2.11
Maszeruje do sypialni mojego brata. Chce porozmawiać Marinę i podejrzewam, że ona właśnie tam jest. W miejscu, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Jestem na siebie wściekły, że w porę jej stąd nie wywiozłem.
Ale już. To nie jest czas na takie rozważania, bo tylko niepotrzebnie się zdenerwuje i zrobię coś nieprzewidywalnego. A teraz sobie na to pozwolić nie mogę.
Staje naprzeciwko drzwi i delikatnie w nie pukam. Nienawidzę tego robić, bo przecież to jest mój dom, ale jeśli tam wtargnę to, to jej na pewno nie ucieszy. Słyszę cichutkie proszę, więc wchodzę. Marina nie wygląda na zadowoloną z mojego widoku. Pewnie spodziewała się Teresy.
— O co chodzi? — pyta. Po jej ruchach widzę, że czegoś się obawia, pewnie mnie. Co chwilę też rzuca spojrzenie na łóżeczko gdzie znajduje się nasza córeczka.
— Dziś mam wizytę u psychiatry, chciałbym żebyś mi towarzyszyła — nie odpuszczę tego. Ona musi usłyszeć od innej osoby, że moja miłość do niej była prawdziwa. To Harry usilnie starał się wszystkim wmówić, że mam jedynie obsesje na jej punkcie.
To nie prawda.
— Nie obraź się, ale nie — kurwa, to mi utrudnia współpracę, ale można to też było przewidzieć. Marina jest na mnie nadal wściekła za zabranie Marlene.
Ja jednak w ogóle tego nie żałuję. Niedługo prawda wyjdzie na jaw i już nie będą mogli mi odmówić kontaktów z małą.
— To by naprawdę mi pomogło. A ciebie to przecież nic nie kosztuje, Proszę — spoglądam jej prosto w oczy. Mimo, że bardzo ją zraniłem to wiem, że nie jestem jej całkowicie obojętny. Ona nadal mnie kocha, wiem to.
— To nie jest dobry pomysł — już zaczyna się łamać. Idzie mi naprawdę dobrze.
— Jeśli się boisz reakcji Harry'ego to powinnaś pomyśleć nad zmianą partnera. Życie w strachu nie jest niczym dobrym. A muszę ci powiedzieć, że mój brat jest bardzo toksyczną osobą.
— Nie on jedyny — cholera drugą cześć mojej wypowiedzi to już mogłem sobie darować. — A teraz już możesz wyjść.
— Marino — robię dwa kroki w jej stronę. Nie zamierzam się tak łatwo poddać. — Ogromnie mi na tym zależy, bo wiem, że jak moja psychiatra opowie ci o moim stanie. Może zrozumiesz pewne moje motywacje — parska śmiechem na moje słowa. Kurwa nie takiej reakcji się spodziewałem.
— Daj mi już spokój. To, że mnie chciałeś zabić to jeszcze jestem w stanie wybaczyć, ale morderstwa mojego taty nigdy ci nie daruje. I nawet jeśli się okaże, że Marlene jest twoja to niczego to nie zmieni. Harry jest jej ojcem i na pewno nie pozwolę by ktoś to podważał — oznajmiam pewnym głosem.
— Gdyby Harry mnie wtedy nie sprowokował — zaczynam, ale szybko mi przerywa.
— Przestań wreszcie wszystko na niego składać.
Już ją nastawił przeciwko mnie. Wcześniej nie była na mnie taka cięta,
— Chciałbyś coś dla mnie zrobić? — energicznie kiwam głową. Teraz jestem gotów na dosłownie wszystko byleby tylko ją do siebie przekonać.
Jeszcze bardziej się do mnie zbliża. Z ledwością się powstrzymuje żeby nie złapać ją za biodra i do siebie nie przyciągnąć. Jestem tak za nią stęskniony, że dałby wiele by móc ją dotknąć.
— Wyprowadź się stąd, bo mam dość, że muszę cię codziennie oglądać — oznajmia mi ze złością w oczach i głosie.
— Uratowałaś mnie, nie pozwoliłaś by mnie zabił. Najbardziej jednak żałuję, że mnie po tym nie przytuliłaś, tak bardzo pragnąłem wtedy poczuć twoje ciepło. Tak bardzo cię kocham Marino — wyznaje jej. Mam już tego hamowania się łapię ją w pasie i do siebie przyciągam.
Marina jest mocno zaskoczona moim nagłym gestem, nie zamierzam nie wykorzystać tej okazji i wpijam się w jej słodziutkie usteczka.
Muszę jej zabrać z dala od Harry'ego. I to szybko.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top