63
Jeżeli kiedykolwiek pomyślałam, że mogę odzyskać władzę nad moim życiem to strasznie się myliłam. Jak zwykle to co chce Tony okazało się ważniejsze i jedziemy właśnie do jego domu. Siedzę z opartą głową o szybę i zastanawiam się jak dam radę tam funkcjonować. Każde spotkanie z Harrym będzie mi przypominało o tym co spotkało mojego ojca.
— Nie będzie tak źle — zagaduje mnie Tony widząc moją posępną minę.
Nic mu nie odpowiadam, bo to i tak nie ma sensu. Już go błagałam żeby zostawił mnie w moim domu, ale nie posłuchał.
— On bardzo źle zniósł ten postrzał, więc nawet nie będzie wychodził ze swojego pokoju. Szansa, że go spotkasz jest praktycznie zerowa.
— Byłaby mniejsza jakbym została w domu — nic mi nie odpowiedział. Zawsze wolał zamilknąć jak nie miał już argumentów.
Po dotarciu na miejsce od razu maszeruje do domu. Niestety te miejsce jest mi dobrze znane, więc od razu idę na górę do swojego pokoju.
Po paru godzinach czytania ebooków zaczynam mieć ochotę na coś do picia. Wychodzę z pokoju i idąc korytarzem słyszę wołanie z pokoju Harry'ego. Zatrzymuje się, bo nie wiem co zrobić. Cześć mnie każe mi iść dalej i nie interesować się nim, ale moja lepsza połowa mówi mi, że nie powinno się ignorować potrzebującego człowieka.
Zagłuszam jednak moją empatyczną stronę przywołując sobie to co spotkało mojego ojca i idę dalej. Nie jestem jednak bez serca i jak tylko spotkam Terese to poproszę by do niego poszła.
Wchodzę do kuchni, w której nikogo nie ma, wkładam kubek pod ekspres i ustawiam sobie opcje flat white. Na blacie zauważam jakąś kartkę, więc biorę ją do ręki i zaczynam czytać. Niestety jest to wiadomość od Teresy, że musiała pilnie wyjść i wróci dopiero jutro, a Tony będzie wieczorem.
Odkładam kartkę i znowu nie wiem co zrobić. Nikt mnie nie prosił bym w razie czego pomogła Harry'emu, ale skoro już usłyszałam, że on kogoś woła to może jednak powinna zachować się jak człowiek i na chwilę zapomnieć o tym jak bardzo go nienawidzę.
Kurwa!
Ruszam na górę, a następnie zmierzam do jego sypialni.
Na pewno kiedyś oberwę za te swoje miekkie serce, ale cóż. Mojej głupoty nie da się wyleczyć.
— Niech ktoś tu przyjdzie! — nie jest to głośny krzyk. Widać, że jest słaby.
Otwieram drzwi, a on dalej kogoś woła.
— Do jasnej cholery czy ktoś nie może mi przynieść szklanki wody! — jest podpięty do kroplówki, i do innych kabelków. Leży na płasko i naprawdę nie wygląda źle.
Aż dziwne, że nie znajduje się w szpitalu.
Powoli do niego podchodzę, bo nie potrafię powstrzymać ciekawości.
— Marina — mówi jak nasze spojrzenia się spotykają. Jego twarzy wygląda z bliska jeszcze gorzej. Biały jak ściana, a na dodatek ma podawany tlen przez rurki w nosie.
— Zaraz ci przyniosę tej wody — oznajmiam i odwracam się, a następnie szybko idę po szklankę i butelkę wody. Wiem, że ma ciągle podawane płyny, ale pewnie ciągle zasycha mu w gardle.
Cholera, ale czy on ma siłę sam pić. Otwieram szafkę i wyciągam z niej słomki i biorę je na wszelki wypadek. Oby jednak nie były potrzebne.
Stawiam szklankę na szafce i nalewam mu wody.
— Dasz radę sam się napić? — pytam szorstkim głosem. Nie chce by pomyślał, że się o niego martwię.
— Nie. Proszę pomóż mi — wkładam słomkę w szklankę, a drugi jej koniec do jego ust. Powoli pije wpatrując się we mnie. — Dziękuję — mówi jak już ma dość.
Odstawiam szklankę na szafkę i chce wstać, ale on łapie mnie za ramię.
— Posiedź ze mną.
No mało brakowało, ale żeby dostać koleiny musi być pięć komentarzy każdy od innej osoby i żeby to nie były emotki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top