2.15

— Planowałeś to — mówię do Antohny'ego podczas jazdy autem. Przypiął mnie pasem i skuł moje dłonie kajdankami. Nie mam pojęcia czemu, przecież nie wyskoczyłabym z pędzącego auta, nie jestem samobójczynią.

Marlene leży w foteliku, a ja ciągle do niej zaglądam z przedniego siedzenia. Dużo bardziej wolałabym siedzieć przy niej. Ona pewnie też by się przy mnie pewniej czuła.

— Fotelik kupiłem przed tym jak zabrałem ją na badania. Możesz myśleć o mnie jak najgorzej, ale ja naprawdę ją kocham. Zresztą tak jak ciebie — ledwo powstrzymuje się przed prychnięciem. Dopiero co rozciął mi skórę na szyi, a teraz jeszcze twierdzi, że mnie kocha.

Pieprzony hipokryta.

— Byłam z nim szczęśliwa — mówię dużo swobodniej, bo Tony zmienia się jak nie ma w pobliżu Harry'ego. Widoczniej to jego starszy brat jest całym zapalnikiem jego gniewu.

— Co mną będziesz dużo bardziej, tak samo jak nasza córeczka — opieram głowę o szybę i staram się wymyślić jakiś sensowny plan ucieczki. Nie mogę przecież zostać z kimś niestabilnym psychicznie, on może skrzywdzić moje dziecko, a jej bezpieczeństwa na pewno ryzykować nie będę.

Kurwa czemu odmówiłam jak Harry chciał bym nosiła bransoletkę z nadajnikiem. Przecież wtedy Harry z łatwością by nas namierzył i uwolnił. Jak zwykle nie pomyślałam o przyszłości.

— Jeśli jesteś zmęczona to możesz pójść spać. Czeka nas jeszcze długa droga.

Ciekawe gdzie on mnie wiezie? Nie sądzę żebyśmy zatrzymali się w jakimś hotelu, bo wtedy z łatwością mogłabym uzyskać pomoc. O wszelkich nieruchomościach, które są w posiadaniu Tony'ego Harry wie, więc na pewno każe je przeszukać.

— Gdzie jedziemy? — pytam tak jakby od niechcenia. Im szybciej będę wiedziała tym więcej mam czasu na wymyślenie planu ucieczki.

— Do miejsca, o którym nikt nie ma pojęcia. Musisz jednak wiedzieć, że kupiłem to miejsce z myślą o tobie. Jak tylko cię poznałem to już wiedziałem, że żeby być szczęśliwymi musimy stąd wyjechać. I jak się okazuje wcale się nie pomyliłem

Zaciskam pięści ze złość. To wszystko nie brzmi dobrze.

Gwałtownie wybudzam się ze snu. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam, kilka razy mrugam i spostrzegam, że jest już ciemno.

Odwracam głowę do tyłu i spoglądam na Marlene. Mała nadal śpi, ale jestem pewna, że zaraz się obudzi głodna.

— Tak mocno spałaś, że nie zauważyłaś, że się zatrzymałem na chwilę. Przewinąłem też naszą córeczkę — kurwa jak mogłam sobie pozwolić na sen w takiej sytuacji. Powinnam być dużo bardziej czujna. — Niedługo będziemy na miejscu, a tam opatrzymy twoją ranę, bo szczerze to nie lubię jak masz na sobie krew.

— Było mnie nie ciąć — mówię pod nosem, ale na tyle głośno by zdołał mnie usłyszeć.

Muszę wziąć się za siebie i postarać się od niego uwolnić. Jeśli nie dla mnie to dla mojego dziecka.

Pov Harry

Maszeruje, po salonie czekając na informacje. Kazałem obstawić wszystkie nasze domy, a także moi ludzie mają za zadanie namierzyć samochód Anthony'ego. Mój brat nigdy nie był typem stratega, więc spodziewam się, że z łatwością uda mi się go odnaleźć.

Jedyne co mnie martwi to to, że przyparty do muru może coś zrobić Marinie lub Marlene. Mój brat to popierdolony świr, który o mało co nie poderżąnął gardła mojej ukochanej na moich oczach.

I on jeszcze śmie mówić, że ją kocha.

Kurwa! — krzyczę z tej bezradności.

Pozwoliłem z własnego domu zabrać dwie najważniejsze mi osoby jakiemuś psychopacie. A trzeba było go zabić zaraz po tym jak pierwszy raz ją zaatakował.

Jak ostatni idiota wierzyłem, że jego da się jeszcze wyleczyć i pozbędę się tych pieprzonych wyrzutów sumienia.

Teraz już jestem pewien, że Anthony musi umrzeć. I to ja sam go zabije.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top