2.13
— Już się nie mogę doczekać aż podrośnie. Będę się z nią bawił, spędzał całe mnóstwo czasu — uśmiecham się na słowa Harry'ego. Krąży po salonie i karmi małą z butelki. — Trzeba będzie kupić jakieś zabawki do ogrodu. Jeżdzalnie, piaskownice i huśtawki.
Z ledwością się powstrzymuje przed wybuchnięciem śmiechem.
— Może trochę z tym poczekamy, bo Marlene nie ma jeszcze miesiąca — przypominam mu.
— Szybko urośnie — odpowiada mi śmiesznie marszcząc twarz. — Już się nie mogę zaczekać aż zacznie mówić. Jestem pewien, że jej pierwszym słowem będzie tata.
Głośno prycham. Jeszcze czego, to ja ją musiałam urodzić. Mi należy się ten zaszczyt.
— Marlene najpierw powie mama i nawet nie chce słyszeć o innej opcji.
— Jeszcze się przekonamy — nasze przekomarzanie kończy się przez pojawienie się Anthony'ego. Kurwa czemu on musi ciągle się tu kręcić. Już się nie mogę doczekać aż stąd raz na zawsze zniknie. — Skoro już się widzimy to spakuj wreszcie swoją walizkę i się stąd wynieś. Po tym co zrobiłeś nie chce cię tu widzieć — oznajmia Harry w stronę brata. Przez to, że trzyma naszą córeczkę na rękach stara się mówić dość spokojnie.
Tony jedynie się uśmiecha na słowa swojego starszego brata. Wyciąga też białą kopertę z kieszeni.
Czyżby to były wyniki tych badań genetycznych, które przeprowadził? Kurwa.
Robi mi się nieprzyjemnie ciepło w brzuchu, bo naprawdę nie chce wiedzieć co tam jest napisane. Wolę wierzyć, że jest to dziecko Harry'ego. Mam ochotę wyrwać mu tę kopertę i podrzeć, ewentualnie wrzucić do kominka by raz na zawsze się jej pozbyć.
— Mogę stąd wyjechać, ale tylko z moją córką i Mariną — do moich oczu napływają łzy. Czyżby moje najgorsze sny właśnie się spełniały?
Dobrze, że siedzę, bo w innym wypadku na pewno moje nogi odmówiłby mi posłuszeństwa.
— Nie interesuje mnie to co sobie znowu ubzdurałeś. Zostaw moją rodzinę w spokoju — oznajmia Harry co chwilę spoglądając na nadal niczego nie świadomą i jedzącą Marlene.
— Żadna z nich nie jest twoja. Nawet los mi sprzyja, bo Marlene jest moją córką.
— To Harry jest jej ojcem — pewnie wypowiadam te słowa. Nie mogę już dłużej milczeć, muszę bronić mężczyzny, którego kocham. A Harry właśnie nim jest. — Po tym co mi zrobiłeś na pewno nie pozwolę żebyś miał z nią jakikolwiek kontakt.
Cała radość momentalnie znika z twarzy młodszego ze Styles'ów. Wiem, że właśnie go ranię i nie powinnam się obchodzić tak z osobą chorą, ale nie mam innego wyjścia. Jeśli nie będę mówić dosadnie to on nie zrozumie, a ja już jestem nim zmęczona.
Potrzebuje stabilizacji i nie chcę ciągle żyć w stresie, a odkąd on wrócił do naszego życia to tak jest.
— Jako jej ojcu mam prawo do kontaktów — przypomina mi. Ja jednak mam to gdzieś. Dla mnie ojcem jest ten, który wychowuje, a nie ten co spłodził.
— Te badania, które zrobiłeś nie mają żadnego znaczenia. Już ci to mówiłam i zdania na pewno nie zmienię — zbliżam się do Harry'ego i przejmuje naszą córkę. Malutkiej chyba udzieliła się ta nerwowa atmosfera, bo stała się bardzo niespokojna.
— Nie pozwolę wam mi jej odebrać! — Tony podnosi głos, a mała wybucha płaczem. Tulę ją do siebie by się uspokoiła.
— Straciłeś do niej wszelkie prawo jak chciałeś zabić Marinę.
Mała dalej płacze, więc decyduje, że muszę ją stąd zabrać. Ona nie powinna być w tak nerwowej atmosferze. To na pewno dobrze na nią nie wpływa.
Ruszam w stronę schodów. Anthony wykorzystuje tę okazję i do mnie dopada. Łapie mnie za ramię i przyciąga do siebie. Nawet nie mam pojęcia skąd, ale w jego dłoni pojawia się nóż. Mocniej tulę do siebie Marlene by ją ochronić. Na pewno nie pozwolę by zrobił jej krzywdę.
— Jesteś na tyle głupi bracie, że kazałeś jedynie sprawdzać bym nie miał pistoletu. Zapomniałeś, że są i inne rodzaje broni — warczy do Harry'ego trzymając ten nóż przy mojej szyi.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top