64
Marina jest na mnie nadal wściekła, to nie ulega żadnej wątpliwości, lecz skoro tu przyszła i mi pomaga chociaż jest pewna, że zamordowałem jej ojca to znaczy, że nadal jest dla nas szansa. Muszę więc wykorzystać chociaż ten cień uczucia, który jej do mnie pozostał.
— Ciągle jestem sam, nawet nie wiem jaka jest godzina ani który dzień tygodnia. Proszę — delikatnie głaszcze jej ramię. Teraz nie mogę sobie pozwolić na żadną przemoc, a nawet gdybym chciał to nie mam na to siły.
Wyrywa swoje ramię, a następnie robi krok do tyłu.
— Wieczorem wróci Tony, więc na pewno do ciebie przyjdzie — ostatnie czego chce to oglądanie mojego brata. Gdyby nie to, że jest chory to musiałbym go zabić po tym co zrobił.
Odwraca się i chce wyjść. Nie mogę jej na to pozwolić.
— Marino błagam chociaż tu posiedź. Obiecuję, że nie będę cię zagadywał, wystarczy mi, że będziesz obok.
Jej wyraz twarzy jest zimny, wiem jednak, że sama walczy ze sobą. Dobrze niech ma wątpliwości, jak tylko stanę na nogi to zrobię wszystko by ją przekonać o swojej niewinności.
— Poradzisz sobie — oznajmia, a następnie wychodzi. Kurwa.
Przesypiam kolejne godziny i dalej czuję się wykończony. Anthony zapewniał mnie, że nie podają mi już osłabiających leków, ale ja im nie wierzę. To niemożliwe żebym przez tyle czasu nie mógł stanąć na nogi.
— I jak tam braciszku — dociera do mnie wesoły głos Anthony'ego przez co się krzywię. Niechętnie też otwieram oczy.
— Nie zostawiłeś mi nic do picia — narzekam.
— Masz kroplówkę, więc nie marudź. A tak w ogóle to kto ci to przyniósł — wskazuje na butelkę stojącą na szafce.
— Wołałem, więc Marina się nade mną zlitowała — ledwo powstrzymuję uśmiech na jego zirytowany wyraz twarzy. I dobrze, niech się wkurza. — Skoro już tu jest to nie się mną zajmuje. Nie chce już oglądać tej upiornej pielęgniarki.
— Nie będę zmuszał swojej kobiety by się z tobą męczyła. Ciesz się, że ktokolwiek chce się tobą zajmować, a na Marinę nie licz.
No i braciszek się wkurzył. Doskonale, o niczym nie marzę jak o tym żeby napsuć mu krwi.
— Jej dobre serduszko nie pozwoli mi zostać samemu.
Jeszcze bardziej się irytuje aż wreszcie wstaje i wychodzi.
Ja też muszę zacząć chodzić to wtedy będzie mi łatwiej zabiegać o Marinę.
Pov Marina
Skacze z kanału na kanał siedząc w salonie. Udaje, że nie widzę schodzącego po schodach Tony'ego.
— Witaj słoneczko — mówi i siada obok mnie. Dostaje buziaka w policzek, ale dalej nie zwracam na niego uwagi. — Mam dla ciebie mały prezencik.
Na te słowa wreszcie na niego spoglądam. Nie zależy mi na prezentach, a jedynie jestem ciekawa co dla mnie ma.
— Proszę — podaje mi kluczyki do auta.
Nie, to nie możliwe.
— Możliwe, że teraz częściej mnie nie będzie, więc chcę byś była mobilna, oczywiście nadal będziesz miała ochroniarzy, muszę mieć pewność że będziesz bezpieczna.
Tony nie okazuje mi dużego zaufania, bo przecież w każdej chwili może mnie teraz namierzyć. Ten samochód to jedynie próba osłodzenia konfliktu, który między nami jest.
— Dziękuję — odpowiadam i zabieram kluczyki.
— Mam też jedną prośbę, nie zaglądaj do Harry'ego. Nie chcę byś się męczyła jego widokiem.
— Ja też nie chce go oglądać. Załatw mu więc dobrą opiekę, bo nie chce słychać jak woła o pomoc.
— Co jakiś czas zagląda do niego pielęgniarka, więc niczego mu nie brakuje — a mi próbował wmówić, że ciągle jest sam.
Muszę naprawdę skończyć ze swoją naiwnością. Głupota przecież nie może trwać wiecznie.
########
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top