19

Nie ufam Harry'emu, wiem, że mógł mi specjalnie powiedzieć, że zmienił ten kod, ale stoję pod tymi drzwiami i już piąty raz wpisuje te przeklęte pięć cyfr i nic się nie otwiera.

Mógłbym teraz zawołać do niej i poprosić by się trzymała, ale to bez sensu.

Ja obecnie nie mogę jej pomóc choć teraz bardzo tego chce.

Kurwa, a to ja sam nalegałem na Harry'ego by zamontować te pieprzone pancerne drzwi na kod. Uznałem, że tak będzie najrozsądniej. Z teraz żałuję tego jak cholera.

Cholera, ona jest słabego zdrowia i taki pobycie w zimnie może się porządnie rozchorować. A ja nie mogę jej stracić jak Charlotte.

Uderzam pięścią w ścianę i się odwracam, a następnie znowu idę na górę.

Dość. Tyle lat wykonywałem za niego czarną robotę. Chociaż jestem jego rodzonym bratem to nie raz traktował mnie gorzej od zwykłego pracownika. To jednak musi się wreszcie skończyć.

Więcej nie zniosę.

– Masz ją wypuścić – znowu wpadam do jego sypialni. Teraz ma laptopa na kolanach.

– Wracaj do siebie, bo zaraz mnie zdenerwujesz i zostanie w nim ze trzy dni. A tak to może już jutro ją wypuszczę. Oczywiście po tym będzie musiała najpierw załatwić moje potrzeby, tak jak powinna to zrobić na samym początku.

Mam ochotę mu powiedzieć, że nie ważne co on zrobi to Marina i tak będzie wolała mnie. Ona nie jest głupia i widzi kto jest dla niej dobry.

Nie robię tego jednak, bo nie zamierzam jej zaszkodzić.

Budzę Harry'ego z samego rana, cholernie marudzi, ale na szczęście idzie ze mną na dół. Szybko wklepuje kod, który i tak udaje mi się zauważyć. Nie staram się jednak go zapamiętać, bo wiem, że on szybko go zmieni.

Najwidoczniej znaczę już tak mało, że nie mogę już znać kodu do pomieszczeń piwnicznych. Tylko czekać aż i mnie tu zamknie.

Wpadam tam i szybko podbiegam do Mariny, która leży na podłodze. Mam nadzieję, że śpi.

Dotykam jej policzków, które są mocno zimne. A włosy nadal mokre.

– Moje słodkie ciasteczko otwórz swoje oczka – mówię miłym głosem i głaszczę ją po policzku. – No już malutka obudź się.

Drżącą ręką zjeżdżam na szyję i sprawdzam puls. Na szczęście jest.

– Daj już spokój, ona po prostu trochę zmarzła. Nic jej nie będzie – odpowiada lekceważąco. On zawsze ma wszystko i wszystkich gdzieś.

Nie zamierzam nawet tego komentować tylko biorę ją na ręce i niosę do swojego pokoju. Jeśli szybko nie dojdzie do siebie to wezwę Louisa by dał jej coś na wzmocnienie.

Mała jednak dość szybko się budzi, a ja każe jej zrobić herbatę z cytryną.

– Przepraszam, że po ciebie nie przyszedłem, ale nie miałem jak otworzyć drzwi – tłumaczę się jej. Nie chce by pomyślała, że tak wcale o nią nie walczyłem. – On zmienił kod.

– Bałam się, że już tam zostanę na zawsze. Nie chciałam tam umierać – te słowa sprawiają, że powracają do mnie wspomnienia, które chciałby raz na zawsze wymazać z mojej pamięci.

To jednak chyba nigdy mi się nie uda.

Zawsze to będzie mnie prześladowało.

– Nie myśl już o tym, bo ja nie pozwolę by on więcej cię tam zabrał.

I jak na złość po tych wypowiedzianych przeze mnie słowach drzwi się otwierają i przez nie wchodzi Harry. Pewnie chce ją przestraszyć, bo nie wierzę, że się o nią martwi.

– Mam nadzieję, że dostałaś nauczkę i teraz będziesz wiedziała jak się zachowywać – mówi patrząc na mnie.

Wstaje i wyciągam go z pokoju. Tego to już jest za wiele.

– Odpieprz się od niej – warczę do niego.

– To ja tu rządzę! – a ten znowu swoje. Szkoda, że zamiast działać to on tylko gada.

– Zostaw, ją w spokoju. Jesteś mi to winny! To ja zabiłem naszą siostrę, bo tobie nie starczyło na to odwagi.

I to mnie będzie prześladowało do końca życia.

Liczę na waszą opinię.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top