerażona, jak fioletowe żyłki zaczynają się szybko rozrastać po jego ciele. Niczym krwiożercze pnącze owijały się wokół ofiary, nie dając możliwości do ucieczki. Zabiła go. Nie udało jej się sporządzić odpowiedniego leku. Jego uchwyt się poluźnił, a mężczyzna padł na łóżko, wydając swe ostatnie tchnienie. Cofnęła się pod ścianę i zsunęła po niej na podłogę. Dłonie jej się trzęsły. Dłonie, które teraz zostały pokryte krwią. Miała krew na rękach. Cała się trzęsła, a oddech jej przyspieszył. Musi stąd uciec. Jak najszybciej. Przeszła kilka kroków na czworaka, zanim udało jej się wstać. Szybko opuściła pomieszczenie, biegnąc na złamanie karku, jakby sam diabeł ją gonił.

    Zaczął się dusić. Złapał się za szyję, a ona w milczeniu obserwowała, jak żyłki pokrywają całe jego ciało. Szamotał się na łóżku, walcząc ze śmiercią, ale kostucha nie ma sobie równych. Czyli znów się nie udało. Te pozycję też musi wykreślić. Jakiś czas później mężczyzna przestał się ruszać. Wychodzi na to, że zabiła kolejnego... Powoli spakowała wszystkie swoje rzeczy do torby. Obdarzyła martwego jeszcze jednym spojrzeniem, zanim obróciła się na pięcie i spokojnie wyszła z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi.

****

    Siedział w lochu za jej zbrodnie. Jakim trzeba być idiotą, by zaufać dwa razy osobie, która nie jest godna zaufania? Nie uwierzyli mu. Choć wszystko im wytłumaczył, to widać Naira była jeszcze bardziej przekonująca, gdy nie posiadała swojej twarzy.

    Złapał się za bok, gdy kłujący ból nad prawym biodrem zaczął przybierać na sile. Skulił się z cichym sykiem i zacisnął zęby. W dodatku ta cholerna trucizna... I co ona niby teraz zamierza? Patrzyć jak umiera, a swoje życie ułoży na nowo pod jego imieniem?

    Podniósł wzrok, gdy usłyszał czyjeś kroki. Strażniczka o krótko ściętych blond włosach, zmierzała w jego stronę. Była bardziej umięśniona niż niejeden facet, a na jej skórze znajdowało się kilka blizn. Obsydian, bez dwóch zdań. Oparła się ramieniem o kratę i spojrzała na niego dużymi, niebieskimi oczami.

    — Co taka dziewczyna, jak ty, robi w takiej celi, jak ta? — zapytała, uśmiechając się zadziornie.

    — Jestem Ezarel — warknął, marszcząc brwi.

    — O kurwa, od razu z grubej rury lecisz — stwierdziła rozbawiona — Lance mi nie uwierzy jak mu o tym powiem.

    Lance? Z jakiegoś powodu, to imię wydało mu się znajome. Wystarczyło mu się chwilę zastanowić, zanim zrozumiał skąd je kojarzy. Gdy miał dołączyć do Straży Eel, Lance był wtedy nowym szefem Straży Obsydianu. Chyba nie było go w Sali Obrad, gdy ich przesłuchiwano. Dobrze. Może on ma trochę więcej oleju w głowie niż pozostali.

    — Lance, to ten szef? Wezwij go, chcę z nim porozmawiać.

    — Ta, to on... Ale, złotko, nie licz na niego. Jeśli on ci uwierzy, że jesteś "Ezarelem", to będzie ostatnią osobą, która będzie chciała cię stąd wypuścić.

    Zamrugał zaskoczony. Fakt, był tu... I musiał podpaść akurat szefowi Obsydianu? Ciekawe czym...

    — Słucham...?

    — No — wzruszyła ramionami — Gdybyś była Ezarelem, nawet nie brałabyś go pod uwagę jako ratunek.

    — Mam zanik pamięci. Niczego nie pamiętam z czasów, gdy tu byłem.

    — Cóż za banalna wymówka. No nic. Jeśli faktycznie jesteś Ezarelem, to polecam do rozmowy bardziej Id, może ona przekona Lance'a do tego, by sprawdzili, czy nie kłamiesz.

    Id... Id. Idalia. Kobieta, o której Nevra wspomniał w liście. Miała dziecko. Chyba jego dziecko... Ta myśl wydała mu się trochę niekomfortowa. Nie pamiętał nic stąd, a wiązało go z tym miejscem więcej niżby chciał.

    — Mogłabyś zostawić nas samych? — usłyszał swój głos.

    Od razu spojrzał złowrogo na Nairę. Strażniczka przy jego celi, pokiwała na zgodę głową i odeszła do innych więźniów. Ezarel zbliżył się do krat i wlepił spojrzenie w swoje zielone oczy.

    — Po coś tu przyszła?

    Naira podeszła bliżej i podała mu przez kraty fiolkę z naparem.

    — Trzymaj. Złagodzi ból i nie będzie się tak szybko rozprzestrzeniać.

    — Wszystko mi jedno, skoro i tak przez ciebie umrę — warknął.

    — Nie umrzesz przeze mnie, tylko przez swoją głupotę — zaczęła mówić trochę ciszej, żeby na pewno nikt jej nie słyszał poza elfem — Jeśli mnie posłuchasz, to za jakiś czas cię stąd wyciągnę i wrócisz do swojego ciała. Przecież mówiłam, że posłużę się twoimi dłońmi, żebyś to ty nie musiał czarować.

    — Przedstawiłaś mi to w inny sposób.

    — W taki, aby mieć pewność, że się zgodzisz. Ale skoro tak bardzo chcesz stawiać na swoim... Miłego umierania na stosie, bo planują cię odesłać do Meliatis — uśmiechnęła się krzywo, widząc jak szerzej otwiera oczy — Już rozumiesz, prawda? Oni nie podlegają straży, a znając ich... Będzie to na pewno stos. Wywiozą cię tam za dwa dni — zaczęła odchodzić.

    — Czekaj — złapał ją za nadgarstek. Cholera, znowu... Znowu tańczył jak mu zagrała. Zatrzymała się i odwróciła głowę w jego stronę. Na chwilę się zawahał — To... Co teraz?

    — Wypij to — ponownie podała mu napar — Ja się zajmę całą resztą. I... Masz jeszcze to — podała mu narkotyk.

    — Nie, nie wypiję tego.

    — Możesz nie chcieć, ale moje ciało, to na tobie wymusi.

    Otworzyła fiolkę i niemalże podstawiła mu ją pod nos. Skrzywił się i się cofnął, ale zdołał dotrzeć do niego zapach eliksiru i... Cholera, teraz naprawdę wydał mu się bardziej pociągający niż kiedykolwiek. Przełknął głośno ślinę. To co najmniej tak jakby dostał małą łyżeczkę miodu, a chciał więcej, dużo więcej. Powoli sięgnął po fiolkę. Długi czas patrzył w milczeniu na eliksir, już niemalże czując jego smak na języku. Powinien się powstrzymać. Musi się opamiętać. Zamknął oczy oddychając głęboko, ale dalej dostający się do niego zapach narkotyku zdecydowanie nie pomagał. Zacisnął usta w wąską linię i rzucił fiolką o podłogę. Naira zmarszczyła na niego oczy, wściekła za to z jaką łatwością przyszło mu rozprawić się z jej skarbem.

    — Co tam się dzieje? — usłyszeli głos strażniczki.

    — To nic takiego. Tylko mi coś spadło — uśmiechnęła się przepraszająco, po czym wróciła wzrokiem do Ezarela — Wisisz mi jedną taką fiolkę — wysyczała i wcisnęła mu napar do ręki — Tego nie waż mi się wyrzucać.

    Mimo wszystko musiała dbać o to, by zadbał o jej ciało, bo jeśli w nim zginie, to pociągnie ją za sobą. Dusza nie może żyć w cudzym ciele, jeśli jej prawdziwe jest martwe. Gdyby było to takie proste, już dawno pozbyłaby się swojego zatrutego... Może Ezarelowi nie przyjdą do głowy, żadne głupie pomysły. Ku jej uldze, napar postanowił grzecznie wypić. Dobrze, gdyby go w niego wciskała, mogłoby to być dla innych... Podejrzane. A na ten moment muszą jej ufać, skoro zamierzała przejrzeć ich zbiory w poszukiwaniu lekarstwa.

    — Wrócę do ciebie jak będziesz musiał wypić drugą dawkę — powiedziała cicho — Na razie — ruszyła do wyjścia. Elf jedynie odprowadził ją spojrzeniem.

****

   — Ezarel? — usłyszała kobiecy głos, gdy ponownie zmierzała w stronę lochu. Na początek nie zareagowała na imię elfa, ale szybko się opamiętała i odwróciła się w stronę kobiety, która rzuciła się jej na szyję — Naprawdę wróciłeś. Cały i zdrowy — nagle szybko od niej odskoczyła, jakby coś sobie uświadomiła — Wybacz... Ostatnio dużo słyszałam o tym co ci się przytrafiło. Więc gdy cię teraz zobaczyłam... Nie powinnam była, wiem — odwróciła wzrok, nerwowo zaciskając dłoń na skrawku swojego ubrania.

    Czarownica dłuższą chwilę patrzyła w niezrozumieniu na niskie dziewczę o czerwonych oczach i długich brązowych włosach. Po jej zachowaniu bez trudu mogła stwierdzić, że jej relacja z elfem mogła być trochę... Skomplikowana.

    — Wybacz, ale... Kim jesteś?

    — Słucham? — spojrzała na niego zaskoczona.

    — Mam zanik pamięci, więc jeśli mogłabyś mi przybliżyć kim jesteś byłbym wdzięczny.

    Długą chwilę milczała, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. W końcu spuściła wzrok i uśmiechnęła się smutno.

    — Może to i lepiej...

    — Co mam przez to rozumieć? — uniosła brew.

    Kobieta machnęła lekceważąco ręką.

     — Nie ważne. Jestem Idalia — przedstawiła się z delikatnym uśmiechem, choć w jej oczach w dalszym ciągu można było dostrzec cień smutku.

    Idalia. Kobieta, wspomniana w liście, który Nevra przesłał Ezarelowi. Więc nie jest jakąś pierwszą lepszą znajomą, skoro nawet jej dziecko zostało uwzględnione w tej wiadomości. Albo to jej dziecko było szczególnie ważne. A żeby tak było, musiało być ono jego. Tak przynajmniej się domyślała. Ale czemu miałby odejść od rodziny, skazując się na zapomnienie chłopca, na które chyba liczył? Zabrakło mu dojrzałości? Odpowiedzialności? Zostawił ich samych? Jeśli tak, dlaczego ta kobieta witała go teraz z szeroko otwartymi ramionami?

    — Wybacz, że pytam, ale czy nas... Coś więcej łączyło? — z jakiegoś powodu chciała znać odpowiedź na to pytanie.

    — Dość... Bezpośrednio — powiedziała trochę zmieszana — Ale tak. Swego czasu... — widać było po niej, że ten temat nie był dla niej najłatwiejszy, ale musiała odpowiedzieć jeszcze na jedno pytanie.

    — Nevra w ostatnim liście, wspomniał o twoim dziecku. Czy to syn E-... Mój syn?

    — Nie, nie. Znaczy... Nie do końca. Nie pod względem krwi, ale... Zaopiekowałeś się nami i byłeś wtedy dla Afarena jak ojciec, więc... Trochę tak? Ale nie czuj się do niczego zobowiązany, skoro nic nie pamiętasz. I tak zrobiłeś dla nas więcej niż można chcieć.

    Naira delikatnie się uśmiechnęła. Po tym co usłyszała elf trochę zapunktował w jej oczach. Chociaż teraz czuła się bardziej podle, że wykorzystała właśnie jego.

    — Rozumiem. I jak sobie radzicie beze mnie? Ma kto teraz uczyć Afarena typowo męskiego fachu?

    — Ma dopiero pięć lat, więc jeszcze wszystko przed nim. Ale tak, jak coś się w domu zepsuje, to Ren dzielnie siedzi przy Lansie z gwoździami — uśmiechnęła się z czułością, jakby wspominała właśnie takie zdarzenie.

    — Więc wygląda na to, że przekazałem go w dobre ręce — Idalia tylko przyjrzała jej się z delikatnym uśmiechem na ustach, lekko przechylając głowę. Powiedziała coś nie tak? Wydała się? Im dłużej milczała, tym czarownica bardziej się denerwowała, choć próbowała tego po sobie nie pokazywać.

    — Zmieniłeś się — powiedziała w końcu.

     — To... Dobrze, czy źle?

    Wzruszyła ramionami.

    — Dawny ty pewnie by powiedział, że źle. Ale ja... Cieszę się, że znów mogę z tobą normalnie porozmawiać. Jeśli kiedyś sobie wszystko przypomnisz... Zrozumiem jeśli ponownie nie będziesz chciał mnie nawet widzieć, ale... Chcę żebyś wiedział, że żałuję. I gdybym mogła cofnąć czas... Postąpiłabym inaczej. Przepraszam.

    — Domyślam się, że mam nie pytać co konkretnie masz na myśli — wróżka tylko odwróciła od niej wzrok — Rozumiem... Będę miał to na uwadze.

    — Dobrze, dzięki. Zostawię cię już, muszę wracać do domu. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy mogli ze sobą zamienić kilka słów — ruszyła do wyjścia.

    — Ja też. Na razie, Id.

    — Do zobaczenia, Ez — ostatni raz się do niej uśmiechnęła.

    Ach, no tak. Była do niej tak przychylnie nastawiona, bo była Ezarelem nie Nairą. Trochę zaczęła zazdrościć elfowi tego, że miał tu osoby, które były dla niego takie życzliwe i po prostu chciały przy nim być, rozmawiać z nim, bez żadnego podstępu, czy późniejszych żądań. Miał tu osoby, którym mógł ufać i które wskoczyłby za nim w ogień. Nie musiał na co dzień spać z jednym okiem otwartym. Mógł liczyć na kogoś więcej niż tylko na siebie. Nie budzić się i myśleć, że parszywy los zatacza koła. Niekończąca się tragedia.

    To takie żałosne, myśleć, że jest się tym najbardziej pokrzywdzonym.

    Dlaczego stąd odszedł? Znudziło mu się poukładane życie szefa straży? Potrzebował rozrywki, niebezpieczeństwa, adrenaliny? Chyba nigdy nie zrozumie osób, które dobrowolnie niszczą coś, co było ich bezpiecznym schronem.

    Gdy wróżka zniknęła jej z oczu, odwróciła się na pięcie i zeszła do lochu, by spojrzeć w oczy osobie, której idealnym życiem teraz żyła.

    Jakże słodki jest zakazany owoc, dopóki nie pozostawi goryczy na języku.

****

    — Mimo to, lepiej się upewnić. Koori, jesteś pewna, że będziesz w stanie niepodważalnie ustalić, które z nich jest kim? — zapytała Hua przenosząc wzrok na kitsune.

    — Zgadza się. Mam już pewien pomysł jak to potwierdzić.

Pacia03

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top