2.10
— Nienawidzę go! — mówię do Teresy. Siedzi obok mnie, bo poprosiłem ją by dotrzymała mi towarzystwa. Po tym co się stało nie chce być sam. Nie mogę znów zamknąć się w sobie i pozwolić by emocje zaczęły mną kierować.
By walczyć o swoją rodzinę muszę być świadomy.
— Sam tu też zawiniłeś, nie powinieneś zabierać ich córki. Marina przez ten czas bardzo się zamartwiała.
— Jakby ze mną pojechała na te badania to nic takiego by się nie wydarzyło. Proponowałem jej to, ale odmówiła — nie rozumiem tego ich lęku. Mogli się od razu domyśleć, że Marlene jest ze mną, a to przecież oznaczało, że nic jej nie grozi.
Nie skrzywdziłbym swojej córki.
— Ona jest matką, więc musisz uszanować jej decyzje — nawet Teresa jest już przeciwko mnie.
— Ale ja mogę być ojcem i najpewniej tak jest skoro Harry tak bardzo się boi tych badań. Marlene to moja córka i na pewno z niej nie zrezygnuje — a jak już będę miał córkę to Marina też zdecyduje się do mnie wrócić, bo nie będzie chciała by jej dziecko wychowywało się w rozbitej rodzinie.
— Naprawdę powinieneś odpuścić — a ta znowu to samo. Od kiedy woli Harry'ego ode mnie? To ja podobno jestem dla niej jak syn, więc o moje szczęście powinna się martwić.
— Ja je kocham — mówię pewnym głosem, a następnie wstaje i idę do swojego pokoju. Nie wyjadę stąd, nie ma nawet takiej opcji.
***
Jakby się zastanowić to ja tak naprawdę nic nie wiem o takich maluszkach jak Marlene. Zabierając ją działałem instynktownie, ale teraz muszę się poduczyć by prawidłowo się nią zaopiekować. Siedzę więc na łóżku z laptopem na kolanach i czytam przeróżne artykuły na temat dzieci.
I cholera każdy wydaje się głosić co innego. A w jednym to w ogóle jest napisane, że każde dziecko jest inne i rodzic musi się wczuć w potrzeby swojego maleństwa.
Tylko jak ja mam to kurwa zrobić?
Marlene jeszcze nie mówi, więc jak mam się dowiedzieć czego aktualnie potrzebuje. Oczywiście mogę sprawdzić pieluchę lub podsunąć jej butelkę, ale co z całą resztą?
Nagle ktoś wchodzi do mojego pokoju. Podnoszę wzrok i widzę Harry'ego.
Czyżby postanowił się mnie znowu pozbyć? Jeśli tak to Marina mu na pewno tego nie daruje.
— Nie widzę, żebyś się pakował. A nawet wręcz przeciwnie — spogląda na moją opróżnioną walizkę.
— Już mówiłem, że nigdzie się stąd nie wybieram. A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mam ochoty cię oglądać — oznajmiam i znowu patrzę się w ekran komputera.
— Czego ode mnie chcesz? Co mam ci dać byś wreszcie przestał mi niszczyć życie?
Zaciskam pięści na jego słowa. Czemu do cholery ostatnim czasy ciągle robi ze mnie tego złego? Zachowuje się zupełnie tak jakbym to nie ja pierwszy zobaczył Marinę. Przecież gdyby nie ja to on by na pewno ją odesłał do burdelu gdzie do tej pory już by pewnie umarła.
— Ja tylko chcę odzyskać to co ty mi odebrałeś — warczę patrząc na niego wściekłym wzrokiem.
Biorę jednak głębszy oddech, bo muszę się uspokoić. Spokój to mój największy sprzymierzeniec.
— Ona nigdy nie była twoja. Pozwalał ci się dotykać, bo wiedziała, że możesz jej zapewnić bezpieczeństwo — ignoruje jego słowa. To zwykłe kłamstwo. Mówi to tylko po to by mnie dręczyć. Chce bym się gorzej poczuł.
— Twoje zdanie nie ma znaczenie.
— Ma, bo akurat niedługo żenię się z Mariną.
O nie do tego ślubu na pewno nie dojdzie. Sam o to zadbam.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top