2.3
Leżę na łóżku z Marlene obok siebie. Co chwilę łapię ją za rączkę lub nosek. Ona jest na mnie pewnie wściekła, że nie pozwalam jej spać, ale muszę się czymś zająć. A ona sprawia, że się uspokajam. Odkąd się tylko dowiedziałem o jej istnieniu to już ma na mnie pozytywny wpływ.
— Co robisz? — pyta Marina po wejściu do pomieszczenia.
— Bawię się z Marlene — oznajmiam i łapię rączkę mojej córeczki. Sama ją do mnie wyciągnęła.
— Ona ma kilka dni.
— Jesteś po prostu zazdrosna, bo z tobą nie chce się bawić — wypominam w ramach żartu.
Kurwa wiem, że nie zasługuję na Marinę i naszą córeczkę, ale już się zdążyłem przyzwyczaić do myśli, że będziemy razem. A powrót Anthony'ego może wszystko zaprzepaścić. Podczas ciąży raz nawet wspomniała, że skoro on jest chory to może nie powinniśmy być dla niego tacy surowi.
A teraz on na pewno wróci i zrobi wszystko by wzbudzić w niej wyrzuty sumienia. A w tym był doskonały od dziecka.
— Ja ją urodziłam — przypomina mi i mnie obejmuje. — Ale niestety boję się, że to ty będziesz jej ulubieńcem. To niesprawiedliwe.
Mała zaczyna marudzić, ale to chyba spowodowane tym, że jest już zmęczona.
— Czas na sen — biorę ją na ręce i zaczynam kołysać żeby zasnęła. Jak już to się dzieje to odkładam ją do łóżeczka.
— Teresa mi bardzo z nią pomaga, więc ja chcę wrócić do pomocy tobie, bo kawiarnia odpada. Nie mogę być tyle czasu poza domem, a tam Marlene może być niewygodnie — że też Marina nie potrafi nawet przez chwilę posiedzieć bezczynnie. Niektórzy ludzie marzą o nic nie robieniu, a ta tylko by gdzieś biegała.
— Ona z każdym dniem będzie potrzebowała coraz więcej twojej uwagi.
— Tak samo jak twojej — uśmiecham się na jej słowa. Obiecałem, że pomogę jej z dzieckiem i zamierzam tego słowa dotrzymać. — A ja chcę wrócić do normalności. Dwie trzy godziny przed komputerem nie sprawią mi dużego kłopotu. A Marlene w tym czasie pobawi się z tatusiem.
***
Wcześniej już dużo pracowałem w domu, ale teraz jeszcze więcej czasu tu spędzam. Marina wyszła by coś kupić, a Teresa z wielkim entuzjazmem zaoferowała by zaopiekować się małą. Ja mam wreszcie czas by zająć się swoimi sprawami, które od jakiegoś czasu zaniedbałem.
Wkładałem całą energię w to by stworzyć rodzinę, a interesy poszły na drugi plan.
Nagle drzwi do mojego gabinetu się otwierają, a ja podnoszę wzrok spodziewając się zobaczyć Marinę lub Terese, ale to nie jest żadna z nich.
To mój młodszy brat, który właśnie wszedł tu jak do siebie.
— Hej — mówi tak po prostu.
Jestem tak zaszokowany, że nie wiem co odpowiedzieć.
— Wiem, że jesteś zdziwiony, ale ja stamtąd nie uciekłem tylko zakończyłem już leczenie — zajmuje krzesło naprzeciwko mnie. — Jestem już zdrowy, przepracowałem te traumy, których nabawiłem się zabijając naszą siostrę.
— To dobrze — skoro nie wspomina o Marinie to ja też nie zamierzam drążyć tematu. — Zaraz ci przywrócę dostęp do twojego konta. Jedź sobie gdzie chcesz, albo wybierz któryś z naszych domów.
— A po co? — pyta marszcząc brwi. — Mam tu zbyt wiele spraw do załatwienia. Muszę spotkać się z Mariną i przeprosić ją za swój nagły wybuch. Mam nadzieję, że zrozumie, że nie byłem wtedy sobą. Chcę naprawić to co spieprzyłem.
Kurwa i jak ja mam mu to wszystko wyjaśnić. Przecież jak się dowie prawdy to od razu skojarzy, że Marlene może być jego.
— Odpuść sobie — rzucam mimochodem.
I jak na złość rozlega się głośny płacz dziecka, a skoro słychać go tutaj to znaczy, że Teresa zeszła z nią na dół. Anthony bystrzeje, a moja kucharka właśnie wchodzi z Marlene na rękach.
— Przez cały czas płacze, w takim wypadku miałam ją do pana przynieść — kurwa sam wydałem jej takie polecenie. — Anthony? — mówi zdziwiona widokiem mojego brata.
On wstaje i zbliża się do Teresy.
— Czyje to dziecko? — pyta się jej.
— Mariny i Pana Harry'ego — odpowiada mu szybko, bo przecież on kurwa od zawsze jest jej ulubieńcem.
Mój brat się do mnie od wraca i już po samym spojrzeniu widać, że zaczyna się domyślać prawdy. Ja pierdole, czemu wszystko musi się walić.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top