Rozdział 14
Zatrzymałam się.
Wydawało mi się, że idę naprzód.
Ale szłam w miejscu.
Lustereczko, lustereczko...
Czy upadłam zanim zdążyłam się wzbić?
Upadek połamał mi kolana.
Czołgam się.
Powoli.
Żałośnie.
Nie zważając na nic dookoła.
Wierzę, że wkrótce zostanę uzdrowiona...
Ale karma w końcu odbierze mój dług.
****
— Powiedz mi wszystko. Tylko bez żadnych kłamstw. Chce poznać twoją prawdziwą historię.
Czerwonowłosa zaśmiała się serdecznie na te słowa.
— A powiedz mi, elfie, dlaczego niby miałabym to zrobić?
— Jesteś mi winna prawdę, za to jak długo utrzymywałaś mnie w kłamstwie — odpowiedział spokojnie.
— Nie jestem nikomu nic winna.
Nastała dłuższa chwila ciszy, którą ponownie przerwał Ezarel:
— Saykil... Zgwałcił cię?
— Nie. On akurat nie. A przynajmniej sobie nie przypominam. Co prawda należy do grupy tych żałosnych facetów, którzy myślą, że jak pokażą kobiecie swojego fiuta, to ta od razu rozłoży przed nimi nogi, ale jest niegroźny.
— On akurat nie? — spojrzała na niego, marszcząc brwi, jakby chciała go zmrozić spojrzeniem. Jednak on sobie nic z tego nie zrobił, tylko kontynuował — Ci trzej faceci... Nie skrzywdzili jakiejś twojej znajomej, tylko ciebie. Dlatego ich zabiłaś — w dalszym ciągu nic mu nie odpowiadała — I dalej się z tym nie pogodziłaś. Gdy kiedyś się obudziłem w środku nocy... Słyszałem jak płakałaś w łazience — i czuł się naprawdę podle z tym, że tamtego dnia, gdy wróciła do pokoju, zamiast z nią porozmawiać, spanikował i udawał, że śpi.
Nie spał wtedy? No nic... Fakt, płakała. Ale nie dokładnie z tego powodu, o którym myślał. Wtedy była to jedna z tych nocy, gdy widząc jak truciza rozprzestrzenia się po jej ciele, cichy głos z tyłu jej głowy przybierał na sile. Głos, który uparcie powtarzał, że nigdy nie znajdzie leku. W każdym razie, to i tak nie była jego sprawa i nie zamierzała od tak mu się ze wszystkiego tłumaczyć. Chyba, że...
— Co będę z tego miała? Propozycja wyżalenia się, "żebym poczuła się lepiej", nieszczególnie do mnie przemawia.
— Chcę wiedzieć dlaczego to robisz i... — rozejrzał się dookoła, a gdy upewnił się, że nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi, dodał trochę ciszej — I pomogę ci się uwolnić, jeśli uznam, że jest to tego warte.
— Dlaczego miałabym ci zaufać? Znowu...
— Ostatecznie jestem teraz twoją jedyną nadzieją. Więc sama zdecyduj, czy się na to piszesz, czy nie.
Długą chwilę obserwowała go bez słowa, rozważając wszystkie "za" i "przeciw". Doświadczenie kazało jej odrzucić te propozycję, nadzieja zaś przyjąć. Z jednej strony, mógł chcieć wyciągnąć z niej przyznanie się do zbrodni, z drugiej, może faktycznie ta wiedza skłoniłaby go do podjęcia decyzji, czy jej pomóc czy nie. Zdecydowanie będzie musiała dobierać słowa ostrożniej niż do tej pory.
— Niech będzie... — odchyliła do tyłu głowę i zamknęła oczy. Może tak będzie jej łatwiej wszystko z siebie wyrzucić? — Szukam lekarstwa na truciznę. A żeby mieć pewność, że zadziała, najpierw testuję go na innych chorych... Efekty bywają różne i ciężkie do przewidzenia.
Jego wzrok od razu padł na jej nogę, po której rozchodziły się fioletowe żyłki. To właśnie nimi były pokryte ciała jej ofiar.
— To jest ta trucizna.
— Tak. Napar, który mi zrobiłeś w jakimś stopniu zwalnia jej rozprzestrzenianie się.
— Więc zatruwasz innych tylko po to, by znaleźć lekarstwo dla samej siebie? — zmarszczył lekko brwi.
— Zgadza się. To najpewniejszy sposób.
— To przestępstwo.
— Bardziej niż konsekwencji, obawiam się śmierci.
— Tymi konsekwencjami może być wyrok śmierci.
— Przed tym może jeszcze uda mi się uciec. A ty miałeś słuchać, więc mi nie przerywaj... — gdy nic nie odpowiedział, kontynuowała — Mnie raczono tą trucizną tylko dlatego, że ktoś stwierdził, iż param się czarną magią — prychnęła — Ufałam mu, a ten wydał na mnie wyrok śmierci... Zajmował się mną, gdy moi rodzice musieli wyjechać... Z każdym rokiem zachowywał się w stosunku do mnie coraz dziwniej. A ja to zignorowałem zamiast obserwować wszystko co robił... Stało się to gdy miałam osiemnaście lat. Więc już od czterech błąkam się po świecie próbując różnych roślin i eliksirów... Jak widzisz, idzie mi to beznadziejnie.
— Co to za trucizna?
— Wyniszczająca komórki w ciele. Ale umieszcza się w losowym miejscu. U jednych zaczynało się od nogi, u innych od ramienia, a jeszcze innych od głowy. W torbie, na ostatniej stronie mojego notesu znajdziesz sposób jej przygotowania. Na poprzednich znajdują się wypróbowane przeze mnie zestawienia eliksirów, czy roślin.
— Zaczekaj — odszedł na chwilę od celi, by pójść do bagaży, wyszukał między nimi torbę Nairy i wyjął z niej notes, z którym do niej wrócił. Od razu przeszedł na ostatnią stronę i przejechał wzrokiem po spisie składników i sposobie przygotowania. Nie kojarzył tej trucizny, ale równie dobrze mógł o niej zapomnieć przez swój zanik pamięci... Jest teraz z alchemią kilka, albo kilkanaście lat do tyłu. Później zaczął przeskakiwać na poprzednie strony. W jej notatkach znajdował się ogromny nieład. Ponad to, zdecydowana większość pozycji była już przekreślona, czy to znaczy...? — Wypróbowałaś te wszystkie przekreślone eliksiry?
— Tak. Nie pomogły — stwierdziła obojętnie.
— I żeby się tego przekonać, testowałaś je na innych. Jednak dobre przekonanie panuje na wasz temat. Wy, czarownice, macie niepokolei w głowach.
Na tę uwagę skrzywiła się i musiała ugryź się w język, by nie powiedzieć czegoś obraźliwego w jego stronę. Musi tylko wziąć wdech... W końcu może być jej biletem do wolności.
— Przesadzasz, wiele z nich nie miało też żadnego wpływu na chorych...
— I tak jestem pewien, iż masz na sumieniu więcej zbrodni, niż wie Kwatera.
— Chyba chcesz mnie zbyt negatywnie postrzegać...
Ale miał rację. Jeszcze na początku starała się to wszystko maskować. Albo ukrywała ciała, albo wykonywała to na osobach, których braku nikt szczególnie nie zauważy. Lecz w ostatnich miesiącach nie miała na to czasu. Jedni mimo wszystko dziękowali jej za opiekę nad zmarłymi do samego końca, a inni słusznie wyczuwali w tym morderstwo. Czasem na nią donosili, czasem chcieli samodzielnie wydać wyrok... Dlatego teraz w wielu miejscach w Eldaryi, nawet się nie może pokazać. Nie wątpiła, że Kwatera dostała jej rysopis już dużo wcześniej, ale widać szczególnie się nią zainteresowali dopiero teraz, gdy miała ze sobą Ezarela.
Chyba jednak branie go ze sobą było złym pomysłem... Ale jednak jej pomógł. I to kilka razy. Nawet uratował jej życie. Odzwyczaiła się od tego, by znowu mieć kogoś na co dzień blisko siebie. I musiała przyznać, że wspólna wędrówka była dość przyjemnym przeżyciem. W końcu przez chwilę mogła ponownie z kimś dzielić swoje życie... Może dlatego ignorowała wszystko, co sugerowało, że kiedyś ją zdradzi.
No proszę, Naira, minęło już tyle lat, a ty wciąż tak samo naiwna.
Uśmiechnęła się krzywo do swoich myśli, a następnie utkwiła spojrzenie w elfie. Czy naprawdę czyjeś drobne zainteresowanie jej losem było w stanie sprawić, że przestawała rozsądnie myśleć? Ona, która z pogardliwym uśmiechem przyglądała się mężczyznom, którzy próbowali się do niej zbliżyć, zbliżyła się do elfa, który wydał ją w takim momencie jej życia. No tak, karma zawsze odbiera długi.
— Jaki werdykt? Zginę, czy się nade mną zlitujesz? — uśmiechnęła się drwiąco, by ukryć swoje zdenerwowanie.
Spojrzał w jej złote oczy, zamykając notes. Jego wyraz twarzy był dość surowy i nie zapowiadał niczego dobrego. Cholera, chyba jednak w ten sposób wyciągnął z niej zeznania. Wbiła paznokcie w dłoń, nie przestając robić dobrej miny do złej gry.
— Muszę to przemyśleć — odpowiedział, po chwili, która zdawała się dłużyć w nieskończoności.
— Rób jak chcesz — rzuciła na pozór obojętnym tonem.
Ezarel już nie odpowiedział i po prostu odszedł od jej celi.
Cholera jasna, jednak dałam się podejść...
****
Po dwóch tygodniach, w końcu dotarli do Ziemii Eel. Nevra zarządził postój, by mogli się zdrzemnąć, a już następnego dnia o świcie, mieli ruszyć dalej, by dotrzeć do Kwatery Głównej przed południem.
— Ja mogę tym razem zostać na warcie — zasugerował Ezarel, a widząc spojrzenie Nevry, szybko kontynuował — To tylko jedna nieprzespana noc. A jeśli nie będę dawał rady, poproszę cię o zmianę.
— Mhm... Niech będzie. Chrome, przynieś drewno na ognisko.
Wilkołak pokiwał na zgodę głową, a wampir zajął się rozkładaniem namiotu. Wieczór minął im jak zwykle, z wyjątkiem tego, że tym razem to Ezarel pozostał przy ognisku. Czarownica przyglądała mu się podejrzliwie, starając się zrozumieć, dlaczego tak nagle wyskoczył z propozycją pilnowania wszystkiego w nocy. Z dobrego serca? Czy może jednak coś kombinował? Może ją uwolni? Jednak nadzieja ta zaczęła w niej gasnąć, z każdą kolejną godziną, gdy Ezarel jedyne co robił, to co jakiś czas dokładał drewna do ogniska.
Westchnęła cicho. Oparła się o kraty i zamknęła oczy. Czyli już jutro stanie do odpowiedzialności. Może to i lepiej... Jak ją zabiją, to będzie miała spokój. Odwróciła głowę w kierunku Ezarela, gdy usłyszała, że gdzieś idzie. Podszedł do bagażu i z torby wyjął jej artefakt. Otworzyła szerzej oczy, gdy do niej podchodził. Zdecydował się? Podał jej czaszkę przez kraty, a ona od razu ją wzięła. Przyjmne uczucie, sugerujące, że ponownie ma kontrolę, rozeszło się po jej ciele, wywołując mrowienie w koniuszkach jej palców, które stykały się z bronią.
Ale...
— Będą wiedzieli, że to ty. Zostaniesz uznany za mojego wspólnika.
— O mnie się nie martw. Umiem o siebie zadbać.
— Mhm... A później znów znajdę cię ledwie żywego w lesie? — uniosła brew — Mam inny pomysł. Dzięki niemu ja będę wolna, a ty pozostaniesz niewinny.
— Co to za pomysł?
— Będziesz musiał rzucić zaklęcie.
— To niemożliwe.
— Posłużę się twoimi dłońmi. Wypowiem zaklęcie za ciebie. Jedynie będziesz musiał trzymać artefakt. No... I będziesz musiał być w innym miejscu, żeby cię nie oskarżyli, ale to nie powinien być problem. Jak już się uwolnię, jakoś się do ciebie dostanę. Zabiorę wszystkie swoje rzeczy i odejdę. Nigdy więcej nie wejdziemy sobie w drogę i wrócimy do swojego życia sprzed poznania się... Zgoda?
— Niech będzie — jednak nie był do końca pewien, czy na pewno chce wrócić do poprzedniego życia. Bo niby jakie ono było?
— Połóż dłonie na artefakcie — wyciągnęła go w jego stronę — Połączę nasze źródła magii, dzięki temu będę mogła rzucić zaklęcie zamiast ciebie.
W odpowiedzi tylko pokiwał ze zrozumieniem głową i położył dłonie na czaszce.
— Ewyzrk ołdaicreiwz hcein ineimaz ezsan ęlor. Ęjyż ąbot, jyż ąnm. Ikópod akat am alow, a ałaib inap ein icórwyzrp san an ynwad dał — w trakcie gdy mówiła wokół elfa zawirowały pomarańczowe pasma magi, a wokół niej, trochę mniej wyraźne zielone.
Ezarel tylko na chwilę zamknął oczy, ale gdy ponownie je otworzył, patrzył na samego siebie. Otworzył zaskoczony oczy, a jego ciało niemal wyrwało mu artefakt z dłoni. Spojrzał na czarne, skórzane rękawiczki bez palców na swoich zbyt drobnych dłoniach.
— Co to ma-...?
— Wybacz, Ez. Później zrozumiesz — pozbawiła go przytomności, a gdy ciało czarownicy osunęło się w dół, złapała je i ostrożnie położył, by nie wywołać hałasu.
Odeszła od celi i schowała artefakt do swojej torby. Za godzinę zacznie świtać. Może Ezarel się nie obudzi zanim dotrą do Kwatery.
****
Obudził się w momencie, gdy ktoś szarpnął go za ramię, by wyciągnąć go z celi. Jeszcze nie do końca rozumiał co tu się tak właściwie dzieje. Strażnik, wykręcił mu ręce do tyłu.
— Puśćcie mnie! Co-... — zamilkł, gdy jego głos nie brzmiał tak jak powinien. Spojrzał w dół na siebie i... Był w ciele tej czarownicy! W tym momencie przypomniał sobie co miało miejsce tuż przed tym jak stracił przytomność. Odnalazł wzrokiem, samego siebie, a raczej czarownicę w jego ciele. Ona również na niego patrzyła. Zmarszczył brwi. Wykorzystała go! Ponownie... Zaczął się szarpać ze strażnikiem — Wy nic nie rozumiecie! To ja jestem Ezarel! Ona podmieniła nasze ciała! Naira, ty przeklęta wiedźmo, zaufałem ci!
~~~~~~~~~~~~~~
Hejo!
No i w końcu dotarliśmy do momentu, którego fragment mieliście jako spoiler w epilogu u Rycerza.
Ezio wrócił do Kwatery! Cieszycie się? Tego w N.E. raczej nie doświadczymy...
To tyle na dziś!
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top