30

Jestem przerażona tym wszystkim co się teraz dzieje. Tony właśnie mierzy pistoletem do swojego brata. Moje ciało zaczyna się delikatnie trząść ze strachu.

− Przestań się wygłupiać i opuść ten pistolet – oznajmia Harry zachowując całkowity spokój.

Spoglądam na niego kątem oka i on wydaje się bardziej znudzony tym wszystkim niż wystraszony.

− Ty nigdy mnie nie traktujesz poważnie! – nagle nasze spojrzenia się spotykają co sprawia, że wyraz twarzy Anthony'ego od razu łagodnieje. – Chodź do mnie Marino – wyciąga wolną dłoń w moim kierunku.

W tej chwili nie zamierzam go bardziej denerwować, więc idę w jego kierunku, ale Harry w porę łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.

Czyżby zamierzał mnie użyć jako żywej tarczy.

Jeśli tu by chodziło o kogoś innego to na pewno zaczęłabym się wyrywać, ale Harry mnie tak onieśmiela, że stoję spokojnie w miejscu.

Niepewnie za to spoglądam na Tony'ego, który wygląda na jeszcze bardziej wściekłego takim obrotem zdarzeń.

Wcale się nie zdziwię jak za chwilę naciśnie na ten spust i zabije i mnie i swojego brata.

− Nawet teraz mi ją odbierasz. Dlaczego do cholery mnie tak traktujesz! Poznałem ją wcześniej niż ty. Od kilku dni chodziłem do tej kawiarni mając nadzieję, że to ona wreszcie mnie obsłuży. A ty dopóki nie zauważyłeś, że ona mi się podoba to w ogóle się nią nie interesowałeś.

− Powtarzasz się. Wracaj do domu i później wszystko na spokojnie omówimy.

Nie rozumiem jak Harry może się tak zachowywać. Przecież Tony w tym stanie może w każdej chwili oddać strzał.

To może właśnie dlatego on trzy mnie tak blisko siebie.

− Wiesz, że nie strzelę póki ona jest przy tobie. Przestań być tchórzem i mi ją oddaj.

− Trzymam ją przy sobie właśnie dla jej bezpieczeństwa – te słowa wypowiedziane przez Harry'ego sprawiają, że w oczach Anthony'ego pojawia się furia.

Oddaje dwa strzały, stoję pogodzona z tym, że zaraz umrę, ale Harry reaguje w porę i przewraca nas oboje na podłogę.

Leże pod nim szybko oddychając nie mogąc ruszyć się nawet o cal.

Nadal do mnie nie dociera co przed chwilą się stało.

Harry wstaje, ale ja tego nie robię. Szczerze to nie mam pojęcia co teraz zrobić.

− Kochanie – mówi Tony i do mnie dopada. Chwyta mnie za ramiona i do siebie przyciska. – To nie było wymierzone w ciebie. Chciałem by on wreszcie cię puścił nic poza tym.

Nic nie odpowiadam, bo nie jestem w stanie.

− Tym zachowaniem właśnie udowodniłeś, że jest z tobą gorzej niż się spodziewałem – teraz już słychać wściekłość w tonie Harry'ego. – Jesteś tak rozdygotany, że równie dobrze mógłbyś ją trafić w głowę albo serce.

Tony nadal mnie do siebie tuli, a ja dalej się nie ruszam, bo czuję się jakbym była sparaliżowana.

− Zamknij się, bo ją straszysz. Jej nic nie groziło, nie pozwoliłbym żeby jej krzywda się stała – chwyta delikatnie mój podbródek i podnosi moją głowę by spojrzeć mi w oczy. – Jesteś dla mnie bardzo ważna Marino. Pokochałem cię.

− Słabo ci idzie udowadnianie tego – komentuje starszy z braci. – Musisz wyjechać. Oby zmiana otoczenia ci pomogła.

− I tak zamierzałem wyjechać. Nawet zaraz mogę wziąć Marinę i stąd wyjechać.

Nagle czuję się zbyt przytłoczona. Wyrywam się z objęć Anthony'ego, bo potrzebuję chwili spokoju.

Tego jest zbyt wiele, sama nie wiem co się tu dzieje.

− Wyjedziesz, ale sam. Im dalej jesteś od Mariny tym lepiej dla was obojga.

Dlaczego tak źle działam na Tony'ego.


Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top