57
Nie mogę uwierzyć, że ona znowu jest w jego łapach. Anthony bez kontroli nad sobą robi się nieprzewidywalny i niebezpieczny. Raz musiałem usuwać z jego pokoju ciało jakieś dziewczyny, bo podobno go zirytowana i dlatego rozwalił jej głowę.
Owszem do tej pory obchodził się z nią dobrze, ale nikt nie wie co mu może w danej chwili strzelić do głowy. Wczoraj postrzelił mnie, swojego rodzonego brata.
Nie zamierzam także dać sobie wmówić, że ona sama do niego wróciła. Na pewno jakoś ją znalazł, tylko sam nie wiem w jaki sposób.
— Daj jej spokój — już wolę żeby zniknęła z naszego życia niż miałby cierpieć u boku mojego brata. Jeszcze wcześniej się łudziłem, że jak będziemy się nią dzielić to będę mógł kontrolować sytuację, ale teraz już wiem, że trzeba ją całkowicie odseparować od Anthony'ego.
Obecność Mariny tylko pogłębia jego zaburzenia.
— Nie mam zamiaru unieszczęśliwiać kobiety mojego życia — mówi całkowicie rozmarzony. — A ty jak się w ogóle czujesz? — pyta udając fałszywą troskę.
Ciągle dostaje leki, po których tylko śpię. Wiem, że jest mi potrzebny odpoczynek, lecz coś jest z nimi nie tak. W ogóle się nie zdziwię jeśli się okaże, że on kazał mnie powoli podtruwać. Pewnie chce tylko przedłużyć moją agonię.
Dlatego też mnie tu przywiózł.
Niedawno sam tu umieściłem Marinę żeby być z nią szczęśliwy, a on w ramach zemsty przywiózł mnie tutaj bym powoli umierał. Kochany brat.
— Już kiedyś byłem postrzelony, ale wtedy z każdą kolejną chwilą czułem się coraz lepiej. A tu nie widzę żadnej poprawy — warczę, bo mam nadzieję, że się domyśli, że ja już wiem.
— Musisz więcej spać — radzi mi. — Nie martw się też naszym biznesem, bo obiecuję, że wszystkiego dokładnie dopilnuje.
Jeśli on ma się tym zająć to na pewno wkrótce będzie po nas. Anthony nigdy niczym się nie zajmował, on potrafi tylko wykonywać polecenia. Chociaż i to wielokrotnie spieprzył.
— No to ja już cię zostawię. Wypoczywaj bracie — mówi, a następnie wychodzi. I całe szczęście, bo mam już dość tej jego obłudy.
Nie cieszę się jednak długo samotnością, bo od razu przychodzi do mnie ta stara wiedźma. Tony musiał ją wytrzasnąć z jakiegoś podrzędnego szpitala, bo żadna szanująca się placówka nie chciałaby współpracować z kimś takim jak ona.
Przez chwilę też podejrzewałem, że jest niemową, bo wypowiedziała przy mnie zaledwie kilka słów. Co nie jest zbyt normalne.
— Co to jest? — pytam jak zaczyna mi coś wstrzykiwać w kroplówkę. Kurwa, nie znoszę być od kogoś zależny. A tym bardziej od mojego szalonego brata. — Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że mimo iż Tony jest moim bratem to nie może bez przeszkód pobierać pieniędzy z naszych kont.
Chcę jeszcze jej zaoferować łapówkę, ale nie mam już siły tego powiedzieć. Te leki mnie wykańczają.
Pov Marina
Byłam głupia skoro sądziłam, że bez problemów ucieknę z własnego domu. Tony zostawił ze mną ochroniarza tłumacząc, że to wszystko jedynie dla mojego bezpieczeństwa.
Co oczywiście jest bzdurą, bo zagraża mi jedynie on i ewentualnie jego brat.
— Już jestem aniołku —Anthony wraca zaskakująco szybko. Nawet nie skończyłam gotowania.
— Musisz chwilę poczekać — zbliża się do mnie i kładzie dłonie na moich biodrach. Zaciąga się moim zapachem zupełnie tak jakby dopiero co wykąpała się w jakichś perfumach, a nie przez godzinę stała nad garnkami.
— Nie pamiętam czy już ci tego nie mówiłem, ale zanim cię nie poznałem nie myślałem o założeniu rodziny. A teraz już nie potrafię wyrzucić tego z głowy.
A ja nie chcę nawet o tym myśleć.
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top