8


− Nigdy nie lubiłeś wspólnych posiłków – komentuje Anthony. Pan Harry rozkazał bym podała im obiad w jadalni. Najgorsze, to jest to, że nie mogę po prostu wyjść tylko muszę tu stać i czekać na polecenia starszego z braci.

− Ale teraz nabrałem na nie ochoty. Marina – woła mnie więc się do niego zbliżam. – Nie zawracaj sobie już dziś głowy pracą. Po dziewiątej chcę cię widzieć u siebie. Oby dziś poszło nam lepiej.

Na usta cisną mi się słowa, że skoro mu nie odpowiadam to nie musi mnie znowu do siebie brać.

− Z tego co pamiętam to zatrzymaliśmy Marinę, bo ja tego chciałem – ponownie głos zabiera Tony. – Nie zgadzam się, więc byś ją zabierał co noc. Dziś należy do mnie.

Spuszczam głowę i staram się nie okazać, jak bardzo ranią mnie ich słowa. Targują się o mnie zupełnie tak jakbym była bydłem na targu.

Najwidoczniej tylko tyle znaczę.

− A ja tu jestem szefem i nie interesuje mnie twoje zdanie.

Harry odsuwa krzesło i przenosi swój wzrok na mnie.

− Siadaj mi na kolanach – rozkazuje.

− Przyjdź w tej chwili do mnie Marino! – tym razem odzywa się Anthony przez co nie mam pojęcia co zrobić.

Dużo bardziej wolałabym się posłuchać młodszego, bo to jemu zawdzięczam to, że zostałam w tym domu. Z drugiej strony jeśli zdenerwuje starszego to on każe mnie odwieść do burdelu lub od razu zabije.

Czuję, że byłby w stanie pozbawić mnie życia.

Stoję więc nieruchomo i zdaje sobie sprawę z tego, że zaraz zirytuje ich oboje.

− No już chodź do mnie – głos Tony'ego przybiera milszą formę i wyciąga on do mnie rękę.

Prawdopodobnie popełniam teraz wielki błąd, ale i tak podchodzę do Anthony'ego i siadam na jego kolanach. Pewnie to głupie, ale przez to, że on mnie uratował czuje do niego pewnego rodzaju więź. Nie twierdzę jednak, że jest on dobrą osobą.

Dobrze się przy nim czuję, bo okazał mi dobroć wtedy gdy traciłam już wszelką nadzieję.

− Nie masz ty zbyt wiele rozumu, ale to nic – oznajmia Harry, a następnie wstaje i wychodzi.

Tony owija swoje ramię o mój pas, a ja się w niego wtulam.

− Bardzo dobrze zrobiłaś. Tak jak wcześniej powiedziałem nie jestem przesadnie zazdrosny, ale nie pozwolę sobie też cię odebrać. Jako pierwszy cię zobaczyłem moje słodkie ciasteczko i mu cię nie oddam.

Przymykam oczy modląc się by jego słowa okazały się prawdą. Skoro już mam być dziwką to niech to będzie dla jednego.

Nie chcę być przekazywana z rąk do rąk.

***

Wykładam naczynia z zmywarki do szafek. Nie przeszkadzają mi te prace, bo jestem do nich przyzwyczajona. Gdybym nie lubiła pracy to nie zatrudniłabym się w tej kawiarni, za którą tak bardzo tęsknię.

− Wyjdź stąd! – dociera do mnie podniesiony głos pana Harry'ego. Teresa w pośpiechu wychodzi i ja także kieruję się do wyjścia, ale on w porę łapie mnie za ramię.

− Tym razem ode mnie nie uciekniesz – po jego wyrazie twarzy już wiem, że mam kłopoty.

− Miałam słuchać Tony'ego – tłumaczę się ze swojego wcześniejszego wyboru.

− W tym domu wszyscy mają słuchać mnie. Skoro masz tu zostać to lepiej żebyś przyjęła do wiadomości takie podstawy.

Kiwam głową na tak.

− Przepraszam – dukam przestraszonym tonem.

− Mam coś co będzie ci przypominać o tym kim jesteś – wyciąga z kieszeni cienką czerwoną skórzaną obrożę, a następnie zaczyna mi ją zakładać.

Ściąga mi ją tak mocno, że mam utrudnione oddychanie.

− Pamiętaj, że od teraz jesteś zwykłym zwierzątkiem do towarzystwa. To jak długo pożyjesz zależy jedynie od mojego humoru.

Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dostaniecie dziś jeszcze jeden.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top